2011-12-23

Magicznych Świąt...


Ostatnio zamilkłam, ale grono Czytelników czeka nadal na mój powrót za co bardzo dziękuję. Wasze słowa wsparcia i motywacji pomagają... i jestem bliska powrotu :) 
Tymczasem chciałam Wam życzyć pięknych, magicznych chwil na najbliższe dni, niech dusze ochłoną ze zmęczenia, niech wstąpi w nie duch spokoju i radości.
Całej gamy wzruszeń i niespodzianek.
Czasu na refleksję, wyciszenie i przytulenie.
Przyjemności dla podniebienia i otwartości serca.

Wesołych Świąt moi Drodzy Czytelnicy :)

p.s Lola misternie przyozdobiła ciasteczkowe anioły w sukienki, rybki w łuski, bałwanki w guziki, a choinki w ozdoby... Charlie ćwiczy codziennie kolędy na pianinie. Cudnie jest mieć takich pomocników, którym nastrój świąteczny się udziela. 
Od nich dla Was też piękne życzenia.

2011-11-22

Pojawiam się i znów znikam...

...

wypadłam z karuzeli
i tak od niedzieli
do niedzieli
próbuję
zapytać pana od
czerwonych guzików
czy jak przyjdę
za tydzień to jeszcze
tu będzie

ogłuchłam od myśli
oślepłam na innych
wszystko mija
mnie szeptem
a ja stoję proszę pana
na zakręcie
i tęsknię
...
za karuzelą też


p.s dziękuję za słowa pełne obaw kierowane do mnie różnymi drogami, zapracowana jestem i usuwam się w cień, kiedy tylko mogę, by ciszy zaczerpnąć, rozpoznać siebie w sobie tej zabieganej, zmęczonej, obolałej...  kręgosłup mi padł. Złożył się jak domino w najmniej oczekiwanym momencie, choć znając go mogłam się tego spodziewać. Ból to największy dla mnie wróg, odbiera mi uśmiech. Jednak z sił opaść nie mogę na dobre. Nie chcę. Nawet w mailach znajduję marzenia.
p.s pamiętacie jak cieszyłam się ze szczeniaków? straciłam trzy psie istnienia w moich dłoniach... od tej chwili ból mnie dopadł. Czyżbym odchorowywała smutek? Całkiem możliwe. Z drobnych cząstek się składam i nie wiem którą winić, więc przetrzymam to dzielnie i wrócę jak już za zakrętem jasność zobaczę. Tymczasem walczę by nie wcisnąć delete. Bo nie mam obecnie nic do powiedzenia. Pożegnam się z nadzieją, że wrócę.

2011-10-27

Sylvia Plath

 ...

Taki czas, że ciągle pojedynczych słów pragnę, z poezją zasypiam, ona zatrzymuje moje myśli, dla których późna ciemna noc żadnym hamulcem nie jest.

Sylvia Plath. Gdyby żyła, obchodziłaby dziś 79 urodziny... czy nadal byłaby nieszczęśliwa? Trudno w jej wierszach doszukać się jasności. Trudno zmian oczekiwać w tak jednoznacznie ukierunkowanym już umyśle. To musiało się tak skończyć. Śmierć zawsze była towarzyszką jej życia, elementem codzienności, czarną krainą pełną zagmatwanych iluzji, z której nie sposób się wyplątać. Zraniona kilkakrotnie. Zdradzona. Napiętnowana wspomnieniami o ojcu. Pełna smutku wątła postać stąpająca po krawędzi życia. Momentami przeraża mnie w swej poezji, wprowadza za kulisy niezrozumiałego dla mnie czasem zbyt ciemnego życia i odstrasza nienawiścią, która ukryta jest za tak dużą ilością słów. Ale lubię tę jej samotność i zagmatwanie.

"Sylvia Plath urodziła się w Bostonie ( 27 października 1932r.) Jej ojciec Otto Plath, z pochodzenia Niemiec, był profesorem biologii na miejscowym uniwersytecie. Matka, Aurelia Schober, także zatrudniona na bostońskiej uczelni, pochodziła z rodziny austriackiej o żydowskich korzeniach. Sylvia Plath studiowała z Smith College, niemal równocześnie z przebywającą wówczas w Ameryce Haliną Poświatowską, a potem w Cambridge. W 1956r. poślubiła obiecującego poetę angielskiego Teda Hughesa. Rodzina ostatecznie osiadła w Anglii, w uroczym Court Green w Devonshire. Sylvia urodziła dwoje udanych dzieci: Friedę Rebeccę i Nicholasa. W roku 1962 małżonkowie rozstali się. Po odejściu Teda Sylvia przeniosła się wraz z dziećmi do Londynu. Wynajęła drugie i trzecie piętro w domu przy Fitzroy Road, tym samym, w którym mieszkał kiedyś Wiliam Butler Yeats. Tutaj w lutym 1963 roku popełniła samobójstwo" - Posłowie "Poezje Wybrane" - Grażyna Borkowska.

Mieszkanie przy ulicy 23 Fitzroy Road - źródło Wikipedia



Jestem pionowa

Lecz chciałabym raczej być pozioma
Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym mineralne wody i macierzyńską miłość,
Abym każdego marca mogła rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak klomb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu okazałą barwą
Bez świadomości, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne,
A główka kwiatu po prostu zadziwiająca.
A ja pożądam długowieczności drzewa i śmiałości kwiatu.


Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,
Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy,
Przechadzam się między nimi, lecz mnie nie dostrzegają.
Myślę nieraz, że kiedy śpię,
To jestem do nich podobna,
Myśli gmatwają się.
To położenie jest dla mnie bardziej naturalne,
Gdyż mogę swobodnie rozmawiać z niebem,
A stanę się użyteczna, gdy położę się już na zawsze:
Wtedy drzewa będą mogły mnie dotknąć, a kwiaty znajdą dla mnie czas.

/Sylvia Plath, "Przeprawa przez wodę" - tłum. Teresa Truszkowska/





Plath

Mam na imię Sylvia mam na imię
Victoria ale co za różnica jak mi na imię
byłam żoną poety Teraz
jestem martwą królową pszczół
Zapewne znajdzie się ktoś kto to opisze:
moje dzieci Nicky i Frieda Moje biedne
dzieci śpią przy otwartym oknie
słodkie aniołki porzucone przez rodziców
moja głowa w piekarniku
małej trumnie wypełnionej gazem
Taka brzydka nieelegancka śmierć Tylko
niemiecki Bóg mego ojca mógłby to zrozumieć


Wszystko w blaszanym pudełku
zagazowane: gniew zazdrość upokorzenie
jaka ulga wreszcie nie kochać
jaka ulga nie czuć się zdradzoną
nie rozchylać nóg żeby go zatrzymać
być czystą lilią
nie patrzeć przez okno


jaka ulga uciec od szaleństwa w jeszcze
większą samotność która nie boli


/Grzegorz Kozera/



2011-10-25

Nowy dzień...






.

Jesiennie

Szumiał las, śpiewał las, gubił złote liście, świeciło się jasne słonko chłodno a złociście...
Rano mgła w pole szła, wiatr ją rwał i strzępił...
Opadały ciężkie grona kalin i jarzębin...
Każdy zmierzch moczył deszcz, płakał, drżał na szybkach...
I tak ładnie mówił tatuś: Jesień gra na skrzypkach...


Józef Czechowicz






Jesienne niebo

Jesienne niebo słodkie, pełne łaski
spowite w szal kaukaski,
przez drzew bezlistnych rozszczepione pędzle
przeciąga różową frędzlę.
I ku nadziei mej podchodzi z bliska,
słodyczą mnie uściskaj
i na tęsknocie mej opiera dłonie
- pachną ostatnie lewkonie.
Jesienne niebo słodkie, pełne łaski,
zwija swój szal kaukaski
a odrzuciwszy go, staje bez ruchu
z cekinem złotym w uchu. 


Maria Jasnorzewska Pawlikowska





Jesień

Drzewa na wieczną jesień schodzą w szare parki
przez pastelowe chwile przegniłej pogody;
w zamglonych nocach dni kucające o zmrok;
czai się pustą twarzą niebo bez obłoków.

Rano... znowu się budzę w przekroplonej ciszy,
sen odrasta w powiekach napęczniałych męką,
Szarość tańczy po szybach pajączkami pyłu,
pokój się wpół unosi na ugiętych rękach
i sennie mi spogląda w rozproszone oczy...

