2009-12-31

Happy New Year!!!

Wczoraj poczułam się jak obca, jak trędowata, jak okaz z zakurzonej biblioteki, kiedy to w galerii handlowej zamówiłam sobie caffe macchiato i wyjęłam z torebki "Przeklinam rzekę czasu" Per Pettersona. Wydawało mi się to całkiem normalne, skoro zostało mi kilkanaście stron do końca i pół godziny czasu do spotkania z przyjaciółką, to czemu miałabym nie poczytać...
Jednak w świetle czasu wyprzedaży, przepychania się w drzwiach i wyrywania sobie srebrnej kiecki przez dwie całkiem już by się wydawało dorosłe kobiety, ja byłam okazem co najmniej dziwnym i niezrozumiałym. Czułam na sobie wzrok kilku osób, dwóch kelnerek, pary karmiącej się bitą śmietaną i przechodzących, a właściwie to przebiegających obok mnie ludzi.
Nie wiem już czy znalazłam nieodpowiedni moment na książkę, czy po prostu czytanie w miejscu publicznym jest jakimś faux pas, szczególnie w czasie kiedy -50%,-70% wali po oczach jak słońce w południe.

Ale ja wbrew tradycji ostatnich dni roku spokojnie pochłaniałam słowo za słowem, popijałam kawę i podjadałam haribo z mojego torebkowego szklanego pojemnika na słodkości. Nigdzie się nie śpieszyłam, o nic nie potykałam, nikogo nie trącałam... kupiłam buty nie z wyprzedaży, lawendowe rękawiczki, dwie zakładki do książek, oraz magnes na lodówkę z przekazem na Nowy Rok: "Samoobsługa - każdy sprząta po sobie" ...

Na bal się nie wybieram. Moja mała czarna musi jeszcze przeleżakować w szafie jak dobre wino kilka lat, żeby stała się znacznie bardziej  pociągająca. Co lepsze nigdzie się nie wybieram... szykujemy właśnie z dziećmi balony, najelegantsze piżamki jakie mamy i pieczarki panierowane. Zjemy papryczki nadziewane serem, wędzone warkoczyki Janosika i śledzie po norwesku.
A o północy usiądziemy na oknie w jadalni, przykleimy nosy do szyb i będziemy podziwiać jak sztuczne ognie z Polski i Czech potrafią się zespolić i stworzyć barwną poświatę tryskającej w niebo fontanny fajerwerków.
Kochani, życzę Wam, by ten Nowy Rok 2010 był rokiem wyjątkowym, niech odejdą w zapomnienie złe chwile, a nadejdą tylko te dobre. Niech wkroczą w Wasze życie nowe plany, niech spełnią się marzenia, zrodzą nowe miłości, przyjaźnie i dzieci. I na koniec życzę Wam dużo wolnego czasu na książki ... i książek wartych Waszego czasu.
Dziękuję za wspólnie spędzony rok !!!

Wasza szampanem od rana dzieląca :)
Virginia

2009-12-30

Już za jeden dzień, za chwil parę

Dom zasypia, ściany cichutko zamykają okiennice. Tylko światełka na choince małej i dużej potrafią trwać w bezsenności. I ja... Jeszcze tylko dwa, może trzy tygodnie. Potem wtulą się w kartonowe pudełka, a Anioł swoimi skrzydłami będzie starał się zatrzymać ulatniającą się magię.

Uśmiecham się przez zasłonę zmęczenia. Dłonie mi się postrzały. Dusza przestała milczeć. Dzieci rosną zbyt szybko.
Na oczy spłynęła mgiełka zamyślenia... Koniec Roku. 
I ostatni stosik.

   
     (to prezenty świąteczne... książki i dwie zakładki, od Avandare choinka, a od Wielkiego S. ta druga, przywieziona z Korei. Dziękuję wszystkim.)


I jeszcze jeden prezent... Avandare natchniony moimi słowami z wcześniejszego wpisu napisał wiersz. Miło mi, że rozsiewam ziarenka, z których wena wypuszcza swe diabelskie pnącza i łaskocze półkule mózgowe, które z butelek tworzą poezję.

