Wczoraj poczułam się jak obca, jak trędowata, jak okaz z zakurzonej biblioteki, kiedy to w galerii handlowej zamówiłam sobie caffe macchiato i wyjęłam z torebki "Przeklinam rzekę czasu" Per Pettersona. Wydawało mi się to całkiem normalne, skoro zostało mi kilkanaście stron do końca i pół godziny czasu do spotkania z przyjaciółką, to czemu miałabym nie poczytać...
Jednak w świetle czasu wyprzedaży, przepychania się w drzwiach i wyrywania sobie srebrnej kiecki przez dwie całkiem już by się wydawało dorosłe kobiety, ja byłam okazem co najmniej dziwnym i niezrozumiałym. Czułam na sobie wzrok kilku osób, dwóch kelnerek, pary karmiącej się bitą śmietaną i przechodzących, a właściwie to przebiegających obok mnie ludzi.
Nie wiem już czy znalazłam nieodpowiedni moment na książkę, czy po prostu czytanie w miejscu publicznym jest jakimś faux pas, szczególnie w czasie kiedy -50%,-70% wali po oczach jak słońce w południe.
Ale ja wbrew tradycji ostatnich dni roku spokojnie pochłaniałam słowo za słowem, popijałam kawę i podjadałam haribo z mojego torebkowego szklanego pojemnika na słodkości. Nigdzie się nie śpieszyłam, o nic nie potykałam, nikogo nie trącałam... kupiłam buty nie z wyprzedaży, lawendowe rękawiczki, dwie zakładki do książek, oraz magnes na lodówkę z przekazem na Nowy Rok: "Samoobsługa - każdy sprząta po sobie" ...
Na bal się nie wybieram. Moja mała czarna musi jeszcze przeleżakować w szafie jak dobre wino kilka lat, żeby stała się znacznie bardziej pociągająca. Co lepsze nigdzie się nie wybieram... szykujemy właśnie z dziećmi balony, najelegantsze piżamki jakie mamy i pieczarki panierowane. Zjemy papryczki nadziewane serem, wędzone warkoczyki Janosika i śledzie po norwesku.
Jednak w świetle czasu wyprzedaży, przepychania się w drzwiach i wyrywania sobie srebrnej kiecki przez dwie całkiem już by się wydawało dorosłe kobiety, ja byłam okazem co najmniej dziwnym i niezrozumiałym. Czułam na sobie wzrok kilku osób, dwóch kelnerek, pary karmiącej się bitą śmietaną i przechodzących, a właściwie to przebiegających obok mnie ludzi.
Nie wiem już czy znalazłam nieodpowiedni moment na książkę, czy po prostu czytanie w miejscu publicznym jest jakimś faux pas, szczególnie w czasie kiedy -50%,-70% wali po oczach jak słońce w południe.
Ale ja wbrew tradycji ostatnich dni roku spokojnie pochłaniałam słowo za słowem, popijałam kawę i podjadałam haribo z mojego torebkowego szklanego pojemnika na słodkości. Nigdzie się nie śpieszyłam, o nic nie potykałam, nikogo nie trącałam... kupiłam buty nie z wyprzedaży, lawendowe rękawiczki, dwie zakładki do książek, oraz magnes na lodówkę z przekazem na Nowy Rok: "Samoobsługa - każdy sprząta po sobie" ...
Na bal się nie wybieram. Moja mała czarna musi jeszcze przeleżakować w szafie jak dobre wino kilka lat, żeby stała się znacznie bardziej pociągająca. Co lepsze nigdzie się nie wybieram... szykujemy właśnie z dziećmi balony, najelegantsze piżamki jakie mamy i pieczarki panierowane. Zjemy papryczki nadziewane serem, wędzone warkoczyki Janosika i śledzie po norwesku.
A o północy usiądziemy na oknie w jadalni, przykleimy nosy do szyb i będziemy podziwiać jak sztuczne ognie z Polski i Czech potrafią się zespolić i stworzyć barwną poświatę tryskającej w niebo fontanny fajerwerków.
Kochani, życzę Wam, by ten Nowy Rok 2010 był rokiem wyjątkowym, niech odejdą w zapomnienie złe chwile, a nadejdą tylko te dobre. Niech wkroczą w Wasze życie nowe plany, niech spełnią się marzenia, zrodzą nowe miłości, przyjaźnie i dzieci. I na koniec życzę Wam dużo wolnego czasu na książki ... i książek wartych Waszego czasu.
Dziękuję za wspólnie spędzony rok !!!
Wasza szampanem od rana dzieląca :)
Virginia