Rano... w szum odbiegają myśli już odległe
i ty odpływasz w zachód mgieł odeszłym...
ulice wchodzą oknem, blade bezobliczem,
szorstką powierzchnią bruków w szyby mgłami spierzchłe.
Dzień się prześliźnie długim, lepkim ślizgiem
aż spłynie wieczór gęsty z szarych tapet
i westchnie jesień odległych pociągów wysapem,
Szarość pokoi podpali się zgniłą purpurą chryzantem.
W nocy pies we mgle szczeka,
rozpruwa szwy ciszy
i czkawka echa kaszle z przegniłych płuc podwórz.
Nie chodź po zwiędłym zmroku, lepiej okno otwórz:
przestrzeń powiewa w usta gorzką, wonną jesień.


Krzysztof Kamil Baczyński

2011-10-24

"Boska" o 20.30 w TVP 1

Polecam! Doczekać się nie mogę. 

Byłam na tej sztuce w Teatrze Adama Mickiewicza w Cieszynie w marcu 2009r. i wspomnę tylko to o czym już pisałam:

Spektakl opowiada o niezwykłym fenomenie jakim była najgorsza śpiewaczka operowa świata, niejaka Madame Florence Foster Jenkins (1868-1944). Egzaltowana diva pozbawiona głosu i słuchu. Kobieta Boska... boska na swój sposób. Florence od dziecka marzyła o karierze śpiewaczki. Ojciec zapewnił jej zatem lekcje śpiewu, ale szybko zauważył , że córka nie dysponuje nawet odrobiną talentu i postanowił czym prędzej wydać ją za lekarza, żeby zapewnić jej stabilność finansową. W wieku 17 lat wyszła za mąż. Lekarz jednak prawdopodobnie nie zniósł śpiewu Florence i ich małżeństwo nie przetrwało.
Później Florence nie miała już męża, jednak do ostatnich chwil życia partnerował jej, nie pozwalając jej krzywdzić, przyjaciel Clair (w tej roli Wiktor Zborowski).
W "Boskiej" obserwujemy ostatnie lata życia Florence - od nawiązania współpracy ze swoim dwudziestym już akompaniatorem Cosme, zakompleksionym gejem (w tę rolę wcielił się bosssski Maciej :), aż do koncertu w nowojorskiej Carnegie Hall.
Pani Janda pokazała Florence jako ekscentryczną, lekko przygarbioną kobietę, poruszającą się niepewnie i bardzo chaotycznie. Jakby sama nie była pewna kolejnego kroku, czy zrobić go w prawo, czy w lewo... czy zjeść ciastko, wypić cherry, czy gorącą herbatę ... Okazywała swoją nerwowość i roztrzepanie... była czasami zagubiona we własnym pokoju, przesiadywała się z fotela na kanapę, z kanapy na fotel.
Ale bardzo często się uśmiechała, bo w tym swoim świecie była szczęśliwa. I była pewna jednego, dla niej najważniejszego... własnego talentu.
Według niej wszystko było możliwe, wystarczyło tylko mieć marzenia i wierzyć w siebie.

Kariera Florence nabrała rozgłosu tak naprawdę dopiero jak zmarł jej ojciec (miała wówczas 41 lat), bowiem przejęła w spadku ogromną fortunę i była od tego momentu w stanie sama sponsorować sobie swoje koncerty. I wbrew przeświadczeniom, że sale powinny świecić pustkami, przychodziły tłumy. Początkowo setki. Później już tysiące.
Ale nikt nie traktował jej jako artystki... była jedynie nietuzinkowym zjawiskiem, które trzeba było zobaczyć.
Każdy w Stanach Zjednoczonych chciał zobaczyć dziwaczkę, która "morduje" Mozarta. Morduje bez skrupułów z uśmiechem na ustach podrygując raz lewą, a raz prawą nóżką, co chwilę niespodziewanie podskakując i do tego radośnie fałszując.
Poowijana własnoręcznie skrojonymi strojami ośmieszała się już na samym wstępie (dziwaczne kapelusze, sztuczne kwiaty, falbany, o które się potykała, strój pasterki, strój anioła z monstrualnymi skrzydłami). Gdy tylko zaczynała śpiewać, a właściwie kwilić jak koty i niemiłosiernie fałszować, ludzie śmiali się, gwizdali, turlali się ze śmiechu po podłodze, co poniektórzy podobno nawet walili głową w podłogę.
Im większy fałsz, tym większy był aplauz, tym więcej ważnych osobistości pękało ze śmiechu, wpadało w histeryczne łkanie... a biedna Florence popadała w samozachwyt i przerywała śpiew kłaniając się przed publicznością. Była wierna sobie i swoim marzeniom. Od zawsze i na zawsze.

Nigdy nie wątpiła w swoją sławę. Mówiła:
Mogą sobie gadać, że nie umiem śpiewać. Ale nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie śpiewałam.


Na jej ostatni koncert w Carnegie Hall przyszło 3 tysiące osób. Po raz kolejny spotkała się z bezwzględną krytyką i zmarła miesiąc po koncercie w wieku 76 lat.

2011-10-15

Twórczo...


Więcej ostatnio bywam tu Scrap, i przyznaję, że dobrze mi tam. Pracownia się urządza. Wszystko zaczyna nasiąkać odpowiednim klimatem, pachnie papierem, i choć zwykle wygląda tam bardziej roboczo niż pięknie, to nie wyobrażam sobie już dnia bez kilku cięć. 
Na parapecie stoi pierwszy storczyk, a właściwie mini storczyk. Pod biurkiem nowy mini odkurzacz, bo mini ścinków do zatrzęsienia. Nie mam jeszcze lamp, ale mam nowe stemple. Nie mam firan, ale mam za ścianą teścia, który służy zawsze kubkiem mleka, kiedy zapomnę do kawy. I mam teściową, która służy drugim śniadaniem, piątym, i dziesiątym też. Wstaję wcześniej od budzika, w podskokach śmigam od rana, gdybym mogła zjechałabym balustradą do przedpokoju. Trzeba mieć pasję, by zrozumieć mój stan... myśli na przemian kieruję raz na słowa, raz na papier. Nie zwracam uwagi na to co mieni się obowiązkiem... pasja zdominowała moją duszę. Wszędzie dopatruję się głębi. Piękniej mi tej jesieni, niż poprzedniej. Nawet włosy mam bardziej złote - zauważyła Lola.

już niebawem wrócę do tej książki...

Ciekawi mnie do jakich książek wracacie? Zdarza się Wam to w ogóle? Ja oprócz "Czarodziejskiej góry" mam jeszcze ponownie  ochotę na "Lolitę" Nabokova, "Madame" Libery, "Łuk triumfalny" Remarque i "Panią Bovary" Flauberta... i jeszcze "Szklany klosz" Plath, "Godziny" Cunnighama, "Dziewczynę z zapałkami" Janko, a także dzienniki Woolf, Plath i Anais Nin.
Ostatnio coraz bardziej zawężam krąg nowych autorów i powieści. Wybieram bardziej świadomie. Brakuje czasu na wszystko, a tego "wszystkiego" najwięcej na półkach. Perły są ukryte w cieniu monotematycznych historii. Jeszcze tylko dziesięć, dwadzieścia książek chodzi mi po głowie, z resztą mogę zwlekać. Jaki bowiem sens ma czytanie wszystkiego? Nasza pamięć jest ulotna, wątki mieszają się, a książki przeczytane szybko zapominamy wypełniając wolną przestrzeń umysłu kolejnymi historiami. Czy nie lepiej mieć dziesięć ulubionych do których wraca się kilkakrotnie w życiu, niż pięćdziesiąt nowych rocznie, co daje pięćset w ciągu dziesięciu lat? W przeciągu ostatnich pięciu lat przeczytałam dużo, zapadło mi w pamięć może dwadzieścia tytułów, reszta nie była nijaka, ale nie dała się zapamiętać. Zatem powoli, z możliwością powrotów zmierzam w dalsze literackie światy... po Kunderze w końcu sięgnę po kilka książek Kapuścińskiego. Kilka naraz, bo z jednej już wiem, że niewiele zazwyczaj wynika. Spełnienie czytelnicze daje mi miesiąc z danym autorem, trzy dni to zbyt mało, by móc buszować między wierszami, a przecież to tam kryje się tajemnica i piękno przekazu. 

No to do jakich książek wracacie? :)


2011-10-09

Chłód wokół, a w sercu garść rozgrzewających słów...

