2009-08-31

Dzień Bloga

Dziś- 31 sierpnia - obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Bloga. Dla większości ludzi jest to dzień jak co dzień; dla miłośników wynajdywania okazji do świętowania jest to kolejne z tych szalonych świąt typu Dzień Pluszowych Misi, Dzień Śliwki, Musztardy czy Naleśnika, ale dla wielu prowadzących blogi jest to okazja do zastanowienia się nad sensem pisania dziennika, w kartki którego zaglądnąć może każdy, nawet ten nieproszony gość. Przed ekranem komputera może zasiąść nasza była miłość, pani z polskiego, sąsiadka zza firanki po drugiej stronie ulicy, czy zboczeniec szukający ofiary, ale ... może też zasiąść ktoś kto w niewiarygodny sposób jest podobny do nas samych pod kątem zainteresowań, miłości do sera, czekolady, Woody Allena, czy suszonych kwiatów, a kogo w świecie realnych nie mieliśmy okazji spotkać. Bo czasem wstyd nam na przykład, że płaczemy przy zachodzie słońca; że czytając uczymy się na pamięć wybranych fragmentów, czy śpimy z głową w nogach sami nie wiedząc czemu. Jest nam dobrze w świecie realnym, ale brakuje czasem kogoś z kim możemy porozmawiać o tym zapamiętanym fragmencie z książki, naszej wrażliwości, nadpobudliwości, depresji, marzeniach czy problemie karmienia piersią... (można by wymieniać i wymieniać, ile blogów, tyle różnych tematów do rozmów)
Taką historię poczęcia ma chyba większość blogów. Szukamy ujścia dla myśli, które nie znalazły zrozumienia. Dzielimy się codziennością, radością, smutkiem i poglądami na ważne i mniej ważne sprawy. I cieszy fakt, kiedy okazuje się, że nasz sposób na życie, czy pewne dziwactwa dotychczas niezrozumiałe, okazują się być zupełnie normalne i gdzieś tam, na końcu świata jest ktoś kto też śpi z głową w nogach i kocha na przykład Virginię Woolf :)

Dzień Bloga obchodzę już po raz drugi. Tym razem zostałam wytypowana przez Szanowną Redakcję Onetu (niezmiernie mi miło i dziękuję ) do piątki blogów mających zaszczyt przeciąć wstęgę tegorocznej gali Dzień Bloga i tym samym rozpocząć coroczną zabawę. Jako, że zostałam nominowana, sama też będę nominować, więc drżyjcie Ci, którzy nie lubicie łańcuszków :)
Wcześniej odpowiem jednak na kilka pytań, które są częścią tej zabawy, a mianowicie:

Dlaczego piszę bloga?
Piszę dlatego, że kocham pisać (tak samo jak czytać). To podstawa. Te czarne literki to meritum mojego codziennego życia, mają moc dalekowschodnich ziół uspokajających i jogi w jednym. Ale nie wszystko co napiszę znajduje się na blogu. Strzegę swojej prywatności i mam pewną granicę, której nie przekraczam. "Trole blogowe" zapytają teraz "czemu zatem nie piszę tylko do szuflady tak jak kiedyś"? ... a no temu, że (wracając do wstępu tego postu), też dysponuję całą gamą dziwactw, chociażby takowym, iż spadłam gdzieś między Wenus, a Marsem i gdyby nie ten blog, żyłabym w nieświadomości, iż takich jednostek jest znacznie więcej :)

Co daje mi blog?
Przez te 1,5 roku dał mi naprawdę wiele. Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Wszyscy oni byli ze mną podczas Konkursu na Blog Roku i jestem im niezmiernie wdzięczna, bo nie spodziewałam siętego, że aż tak dużo głosów zostanie na mnie oddanych. Dziękowałam już nie raz, ale dziękować nie grzech, więc robię to ponownie. :)
Poza tym Blog ten został wyróżniony wśród tysięcy innych i jego fragmenty opublikowano w piśmie "Bluszcz" (jednym z moich ulubionych, które zaprenumerowałam jak tylko wyszedł pierwszy numer) i można by zatem rzec z lekkością , iż pomógł mi spełnić marzenie o publikacji w prasie, i to nie byle jakiej. Dziękuję osobie, która mnie wyszperała i poleciła :)
Z bardziej przyziemnych dobrodziejstw, daje mi radość z pisania i czytania. Jest miejscem startowym, z którego wyruszam w podróż po linkach i odwiedzam różne dusze ludzkie. Dusze, które stały się częścią mnie i tego internetowego pokoju, bez których poranna kawa, czy wieczorne kakao nie smakowałyby tak dobrze.