Butelki

Schodzę po zakurzonych
kamiennych schodach
piasek zgrzyta pod czarnym obcasem
szata  szeleści cichutko
o niezgrabnie wycięty prostopadłościan
w powietrzu snuje się mrok
cisza wdychana oczami
podchodzę do ciepłej
ręcznie rzeźbionej szafki
z niej wystają szafirowe
pełne życia butelki
w każdej coś
radość
śmiech
tchnienie
ostatni czyjś oddech
zaraza
wino życia obdarte z etykiety

układanka z butelek!

i wszystkie moje!

Avandare

( wiersz pochodzi z bloga http://avandare.blog.onet.pl/ )


2009-12-24

Magia Świąt

Święta Bożego Narodzenia to czas,
który wyjątkowym być powinien.
Niestety często odgarniamy puch opadającej zewsząd magii
i zamiast pozwolić jej owinąć się nam wokół duszy,
spychamy ją w kąt przy okazji porządkowego szaleństwa.
A kiedy nadchodzi ten jedyny w roku dzień, jesteśmy zmęczeni,opryskliwi, denerwuje nas nawet trzyosobowa kolejka, a z rąk wypada wszystko co najcenniejsze w domu.

Dlatego Kochani życzę Wam,aby ta magia zrezygnowana odtrąceniem nie odeszła, tylko czekała na moment, w którym ją zauważycie. Bo to nie czysta wanna, czy idealnie przypieczony karp, a właśnie Ona, czyni ten czas wyjątkowym i refleksyjnym.
Zwolnijcie zatem już dziś, wsuńcie stopy w wełniane bamboszki, zaparzcie cynamonowej herbaty, zapalcie świeczki i zaproście spokój do Waszych domów.

Odkurzcie uśmiechy.
Polukrujcie słowa.
Opanierujcie czułością gesty.

Niezapomnianych, spokojnych i magicznych Świąt!!!
życzy Wam
Virginia z Drugą Połową i reniferami :)

  

p.s dziękuję za wszystkie e-maile, kartki, listy i prezenty jakimi mnie w tym roku obdarowaliście (kobiety i mężczyźni też :). To wręcz niewiarygodne jak wiele bratnich dusz - właśnie tutaj na blogu - odnalazłam... są też wśród nich takie, które odnalazły mnie i im szczególnie chciałam podziękować właśnie dziś. Dziękuję.


 