Mur

Przez ten mur który
budowaliśmy razem
z dnia na dzień
dorzucając słowo
do milczenia
przez ten mur
przebić się nie możemy


zamurowani
własnymi rękami
umieramy z pragnienia
słyszymy jak obok
porusza się to drugie
słyszymy westchnienia
wzywamy pomocy


nawet łzy uciekają
w głąb naszych ciał


/Tadeusz Różewicz/




Ojciec

Idzie przez moje serce
stary ojciec
Nie oszczędzał w życiu
nie składał
ziarnka do ziarnka
nie kupił sobie domku
ani złotego zegarka
jakoś nie zebrała się miarka


Żył jak ptak
śpiewająco
z dnia na dzień
ale
powiedzcie czy może
tak żyć niższy urzędnik
przez wiele lat


Idzie przez moje serce
ojciec
w starym kapeluszu
pogwizduje
wesołą piosenkę
I wierzy święcie
że pójdzie do nieba

/Tadeusz Różewicz - 1954 r./

Mam tylko jeden maleńki tomik poezji Tadeusza Różewicza, mniejszy do mojej dłoni, z serii Poeci Polscy, który wydał Czytelnik w 1969r. Te dwa wiersze otoczone są pętlą. Już od dawna. Dziś zakreśliłam pięć kolejnych... znalazłam chwilkę, by złożyć Poecie w ciszy życzenia urodzinowe - 90 lat - piękny wiek. Patrząc na postęp świata, chorób i nawarstwiania się stresów chyba nie do pobicia.

A Agnieszka Osiecka obchodziłaby dziś 75 lat... tymczasem brak jej już od lat czternastu. Nadal wspominam ze wzruszeniem spektakl Czeskiego Teatru "Słodkie rodzynki, gorzkie migdały", o którym pisałam  tu. Gdybym miała okazję poszłabym raz jeszcze. "Nowa miłość" to wiersz tytułowy dwutomowego obszernego zbioru "Wiersze prawie wszystkie". Jest to najkrótsza poetycka biografia Autorki i zarazem jej "modlitwa o spełnienie".

Nowa miłość

Nie wierzę w to,
że wszystko było już,
pozwólcie mi
na jeszcze parę róż:


Jeszcze tylko raz pokochać,
ach, jeszcze jeden raz!


Nie pragnę wciąż,
królewną z bajki być,
lecz serca dzwon
niech nie przestaje bić.


W tę nową miłość
pobiegłabym tak,
jak rusza w drogę
księżyc i ptak,
tę nową miłość
umiałabym wziąć
tak jak się bierze
rumianki do rąk.
Nie wierzę w to,
że prześnił się mój czas,
pozwólcie mi
na jeszcze parę gwiazd:


Jeszcze tylko raz pokochać,
ach, jeszcze jeden raz!


Jeszcze tylko raz usłyszeć
szalony serca głos,
a potem - wielką ciszę,
a potem - noc...

/Agnieszka Osiecka/

2011-10-07

Rodzina się powiększy...


Los płata figle... jeszcze dwa tygodnie temu lekarze walczyli o życie naszego psa. Dostał wstrząsu po podaniu antybiotyku. Pamiętając stratę z grudnia, nie mogłam powstrzymać łez. Prosiłam, szeptałam do jego małego wiotkiego ucha. Wydawało mi się, że nie słyszy, że tylko lekarz widzi moją walkę o niego. Dwie godziny był łapką po drugiej stronie tęczy. Wrócił, nim zdążyłam stracić nadzieje. 
Dziś cieszymy się podwójnie, wychodzi z bólu, i do tego został tatą!
Sunia już wije gniazdo od kilku dni. Ma swoje miejsce, w którym odebrać mi przyjdzie psi poród. Początkowo zapadłam się w swej niewiedzy, chwilę później radością opłynęłam... 
Już za miesiąc... nowe życiowe doświadczenie.
I pełny dom miłości.

Pies, który się uśmiecha... obecnie trochę starszy, ale nadal uśmiechnięty :)



Literacki Nobel


Wczoraj bardzo wyczekiwałam tej chwili. Szczęście mieć radio na oknie w pracy. Nieważne, że antenę łyżeczka podtrzymuje, że szumi kiedy przechodzę, że guzik głośności odpadł... kiedy się nie ruszam, słyszę. Za oknem mam jesień, piękniejszą niż zwykle, jestem jeszcze bliżej drzew, mam je na wyciągnięcie ręki, kiedy pracuję. Wstrzymuję momentami cięcie papieru i zawieszam wzrok na czerwonych liściach, i kroplach deszczu spływających po szybie. O 13.00 usłyszałam: Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury za "zwięzłe, przejrzyste obrazy, które dają nam świeży dostęp do rzeczywistości" otrzymał szwedzki poeta Tomas Transtroemer. Nie ukrywam, że niewiele mi to nazwisko mówiło, ale ucieszyłam się. Bo poeta. 

Tomas Transtroemer jest autorem wierszy tłumaczonych na ponad 40 języków. Jest zdecydowanie najwybitniejszym żyjącym poetą szwedzkim. Do najważniejszych jego zbiorów należą: "Tajemnice w drodze", "Dźwięki i ślady", "Morza Bałtyckie", "W sali zwierciadeł", "Żywym i umarłym". Urodził się 15 kwietnia 1931 r., ma zatem już 80 lat. Od 1990r, na skutek udaru mózgu jest częściowo sparaliżowany. Ma problemy z mówieniem, co uniemożliwiło mu pracę w zawodzie (jest z wykształcenia psychologiem), ale nie zaprzestał pisania i spotykania się z czytelnikami. Mieszka w małej miejscowości Vaesteras, poza Sztokholmem. 

Poezję Transtroemera cechuje duża zwięzłość. Pisze o doznaniach religijnych, jego wiersze ujawniają inspiracje muzyczne, poruszają problemy zagubienia człowieka we współczesnym świecie. Język poezji Tranströmera jest wyciszony, jednocześnie w utworach spotyka się obrazy pełne paradoksów - przeczytałam w Wikipedii... niewiele o tym poecie można znaleźć, nie doszukałam się też żadnego jego wiersza. W księgarni żadnego tomiku. Trzeba jeszcze poczekać. "Pióropusz" Marcina Pilota też jeszcze jest w druku (nie dociekałam prawdy, ale pani w księgarni powiedziała mi, że od lat jest ta książka słabo dostępna)... tak to bywa z tymi wyróżnieniami literackimi. W tyk roku zarówno Nobel, jak i Nike zaskoczyły hurtownie i zupełny brak tych pozycji na półkach. Obawiam się tylko, że nim dotrą, to bum minie, i nikt już nie zapyta o nie.


 Ja dziś zakupiłam najnowszą książkę Michaela Cunnighama "Nim zapadnie noc". Cieszyłam się na nią od tygodnia... Życie to gra pozorów. Zastanawiasz się czasem, jakim cudem życie nieustannie cię pochłania, mimo że rzadko przytrafia ci się coś naprawdę wyjątkowego? Bogactwo odczuć, piętno tragicznych wydarzeń z przeszłości, latami skrywane marzenia, pragnienia, lęki - wszystko to pcha nas na przód. Pomiędzy książkami Manna, Kafki, Fitzgeralda, zachłyśnięty muzyką Schuberta i Coltrane'a, Peter -  właściciel nowojorskiej galerii - szuka w życiu, jak w sztuce, czegoś niepowtarzalnego. Elementy jego uporządkowanego świata zaczynają się poddawać subtelnym zmianom, gdy w mieszkaniu Petera i Rebekki pojawia się jej duży młodszy brat, chłopak z narkotykową przeszłością. 
Wiecznie dążymy do piękna. Własnego piękna, które definiujemy indywidualnie, a jednak wciąż szukamy go w innych ludziach i czasami znajdujemy w najmniej odpowiednim momencie... - można przeczytać na okładce książki - Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011.


2011-10-05

W foto skrócie

Pięknie lato przechodzi w jesień...

Najbardziej lubię te bliźniacze...

Nasz kloszard, abażurek, lampion... źle było, ale już dobrze


2011-10-04

Gala Nike w tv, Gombrowicz w Teatrze, pięknie nadal za oknem...


