2012-11-26

"Pamiętnik i inne pisma z getta" Janusz Korczak


Wracając do tematu mojego zapominania o niektórych przeczytanych książkach, czasami trafiają się takie, o których zapomnieć nie chcę. Robię więc wszystko by tego zapomnienia nie doświadczyć. Ono najzwyczajniej złości kiedy otwiera się książkę, i gdyby nie ślady ołówka nie byłoby się pewnym przeczytania.

Z Pamiętnikiem z getta i z samym Januszem Korczakiem tak właśnie jest. Pragnę mieć w pamięci jak najdłużej i wracać do jego, i bliskich mu ludzi, życia. Przy okazji wzruszającego Pamiętnika polecam też jedną z lepszych moim zdaniem biografii - "Korczak. Próba biografii" Joanny Orczak-Ronikier.

Poniższy tekst napisałam do 44. numeru Kwartalnika "sZAFa" ( i dla własnej pamięci też ).







 "Bo mówić i rozmawiać to nie to samo” 

Zostawcie mnie dzieciom. - Nie jestem socjologiem. Spartaczę, skompromituję i próbę, i siebie. (…) Miasto wyrzuca mi dzieci, jak muszelki, a ja nic - tylko dobry jestem dla nich. I powtarzam sobie ponownie - Zostawcie mnie dzieciom. Zostawcie mnie dzieciom. A ja nic - tylko dobry jestem dla nich.  

Słowa te towarzyszą mi przez resztę kart „Pamiętnika” Janusza Korczaka pisanego w getcie przez ostatnie trzy miesiące nim nastąpiła tragiczna wywózka do Treblinki. Traktuję je jako najwyższy wyraz uznania ważności dzieci w jego życiu. Te trzy proste słowa zostawcie mnie dzieciom, zawierają w sobie ogrom miłości, szacunku i oddania, tak potężny jak żadne inne. Nie wyobrażał sobie by mógł robić cokolwiek innego w życiu, niż być dla nich i trwać przy nich, jako lekarz, pedagog, pisarz i równy im człowiek. Przytulać, nauczać, podawać w środku nocy syrop na kaszel, ale też karcić, wymagać i przygotowywać na trudną rzeczywistość dnia następnego. Miał olbrzymią, dręczącą go świadomość fizycznej i psychicznej degradacji dzieci w getcie, z którą walczył całe życie. Momentami, bardzo depresyjny, szorstki i trudny dla innych, otwarcie nie zgadzał się z bólem i niedolą niesprawiedliwie dając temu wyraz innym, równie zagubionym. Całą tę gamę emocji, uginającą się pod wpływem czasu wiarę, nasilające się osłabienie fizyczne i psychiczne, da się dramatycznie odczuć dogłębnie analizując jego dzieła, listy i „Pamiętnik z getta”. Ale na co dzień, przekraczając próg sypialni chłopców, bądź dziewcząt wcześnie rano, zagłuszał w sobie to co nieuniknione, odkładał na bok niepewność i strach. Wierzył w każde dziecko z osobna. Ufał im tak mocno, jak one jemu. Dziecko jest jutrem – powiadał. Czerpał z ich codzienności i spontanicznych, niezmąconych dramatyzmem uśmiechów siłę. Dzieci były dla niego myślą przewodnią, co przekładało się na ciągłe ich chronienie. Przed samotnością, przed lękiem i wstydem, których sam w dzieciństwie doświadczył. Jako syn obłąkanego dręczył się całe życie myślami o konsekwencjach bolesnego dzieciństwa i braku prawdziwego, szczerego porozumienia między rodzicami a dzieckiem, więc miał wewnętrzną potrzebę walczenia z tym od najmłodszych lat, co robił zresztą doskonale. I cóż z tego? Ciągnąć można jego słuszne wątpliwości. Cóż, kiedy jego obawy, że poświęca życie dla sprawy, która zostanie przegrana, spełniły się. Ważność jego intencji została w sposób okrutny zgładzona i nie był w stanie się temu sprzeciwić. W tej ostatniej chwili mógł tylko chwycić dzieci za ręce, jak zwykł to robić na co dzień.