Czy blog zmienił moje życie?
Nie wywrócił go do góry nogami, ani też nim nie zawładnął na tyle, żebym miała się czego obawiać. Dzięki niemu nie stałam się nieśmiertelna, ani też nie zapadłam jeszcze na żadną chorobę. Nie jestem od niego uzależniona, ani też on ode mnie.
Zatem stwierdzam, iż nie zmienił mojego życia na tyle, żeby było o czym w tym punkcie pisać.

p.s powyższy tekst pochodzi z czasów, kiedy prowadziłam blog na portalu Onet www.virginia79.blog.onet.pl


2009-08-28

Moje artystki

Ja to jednak szczęściara jestem, bo otaczam się ludźmi, którzy lubią mi sprawiać radość i piszą listy, kartki (np. z bajecznej Genewy, z nad Bałtyku, z dalekiego Maroka :), kupują książki, robią specjalnie dla mnie decoupage, czy scrapują... brakuje mi słów uznania dla moich przyjaciółek, które wzruszają mnie nie tyle swoim talentem, co umiejętnością perfekcyjnego prześwietlenia mojej duszy.

 

(notes wykonany techniką scrapbooking od Asi)


 

(butelka wykonana techniką decoupage przez Olę)

Dziękuję dziewczyny !!!

p.s. w domu szpital, Charlie obolały po rwaniu zęba; Lola napadnięta nie wiadomo gdzie przez wirus skrajnie ją wykończający ... ja myślami na studiach, w pracy, w centrum ogniska domowego, w przeczytanych ostatnio książkach i  oglądniętych filmach ("Slumdog", "Lektor", "Dedykacja", "Mała Moskwa") ... chciałabym kilka słów skrobnąć, wyczyścić nośnik myśli moich, ale coś się zacięło.
Ktoś mi życie przewija do przodu. Za szybko.
 
 

2009-08-25

Tarzan

Obudziłam się rano z uśmiechem na ustach i stwierdziłam, że chyba jednak powinnam chodzić wcześniej spać. Śniło mi się, że idę ulicami Paryża, z aparatem zawieszonych na szyi i nowoczesnym sprzętem do palenia kawy. Uderzałam ciągle aparatem o szklany młyneczek, a przez pręgowaną rurkę zaciągałam się waniliowym smakiem francuskiej kawy.
Nagle usłyszałam za sobą sygnał radiowozu policyjnego. Zatrzymali się tuż za mną i pół miasta zwróciło się w moją stronę. Czułam się jak dealer kawowy, któremu udowodniono uzależnienie. Efekt ... aresztowana.
W samochodzie jednak dowiedziałam się, że zostałam zgarnięta przez policję za posiadanie ręcznika z wizerunkiem nagiego Tarzana. Zakupiłam go na jakimś bazarze i miałam przerzucony przez plecy.
A tak nie wolno paradować ulicami miasta. Efekt... zamknięta na miesiąc.
W żadnym senniku nie znalazłam nic o nagim Tarzanie.
Ale przypomniało mi się, że oglądając Sopot Festival padło głośno słowo "Tarzan". Jeden z członków szwedzkiego zespołu E.M.D.. niejaki Danny, skojarzył mi się z Tarzanem i może to on był na tym ręczniku, a nie Tarzan? Sama nie wiem. Wracając jednak do sopockiej imprezy, mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz gorzej w muzyce i większą furorę robiła Doda z Nergalem pokazywana po każdej wykonanej piosence, niż sami wykonawcy. Mieliśmy okazję widzieć Dodę mlaskającą, Dodę zezującą, Dodę wciskającą się w ramiona nowej miłości, Dodę wkładającą palec w usta w odruchu wymiotnym... Dodę. Dodę. Dodę. A w przerwach między Dodą nogi wokalistek, bądź głowy ludzi z pierwszych dwudziestu rzędów, na których muzyka nie robiła żadnego wrażenia i siedzieli niczym wypchane kukły. Brawa dla panów montażystów. Brawa dla Feela i Oceany, którzy wybudzili kukły z letargu sopockiego.
Czemu Polacy nie potrafią się bawić? Czemu w Sopocie panuje senna atmosfera od lat i tylko ostatnie rzędy, które pewnie mają dostęp do alkoholu potrafią w perukach na głowie pokręcić tyłkami? A co z publicznością pod sceną? Nawet nie chcę myśleć, jak czuła się taka czeska Verona, która występowała jako pierwsza w finale i czas trwania jej piosenki nie był w stanie zmotywować sennej publiczności nawet za bardzo do braw... oj Sopot, Sopot. Nieładnie tak. Tylko Tarzan mi w snach po Was pozostał i ewentualnie ta młoda latorośl kopiująca Amy Winehouse.
Miłego dnia kochani

Wasza już w skarpetach na stopach :)
Virginia

Bezsenność

Chciałam jeszcze coś napisać, ale się skupić nie mogę.
Cztery muchy chodzą mi po monitorze laptopa.
Jedna próbuje usiąść na mojej twarzy.
Dwie kopulują na klawiaturze ...
Że też w jednym domu tyle istot na bezsenność musi cierpieć?