Nie oglądałam wczoraj gali z wręczenia NIKE. Do momentu zakończenia wyborów, nie mam odwagi załączać telewizji. Dość mam tych wszystkich szarpanin, trącań, przepychanek jak w szkolnej szatni. Udałam się za to z wielką przyjemnością do teatru na adaptację "Dzienników" Witolda Gombrowicza. I choć państwo siedzący za mną, przyprowadzili na oko dziesięcioletnią dziewczynkę tylko dlatego, że na scenie miał się pojawić Tomasz Karolak z "Rodzinki.pl", to wyłączyłam się na pewne słowa, by usłyszeć te ważniejsze.
Teatr IMKA mnie zaskoczył. Przyznam, że nie przepadałam za Tomkiem Karolakiem, do momentu aż zobaczyłam go na scenie. Zupełnie inne doświadczenie. Ekran zniekształca, wykorzystuje, wrzuca do jednego worka. Tymczasem okazał się dobrym aktorem i pozbyłam się uprzedzeń. Do tego wszystkiego po spektaklu okazał się skromnym, rozsądnie mówiącym, i przyjemnym dyrektorem tegoż właśnie w/w Teatru. Bardzo ambitnego i naprawdę dobrego Teatru. Z wielką przyjemnością przez dwie godziny bez przerwy słuchałam Gombrowicza, przeczesywałam jego rejony myślenia, poddawałam się bolesnemu i dotkliwemu językowi... i jedynie powrót do wyborów okazał się męczarnią, bo od nich to ja uciekam. A Gombrowicz prawił tak: Niewiele mam do powiedzenia na temat zwycięstwa Artura Frondizi, który została prezydentem Argentyny, natomiast pragnę zapisać, że nie przestaje zdumiewać mnie akt wyborów. Ten dzień, w którym głos analfabety tyle znaczy, co głos profesora, głos głupca co głos mędrca, głos posługacza co głos potentata, głos rzezimieszka co głos cnotliwego, jest dla mnie najbardziej pomylonym z dni. Nie rozumiem jak ten akt fantastyczny może wyznaczać na kilka następnych lat coś tak ważnego w praktyce, jak rządy krajem. Na jakiejże bajce opiera się władza! Jakim sposobem ta pięcioprzymiotnikowa fantastyczność może stanowić podstawę bytowania społecznego? - jakże cieszy ta Gombrowicza ponadczasowość. Swymi poglądami, które na przemian zdumienie zamieniają w uniesienie kącików ust na smak groteski, przyciąga do siebie, i  mimo lat, które upłynęły od konstrukcji tych myśli, jest nadal do kości prawdziwy. Nie czytałam "Dzienników", tylko nieliczne fragmenty, ale teraz mam na nie wielką ochotę. I dziękuję Piotrowi Adamczykowi, Magdalenie Cieleckiej (doskonałej), Iwonie Bielskiej, Mikołajowi Grabowskiemu, Andrzejowi Konopce, za wkład w przekazanie prawdziwości tym myśli na scenie Teatru.

Wracając do NIKE... jury znowu zaskoczyło. Nie wiem nic o tegorocznym laureacie. Co gorsza chyba mało kto wie. Nie napiszę więc nic od siebie... jedynie tyle, że opis książki mnie zainteresował, i z ciekawości sięgnę po nią w księgarni. Przejrzę, przeczytam kilka fragmentów i podejmę decyzję. Raczej na tak. I tylko ze smutkiem pytam, gdzie te piszące kobiety? Od jakiś dwóch lat oddaję się co wieczór mężczyznom - tym piszącym, bo trudno mi znaleźć równie dobrze piszące kobiety. Nie mam tu na myśli tylko polskich autorek, ogólnie jakaś słabość płci pięknej mnie dotyka. 
O "Pióropuszu" pani Ewa Krzysiak na stronie http://www.wiadomosci24.pl napisała:
W końcu przyszła pora na finał. Wszyscy wstrzymali oddech i z zapartym tchem czekali na werdykt. Ale zanim to nastąpiło, obecni na sali usłyszeli fragment zwycięskiej książki. Odniosłam wrażenie, że wybór ten był dla zebranych osób ogromnym zaskoczeniem. Bowiem laureatem Nagrody Literackiej Nike 2011 został "Pióropusz" Mariana Pilota. Potwierdziła to przewodnicząca jury, pani profesor Grażyna Borkowska. Ogłaszając wybór laureata, powołała się w swojej laudacji na słowa Jana Gondowicza: - Nie jest to książka miła, ponętna, szykowna, łatwa i glamour. Jest za to szorstka, zuchwała, oszałamiająca, zamaszysta i kunsztowna.

Prof. Borkowska, uzasadniając werdykt, opisała formułę książki jako bardzo trafną, a na dodatek wyrażoną w języku powieści, która w wielosłowiu znajduje siłę, schronienie i wsparcie. Zbiegają się w "Pióropuszu” rozmaite tradycje gatunkowe: konwencja powieści rozwojowej i emancypacyjnej, elementy powieści o dzieciństwie i szczątki sagi rodzinnej, zręby autobiografizmu i fikcjonalności - zbiegają się, by natychmiast umknąć w stronę żywiołowego i wypracowanego, szalonego i obolałego, zgrzebnego, zgrzebnego i imponującego - fajerwerku słów.


- Ojciec był rozdarty, najdosłowniej rozszarpany. Ze skóry odarty i jakby tego nie dość było, zakneblowany - oto zdanie z powieści Mariana Pilota, które zawiera wszystkie cechy jego pisarstwa: surrealistyczną wrażliwość, wyczucie groteski i malowniczą sugestywność. Opowiada on o dzieciństwie bohatera z ubogiej rodziny ze wsi Siedlików, który za kradzież i dewastację mienia zostaje uznany "wrogiem ludu" i trafia do stalinowskiego więzienia... Rodzina rzuci wyzwanie totalitarnemu państwu, by przez lata zmagać się z jego potęgami, doznając krzywd i upokorzeń, znosząc poniewierki, ciężkie więzienia.

Laureat tak jeszcze mówił o "Pióropuszu": - Swoją książką chciałbym przekonać czytelników, że jest możliwa polszczyzna nieco inna, sięgająca do słowa ludowego, do polszczyzny, jakiej używało się jeszcze pół wieku temu, a teraz zapomnianej. Zawierała ona taki potencjał, że wydaje mi się, że te słowa dawne mogłyby z powodzeniem zastąpić słowa zapożyczone z języka angielskiego.


Jestem szczerze chętna na tę nieco inną polszczyznę...

A już niebawem kolejne zaskoczenie? Kto tym razem otrzyma Literackiego Nobla? Rzeczpospolita pisze:
Według międzynarodowej firmy bukmacherskiej Unibet największe szanse na Nobla ma japoński pisarz Haruki Murakami.
Na drugim miejscu jest indyjski pisarz Vijaydan Detha, na trzeciej pozycji sklasyfikowano syryjskiego poetę Adonisa oraz amerykańskiego pisarza Cormaca McCarthy'ego. Kolejne pozycje rankingu stworzonym przez Unibet zajmują: australijski poeta Les Murray, szwedzki poeta Tomas Transtroemer oraz koreański pisarz Chang-Rae Lee.

Polski poeta Adam Zagajewski jest na 22 miejscu.

A ja ciągle trzymam kciuki za Milana Kunderę i Philipa Rotha.
I oczywiście Tadeusza Różewicza.

p.s czy ktoś, tak jak ja, ma ciągle pół ekranu serwisu You Tube zajętego przez "Czarny młyn" Marcina Szczygielskiego? Nie wiem czy gdzieś coś odblokowałam, czy tak nachalna jest ta reklama?

Poza tym wszystkim jest pięknie, słonecznie i pracowicie. 
Jesień zachwyca i łagodzi stresy... momentami się unoszę, by chwilę później czuć marność tych wynurzeń.
Więc zanurzam się ponownie, w liście, i w słowa coraz bardziej.
Melancholijnie, namiętnie, czyham na zaszycie się w pościeli wieczorami...
a właściwie nocą... 

dobranoc :)

2011-09-26

Finałowa siódemka NIKE


Każdego roku przyglądam się NIKE, i chyba pierwszy raz ze wstydem przyznaję, że tylko jedną książkę z finałowej siódemki przeczytałam... jedynie "Dziennik pisany później" Stasiuka. Ignacy Karpowicz nie jest mi obcy, bo w każdym numerze "Bluszcza" z ciekawością go podczytuję. Joannę Bator zresztą też. Poza tym miło wspominam jej książkę "Piaskowa góra". Ale jakoś wypadłam z rytmu czytania nominowanych i nagradzanych książek. Bokiem przemykam. Aktualnie czeskimi szlakami... Ale może warto coś z tej siódemki przeczytać?
Czytał ktoś "Balladyny i romanse", bo chyba ta książka mnie najbardziej intryguje.

1) "Obsoletki" - Justyna Bargielska, Czarne, Wołowiec (opowiadania)
2) "Chmurdalia" - Joanna Bator, W.A.B, Warszawa (powieść)
3) "Balladyny i romanse" - Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków (powieść)
4) "Dziennik, tom 1, 1962-1969" - Sławomir Mrożek, Wydawnictwo Literackie, Kraków (dziennik)
5) "Dno oka. Eseje o fotografii" - Wojciech Nowicki, Czarne, Wołowiec (esej)
6) "Pióropusz" - Marian Pilot, Wydawnictwo Literackie, Kraków (powieść)
7) "Dziennik pisany później" - Andrzej Stasiuk, Czarne, Wołowiec (esej)

Najlepszą książkę roku po raz piętnasty poznamy w niedzielę 2 października.