2009-12-23

"Flush" Virginia Woolf

  
Wydawnictwo Znak, świętując 50 -lecie swojego istnienia, postanowiło uraczyć tych bardziej wymagających czytelników serią pięćdziesięciu książek, wśród których znaleźć można tytuły znane i lubiane, a także te, które według wydawnictwa uratować należało od zapomnienia. Taką zapomnianą pozycją literacką jest zapewne, wydana jako druga w kolejności (na obecnie sześć w serii 50 na 50-lecie), książka „Flush” coraz częściej publikowanej i czytanej w Polsce wybitnej angielskiej pisarki Virginii Woolf. To zdecydowanie jej najoryginalniejsza książka i kto wie, czy nie najciekawsza biografia psa, którego korzenie sięgają czasów Kartagińczyków.
Bohaterem tej niewielkiej objętościowo książeczki jest uroczy spaniel o arystokratycznym pochodzeniu i imieniu Flush, którego spłoszone oczy o orzechowej łagodności podbijają serce panny Elizabeth Barrett.
Elizabeth od lat trzymana była pod kloszem przez przewrażliwionych rodziców (szczególnie ojca), a jedyną jej rozrywkę stanowiła książka i widok z okna na londyńską Wimpole Street. Wszystko jednak stopniowo uległo zmianie kiedy panna Mitford, postanowiła zapewnić odizolowanej przyjaciółce jakiekolwiek, choćby psie towarzystwo.
Tak oto Flush, cocer spaniel o silnym temperamencie i łowieckim usposobieniu , musiał dostosować swe maniery do schorowanej panny Elizabeth i pogoń za królikami zastąpić leżakowaniem na sofie u jej stóp. Przeszedł swoistą przemianę i jak przystało na wiernego psiego przyjaciela nie zawiódł upodabniając się do swej właścicielki, zarówno w chwilach „życia w klatce”, jak i późniejszej „wolności”, której tak bardzo oboje pragnęli, iż w końcu nadeszła…
Ale najpierw przyszła miłość, którą Flush rozpoznał po bezsennych nocach swej pani oraz po listach, których oczekiwała ze zniecierpliwieniem na twarzy. Okazało się, że uczucie zakochania było lekarstwem na chorobę, która najwyraźniej była tylko rodzajem buntu przeciw tyranii ojca. Nowo narodzona panna Barrett zdecydowała się na ucieczkę i cichy ślub z poetą Robertem Browningiem. Flush, po wcześniejszych ataku zazdrości, z czasem ustąpił Browningowi symbolicznego miejsca u stóp swej pani, sam zaś pozwolił dać upust swym czysto psim zachowaniom, niekoniecznie niegrzecznym. Nocami przemierzał ulice Pizy, do której uciekli państwo Browning, a kilka miesięcy później radośnie uganiał się za nakrapianą spanielką ulicami Florencji. Pani Browning nie przestawała wychwalać wyższości słonecznej Italii nad konwencjonalną Anglią, sam Flush zaś bardzo chętnie chełpił się rolą księcia na wygnaniu, bo okazało się, że był jedynym spanielem czystej krwi we Florencji.
Elizabeth Barrett Browning to autentyczna postać literacka, co więcej - jedna z najważniejszych autorek wiktoriańskiej Anglii. Virginia Woolf po przeczytaniu jej listów do Roberta Browninga, w których sporo wzmianek jest o jej psim przyjacielu, postanowiła biografię Flusha zapisać. Pisząc tę książkę była pełna obaw (jak to Virginia miała w zwyczaju) i nazywała ją wyjątkowo niemądrą książką, jednak zmieniła o niej zdanie, kiedy 27 sierpnia 1933 roku czytamy w jej dziennikach: I zapomniałam napisać, że Flush został wybrany przez Amerykańskie Towarzystwo Książkowe. Boże .
Oprócz wyżej wspomnianych listów, wielki wpływ na tak ciepło i subtelnie opisaną biografię psa, miał z całą pewnością fakt, iż sama Woolf zawsze była otoczona psami. Szczególnie jednego darzyła ogromnym uczuciem i zapewne pierwowzorem Flusha jest poniekąd cocer spanielka o imieniu Pinka, którą otrzymała od ukochanej VitySackville-West… 16 lutego 1927 r. Virginia w liście do Vity napisała: Proszę Cię droga Vito nie zapominaj o swoich pokornych zwierzątkach – Pinkerce i Virginii. Siedzimy oto samiusieńkie przy kominku. Co rano wskakuje na łóżko i całuje mnie, a ja sobie mówię to Vita.
Warto też wspomnieć, że bardzo dużo w tej książce samej Virginii. Ona jako narratorka pokazuje świat widziany oczami psa, którym być może sama chciała być. Zawsze w związkach uczuciowych przedstawiała siebie bowiem jako jakieś zwierzę: dla swojej ukochanej siostry Vanessy Bell była kozą, a czasem całym stadem małp; dla Violet Dickinson (kolejnej przyjaciółki jaką obdarzała wielką miłością) była pół małpą – pół ptakiem; dla męża Leonarda była mandrylem, zaś dla Vity Sackville-West była Potto, czyli prawdopodobnie właśnie spanielem.
Flush” to książka nie tylko dla wielbicieli psów, choć nie ukrywam faktu, iż zapewne tej części czytelników przyniesie najwięcej przyjemności. Tym bardziej, że zbliża się Wigilia i zawsze tego dnia patrzymy na mordki naszych czworonożnych przyjaciół z nadzieją, że przemówią do nas ludzkim głosem.
Virginia Woolf swoimi słowami sprawiła, że Flush, mimo iż żył cały wiek temu, przemówił do mnie swym sympatycznych usposobieniem i niezwykłą psią wrażliwością. I zdecydowanie zasłużył na wyróżnienie go z okazji 50 – lecia Znaku.

Tytuł: Flush"
Autor: Virginia Woolf
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 120
Okoliczność zdobycia: 30-te urodziny (prezent)
Miejsce na półce: literatura piękna-lekka, na jeden zimowy wieczór