Idę się położyć, co nie oznacza spać ... na górze czekają komary.

Dobranoc.

2009-08-24

Nominacje do Nike 2009

Nagroda literacka Nike to prestiżowe wyróżnienie dla najlepszej polskiej książki roku. Patrząc wstecz ...
- 1997r. - "Widnokrąg" Wiesław Myśliwski
- 1998r. - "Piesek przydrożny" Czesław Miłosz
- 1999r. - "Chirurgiczna precyzja" Stanisław Barańczak
- 2000r. - "Matka odchodzi" Tadeusz Różewicz
- 2001r. - "Pod mocnym aniołem" Jerzy Pilch
- 2002r. - "W ogrodzie pamięci" Joanna Olczak - Ronikier
- 2003r. - "Zachód słońca w Milanówku" Jarosław Marek Rymkiewicz
- 2004r. - "Gnój" Wojciech Kuczok
- 2005r. - "Jadąc do Babadag" Andrzej Stasiuk
- 2006r. - "Paw królowej" Dorota Masłowska
- 2007r. - "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesław Myśliwski
- 2008r. - "Bieguni" Olga Tokarczuk

Jeszcze nigdy wybór nie padł na mojego faworyta. Jednak nie poddaję się i próbuję dalej smakować polskich pisarzy, bo ostatnio jakoś wyjątkowo sezon na polską prozę u mnie panuje i nie ma to nic wspólnego z sezonem ogórkowym, aczkolwiek kto wie, może odrobinę.

W tym roku nominowani są:

"Antypody" - Sławomir Elsner (poezja)
"Balzakiana" - Jacek Dehnel (proza)
"Bambino" - Inga Iwasiów (proza)
"Baw się" - Roman Honet (poezja)
"Capcarap" - Artur Daniel Liskowacki (opowiadanie)
"Czarna matka" - Wojciech Stamm (proza)
"Fabryka muchomałpek" - Andrzej Bart (proza)
"Gesty" - Ignacy Karpowicz (proza)
"Gulasz z turula" - Krzysztof Varga (esej)
"Inne tempo" - Jacek Gutorow (poezja)
"Kieszonkowy atlas kobiet" - Sylwia Chutnik (proza)
"Król festynów" - Paweł Konjo Konnak (poezja)
"Królowa tiramisu" - Bohdan Sławiński (proza)
"Księga ocalonych snów" - Krystyna Sakowicz (esej)
"Marsz Polonia" - Jerzy Pilch (proza)
"Między nami dobrze jest" - Dorota Masłowska (dramat)
"Pałac Ostrogskich" - Tomasz Piątek (proza)
"Piosenka o zależnościach i uzależnieniach" - Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki (poezja)
"Podwójny krajobraz" - Irit Amiel (opowiadanie)
"Utwór o matce i ojczyźnie" - Bożena Keff (poezja)

W nominacjach brakuje mi książki "Senność" Kuczoka i "Dziewczyny z zapałkami" Janko.
Z powyższych czytałam tylko "Kieszonkowy atlas kobiet" i nie powiem, słowa Chutnik we mnie zostały.
Teraz wzięłam pod lupę "Bambino" Ingi Iwasiów i zamierzam jeszcze zdążyć z "Fabryką muchomałpek" Barta i "Księgą ocalonych snów" Sakowicz... przez resztę chyba nie przebrnę, bo czeka na mnie milion lepszych pozycji.
Ale galę będę oglądać, bo ciekawa jestem finału "The Winner is ... ".

Czytał ktoś coś z powyższej listy?
Jakieś typy?


2009-08-20

List

Wręcz wydaje się nieprawdopodobne, że wczoraj wspominałam o tym, że marzy mi się tradycyjny list ... a dziś proszę, jak na zamówienie list takowy znalazł się w mojej skrzynce pocztowej.
Czytałam go popołudniem kilka razy. Czerpałam radość z trzymania w dłoniach dwóch niewielkich kartek, ozdobionych kwiecistym ornamentem i uśmiechałam się do tradycji, jaka zakopana została wraz z pojawieniem się internetu.
Ludzie już zapomnieli jak to jest otwierać kopertę z niecierpliwością, patrzeć na pochyły styl pisma, na litery, które nieraz zdradzają rąbek duszy piszącego.