Poprzedni Laureaci Nike to: Wiesław Myśliwski (1997), Czesław Miłosz (1998), Stanisław Barańczak (1999), Tadeusz Różewicz (2000), Jerzy Pilch (2001), Joanna Olczak-Ronikier (2002), Jarosław Marek Rymkiewicz (2003), Wojciech Kuczok (2004), Andrzej Stasiuk (2005), Dorota Masłowska (2006), Wiesław Myśliwski (2007), Olga Tokarczuk (2008), Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki (2009), Tadeusz Słobodzianek (2010).


"tam gdzie pasą się mgły o poranku"...


Czas. Stał się tak rozległą i rozlaną materią, że nie jestem w stanie dotrzeć do żadnego brzegu, by w suszy i spokoju pojąć jego zamiary. Wymyka się mi tak wiele, na co jeszcze rok temu wędki zarzucałam, że zastanawiam się czy prowadzenie tego bloga ma jeszcze jakikolwiek sens. Jestem tu chaotyczna, nieregularna i nadmiar tematów sprawia, że skupienie tylko wierci się we mnie bezradnie, z czego wychodzi psinco. A wypośrodkować mnie jest trudno. Rezygnacja przychodzi z trudem, w kilku jednak warstwach trudno się poruszać. Oddychać swobodnie bez napinania i tak wszechobecnego biegu. Pisanie nocami odpada... dzień kończę na lekturze w wannie, od lat bez zatopienia książki ku zdziwieniu mojemu, ale pisać o nich już mi trudno, bo wychodzę delikatnie mówiąc niewyraźna. Trafiam do łóżka (albo i nie), układam plan dnia następnego i zasypiam zwykle na etapie ustalania południa, zupełnie niezdolna do tego by śnić. Budząc się rano czasem nie wiem jaki mamy dzień i do której pracy się wybieram, jak mam się ubrać, i czy wkładać papierosy do torebki czy aparat fotograficzny. Dopiero po pierwszej kawie i przeanalizowaniu kalendarza napływa upragniona równowaga. Czy to przemęczenie? Czy normalność wpisana w nasze czasy? Nie tracę kontroli nad drobiazgami, pasją mam szczęście się otulać jak skrzydłami anioła, ale całość życia mojego i innych doprowadza mnie do refleksji mało pozytywnych. Ludzie tracą kontrolę nad sobą. Wszystko dzieje się poza obrębem wewnętrznych potrzeb, uprzedzamy dusz własnych zamiary, które pozostają w cieniu przeciętnych dni. A przecież powinno być na odwrót. To dusza jest naszą latarnią. Znacznie lepiej człowiek się czuje działając w jej blasku. Ilu było to dane historia kiedyś zapyta?

Charlie zaczął czwartą klasę. Kto ma dzieci w szkole ten wie, że nie kończy się na sześciokilogramowym plecaku. Nadmiar nauki, zadań, nowych wyzwań, prześciganie się niektórych nauczycieli we własnych ambicjach sprawia, że kolejne pięć kilo strachu zbieramy każdego tygodnia, po kilogramie dziennie. Nie jest źle, Charlie daje radę, ale zarówno fizyczna jak i psychiczna pomoc dziecku w momencie zmian, wymaga minimum dwóch godzin dziennie. Najpierw odstresowanie, dojście do ładu z czterema czasem ocenami dziennie, potem spięcie ciał i umysłów, i praca do dziewiętnastej. W tym czasie młodsza o sześć lat Lola musi dojrzewać szybciej. Wsłuchuje się w powtórkę z historii, pomaga bratu ułożyć zdania o sobie do wypracowania z polskiego, wie co to kierunki świata, biega okrążenia wokół boiska szkolnego i wie kim jest Colin z "Tajemniczego ogrodu". Mając niespełna pięć lat. Chciałabym momentami zatrzymać to wszystko...bo umyka mi zbyt wiele. Nawet słów nie dosięgam odpowiednich.

Tymczasem jestem chora. Jak każdej jesieni o tej porze krtań mi atakuje, i może bredzę trochę w gorączce, co wybaczcie moi mili. Porzucam więc miasto i idę... ach, jak mi ta płyta spasowała.

Tam gdzie wślizguje się źdźbłem złotym ostatnim - pole w las
tam gdzie pasą się mgły o poranku rosa lśni
tam gdzie leżę cicho na wznak tam ślizga się po mnie wiatr
łopatki znaczą w mchu ślad
porzuć miasto i chodź...
musisz tu przyjść


szeleszczą liście
gałęzie skrzypią
oddycham szybciej
czuję że idziesz
opady szyszek
w skroniach dudnienie
musisz tu przyjść
słyszysz jak wołam?

Kasia Nosowska "O lesie"

2011-09-22

"Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli"

Więc się dzielę...
Znalazłam przed furtką.
Na ten ostatni dzień lata, bym mogła je w kalendarzu zatrzymać.
A w kieszeni płaszcza kasztan.

2011-09-13

Budzi się dzień...

                                                                                                                                                                                                                                                                       
Zaczęłam dzień o 5.30... jak mi dobrze.
Zdążyłam tyle zrobić.
O poranku ze słońca skorzystać, choć już rosa na stopach. Ale nadal bosych.
Jeszcze przed deszczami sarnom się przyglądnąć, które tracą pomału intensywny brązowy odcień.
Wypić trzy kawy z pianką, zjeść pistacjowe trzy kostki czekolady.
W spokoju zebrać myśli, z dystansem wspomnieć miniony dzień, z uśmiechem zacząć kolejny.
Przeczytać kilka stron Kundery "Życie jest gdzie indziej", spojrzeć na czeskie góry.

Niewiele... właściwie nic konkretnego. Ale jakże potrzebnego, by pięknie wstać.

Miłego dnia Kochani. Jak się cieszę z tego ciepła wrześniowego i błękitnego nieba.
Pora wyjść do pracy.
Tej drugiej. Lepszej. Bliższej szczęściu mojemu.

                                                               

2011-09-05

Paula


Uwielbiałam jej zdjęcia, miała w sobie wielką siłę. Była Kimś.
Długo szła pod prąd, z ciągłą nadzieją i dobrym słowem na koniec dnia.
A Śmieciuch zrolował jej życie, zmielił nadzieje, zgasił Ją wraz z kolejnym swoim postępkiem.
Nie ma już Pauli... i choć u mnie sporo dobrego, to w pełni cieszyć się nie potrafię.
Miała dopiero 26 lat.
Nie sposób szczęście za rękę prowadzić, kiedy na każdym kroku śmierć kłania się wpół.
Parzy mnie każdy jej niecny plan zagłady.
Ucieka ze mnie wiara.
Zasysa mnie żal.
Nienawidzę siebie za to, że dopiero w takich chwilach doceniam w pełni to co mam.
Zdrowie rodziny i swoje.
I boli mnie myśl, że za dużo tego dobrego mam...
A Pauli i Innych już nie ma.