2009-12-21

Ruszyła produkcja

W sobotę rano, pełna ambicji i zapału ile to ja ciastek nie upiekę weszłam do kuchni i właśnie z niej wyszłam. Po drodze, tradycyjnie jak co roku, między piątkiem, a niedzielą przed Wigilią, poślizgnęłam się na schodach na poddaszu i efekt jest taki, że lewe biodro mi zwisa. A zwisa dlatego, że ja to bym chciała wszędzie być jednocześnie i z kuchni wybiegałam co chwilę, a to pranie powiesić, a to pościel zmienić, a to dwa zaległe okna umyć, a to książki posegregować, a to na poddaszu pudełek na ciastka poszukać... i tam właśnie sobie przypomniałam, że rogaliki waniliowe być może już pukają o szklane drzwiczki piekarnika, bo im duszno i kumple się palą.
No i tym oto sposobem biodro mi zwisa...
Ale ważne, że dwieście sztuk orzeszków waniliowych i kakaowych, oraz sto sztuk rogalików i sto kokosowych gniazdek przeżyło i prezentują się apetycznie i smakują równie znakomicie, co stwierdzone zostało po zjedzeniu jakiś pięćdziesięciu sztuk przez grono rodzinne.
Jak tak dalej pójdzie to na Wigilię będziemy cukier puder z pudełek zlizywać.
Przy tym wszystkim zapomniałam, że Charlie jutro ma kiermasz świąteczny w szkole i jasełka po południu i wypadła nasza kolej na dostarczenie blachy ciasta na ósmą rano do szkoły.
Ja już może lepiej pójdę poczytać...

A wiecie po czym poznaje się kobietę trzydziestoletnią?
- Po tym, że zasypia w wannie :)

Wasza wanilią przesiąknięta
Virginia

2009-12-16

Przedświątecznie

Wielkimi krokami nadchodzi moment, w którym dom powinien błyszczeć, wino się chłodzić, a zapach pieczonych ciasteczek uspokajać duszę i myśli, które niczym kule w totolotku szaleją w zamkniętej przestrzeni zwanej mózgiem kobiecym. Jak to działa w męskim, tego nie wiem, ale patrząc na Drugą Połowę, nic tam w tym roku nie działa... przynajmniej nie tak jakbym sobie tego pragnęła. Ja się zastanawiam ile kupić kg mąki na ciasteczka, komu kartki wysłać, kiedy wyprasować trzy suszarki prania, jak ukryć się przed dziećmi z pakowaniem prezentów, a tymczasem Druga Połowa myśli na co by tu jeszcze zachorować. Ja kładę się spać o trzeciej nad ranem... on pada do łóżka o dziewiątej i się dusi. Psika jednym sprayem, drugim, trzecim, czyta ulotki, przeklina, czyta ulotki i kręci nosem, którego podobno już nie czuje.
Dziś wszystko się wyjaśniło, bo są wyniki testów alergicznych. Do wszystkim chorób jakie męczą go już drugi miesiąc, doszło silne uczulenie na roztocza... ja chyba zwariuję !!! Serio. Mam baldachim nad łóżkiem, i milion książek w sypialni, i firanki, i dywany i gruby materac i co najważniejsze za mało czasu na walkę z roztoczami. S.O.S... ostatnimi czasy więcej czasu szmatkę w dłoniach trzymam niż książkę, a to mnie wprowadza w nastrój otępienia porządkowego, zatracam się w przesuwaniu, układaniu, polerowaniu i czuję, że gubię wątek życiowy.

Właśnie weszłam w przerwie na stronę pana Remigiusza Grzeli i on mi tam, że nową książkę pisze, a ja jeszcze "Hotelu Europa" nie dopadłam :( ... i chodzi mi to od rana po głowie, a tu obiad trzeba gotować, a potem do pracy biec.
Gdyby już chociaż "Zwierciadło" dziś było... ale nie, wszystko przeciwko mnie i dopiero jutro (tam pan Remigiusz Grzela rozpoczyna pisać cykl "Teren pod ochroną" - doczekać się nie mogę).

Uśmiecham się jednak na widok ulubionej świątecznej figurki stojącej na oknie. To dość duży miś ubrany w wełniany sweterek, czerwoną czapkę z pomponem i oliwkowy szalik w kratkę. Towarzyszą mu refleksyjnie spoglądający na jadalnię anioł i sympatyczny bałwanek z marchewkowym nosem... na schodach rozwiesiłam łańcuchy, zapaliłam kolorowe światełka i rozstawiłam kadzidełka.
Mam ochotę usiąść na bujaku, owinąć się kocem, zaparzyć grapefruitowo-pomarańczową herbatkę, którą dostałam od szalonej Dosi i zatopić się w poezji Norwida, którego przesłała mi Ewcia.
Tak też zrobię... nie wiem jeszcze tylko kiedy.