List od Moniki przebył długą drogę, a mimo tego nadal pachnie Londynem, jeżynowym plackiem do którego wracała po naniesieniu ostatniej kropki i nią samą. Oczyma wyobraźni widzę jak siedzi w kuchni, od czasu do czasu podnosi wzrok znad listu i wpatruje się w swój doniczkowy ogród pełen pomidorów, tymianku i nowych pąków róż...

Dziękuję Moja Droga M.
Od dziś, część Ciebie nie będzie zagrzebana w milionach plików znajdujących się w moim komputerze. Od dziś masz swoje miejsce w pudełku na listy w naszej sypialni :)

Obiecuję zaopatrzyć się w odpowiednią papeterię i wyjechać niebawem do Ciebie do Londynu.

A odbiegając od listu jaki sprawił mi ogromną radość, chciałam poinformować, że nastał czas na świnkę morską... tak, tak, takowej pani jeszcze nasz dom nie gościł.
A skąd ten pomysł? Ano już mówię.
Byłam wczoraj z Charlim w kinie na filmie "Załoga G" i ledwo pojawiło się pierwsze futrzane stworzonko na ekranie, mój miłośnik wszelakich stworzeń żyjących zaczął szarpać mnie za rękaw i z ust odczytałam mamooo, proszę, ale mamooo ... . I wysypałam w panice galaretki w czekoladzie.
Dziś od rana Załoga G wtargnęła do naszego domu. Skrzynie z maskotkami zostały przetrzepane, odpowiednie osobniki wynalezione, opancerzone, w kamizelki kuloodporne, pistolety, specjalnie z kartonów wycięte odznaki, pasy, telefony komórkowe... i taka banda czterech świnek i kreta (kreta zastępował borsuk) dowodzona przez Charliego i Lolę, skakała mi dziś nad głową, po plecach, z szafki na lampę, ze stołu na kwiaty i szczerze mówiąc całkiem polubiłam Darwina, Juarez,Walczaka, Kędziora i Brylusa :)

Jutro chyba odwiedzimy sklep zoologiczny... ktoś musi w końcu zastąpić puste akwarium po chomiku, który według oficjalnej wersji przekazanej dzieciom wyjechał do sanatorium na rehabilitację. Wdycha jod i ćwiczy mięśnie zwichniętej łapki... ale ze mnie matka, tak kłamać !!!..wiem jednak, że nie przeżyli by prawdy. Jeszcze nie teraz.

Wasza czekająca na listonosza
Virginia


Może da się jeszcze uratować duszę listów od zapomnienia? Zamiast sms czy e-maila, napiszmy czasem do kogoś bliskiego list... w obecnych czasach list urasta to rangi upominku. Tak rzadko chce nam się podarować komuś swój czas. A to jest przecież takie miłe, przynajmniej dla mnie... ale , że ja inna jestem to wiem :)

2009-08-18

Uzależnienie, czy tylko ułatwienie życia?

Od piątku popołudniu ikonka internetowa wyświetlała napis brak połączenia. Atmosfera w domu z minuty na minutę robiła się coraz bardziej nerwowa, kiedy to nie można było dowiedzieć się:
- czy dotarła odpowiedź na ważny e-mail
- co leci w tv (od dawna nie kupujemy gazet)
- czy wpłynęła reklamacja, którą zgłaszałam w pracy
- co leci w kinie
- gdzie znajduje się dokładnie basen, do którego zamierzaliśmy się wybrać
- jak wyglądają cyferki w moich raportach
- czy wpłynęła kasa na kartę debetową
- czy wysłano mi już przesyłkę, na którą czekam tydzień
- czy termin rachunków jest taki jak mi się wydaje, czy inny
- .... itd.
Tak doszłam do wniosku, że zarówno ja, jak i Druga Połowa mamy prace, które wymagają praktycznie ciągłego dostępu do tego ustrojstwa, bez którego kiedyś ludzie się obchodzili i byli o jakieś dziesięć lat zdrowsi.

W obecnych czasach, czy chcemy czy nie, uzależniamy się, bo internet stał się "ułatwiaczem" życia, a dla niektórych nawet całym życiem. W ten sposób można się ubrać, wyposażyć dom,biblioteczkę, zagracić piwnicę, a także wysprzedać piwnicę. To przez te magiczne złącza można poznać żonę, kochankę, a nawet partnera do biznesu. Można pomnożyć, albo stracić cały majątek. Można podglądnąć starych i nowych znajomych; poznać kolegę z wojska, czy pasażera z tramwaju.
Niedługo pewnie będzie można wybrać "dostatecznie miłą teściową" (oczywiście jeszcze przed żoną), albo sąsiada zanim kupimy dom w danej okolicy. Jakieś szaleństwo !!!

