2015-12-26

Dobrych ludzi i miłych słów



Długa przerwa blogowa za mną. Uzasadniona, ale o tym nie dziś, bo dziś odpoczywam i jutro też planuję jedynie słuchać, czytać, trzymać futrzaki na kolanach, jeść rogaliki waniliowe i grać w nową planszówkę z dziećmi. Jednak poczułam dziś wielką potrzebę zajrzenia w miejsce, za którym przynajmniej kilka osób tęskni. To dla mnie bardzo miłe, te maile i wiadomości na fb z zapytaniami co się stało, gdzie jestem, czy wrócę. Słowa mają wielką moc, dają siłę, podnoszą, wznoszą i ogrzewają wewnątrz. Czasami powodują łzy wzruszenia, czasem niekontrolowane, ekstatyczne gesty. Przyśpieszone bicie serca. Rozmarzenie. Stopniowe wypełnianie szczęściem. Pod każdą postacią, same w sobie i wykorzystane w sposób przemyślany przez innych. Mam wrażenie jednak, że coraz rzadziej słowo bywa potrzebne. Ludzie zadowalają się czymś zupełnie innym. Coraz krótsze bywają nawet życzenia świąteczne, więcej grafik i migających gwiazdeczek. Niewielu się chce. Tak jak Szurensowi pomalować orzechy i okleić słowami. Nie byle jakimi, Virginią Woolf. Dlatego tu jestem dziś, dlatego chcę tu wrócić. Dzięki ludziom i dla ludzi, dla których słowo i miłe gesty są przyjemnością. Dziękuję, że czekacie, obiecuję bywać częściej i niebawem zdradzić powód mojej nieobecności. Tymczasem życzę Wam dobrych ludzi wokół siebie, drobnych niespodziewanych przyjemności, miłości na dzień dobry i na dobranoc, właściwie obranych dróg, inspiracji, pasji, marzeń i miłych słów. Od innych i dla innych. Wesołych Świąt :)   

2015-06-09

"Odloty"





Odloty

Czy chciałabyś ze mną odlecieć?
Na krótko, do Juraty albo nawet do Paryża,
o którym wciąż opowiadasz, ale nigdy nie byłaś.
Chcesz, zabukuję bilety na samolot z Pyrzowic.
Ale jeśli się boisz, to niech będzie autokar,
dalekosiężny, z klimą, albo przejażdżka
rowerem do lasu nad staw, rdzawobrązowy,
tam gdzie lilia złotogłów i żółte grążele.
Wiesz, nie musimy wyjeżdżać, dobrze jest
zostać w domu
na ławeczce pod brzozą, zagramy w warcaby
albo w inteligencję, rzuć jakiś krótki rzeczownik.
Lecz jeśli nie masz ochoty,
będziemy patrzeć na drzewa. Grab urósł taki wysoki,
jarzębina się kłania i wiotki tamaryszek,
psy psioczą, baraszkują, możemy się położyć
na kocu i słuchać, jak sobie bzyczy
igła z nitką na niebie,
ten bez nas do Paryża ekspres.


Jerzy Kronhold



Zaczynam się martwić, kiedy nie widzę mojego sąsiada Poety kilka dni. Do tego stopnia, że czytam przed snem jego wiersze. Może słowa odbiją się echem od domu, w którym mieszka, może się uśmiechnie na ten dźwięk i znowu spotkam go na porannym spacerze z psem. 
Niedawno kolega napisał, że brakuje mu tego, żeby ktoś pięknie do niego mówił.
Mnie czasem brakuje chociaż spojrzenia na kogoś kto wiem, że pięknie mówi. Pewności, że nadal jest.
Wtedy uśmiecham się i robię swoje. Szczęśliwsza.

2015-01-26

133. urodziny i cudowny prezent od Szurensa

Czuję, że pisząc, robię coś, co jest o wiele potrzebniejsze, niż wszystko inne 
 – pisała Virginia Woolf w eseju „Szkic z przeszłości”. 

Dziś świętuję razem z Kozą 133. urodziny.  Dom śpi, może i dobrze. Miewam poczucie, że nie do końca normalne jest świętowanie urodzin ze zmarłą. Jednak myśląc o niej intensywnie tego dnia czuję, że "robię coś co jest o wiele potrzebniejsze, niż wszystko inne". Nie wiem na ile odgrywa tu rolę łączność duchowa, a na ile przyzwyczajenie do jej obecności w moim życiu. Bywa, że zapytam czego się napije. Co chciałaby usłyszeć. Płaczę przy niej. Milczymy wspólnie. Czasem odsłaniając rano roletę głośno mówię czym mnie dzień zaskoczył. Ona spogląda w stronę okna profilem, który jest podobny do mojego. Tak mówią niektórzy. To mnie cieszy, choć inni mówią, że była brzydka i miała na twarzy widoczną chorobę. Przekrzywiam więc głowę i przymykam oczy, by się przyjrzeć tym wiktoriańskim rysom. Może trochę broda, mocna oprawa oczu i wysokie czoło. Usta ma piękniejsze. Oczy większe. W zamyśleniu zastygam podobnym. 