Wasza oczekująca na świąteczne lenistwo
Virginia



2009-12-11

Ku przestrodze

Drrrrrrrrrrynnnnn....
- Babciu, babciu, to Ty... - w słuchawce telefonu usłyszała babcia głos przerywany upozorowanym prawdopodobnie hałasem.
- Halo, kto tam? - zapytała babcia.
- Babciu, babciu, to ja, twój wnuk... halo, słyszysz mnie... halo? - odpowiedział ściszony umyślnie głos.
-Tomuś, to ty, słabo Cię słyszę? - ciągnie dalej rozmowę babcia, nieświadoma faktu, że sama podała imię wnuka.

Telefon się wyłączył... nastąpiła prawdopodobnie wymiana kart w telefonie.

Drrrrrrrrynnnnnn ...
-Babciu, tak to ja Tomek, auto kupuję... takie fajne znalazłem, zaliczkę chcą i mi brakuje... Babciu, ile mogłabyś mi pomóc? - nadal szmerami zakłócony głos pozoruje rozmowę w tle z właścicielem salonu.
- Z kim przyjechałeś Tomuś, jak się masz... odwiedzisz mnie? - pyta babcia.
- No jak to z kim .. no z kim mógłbym przyjechać, popołudniu Cię odwiedzimy, tylko najpierw z tym autem chciałbym załatwić - naprowadza błędnie głos babcię zupełnie wytrąconą z szyn logicznego myślenia.
- To ile babciu masz? - pada najważniejsze dla niego dzisiejszego dnia pytanie.
- No sześć tysięcy Tomuś mam - odpowiada nie domyślając się jak wielki uśmiech musiała wywołać na ustach "wnuka".
- Super... to ja mam dwa, ty sześć, to chyba mi się uda - odpowiada szczęśliwy wnuk w tle negocjując z "głosem dwa" cenę wymarzonego samochodu.
- Wystarczy Ci? - pyta babcia z sercem na dłoni.

Telefon się wyłączył... nastąpiła kolejna zmiana karty, prawdopodobnie już w samochodzie pod blokiem babci. Adres oczywiście Telekomunikacja Polska podaje sprawcom na tacy.

Drrrrrrrynnnnn...
- Tak, dziękuję... babciu to wiesz co... bo ja nie mogę teraz wyjść stąd, bo papiery załatwiam, to ja Agatkę poślę, to moja koleżanka, możesz jej dać spokojnie, ona zaraz podejdzie pod Twój blok, zejdziesz? - przeprowadza szybko rozmowę głos.
- Tak Tomuś, ale przyjedziecie po południu? - pyta jeszcze, ale odpowiedzi już nie uzyskuje...
Schodzi z kopertą w dłoniach. Babcia Anioł.
Wszystko to trwało może z 15 minut. Trzy telefony, szmer w słuchawce, zagadanie babci i głos będącego w potrzebie wnuka.
Babcia nie odmawia pomocy. Nigdy. I tym razem za to zapłaciła sumą całych swoich oszczędności.
Oddała obcym ludziom 6 tys. ... dopiero godzinę później, kiedy do jej mózgu  z opóźnieniem dotarły odpowiednie fakty, zdała sobie sprawę z tego co zrobiła.
Policja przyjęła zgłoszenie. Babcia jest piątą ofiarą tego tygodnia. Nie doczekała się mszy niedzielnej, na której została by ostrzeżona...
p.s napisałam to bardzo chaotycznie, ale cała rozmowa tak właśnie wyglądała. Chciałam ostrzec, jak najszybciej. Bo dziś pewnie kolejna babcia zostanie tak właśnie potraktowana.
Cholera jasna... Ona na to nie zasłużyła... nie moja Kochana Babcia :( Przepłakała całą noc.
Smażcie się w piekle świnie!!!