Ale sami napędzamy to szaleństwo... Internet zastępuje kawiarnię, pocztę, bank, listonosza i przestaje on być kołem ratunkowych, a staje się filarem podtrzymującym codzienność. Jest jak pomoc domowa ... jak sekretarka. Jak doradca życiowy.
Te trzy dni bez internetu dały mi do zrozumienia, że ten mały komputerek z żółtym kablem, przez który ciągle się potykam jest moją pracą,t elewizją, radiem, latarnią morską, prywatną nawigacją i ciężko bez niego, jak bez auta czy telefonu.
Sam się wprosił w moje życie i teraz rozpycha się coraz bardziej i bardziej, i wiele spraw bez internetu już nawet nie da się załatwić.

Mnie marzy się list na pięknej papeterii i powrót do czasów lamp naftowych...

2009-08-14

"Nieznośna lekkość bytu" Milan Kundera

  

Człowiek nigdy nie może wiedzieć, czego ma chcieć, ponieważ dane mu jest tylko jedno życie i nie może go w żaden sposób porównać ze swymi poprzednimi życiami ani skorygować w następnych (...)
Nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwość porównania. Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba jest już życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. Ale nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic to zawsze zarys czegoś, przygotowanie do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, to szkic bez obrazu, szkic do czegoś czego nie będzie (...)
Coś co stało się raz, jak gdyby nie stało się nigdy. Jeśli człowiek ma prawo tylko do jednego życia, to jakby nie żył w ogóle (...)

                
Z twórczością Kundery zetknęłam się przypadkowo. Jedna mama drugiej mamie, na spacerze w parku zachwalała "Dziewczynę z zapałkami" Anny Janko. I ta druga mama, żeby odwdzięczyć się za polecenie dobrej lektury, zaczęła zachwalać "Nieznośną lekkość bytu" Milana Kundery. Tą pierwszą mamą oczywiście byłam ja, bo do Janko zaglądam co drugi dzień, choćby na jedno zdanie. A tą drugą mamą była moja dawna, i obecna chyba też, koleżanka z ławki licealnej, która zmysł artystyczno-literacki zawsze miała dobry i wiedziała na lekcjach polskiego znacznie więcej niż ja wówczas miałam potrzebę wiedzieć.
I tym oto sposobem, moja Lola zajęła się noworodkiem koleżanki  i próbowała wystrzelić go w kosmos intensywnie huśtając wózkiem, a my zamiast rozprawiać o nieprzespanych nocach, ulewaniu, kupkach i o tym, o czym zwykle rozmawia się z przypadkowo spotkaną koleżanką po latach, zajęłyśmy się wzajemnym nakłanianiem do książek, które zrobiły na nas wrażenie.

Milan Kundera urodził się w 1929 roku w Brnie i od najmłodszych lat dbano o jego artystyczną duszę. Początkowo uczył się gry na pianinie, potem studiował filologię (której jednak nie skończył), grał w zespole muzycznym, ale nadszedł też czas, że uzyskał tytuł docenta i prowadził zajęcia z literatury światowej. Jego życie jednak nie należało do sielankowych, bo po sowieckiej inwazji na Czechosłowację w 1968 r. Kundera, jak zresztą większość uczestników Praskiej Wiosny, utracił prawo do wykonywania zawodu wykładowcy akademickiego, a jego książki zostały usunięte z czeskich bibliotek i księgarń i stał się tzw. "pisarzem zakazanym". Wydał jednak bardzo dużo książek, w tym napisaną w 1984 r. "Nieznośną lekkość bytu" - swoje najbardziej znane dzieło.
W 1975 r. wyemigrował do Paryża i do dziś dnia żyje tam ze swoją drugą żoną. Obecnie nie zgadza się na czeskie tłumaczenia swych książek.

