2010-04-25

Stosikowo

     
Kiedy nadchodzi ten czas, że bosymi stopami mogę stąpać po deskach tarasowych, a nad głową wirują motyle, wszystko nagle nabiera jasności i lekkości. Nie muszę już zaciskać zmarzniętych dłoni na filiżance z gorącą kawą, bo wyręcza mnie słońce. Poddaję mu się. Zamykam oczy, wystawiam twarz ku promieniom i oddycham głęboko zapachem świeżo skoszonej trawy... wystarczy mi kilka minut, czas jaki potrzebuję na wypicie jednej filiżanki, czas na wyłączenie się chwilowe dla dobra całej rodziny. Tam, w rogu tarasu myślę o nowych książkach, o Marquezie, którego chciałam od dawna, co za tym idzie też o osobie, która mi go poleciła; o Woolf i jej zmaganiach z pierwszą powieścią; i o Annie Frank, trzynastoletniej żydowskiej dziewczynce ukrywającej się podczas drugiej wojny światowej w centrum Amsterdamu; i o brzmieniach nowej płyty Kaczmarek by Możdżer, która skrywa w sobie jedne z piękniejszych utworów skomponowanych przez Jana A.P Kaczmarka, a granych przez światowej sławy pianistę Leszka Możdżera. To niezwykle wzruszająca muzyka, o przejmująco czystym brzmieniu fortepianu, która z każdą wybitą na klawiszach nutą maluje w myślach obrazy jak za delikatnym pociągnięciem pędzla. Obrazy z filmu "Evening" - "Wieczór”, który oglądałam nie tak dawno skuszona przez blogową Indię-Małgosię, oraz z pięknego filmu „Finding Neverland” - słynnego „Marzyciela” z Johnny Deepem i Kate Winslet (za którego Jan A.P Kaczmarek dostał w 2005 r. Oskara).
Poza tymi kilkoma utworami, które znałam już z tych dwóch filmów, jest też mnóstwo równie pieknych skomponowanych dla „Lost Souls”, „Unfaithful”, „The Third Miracle”, „Hania”, czy „Hachico: The Dog's Story”. Te brzmienia zostają w pamięci, nie sposób wyłączyć odtwarzacza, mimo iż już jest środek nocy ...
Zatem prezentuję jeszcze obiecywany stosik:
"Sto lat samotności" - Gabriel Garcia Marquez (bo już od dawna planowałam zakupić)
"Opowiadania" - Gabriel Garcia Marquez (bo jakieś opowiadania chcę zabrać na wakacje i może to będą właśnie te)
"Podróż w świat" - Virginia Woolf (to najnowsza z wydanych książek Woolf, ale tak naprawdę najstarsza, napisana przez pisarkę jako jej pierwsza powieść i oczywiście zwieńczona depresją)
"Bóg rzeczy małych" - Arundhati Roy (bo koleżanka, która mi poleciła kiedyś Kunderę, poleciła mi też tę książkę. Na Kunderze się nie zawiodłam. Zobaczę jak będzie z Roy)
"Dziennik Anne Frank" - Anne Frank (bo dawno temu nie zdążyłam doczytać pożyczonej)
"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" - Mary Ann Shaffer i Annie Barrows (bo czytałam kilka pozytywnych recenzji)
"Dziś wolałabym siebie nie spotkać"- Herta Muller (bo czasem siebie też wolałabym nie spotkać i zaintrygował mnie ten tytuł)
I jeszcze zakupiłam dzieciom książeczkę "Charlie i Lola" Lauren Child, z wiadomych przyczyn oraz "Ja i moja siostra Klara" Dimiter Inkiow i Justyna Mahboob.