2011-08-28

Z pokładu codzienności


To był upalny tydzień, i narzekać nie zamierzam, bo powodem do narzekania może być chłód i chlapa. Uwielbiam kiedy taras pali mnie w stopy, kiedy ulgę daje woda wypuszczana w górę z węża ogrodowego i dzieci nie dowierzają, że z trawy potrafi wyrastać tęcza. Kiedy nie nadążają się mrozić kostki lodu, pościel schnie kilka minut, a góry łagodnieją pod wpływem słońca. Podobno piątek był najcieplejszym dniem tego lata... na południu, czyli u mnie, termometry w słońcu wskazywały nawet 50 stopni. Ale czy na słońce można się gniewać? Ja nie potrafię. Słoneczniki w moim ogrodzie też nie. I tylko dziś mi żal, że to już koniec, że wiśnie tracą liście, temperatura spadła do 11 stopni o poranku i psy wracają już z mokrymi łapami. A w czwartek życie znów nabierze tempa, i wszyscy naraz się obudzą, i znów zaczną na siebie trąbić, krzyczeć i ciągnąć w pośpiechu za ręce dzieci do przedszkoli. Lola nie chce wracać, tam jest za głośno, i nie będzie już jej pani Oli, i sufit z poziomu leżaka jest mało interesujący. Życie dziecka nie jest wcale takie fajne mamusiu, powiedziała mi kilka dni temu. Za to Charlie obrósł w siłę, zrzucił skórę płaczliwego małego chłopca i rusza na podbój czwartej klasy. Mój mały chłopczyk chce już wracać sam do domu. Chce pomagać, pilnować siostry i nie sprawiać kłopotu. Teraz mamuś możesz już sobie spokojnie spełniać marzenia, czytać, scrapować... a ja nie dowierzam, że to już koniec. Koniec lata i mojego nad nimi ciągłego czuwania.To nie był szklany klosz, to nie był męczący obowiązek. To było po prostu miłe. Dzieci są dla mnie inspiracją. Czerpię z nich siłę. Jestem dla nich, a bez nich inna. Nie ja. Dzięki ich podejściu do życia; świata bez szczelin i wyrw, rwących potoków pełnych przemyśleń, zostawiam za drzwiami to co złe, opuszczam samotność i jeszcze tylko czasami tkwię w niezrozumieniu. Zazwyczaj kiedy zbyt dużo słów pochłonę ze zbyt mądrych książek. 
Ale lubię te swoje dwa światy. Przed lustrem. I po jego drugiej stronie. Byle zachować równowagę.
Bez czytania sobie dnia nie wyobrażam, bo jak Pino Pellegrino napisał "Życie jest jak książka: im dłużej czytasz, tym lepiej rozumiesz wątek".
Rozumiesz. Bo pojąć nie zdołam wszystkiego.
I to lato tak bardzo lubię...
I gruszki w gorącej czekoladzie...
I bujak na tarasie, a na nim Hrabala i jego "zbyt głośną samotność"...
Kawę za kawą...
I tę zabawę z papierem wieczorami też.
I fakt, że ktoś mi bliski pisze do mnie list. I ma już 28 stron.

2011-08-23

Nadal tu jestem...


Nie pamiętam kiedy nie spałam o 2.50... odtwarzam, i odtwarzam, nim ostatnia nuta na dobre ucichnie, odpalam ponownie emocje, jak papierosa za papierosem.
Nowy album Kasi Nosowskiej w sklepach 16 września. Tymczasem singlem się zachwycam.




Do ust mnie nieś i dław, zachłystuj się,
Wyjąkaj ten głód i jedz łapczywie znów,
Nim rozbełta ci spojrzenie, dziwny wstyd,
Nim zostawisz mnie jak pełen resztek stół.

W łazience prowokujesz torsje,
I twoje serce, zwraca na posadzkę, chłodną,
podniecenie
Całą czułość, uwielbienie 
bulimiczne serce zwraca na posadzkę całą moją miłość,
Myjesz palce...


Ślę nocne, ciepłe myśli do Londynu, skąd przywiało tę magiczną bezsenność
Dobranoc M.



Zgrzeszyłam... Myślą, morzem i zaniedbaniem


(...) Chodzili tam regularnie co wieczór, wiedzeni jakąś potrzebą. Jakby ta woda, odpływając, przypinała żagle ich myślom, drętwiejącym na lądzie, a ciałom zsyłała wprost fizyczną ulgę. Najpierw pulsująca niebieska barwa zalewała całą zatokę, od czego rozszerzały się w nich serca, a ciała zdawały się płynąć, by w następnej chwili zamrzeć pod kłującym chłodem czarnych, pomarszczonych fal (...) - "Do latarni morskiej" - Virginia Woolf

Oczywiście, że Woolf była ze mną. Zawsze ze mną jeździ na włoską plażę... i choć tego roku miała spędzić wakacje w bujaku, na drewnianym tarasie, to jednak w ostatniej chwili, zmęczona lipcową szarugą, widokiem gór za mgłą i zastojem własnych myśli, szepnęła mi do ucha kilka słów, że tęskni za tym ciepłym morzem tak delikatnie stopy zalewającym. No  i trzy dni później spacerowała plażą rano, zatopiona w mym cieniu, a gdy ja schylałam się po muszle, ona stała wpatrzona w morze. Woda przypinała żagle jej myślom, a ciało odczuwało fizyczną ulgę.

Tak też się czułam i ja...



Moda na czytanie

- Poproszę kilogram pomidorów, sałatę i coś Gombrowicza - usłyszałam dziś w Teleexpressie, kiedy emitowano materiał o pewnym szczecińskim warzywniaku. Tuż przy drzwiach, na regale po lewej stronie klient trafia w pierwszej kolejności na książki i odręcznie wypisany regulamin, który brzmi mniej więcej tak: "przynosisz książkę, którą już przeczytałeś... wstawiasz ją na półkę... wybierasz sobie w zamian inną książkę... i tak w kółko". 
Cieszą mnie takie inicjatywy. Choć zastanawiam się jak długo będzie tam można znaleźć naprawdę dobre książki... dopóty, dopóki jakiś cwany antykwariusz nie wstąpi po kilo cebuli z siatką tanich romansów w zamian za kilo Gombrowicza, i inne literackie perełki w dobrej wierze z osiedlowych piwnic wygrzebane. Oby nie. Życzę tej mini-biblioteczce zajęcia większej powierzchni. Warzywa niech chłoną słowa, słowa niech nasiąkają owocami... a czytelnicy niech czerpią radość ze słowa do mizerii i kompotu ze świeżych malin.
Doczekał się czytelnik książek w warzywniaku w Szczecinie.
Jak się również dziś dowiedziałam, doczekał się  też swojego miejsca w tramwaju...

Na stronie MPK w Krakowie przeczytałam: Kraków walczy o tytuł Miasta Literatury UNESCO. Ma literackie festiwale, znakomite wydawnictwa, targi książki i Strefy Wolnego Czytania. Teraz czas na Miejsce dla czytelnika w pojazdach komunikacji miejskiej. To niecodzienna akcja zachęcająca mieszkańców Krakowa do promowania czytelnictwa i budowania wizerunku miasta żyjącego literaturą.
Specjalne naklejki - wzorowane częściowo na znakach sygnalizujących miejsce uprawniające do zajęcia przez osoby uprzywilejowane – pojawiły się właśnie w czterech krakowskich tramwajach kursujących po mieście i oznaczonych cytatami z utworów Czesława Miłosza. Oznaczają przestrzeń przyjazną dla osób z książką. W tramwajach pozostaną do końca roku.
Akcja Miejsce dla czytelnika jest częścią projektu Miłosz Wyzwolony - krakowskie obchody roku Czesława Miłosza, którego operatorem jest Instytut Książki. Realizacje wchodzące w jego skład są głośnymi wydarzeniami, komentowanymi w Polsce i Europie. Niekonwencjonalne działania promocyjne przeprowadzone wśród mieszkańców i turystów wprowadzają literaturę, a w szczególności twórczość Czesława Miłosza, do przestrzeni publicznej.
Współorganizatorem projektu - Miejsce dla czytelnika - jest Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne SA w Krakowie.
Projekt dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Więcej o wydarzeniach organizowanych w ramach Roku Miłosza: www.milosz365.pl, www.biurofestiwalowe.pl . (KF)
Czy ktoś jechał już takim tramwajem? 
Ja z książką się nie ukrywam po krzakach, czytam tam gdzie mam czas i na to ochotę, ale na takim uprzywilejowanym miejscu chyba dziwnie bym się czuła... A Wy?

2011-07-26

"Pamiętnik Blumki" - picture book Iwony Chmielewskiej


Coraz głośniej jest o Januszu Korczaku, prawdopodobnie dlatego, że w przyszłym roku obchodzić będziemy 70. rocznicę jego śmierci oraz setną rocznicę uruchomienia Domu Sierot dla dzieci żydowskich, założonego przez Janusza Korczaka i Stefanię Wilczyńską. Czy zatem rok 2012 zostanie ogłoszony rokiem Janusza Korczaka? Z niecierpliwością wyczekuję potwierdzenia, i z przyjemnością obserwuję autorskie i wydawnicze przedsięwzięcia przypominające czytelnikom osobowość Janusza Korczaka. Niedawno nakładem wydawnictwa W.A.B., pióra Joanny Olczak-Ronikier wyszła "Próba biografii", której jeszcze nie  przeczytałam, ale już zaczęłam i wiem, że ważna to dla mnie będzie książka. Ucieszyła mnie też informacja o tym, że w październiku tego roku na Targach Książki w Niemczech, we Frankfurcie, odbędzie się premiera nowej książki wspaniałej ilustratorki i autorki Iwony Chmielewskiej pod polskim tytułem "Pamiętnik Blumki". Miesiąc później, w listopadzie, wydawnictwo Media i Rodzina prawdopodobnie premierowo (jeśli zdążą) wystawi tę książkę na swoim stoisku na Tragach w Krakowie.