Janusz Korczak, a właściwie Henryk Goldszmit, dla wielu został bohaterem tej jednej, ostatniej pomnikowej sceny. Tak niewiele, ogólnikowo się o nim mówi. Nawet teraz, kiedy trwa Rok Korczaka. Ta cisza aż boli. Dlatego pękłam z radości, kiedy tankując kilka dni temu samochód zobaczyłam dziewczynę w rdzawych, upiętych niezgrabnie włosach, zaczytaną na bocznym krawężniku stacji w „Pamiętniku z getta”. Czułam, że dla niej, jak i dla mnie, to wybitne dzieło literackie. Bezsprzecznie. Na jego kartkach Janusz Korczak przedstawia siebie nie tylko jako człowieka znajdującego się w dramatycznej sytuacji, ale przede wszystkim jako wszechstronnego literata. To utwór bardzo hybrydyczny, wielogatunkowy, uciekający zarówno w eseistykę, we wspomnienia jak również ocierający się o poezję: Życie moje było trudne, ale ciekawe. O takie właśnie prosiłem Boga (…) Splunąć i odejść. Ważę tę myśl od dawna. - Więcej – pętla – ołów u nóg. Nie sposób ogarnąć go jednym czytaniem. Ale nie o to w tym chodzi, by ogarnąć, bo tego przecież się nie da. Sam Korczak analizując w „Pamiętniku” swoje życie, od dzieciństwa po rzeczywistość, będące dla niego jakże cennym źródłem inspiracji pedagogicznych i literackich, nie był w stanie uniknąć fragmentaryczności i pozostawił go w wielu miejscach dziełem otwartym. Dopowiedzeń doszukałam się na fotografiach w przepięknie wydanym albumie „Fotobiografia. Janusz Korczak” autorstwa Macieja Sadowskiego. Tam wszystkie twarze dzieci z Krochmalnej tworzą kolejne historie, których się nie zapomina. A Korczak nosił w sobie te historie przez całe życie. Każdą z osobna. Jakże więc trudny musiał to być wyczyn, jak spore obciążenie psychiczne, by zdjąć choć odrobinę lęku z każdej tej malutkiej twarzy. Począwszy od dzieci z warszawskiego szpitala dziecięcego im. Bersonów i Baumanów, poprzez wychowanków kolonijnych, wychowanków Domu Sierot, aż po wypełnione przytułki dla dzieci ukraińskich pod Kijowem, gdzie jako lekarz przebywał cztery lata w czasie I wojny światowej. W międzyczasie, pełen pasji i samozaparcia, rozwijał w sobie talent pisarski. Od zawsze czuł się pisarzem.

Korczak zaczął pisać stosunkowo szybko, uprzedzając ten stan furią czytania w wieku lat piętnastu - "Świat znikł sprzed oczu, tylko książka istniała... Mówiłem z ludźmi wiele. Rozmawiałem tylko sam ze sobą. Bo mówić i rozmawiać to nie to samo”. Mając siedemnaście lat zaczął pisać powieść „Samobójstwo”, której chyba nigdy nie dokończył. Cztery lata później zadebiutował cyklem artykułów „Dzieci i wychowanie” w tygodniku „Wędrowiec”, rok później ukazała się jego pierwsza powieść „Dzieci ulicy”, a przez kolejne czterdzieści lat wydano jeszcze około piętnastu pozycji Janusza Korczaka. Potrzeba pisania zdominowała jego życie. Oprócz pracy nad tekstami literackimi, poświęcał też wiele czasu na obsesyjne wręcz dokumentowanie szczegółów z życia swoich wychowanków. Co sobotę odbywało się ważenie i mierzenie dzieci, co skrupulatnie notował tworząc poniekąd dzienniki z życia dzieci, poszerzane o notatki z rozmów z nimi, a także notatki z samego ich obserwowania podczas rozmowy, kłótni czy zabawy z innymi dziećmi. Do tego dochodziły listy do przyjaciół i różnych instytucji, artykuły do gazet, do „Małego Przeglądu” jako dodatku do pisma dla spolonizowanych Żydów - „Nasz Przegląd”, do „Tygodnika Domu Sierot” (niestety żaden nie ocalał), a także notatki do wykładów, odczytów i słuchowisk radiowych. Jak można wywnioskować choćby z niektórych fragmentów „Pamiętnika” pisanie nie przychodziło mu wcale łatwo, mimo iż zajmowało sporą część jego życia. Trud przysparzało szczególnie to późniejsze pisanie, włącznie z końcowym „Pamiętnikiem”, w którym dokuczało mu ogromne zmęczenie, problemy zdrowotne i natrętne bywanie pióra na ukończeniu, czyli notoryczny brak atramentu. Dopisywał wtedy kłębiące się w głowie myśli ołówkiem, czasem późną nocą, czasem bardzo wczesnym rankiem, nim cały ul się zbudził, natchnienie temperując czterema szklankami kawy z fusów lub pięcioma kieliszkami spirytusu pół na pół z gorącą wodą. Samotność wówczas tak nie bolała i łatwiej przychodziło oszukiwanie samego siebie. 