"Nieznośna lekkość bytu" to książka przetłumaczona przez Agnieszkę Holland i to już na wstępie dało mi pewność, że trzymam w ręku książkę, która będzie jedyna w swoim rodzaju. Holland bowiem kocha się w kontrowersyjnych związkach międzyludzkich i czuć, że jej tłumaczenie wypływa z serca i płynie przez duszę. Mistrzowskie.
Książka ta nie należy do łatwych i momentami jest ciężko usiedzieć na tyłku, bo ma się ochotę wejść natychmiast w związek Tomasza i Teresy i zrobić w nim porządek. A burdel w nim przestraszny, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Tomasz to czeski lekarz, nałogowy erotoman. Spotyka się z kobietami dla czystej przyjemności, po czym nie wyobraża sobie spać z kimś w jednym łóżku i myć zębów w czyjejś obecności. Do czasu... do momentu, kiedy w barze poznaje kelnerkę Teresę i zaprasza ją do siebie.
Dwa lata później Teresa jest już jego żoną, jednak Tomasz nie rezygnuje z dotychczasowego życia. Dla niego kochać się, a spać z kimś w jednym łóżku to dwie różne namiętności. Dla Teresy jednak zdrada to zdrada i zapach innej kobiety doprowadza ją skrajnego wyczerpania. Próbuje z chorobą męża walczyć. Stara się postawić na nogi notorycznie bitą miłość jaka ich łączy, bo ani On ani Ona, nie potrafią przejść obok katowanego uczucia. 
Teresa wie, że tak wyglądają chwile, w których rodzi się miłość: kobieta nie może oprzeć się głosowi, który wywołuje na zewnątrz jej zlęknioną duszę, mężczyzna nie może oprzeć się kobiecie, której dusza jest wrażliwa na jego głos. Tomasz nigdzie nie jest bezpieczny wobec przynęty miłości i Teresa musi lękać się o niego w każdej minucie, w każdej godzinie. Co jest jej bronią? Tylko jej wierność. Dała mu ją zaraz na początku, pierwszego dnia, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że nie ma niczego innego do ofiarowania. Ich miłość jest budowlą przedziwnie asymetryczną: wspiera się na absolutnej pewności jej wierności jak ogromny pałac na jednym słupie (...)

Uwielbiam książki o miłości .. nawet o miłości tak pokaleczonej, smutnej, zagubionej. A Kundera ma niebywałą umiejętność przedstawienia tematyki związków ludzkich. Zagłębia się w psychikę i precyzyjnie określa różnice pomiędzy postrzeganiem życia przez kobiety i mężczyzn.

Wrócę jeszcze do niego. Kocham książki, w których liczba zakreślonych cytatów jest porażająca.

Pora już powiedzieć dobranoc.
A zatem dobranoc.

Wasza nocą czytająca i pisząca
Virginia


2009-08-13

Harakiri

Oddam siebie w dobre ręce. Natychmiast.
Inaczej popełnię harakiri.
Dwa miesiące non stop z dwójką dzieci, w domu, przed domem, za domem i poza domem to stanowczo za dużo.
Moja głowa to bęben, na którym od rana do wieczora ktoś gra i ubóstwiam swoje dzieci, ale ich witalność i energia przerosła w tym roku moje najśmielsze oczekiwania.
Mam w domu dwa cyborgi. Albo jakiś kosmitów. Albo klony klonów nie moich klonów.

Na pracy nie potrafię się skupić. Liczby z raportów rosną do nieskończoności. Analiza utyka w połowie przemyśleń, bo nie nadążam między śniadaniem, drugim śniadaniem, a obiadem rozwinąć węży mózgowych i zaczynam po obiedzie setny raz to samo. Spisałam osiemdziesiąt adresów mailowych, napisałam maila, którego miałam wysłać do kobiet oczekujących na wieści ode mnie, po czym dałam Usuń, a nie Wyślij. Jupii !!!

W nagrodę poszłam z Przyjaciółką na kawę.
I na nieplanowaną szarlotkę z lodami i bitą śmietaną.
W d...  mam tego całego Dukana.

To tyle skargi na dzisiaj.
Idę po koc, poduchę i idę na taras pooglądać perseidy.
Może łzy św. Wawrzyńca dadzą mi moc na ostatnie 3 tygodnie wakacji.

p.s wiem, że mi minie zmęczenie jak tylko się prześpię i jak na dzień dobry usłyszę od Loli "kocham Cię mamusiu". Ach te dzieci. 
 
 

2009-08-10

Bilans minionego weekendu

Kiedyś już obiecywałam sobie, że nie będę oglądać filmów o katastrofach typu pożar, powódź, koniec świata, bo potem przez następne kilka nocy płonę, tonę albo wchłania mnie ziemia.
Wczoraj jednak dałam się namówić, bo Nicolas Cage ma w sobie to coś co Meg Ryan i tym oto sposobem obejrzeliśmy "Zapowiedź"...

Podczas uroczystości otwarcia pewnej szkoły podstawowej zakopana zostaje kapsuła czasu, do której włożono rysunki dzieci przedstawiające według dziecięcych wyobrażeń przyszłość. Między nimi znalazł się jeden, niezwykle dziwny od małej, nieco zagubionej Lucindy. To dwie strony cyfr, z pozoru nic nie znaczących, jednak jak się później okazuje cyfr prorokujących najważniejsze katastrofy jakie nawiedzą świat w przeciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Skąd kilkuletnia dziewczynka mogła je znać? Kim są ludzie szepczący jej słowa, które doprowadzają ją w dorosłym życiu do samobójstwa?
Rozwiązaniem tej zagadki zajął się Chandler, profesor astrofizyki, ojciec małego Caleba, który ten tajemniczy układ cyfr sporządzony przez Lucindę przynosi ze szkoły w dniu wydobycia kapsuły po 50 latach od jej zakopania.
Analizuje liczby, które jeszcze tej samej nocy układają się w zestawienie dat, liczby ofiar i współrzędnych tragedii jakie już miały miejsce... zostają tylko trzy. Trzy, którym Chandler próbuje zapobiec. Czy się mu uda? Czy jedyne w tym zestawieniu litery EE uda mu się rozszyfrować?