2010-04-23

Światowy Dzień Książki

  

Uwielbiam ten dzień!!! Czekałam na niego od miesiąca i skrupulatnie notowałam tytuły książek, które mają szanse dziś powalczyć o miejsce w mojej biblioteczce. Oczywiście nawet komplikacje mnie nie zatrzymają i mimo iż paskudny wirus wtargnął w nasze progi (Charlie padł jako pierwszy ofiarą i do trzeciej w nocy zużył wszystkie sześć kompletów piżam) to ja jakoś się te 30km przemieszczę i choćby przed samym zamknięciem sklepu ze stosikiem dumnie wymaszeruję. Nie wiem czy to będzie stos trzypiętrowy, czy sześcio, czy może wpadnę w szał i będzie dziewięciopiętrowy, zza którego tylko czubek głowy mi będzie widać... naprawdę nie wiem, wszystko zależy od tego, jak najbliższy mi Empik przygotował się do swojej corocznej promocji „Kup 3, płać za2”. Być może skończy się na tym, że wrócę zawiedziona jak już się mi zdarzyło, ale przynajmniej zrobię sobie przyjemność, pospaceruję samotnie między regałami, godzinę, może dwie; odpocznę, pozaglądam w nowości, przeglądnę biografie, poezję, literaturę obcą, bo polska już mnie chyba niczym nie zaskoczy, przesiąknę zapachem nowych książek, wzrokiem zaskoczonej moim dreptaniem tam i z powrotem obsługi... a może spotkam jakiegoś innego szalonego mola książkowego, który też taczki zaparkuje pod regałami i będę zerkać ukradkiem co też osobnik ten wypatrzy?. A może zamiast zaplanowanego Marqueza, Rotha, czy Oza wypatrzę coś co zaintryguje mnie na tyle mocno, że poddam się spontanicznym wyborom?
Modlę się tylko, żeby wirus nie zdążył mnie zaatakować (czuję, że się skrada) nim nadejdzie godzina, która zwolni mnie od obowiązków domowych i z wielką nadzieją na udane łowy ruszę w kierunku sądzę aż nazbyt nieoblężonym, bo w Polsce Dzień Książki nadal tylko dla niewielu ma znaczenie.
W związku z ciężkim stanem budzącego się właśnie Charliego nie jestem w stanie napisać więcej o samym dzisiejszym Molikowym Święcie, więc wklejam fragment ze strony, z której pochodzi też powyższe logo http://www.swiatowydzienksiazki.pl
 
Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich  to  ustanowione w 1995 roku przez UNESCO doroczne święto mające na celu promocję czytelnictwa, edytorstwa i ochronę własności intelektualnej prawem autorskim.
Pomysł organizacji święta zrodził się w Katalonii. W 1926 roku wystąpił z nim wydawca, Vicente Clavel Andrés.  23 kwietnia jest tam hucznie obchodzonym świętem narodowym, jako dzień jej patrona – Świętego Jerzego. Zgodnie z długą tradycją w Katalonii obdarowywano w ten dzień kobiety czerwonymi różami, mającymi symbolizować krew pokonanego przez Św. Jerzego smoka. Z czasem kobiety zaczęły odwzajemniać się mężczyznom podarunkami w postaci książek.
23 kwietnia to również symboliczna data dla literatury światowej. W tym dniu, w roku 1616 zmarli Miguel de Cervantes, William Shakespeare i Inca Garcilaso de la Vega (przy czym datę śmierci Shakespeare’a podaje się według kalendarza juliańskiego, a pozostałych dwóch – według gregoriańskiego). Na ten sam dzień przypada również rocznica urodzin lub śmierci innych wybitnych pisarzy, np. Maurice’a Druona, Halldóra Laxnessa, Vladimira Nabokova, Josepa Pla i Manuela Mejía Vallejo.
W Hiszpanii Dzień Książki jest świętem oficjalnym już od roku 1930. Od 1964  tradycja ta kultywowana jest we wszystkich krajach hiszpańskojęzycznych. Obecnie Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich celebrowany jest na całym globie– od Nowej Zelandii po Kanadę.
Może wrócę tu wieczorem. Tymczasem życzę Wam miłego dnia i udanych łowów, tym którzy mają je w planach. Podzielcie się po powrocie...