Wasza dziś w smutku pogrążona
Wnuczka Virginia 

2009-12-07

"Mój znak" Jerzy Illg

Nie potrafię chwilowo wypuścić z rąk "Mojego Znaku". I kończącego się ołówka, który zakreśla na marginesach i w tekście informacje, które chciałabym ulokować bezpiecznie w mej pamięci.
Mimo, iż to książka dość sporych wymiarów od tygodnia się z nią nie rozstaję. Zauroczyła mnie. Przeniosła w lata młodości Jerzego Illga (wydawcy, krytyka, redaktora naczelnego Wydawnictwa Znak), w otchłań dwudziestoletniej jego przyjaźni z wiecznie w mym sercu żyjącym Czesławem Miłoszem; z nie zawsze łatwo dostępną Wisławą Szymborską - nazywaną Gretą Garbo poezji; z kochającym Wenecję Josifem Brodskim (noblista z 1987r.) i przesympatycznym, traktowanym w Irlandii jak skarb narodowy -Seamusem Heaneyem (noblista z 1995r.) oraz ze Stanisławem Barańczakiem, tłumaczem ich poezji... a także w szczeliny znajomości z Normanem Davisem, Ryszardem Kapuścińskim, Leszkiem Kołakowskim i jeszcze kilkoma znakomitościami zaścianka literackiego.
Jak dobrze, że dawno temu Pan Jerzy Illg, jako wykładowca został usunięty z Uniwersytetu Śląskiego ("za niewłaściwy wzorzec osobowy i negatywne oddziaływanie wychowawcze na studentów"), bo zapewne nigdy nie powstała by tak znakomita książka jak "Mój Znak".

Jeszcze jej nie skończyłam. Smakuję ją rozdział po rozdziale, wpatruję się w uśmiechnięte twarze poetów, i tak mi źle, że nie ma już Miłosza, Brodskiego, Kapuścińskiego...
Wprowadzona w stan błogostanu poetyckiego, skusiłam się dziś na zamówienie kilku pozycji pod choinkę - jakbym ich mało miała na nocnym stoliku - „Zaczynając od moich ulic” Czesława Miłosza, tomik poezji „Tutaj” z płytą CD Wisławy Szymborskiej, „Poezje wybrane” Julii Hartwig i „Światło elektryczne” Seamusa Heaneya.
I zła jestem, bo przegapiłam w piątek przed południem film o Miłoszu na TVP Kultura :(

2009-12-01

Byle do wiosny

No i mamy grudzień. Spodziewał się kto? Mnie gdzieś listopad umknął w biegu, chorobie i zbyt szybkim zapadaniu dni w noce. Nagle po szesnastej niebo spuszcza kotarę mrocznej, wietrznej czarności i ma wolne do świtu.

Sporo pracy, jednej, drugiej, trzeciej. Tylko w drugiej mi dobrze. A samopoczucie jak to na czas hibernacji przystało na pograniczu zwyczajnego i kiepskiego, bo ciągłe przeziębienie króluje.

Są dni, że organizacja wymyka się spod kontroli jak oczka w zaciągniętych rajstopach...

Na szczęście wynalazłam swoiste panaceum na wiosnę w sercu... wieczorami dobra książka, bujak i własnoręcznie przyrządzone tiramisu w przeźroczystym pucharku :).
A na poddaszu kolekcja trzydziestu czekolad od przyjaciół (nawet kilka o smaku tiramisu), jak by mi się serek mascarpone skończył w lodówce.

Wasza jak zwykle o tej porze roku zmarznięta
Virginia

"Kamieniczka" Edyta Szałek

"Kamieniczka powstała z pragnienia użycia słów jako fotograficznego obiektywu skupionego na przypadkowych ludziach, którzy uchwyceni migawką oka zyskują status bohaterów chwili. Chciałam, by ktoś, kto trzyma w ręku Kamieniczkę i czyta ją, miał wrażenie przeglądania albumu ze zdjęciami.
Wierzę, że bohaterów Kamieniczki można spotkać wszędzie. Każdy bowiem ma swoją własną interesującą historię. Czasami, jeśli jesteśmy wystarczająco wrażliwi i umiemy obserwować otaczający świat, uda nam się "pożyczyć" jedną niepowtarzalną chwilę, tak jak czyni to aparat. Jeśli przydarzy nam się wiele takich chwil, tworzymy własne, wewnętrzne archiwum, do którego chowamy refleksje jak zdjęcia do albumu.
Kamieniczka jest jednym  takich albumów" - napisała Edyta Szałek na okładce swojej książki, której jedyną wadą jest to, iż jest zbyt krótka.
Nie byłam w stanie zostawić jej samotnej na półce księgarnianej, wśród czających się zewsząd pstrokatych okładek walczących o miejsce pod choinką.
Znacznie lepiej jej u mnie.
Słowa też potrzebują wygody.
I miejsca na wyprostowanie liter.