Nie zdradzę tego. Przyznam się jedynie do faktu, iż kilkakrotnie miałam koc na głowie i w nocy... nie powiem co w nocy, bo nie mielibyście przyjemności z oglądania tego filmu.

Tak się tylko dziś zastanawiam jak to będzie z tym rokiem 2012, kiedy to już kolejny z rzędu koniec świata ma nastąpić? Jedni mówią, że nastąpi potop, drudzy, że ziemia spłonie, jeszcze inni, że ludzkość się wymorduje nawzajem... a w międzyczasie pech chodzi po ludziach i na przykład tego weekendu zginęło 46 osób na drogach.

A nas też pech prześladował. W zwykły sobotni dzień ...
- nasz mały york zeskoczył źle z fotela i sparaliżował go skurcz, który już w naszych głowach przeobraził się w umierającego psiaka i nastąpiła zbiorowa histeria
- wystawiłam wieżę na taras, co by nam dzień miło płynął i słońce ją spaliło (moją kochaną kuchenną przygrywajkę)
- Lola miała zły dzień
- nowy tarasowy stolik prawie spłonął, bo dzbanek z wodą zadziałał jak soczewka i wypalił dziurę
- rozwodząc się nad stolikiem zapomnieliśmy o obiedzie i spłonęło mięso na patelni
- Charli zaczął mieć zły dzień
- chwilkę później wystrzeliły gotujące się jajka i wypłynęło żółtko, które wypłynąć nie miało i trzeba było gotować nowe
- po południu otrzymałam na poprawę humoru kieliszek czerwonego wina i o mały włos nie połknęłam leżakującej sobie w nim osy
- wieczorem niosąc piramidę koców i ręczników przeleciałam przez dmuchany fotel i zdarłam kolana ...

p.s dieta trwa, ale waga stanęła w miejscu. Wszystko przez Dosię, która to przewidziała :) I chyba zaczynam tracić silną wolę, bo pochłonęłam na śniadanie bułkę z nutellą...

Miłego dnia

Wasza poturbowana przez dmuchany fotel
Virginia



2009-08-08

Pustka

Cisza wisi w powietrzu.
Nie słyszę stukających o szczebelki małych stópek. Nie czuję zapachu dziecięcego szamponu. Nie podnoszę z ziemi maskotek. Nikt nie chrapie, nie obija się o ścianę, nie mówi przez sen. Nikt nie płacze z tęsknoty za mamą...

A ja budzę się w środku nocy, nasłuchuję, znowu zasypiam i znowu się budzę. Wstaję, żeby pogłaskać ich po głowach, poprawić kołdry, przykucnąć przy łóżkach, dać mleko... i tęsknię za czymś co już nie powróci.

Charlie i Lola odeszli do swych pokoi. W sypialni na miejscu ich łóżek stoją już nowe meble...
Potrzebuję czasu, żeby przyzwyczaić się do ich zimna.

Wasza dziwnie dziś samotna
Virginia


2009-08-06

Wszystkiemu winny gofr


 
( ktoś się zakochał )

  
( a z miłości tej coś się narodziło :)


  