Tydzień przerwy w pisaniu, które wydaje się niepotrzebne zupełnie. - Doznawałem tego podczas pisania „Jak Kochać dziecko” - Bywało, że piszę na postojach, na łące, pod sosną, na pieńku. Wszystko ważne i jeśli nie zapiszę, zapomnę. Niepowetowana strata dla ludzkości. - Bywało, że przerwa miesięczna: po co się wygłupiać?


W „Pamiętniku z getta” wielokrotnie da się odczuć ogromne zwątpienie. Czy droga, którą wybrał jest dobrą drogą? Po co pisać? Jak rozumieć to wszystko wokół? Jak żyć? Wiele pytań pozostawało w jego głowie bez odpowiedzi, wieloma się biczował, dotykając otwarcie problematyki, której nie był w stanie sprostać ani Korczak, ani nikt inny. Problematyki moralnych skutków zagłady. Jako lekarz i człowiek niezwykle wrażliwy, miał świadomość ogromnych zniszczeń wnętrza człowieka, i wszechobecnego bólu, który wynikał z degradacji jego psychiki i moralności. Długiej i niezwykle gwałtownej. Przenikliwej i dogłębnie raniącej. Z tym nigdy nie mógł się pogodzić. Od tych myśli zdaje się cierpiał najbardziej, co odnotowywał w „Pamiętniku” słowami:


Sponiewierana wiara, rodzina, macierzyństwo. Handel wszystkimi dobrami duchowymi. Giełda, gdzie notowano, ile waży sumienie. - Kurs zmienny – jak dziś cebula i życie. Dzieci żyją w ciągłej niepewności, w strachu. „Żyd ciebie weźmie”. „Oddam cię dziadowi”. - „Wezmą w worek”. Sieroctwo. Starość. - Jej poniżenie i uwiąd moralny.

Dzieci snują się. Tylko naskórek normalny. A pod nim czai się zmęczenie, zniechęcenie, gniew, bunt, nieufność, żal, tęsknota. Bolesna powaga ich pamiętników. Odpowiadając na ich zwierzenia, dzielę się z nimi jak równy z równym. - Wspólne nasze przeżycia – ich i moje. Moje może bardziej wodniste, rozwodnione, poza tym to samo.

Dom Sierot jest teraz Domem Starców.

Po wojnie długo nie będą mogli ludzie patrzeć sobie w oczy – żeby nie wyczytać pytania: jak to się stało, że żyjesz, że przetrwałeś? Co robiłeś? 


Kilka miesięcy po tych słowach już go nie było. Przetrwał wojnę, nie poddał się jej upokorzeniom, ale jej nie przeżył. Jak wielu innych wychowawców, kierowników, członków personelu pozostałych internatów, domów opiekuńczych i szpitali, o których teraz już wcale się nie mówi. Jak na przykład wspomniane przez Marka Edelmana w książce „I była miłość w getcie” młoda Hendusia Himelfarb i Roza Ejchner, jedyne wychowawczynie z sanatorium imienia Medema w Miedzeszynie, które nie upuściły sto pięćdziesięcioro swoich wychowanków.
Janusz Korczak, w głównej mierze, ze względu na swój literacki dorobek uchronił się od zapomnienia, ale choćby Stefania Wilczyńska, będąca mu prawą ręką, pełniąca kierownictwo i zapewniająca matczyne ciepło wychowankom Domu Sierot, również uczestnicząca z dziećmi w drodze na Umschlagplatz, już zdecydowanie rzadziej jest wspominana (jeśli w ogóle). Joanna Olczak-Ronikier w swojej książce „Korczak. Próba biografii” wymienia też innych ważnych zapomnianych: „dyrektor internatu dla chłopców przy ulicy Mylnej 18, Aron Koniński i jego żona, którzy razem z dziećmi pojechali do Treblinki. Nieznana z imienia pani Broniatowska, kierowniczka internatu Centosu dla dziewcząt przy Śliskiej 28. Pan Szternfeld, kierownik internatu dla chłopców przy Twardej 7.” Aż w końcu warto wymienić z imion same dzieci: Ireczka, Genka, Musiek, Esterka, Adzio, Julek, Felunia, Mendelek, Rita, Aronek... to zaledwie garstka. Za rękę z przyjacielem, do komory gazowej, nieświadomi, jedynie w strach odziani, jak w przejmująco prawdziwej książce Antona Fortesa ilustrowanej przez Joannę Concejo.

Na koniec pozostaje powtórzyć za Januszem Korczakiem słowa modlitwy zapisane ostatniego dnia w „Pamiętniku”, dzień przed wyprowadzeniem na Umschlagplatz, 4 sierpnia 1942: Ojcze nasz, który jesteś w niebiesiech... Modlitwę tę wyrzeźbiły głód i niedola. Chleba naszego. Chleba.