Miałam to szczęście i przyjemność, uczestniczyć w spotkaniu z Iwoną Chmielewską z Cieszynie w ramach Festiwalu Kręgi Sztuki. Zainteresowanie było niewielkie, ale też reklama słaba, i dlatego na pierwszą część wykładu "Fenomen picture booka" nie zdążyłam, ale za to dzięki uprzejmości Visell dotarłam chociaż na część drugą "Jak tworzę picture book".
Co to zatem jest picture book? Niewiele o nim w Polsce słychać, podczas gdy na świecie znany jest już od lat sześćdziesiątych. Tworzy się ich bardzo dużo, podejrzewam z różnym skutkiem, jak wszystkie książki nie do końca poprawnie umieszczone w przestrzeni literackiej. Bo takim właśnie błąkającym się "tworem" jest picture book. Jak powiedziała pani Iwona " wisi w przestrzeni, w której nikt się do niego nie przyznaje". W wywiadzie na stronie Edupress Elżbieta Kruszyńska zapytała:
E. K.: Po czym możemy rozpoznać picture book, wchodząc do księgarni? Czy można określić jakieś cechy gatunkowe tego typu utworów?
I. Ch.: W Polsce – w przeciwieństwie do innych krajów – nie ma opracowań teoretycznych na temat picture book. Trudno też jednoznacznie stwierdzić, kto ma się zajmować jej badaniem: czy literaturoznawcy, czy artyści plastycy, a może kulturoznawcy, historycy sztuki, czy też pedagodzy (z uwagi na ich przesłanie wychowawcze). Picture book jako materiał daje wiele możliwości i otwiera przeróżne ścieżki badawcze. Jest to książka ikonolingwistyczna, w której tekst i obraz pełnią zwykle równorzędną rolę. Czasem wiodącą funkcję pełni obraz, zaś krótki, kilkuzdaniowy tekst jest właściwie pretekstem do zbudowania opowieści na podstawie obrazu. Tekst nie może być zbyt „pokazujący”. Jeśli szczegółowo opiszesz sytuację, to co pokażesz na obrazie? Tekst trzeba ociosać ze zbędnych słów, maksymalnie go uprościć, a słowa, których nie ma, pokazać na obrazie. Tekst w picture book jest bez obrazu w pewnym stopniu nie do odczytania, nie funkcjonuje autonomicznie, ponieważ rozwiązanie opowieści znajdujemy dopiero w obrazie. Podobnie z obrazem – sam jest niepełny. Dopiero związek tych dwóch płaszczyzn, spójność obrazu i tekstu daje nam picture book.

Zafascynował mnie ten "twór", choć to słowo mi zupełnie nie pasuje. Dla mnie picture booki Iwony Chmielewskiej to sztuka powiązana ze słowem. Nie żadne tam książki z obrazkami, na jakie wyglądać mogą na pierwszy rzut oka dla przeciętnego czytelnika tradycyjnych książeczek dla dzieci. Te są przemyślane, pobudzające i tak jak "Pamiętnik Blumki" wzruszające. Prosto zobrazowane, ale posiadające niezwykłą głębię, jakby tworzone były warstwami. Z każdym powrotem do nich odkryć można kolejny przekaz, bądź stworzyć go samemu. To czego nie widzi autorka, być może widzi czytelnik. I na odwrót. Wyobraźnia szaleje, wznosi się ponad obraz, podpierając słowem. Wydawać się może, że dla dziecka to wszystko jest nie do pojęcia, a to mylne stwierdzenie. Dziecięca wyobraźnia jest jeszcze bardziej otwarta, chłonie wszystko co nowe i wyłuskuje to co zatrzymać chce na dłużej. Nie należy ograniczać umysłu dziecka, oceniając go z góry, jako niezdolny do zrozumienia bardziej artystycznych obrazów. Sama się nieraz już o tym przekonałam. Moje dzieci uwielbiają książki typu "Gdzie jest moja siostra" Svena Nordqvista (notabene wyrzuconą z biblioteki na wyprzedaż za 4zł).
Przed spotkaniem z panią Iwoną Chmielewską byłam z moją czteroletnią córką na wystawie obrazów z książek Iwony Chmielewskiej wydanych w Korei. To tam autorka zdobyła znacznie większą popularność niż w Polsce. Lola tak długo stała nad obrazami pani Iwony, że o mało nie spóźniłyśmy się na spotkanie. Musiałam ją podnosić kilkakrotnie, przyglądała się szczegółom z bliska, śmiała się głośno, milczała, zadawała pytania. Oczywiście nie wszystkie ilustracje były dla niej zrozumiałe, ale nie ominęła żadnej. Najdłużej zatrzymałyśmy się przy ilustracjach do "Myślącego alfabetu" i "Myślących cyfr".

"Thinking ABC" - "Myślący alfabet", Wyd. NONJANG , Pbl. Seul 2006r.

Wciągający ten alfabet...

"Thinking 123" - "Myślące cyfry", Wyd. NONJANG 2007 r.

"Thought" - "Myśl", Wyd. NONJANG 2004 r.


Więcej zdjęć "Myślącego Alfabetu" można zobaczyć tu


"Pamiętnik Blumki" Iwona Chmielewska zaczęła tworzyć w styczniu tego roku. Jak poinformowała nas na spotkaniu, przeczytała wszystkie książki o Korczaku, a także jego książki i pisma pedagogiczne. Pojechała również do Treblinki. Z wiadomych powodów, by stanąć bliżej tej historii, którą opisać i zobrazować zaplanowała. Akcja książki dzieje się w sierocińcu, tym historycznym przez Korczaka założonym. Tytułowa Blumka  to dziewięcioletnia dziewczynka, która za pośrednictwem zapisków w pamiętniku przedstawia czytelnikowi dwanaścioro dzieci przebywających z nią w domu doktora Korczaka. Sama jednak nie wie czemu tylko dwanaścioro skoro było ich tam dwieście. Za pośrednictwem tych dzieci poznajemy ich codzienność,  zwyczaje panujące w domu - dzień dobrych uczynków, dzień pierwszego śniegu. To fikcyjna opowieść jak przyznała pani Iwona, nigdzie nie doszukała się by któreś dziecko pisało taki pamiętnik, i co więcej czy jakiś przetrwał, ale przecież pisać mogło. Prawdziwy jest stosunek Janusza Korczaka do dzieci, jego metody wychowawcze, szacunek i stawianie dziecka na równi z dorosłym. Autentyczny jest też fragment, w którym Staś za plusy zebrane za dobre zachowanie, poleciał z panem doktorem samolotem nad Warszawą.

Sporo w tej książce szczegółów, łamigłówek, wyjść poza obraz, i ponownego spotkania się na następnej stronie. Obraz często mentalnie nie pasuje to tekstu, co jest zamysłem autorki, jak i samej specyfiki picture booków. Obrazy mają z założenia stanowić kolejne obrazy - po tekście. Zachęca to do interpretacji, których warto doszukiwać się niezależnie od zamysłu autorki. Gwiazdy śniegu są jak gwiazdy Dawida, pszczoła jest symbolem pracowitości, ale zarazem też śmierci; schody z  książek - wiadomo jest dokąd zaprowadzą dzieci; ryby upchnięte w puszkach , sen o wolności. A Blumka to kwiatuszek. Sama podlewa niezapominajki... "bo pamiętnik jest po to, żeby nie zapomnieć".

"Pamiętnik Blumki" - wydanie polskie ukaże się  jesienią wydawnictwem Media i Rodzina


"Bo pamiętnik jest po to, żeby nie zapominać"

Polecam też tutaj zajrzeć.


2011-07-22

O książkach w książce

 
 
Nie zamieszczam już na tym blogu prac scrapowych, ale ta akurat tyczy się książek, więc czemu nie...
W końcu wzięłam się za art journal. Wykorzystałam jako jego bazę starą książkę, których przedwczoraj w domu kilka znalazłam. Na moje szczęście są to książki specjalistyczne, zupełnie mi odległe, bo literatury pięknej zniszczyć, nawet na taki cel, bym nie potrafiła. Takie już moje do książek przywiązanie.
A skoro wykorzystałam książkę, to i o książkach pierwszy wpis (pozostałe będę zamieszczać na blogu scrapowym, no chyba że znów książek tyczyć się będą, co przy mojej do nich miłości, całkiem prawdopodobne :)
Wierzyć mi się nie chce, że mam ich w domu 900 i jeszcze mam którędy chodzić... niektóre wymykają się z miejsc im przynależnych, szukają schronienia, swojego kątka, rzędu, półki pod sufitem, ale jeszcze nie protestują i nie rzucają mi się pod nogi.
Kiedyś dopadnę jakiegoś stolarza i stworzę im raj na wymiar.