W związku z tym, że wakacje nad morzem chyba nie dojdą do skutku ( z powodu miliona komplikacji typu co z psami, co z pracami, co ze świńską grypą, która niczym przyczajony tygrys tkwi w brudnych plażowych toaletach, co z Lolą, która w samochodzie jest w stanie usiedzieć maksymalnie godzinę, a potem już powtarza niczym katarynka "nudzi mi się, mam już dość, nudzi mi się, mam już dość" ...  itp.itd. ) postanowiliśmy troszkę pojeździć po okolicy. Byliśmy w obiecanym od dawna Dinoparku, gdzie dopadł nas niemiłosierny upał (33 stopnie) i cudem przeżyliśmy wspinaczkę do wyjścia, po stromym zboczu ułożonym z prehistorycznych kamieni. Ja w japonkach balansowałam na krawędziach podtrzymując Lolę. Na jednym ramieniu dyndał mi aparat, na drugim kamera. Ale to nic w porównaniu z Drugą Połową. Na jego głowie dyndał wózek Loli.
Jednak mimo zmęczenia wyprawę uznajemy za udaną i jak na prawdziwe letnie wakacje przystało ...
Następnego dnia byliśmy w Parku Miniatur, a kolejnego na Tygodniu Kultury Beskidzkiej, co było pomysłem nie najlepszym. Zapach pysznego regionalnego jedzenia podziałał na mnie jak płachta na byka. Z prawej oscypki z grilla, z lewej kaszanka, szaszłyki, golonka, ziemniaczki opiekane, chlebek ze smalcem i ogóreczkiem (jak przeczytałam na głównej dziś, że smalec można robić z psa, to więcej się nim zachwycać nie będę), kołacze z jagodami, serem, makiem... wymiękłam i mam dziś wyrzuty sumienia.
Nie zjadałam nic z powyższych pachnideł, ale nie dałam rady przejść koło smakowitego gofra z bitą śmietaną i polewą czekoladową. Nosz szlagen trafen... tydzień diety zakończyłam mega kaloryczną nagrodą .
Tak, jestem niekonsekwentna.
Tak, są wakacje i wybrałam zły moment na oczyszczanie organizmu, bo zewsząd coś kusi.
Tak, mam dość po tygodniu białego sera, yogurtów, ryb, jajek i sosu czosnkowego... ale nie przerywam. Mimo grzeszków zrzuciłam boczne zderzaki, czyli tłuszczyk z bioderek w ilości 2,3 kg.

Idę zrobić sobie kawę i wyjąć dorsza na obiad. Żal mi go tak jak tych psów na smalec, ale coś trzeba jeść. Dzieci robią z bałaganu jeszcze większy bałagan ( czemu podczas nieobecności w domu, dom i tak się bałagani. Czemu to nie jest tak jak we włoskich toaletach, że zamyka się drzwi, a za nimi odbywa się dezynfekcja i wszystko błyszczy przy kolejnym ich otwarciu).

Pora ruszyć do ataku na dom, i obiad trzeba dla wszystkich ugotować, i pranie wyprać... a na półce leży świeża dostawa książek:

 - "Nieznośna lekkość bytu" - Milan Kundera
 - "Dziennik Anais Nin, tom 3" - Anais Nin
 - "Anna Karenina" - Lew Tołstoj
 - "Droga do szczęścia" - Richard Yates
 - "Synowie i kochankowie" - David Herbert Lawrence
 - "Sen zielonych powiek" - Edyta Szałek
 - "Bambino" - Inga Iwasiów


... już na każdą z nich doczekać się nie mogę.

Miłego dnia (u mnie pada)

Wasza popełniająca grzechy z goframi
Virginia

2009-08-04

Virginia w "Bluszczu" po raz drugi

                      

Jest trzeci sierpnia...
Słońce delikatnie muska nagie partie mojego ciała. Wiatr łączy pojedyncze pasma włosów w pary i uczy ich walca, a z oddali dociera do mnie dźwięk maszyny zaplatającej zboża w warkocze.
Usiadłam na chwilę przy kawie. Od pięciu dni jej nie słodzę i stwierdzam, że dopiero teraz poznaję jej prawdziwy smak. Już nie wrócę do słodzenia.

Przede mną leży sierpniowy Bluszcz. Jeszcze pachnie drukiem. Uwielbiam ten zapach. Mam świadomość tego, że właśnie zaczyna się jego życie i tak się zastanawiam jak będzie wyglądał za 20 lat... czy zżółknie ze starości, czy przesiąknie naszym domem, czy nie zaginie gdzieś w morzu zapomnienia?

Myślę, że nie. Trafi do pudełka z pamiątkami i tam się zestarzeje.
Razem ze mną i wspomnieniami o dniu dzisiejszych, kiedy to niemożliwe stało się możliwe i moje słowa spoczęły między słowami np. pani Marshy Mehran, pani Grocholi, pani Chmielewskiej, pani Kalicińskiej, pani Rybałtowskiej, pana Machulskiego i wielu innych znanych piszących
To dla mnie duże wyróżnienie... dziękuję.

 
(słowa w druku zawsze wydają mi się takie nie moje, ale te trole na obrazkach - wg projektu redakcji - całkiem mi są znajome :)


 

(a tak prezentuje się okładka Bluszcza, który jest częścią historii mojego bloga :)
 

Wasza jak zwykle w takich chwilach uskrzydlona
Virginia



2009-08-03

Black& white

Czasem wydaje mi się, że świat się kręci, a ja stoję w miejscu.
Czasem, że to ja się kręcę, a świat stoi.
W oby dwóch przypadkach kręci mi się w głowie i gubię myśli pomiędzy przystankami "marzenia", a "rzeczywistość".

Denerwuje mnie różnica pomiędzy chciałabym, a powinnam...
Jak między biały i czarny.
Nigdy białe nie będzie czarne.
Tak jak nigdy to co chcę, nie będzie tym co powinnam.