Nie każdy rozumie tę naszą relację, przy czym ja tego zrozumienia nie wymagam. Już jednej osobie pozwoliłam upuścić mój dom i do niego nie wracać. Nie mam potrzeby tłumaczenia się z obrazu na ścianie i tego kto dla mnie jest ważny. Nawet jeśli ten ktoś już nie żyje. Zdarza się jednak, że niektórym to nie przeszkadza, co więcej, myślą o Virginii coraz częściej dzięki temu, że kojarzą ją ze mną. Zaskakują mnie i sprawiają prezenty, które mnie wzruszają trafiając prosto w serce. Nigdy nie jestem niczego pewna, nigdy niczego nie oczekuję, ale jak dotrze do mnie następna przesyłka od SZURENSA to raczej sobie usiądę nim ją otworzę. Zaskoczył mnie na moje urodziny tak bardzo, że pobiegłam na górę gadać do obrazu. Czy ty to widziałaś moja Droga? Czy coś ci to przypomina? Pamiętasz ten numer? Czytałaś go? To 1937 rok... cztery lata przed twoją śmiercią. Byłaś zmęczona, ale zadowolona, "Lata" sprzedawały się przecież bardzo dobrze, w Dzienniku pisałaś o 25 tys. egzemplarzy... Czy ty wiesz, że żyje sobie na świecie taki Szurens, który chce mnie przyprawić o zawał? Jesteście oboje winni moje obecnego stanu. 

Tamtego dnia nie pamiętam w pełni. Byłam w szoku. W takim szoku, że nie przyszło mi do głowy zajrzeć do Dziennika. Dziś, w urodziny, kiedy czytałam ci moja Droga na głos "New York Timesa" z kwietnia 1937 nagle mnie oświeciło...

Otworzyłam Dziennik na 1937. Byłaś wtedy w Monks House, w Rodmell. W niedzielę 28 marca zanotowałaś tak:

Wczoraj zadzwonił dziennikarz z "New York Timesa": powiedziano mu, że jeśli ma ochotę, może popatrzeć sobie na dom przy Tavistock Square 52. O 4.30, kiedy stawiałam czajnik na piecu, zajechał wielki czarny daimler. Następnie pojawił się w ogrodzie wytworny mały człowieczek w tweedowym ubraniu . Dotarłam do saloniku - i zobaczyłam, jak stoi i się rozgląda. L. był w sadzie z Percym (ogrodnikiem). Wtedy odgadłam. Miał zielony notes, rozglądał się i coś sobie notował. Wystawiłam głowę, niemal mnie zdołał złapać. W końcu pojawił się L. i stawił mu czoło. Nie, pani Woolf nie życzy sobie reklamy tego rodzaju. Zawrzałam. Robak łażący człowiekowi po skórze - nie da się go zgnieść. Notujący robak. L. uprzejmie odprowadził go do daimlera i żony. Ale odbyli miłą przejażdżkę z Londynu - robaki: przyłażą tu, wkradają się i notują.

Mogłam się spodziewać tego, że zadowolona z wizyty nie będziesz. Znam cię na tyle, że wiem, iż nieproszony gość, to problem. Ale skąd na boga mogłam wiedzieć, że akurat tego robaka odnotowałaś w Dzienniku??? Akurat tego co zmontował artykuł do numeru "New York Timesa" z 11 kwietnia 1937, który podarował mi Szurens? Czy zrozumiałe jest moje obecne szczęście? Czy ty wiesz co to dla mnie znaczy? Taka namacalna, prawdziwa, autentyczna, zgodna z Dziennikiem gazeta z 1937 roku? A czy ty Szurens wiesz? Bo mam wrażenie, że nie wiesz. Potrafisz sobie wyobrazić do jakiego stanu mnie doprowadziłeś? Ładnie to tak prowokować łzy i ataki obłędu, który objawia się bieganiem po domu, od obrazu do barku z alkoholem i gadaniem do siebie? Teraz już wiesz... wtedy jeszcze nie spodziewałam się tego powyższego zapisu w Dzienniku, a pamiętam, że musiałam wyjść się przewietrzyć. Zapaliłam papierosa, patrzyłam w niebo i powtarzałam natrętnie czy ty wiesz moja Droga co dziś dostałam? Ta gazeta to (zaraz po obrazie jaki dostałam od mojego męża) najpiękniejszy, najbardziej zaskakujący prezent dotyczący Virginii Woolf jaki nawet mi się nie śnił. 
Szurens jestem Ci bardzo wdzięczna, moje serce też. Za gazetę, za pocztówki, za ołówki, za to, że jesteś. Tylko proszę Cię, nie rozpieszczaj mnie tak, bo nie wiem czym sobie na to zasłużyłam ;) 

I wiesz, która jest teraz godzina? Druga w nocy. Wstaję za cztery godziny do pracy... ale to nie ma znaczenia w obliczu mojego szczęścia. Musisz to wiedzieć.
Dobranoc J. Dobranoc Vi.


"The New York Times", 11 kwietnia 1937

Tekst sporządzony przez "robaka z czarnego daimlera"


Reklama ze środka numeru

Szurens planuje mnie dalej rozpieszczać :)
 
Już mu się to wcześniej zdarzyło :)





 

 
I moja kochana M. z Londynu też mnie rozpieszcza :)


I kochana Ewa z pracy :)

Czasem rozpieszczam sama siebie :)