2011-07-20

Spacer po Pradze cz.3 - Franz Kafka

Franz Kafka notował w swoim dzienniku:

Moja posada jest dla mnie nie do zniesienia, ponieważ przeciwstawia się temu, czego wyłącznie pragnę i co stanowi mój jedyny zawód, literaturze. Zważywszy, że nie jestem niczym innym, jak tylko człowiekiem pióra, że niczym innym być nie mogę i nie chcę, moja posada nie zdoła nigdy stać się dla mnie porywająco atrakcyjna, za to potrafi z pewnością wyniszczyć mnie do ostatka. Niedaleko mi zresztą do tego (...)
Nie tylko na skutek swych warunków zewnętrznych, ale w większym stopniu przez właściwe sobie usposobienie jestem człowiekiem zamkniętym, milczącym, nietowarzyskim i niezadowolonym, czego nie mogę nazwać własnym swym nieszczęściem, gdyż jest to tylko refleksem mojego celu. Można tu przynajmniej z mego domowego trybu życia wysnuć pewne wnioski. Otóż wiodę w swojej rodzinie wśród najzacniejszych i najmilszych ludzi życie bardziej obce niż ktoś obcy. Rozmowy z moją matką ograniczyłem w ciągu lat ostatnich do mniej niż przeciętnie dwudziestu słów w ciągu dnia, z moim ojcem zamieniłem ledwie parę słów więcej niż same tylko wyrazy pozdrowienia. Ze swymi zamężnymi siostrami i ze szwagrami nie rozmawiam w ogóle, jakkolwiek nie jesteśmy wcale poróżnieni. Powodem tego jest po prostu fakt, że nie znajduję najbłahszego tematu do rozmowy z nimi. Wszystko, co nie jest literaturą, nudzi mnie i budzi moją nienawiść, ponieważ przeszkadza mi i hamuje mój rozwój, choćby tylko w subiektywnym słów tych rozumieniu (...)

Często myślałem już o tym, że dla mnie najlepszym sposobem życia byłoby z przyborami do pisania i z lampą zamieszkać w najdalszym pomieszczeniu rozległej, zamkniętej piwnicy (...) - z listu do Felicji.

Kafce całe życie nieobca była samotność. Z wiekiem przyzwyczaił się do niej i ją akceptował, ale  wydaje się, że nie wybaczył rodzicom, że go w tę samotność wpędzili. Utknął w niej jak stare wiadro w zapomnianej studni. W domu nigdy nie zaznał miłości i zainteresowania. Rodziców widywał rzadko. Ojciec, Hermann Kafka, rozwijał firmę prowadzącą handel detaliczny i hurtowy. Pod koniec 1882 roku otworzył swój pierwszy sklep z tekstyliami w Pradze. Matka, Julia, wywodząca się z domu gdzie wyrastała niczym Kopciuszek, całe dorosłe życie usługiwała mężowi, dzieciom okazując jedynie sztywną czułość. Liczył się sklep męża, jego narzekania i uniesienia, granie z nim w karty niemal każdego wieczoru przez czterdzieści dziewięć lat wspólnego pożycia, a dzieci w tym czasie wychowywane były przez służące, a potem guwernantki. Miłość i bliskość była im obca, za to konsekwencje rodzicielskiej obojętności bardzo rozległe. Dwóch braci Franza zmarło niedługo po narodzinach. Jego trzy siostry Elli, Valli i ukochana Ottla zginęły wszystkie podczas wojny. Dwie pierwsze trafiły jesienią 1941 roku do getta Litzmannstadt, a we wrześniu 1942 roku zostały wywiezione do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Najmłodsza siostra Ottla, zginęła w Oświęcimiu w komorze gazowej wraz z dziećmi, którymi się opiekowała.

Franz większość życia spędził w Pradze. Zwiedzając to miasto można natknąć się na wspomnienia o nim niemal w każdej dzielnicy Pragi. Bez większych trudności (piechotą) można odszukać dom jego narodzin, domy w których mieszkał, sklep ojca, szkołę, Muzeum mu poświęcone, miejsce spotkań społeczności kafkowskiej, tuż obok kafejkę; a także oryginalny, budzący skrajne odczucia pomnik, przy Synagodze Hiszpańskiej w dzielnicy żydowskiej. W 1922 roku ze względu na postępującą gruźlicę zrezygnował z pracy i przeniósł się rok później do Berlina, by móc zamieszkać z Dorą Diamant, żydówką z Pabianic, oraz poświęcić się wyłącznie pisaniu. Rok później ( 3.06.1924 r.) przegrał walkę z postępującą chorobą, która nawet już odebrała mu możliwość bezbolesnego jedzenia, i zmarł w sanatorium w Kierling koło Wiednia.
Miał 40 lat. Pochowany został wraz z rodzicami na cmentarzu żydowskim w Pradze, w dzielnicy Żiżkov.

Mój spacer śladami Franza Kafki...

Dom narodzin Franza Kafki - dziś
Tak wyglądał faktycznie w dniu narodzin Kafki - 3.06.1883 r.
Tablica pamiątkowa - róg ulic Franze Kafky i Maiselova
Dom Minuta dziś - Rynek Staromiejski
Dom Minuta w latach kiedy rodzina Kafków w nim mieszkała (1886-1896)
Wszechobecny...
Dzielnica Mala Strana - ul. Cihelna 2b
Wejście do Muzeum



Czech i Słowak sikający na swój ustrój - przed wejściem do Muzeum Kafki
Tu zakupiłam kilka pamiątek :)

Bilet pamiątkowy - 180 kc
Pomnik przy synagodze hiszpańskiej w dzielnicy Josefov. Ma 3,75m wysokości i waży 700kg. Wykonany z brązu monument zaprojektował Jaroslav Rona.

Pomniejszona wersja tego pomnika wręczana jest jako Międzynarodowa Nagroda Literacka przez Praskie Stowarzyszenie Franza Kafki
Dzielnica żydowska Josefov - ul. Siroka 14
Cafe Franz Kafka
Tuż obok miejsce spotkań społeczności kafkowskiej - Centrum Franza Kafki
A tu piękne wnętrze...



Rodzice Kafki - Hermann i Julia
Franz z siostrą Ottlą
Moje pamiątki z Pragi - te dotyczące Franza Kafki

Złota Uliczka nr. 22 - w tym domku Franz mieszkała wraz z siostrą Ottlą bardzo krótko, ze względu na fatalne warunki. Tylko od listopada 1916 r. do kwietnia 1917 r.  Powstała tu większość opowiadań ze zbioru "Lekarz wiejski"
Okno domku, obecnie można w nim kupić jedynie pamiątki

Złota Uliczka - 1916/1917 r.



Franz Kafka

Franz Kafka przeczuł to wszystko, przez czarnych
Aniołów zasztyletowany, na długo przed śmiercią
Swoich trzech sióstr. Pobiegły prędko po drabinie
Dymu oświęcimskiego, wniebowzięte za warkocze
Ścięte dawno. On miał w ręku nitkę jedną
Za czarnego kłębka, nitkę jedną, która mogła
Wyprowadzić z przeraźliwego labiryntu
Lub zaprowadzić do komory krematorium.
To co dzień na wysokim strychu, na podniebiu
Zamku ( o którym nie wie nikt, czym jest naprawdę,
Mimo że ma swój numer w Spisie Telefonów)
Toczy się Proces. Słychać płomieniste trąby
Strażaków miejskich lub aniołów Sądu Ostatecznego.
Tu co dzień zmierzch nam przysypuje włosy
Popiołami zabitych. W górze jest materialistyczne niebo
(Nie Rafaela kurtuazyjne niebiosy),
Jest czarno-purpurowa przepaść piekła,
W które skoczymy wszyscy na dusz lekkich spadochronach.

Mieczysław Jastrun, z tomiku "Rzecz ludzka"




Kiedyś zamieszkam w Pradze

Kiedyś zamieszkam w Pradze W życiu trzeba
mieć jakiś cel kochanie więc to będzie to
Zamieszkam blisko Wyszehradu
i blisko przystanku tramwaju
linii numer siedemnaście Żebym mógł
jeździć tam i z powrotem wzdłuż spokojnej
rzeki przyglądając się spokojnym ludziom
Nauczę się ich języka który śmieszy
moich rodaków ale mnie się podoba
to Prosím vás jest łagodne a mnie
potrzeba łagodności kochanie I będę popełniał
czeskie błędy cokolwiek one znaczą
i oglądał czeskie filmy A w kieszeni nosił
kamyki dla Františka K. I będę wypatrywał ciebie
kochanie bo w życiu trzeba mieć jakiś cel

Grzegorz Kozera, z tomiku "Data", który ukaże się w sierpniu 2011 r.