Wasza podekscytowana wyprawą i lekko niepewna jej przebiegu
Virginia
Niech moc rozsądku będzie ze mną :)



2010-04-22

Przeziębienie

  


  

Nie udało mi się uniknąć przesilenia wiosennego. Czuję jakby ciało oddzielało mi się od kości, a w wolnej przestrzeni był przeciąg. Wieje nastrojami. Wieje chłodem. Przeziębienie osiadło na mnie, jak nieproszony pył wulkaniczny. I słońce od kilku dni oszukuje. Niby zagląda zza chmur, ale dłonie marzną, lekkie kurtki są za lekkie, i tak się to później kończy, że jestem przesiąknięta kwaskowatością cytryny.
Mimo wszystko szukam ciągle punktu zaczepienia, żeby już strzepnąć zimową skórkę, odstawić na bok te wszystkie trumny, które ciągle mam przed oczyma, bo w każdej gazecie relacje z kolejnych pożegnań ofiar tragedii pod Smoleńskiem. Za dużo tej śmierci.Wszystko od jakiegoś czasu porusza się mozolnie w rytm „Wyjazdu z Polski” Michała Lorenca. W takich momentach zazdroszczę tym,którzy potrafią szybko zapominać, którzy kładą się i zasypiają  wraz z trzecią przeskakującą przez płotek owieczką. Mnie śniły się dziś żmije ... co za tupet tych żmij. Chodziły sobie po mnie i chyba badały poziom mojego strachu. A ja chciałam, żeby śniły mi się magnolie. Takie piękne, pulchne, w kolorze lizaka.Specjalnie wzięłam dzieci na spacer kilka dni temu w miejsce, gdzie rosną najpiękniejsze magnolie i zawsze o tej porze roku się nimi zachwycam. To taki obraz z dzieciństwa, one zawsze tam były, tak jak na kolanach mojej mamy zawsze popołudniami był obrus, a na nim fiołki haftowane czeską muliną.
 
 

2010-04-16

"Chwile istnienia" Virginia Woolf

 

Czuję, że pisząc, robię coś, co jest o wiele potrzebniejsze, niż wszystko inne - V. Woolf
Virginia Woolf kochała pisać, nie tyle tworzyć powieści, ile po prostu pisać. Szczególnie żywiła namiętność do niedocenionych form literackich, takich jak dzienniki, eseje, czy listy i choć po części traktowała ten rodzaj pisarstwa jako swego rodzaju ćwiczenia, to jednak czytając jej teksty czuć, że robiła to z wielką miłością do słowa i z przekonaniem, że kontynuowanie rodzinnej tradycji jakim było od lat zachowywanie wspomnień w formie dzienników jest czymś w rodzaju zaszczytu. Tradycję ową napoczął dziadek Virginii James Stephen, a następnie z oddaniem kontynuował ją Leslie Stephen, ojciec Virginii, spisując choćby bolesne wspomnienia o zmarłej żonie. Virginia zatem od dziecka wychowywana była w duchu szacunku dla literatury, dla słowa, i już jako nastolatka wraz z ukochaną siostrą podjęły bardzo ważne życiowe decyzje. Virginia miała zachowywać wspomnienia na kartkach. A Vanessa na płótnie. Jedna z sióstr Stephen została więc pisarką. Druga malarką.
„Chwile istnienia” to bardzo ważny zbiór pięciu esejów niepublikowanych za życia pisarki, które doskonale uzupełniają się z Dziennikami i gdyby tylko Virginia dłużej mogła nad nimi popracować, stałyby się pewnie częścią jej autobiografii, którą miała na uwadze. Od pierwszych bowiem prób literackich wzorując się na ojcu, który był znanym biografem (George Eliot, Alexander Pope, Jonathan Swift, Thomas Hobbes), czuła sentyment do tego rodzaju pisarstwa i to właśnie życiorysy członków rodziny i najbliższych przyjaciół stanowiły sporą część jej wczesnych notatek.
Mając dwadzieścia pięć lat (1907r.), będąc już w trakcie pisania pierwszej powieści o początkowym tytule „Malymbrosia” - później „The Voyage Out” („Podróż w świat”), zaczęła pisać biografię swojej ukochanej starszej siostry Vanessy, skierowaną do jej mającego się narodzić dopiero dziecka, jak się później okazało syna Juliana. I to właśnie szkic „Wspomnienia”, poniekąd biografia Vanessy, poniekąd autobiograficzne wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości, otwiera cykl esejów „Chwile istnienia”.
Ten pierwszy obraz to olbrzymi wiktoriański dom dzieciństwa Virginii w londyńskiej dzielnicy Kensington, przy ulicy Hyde Park Gate, w którym mieszkało ośmioro dzieci: Laura (1870) – córka Lesliego Stephena z pierwszego małżeństwa; George (1868), Stella(1869) i Gerald (1870) – dzieci Julii Duckworth z pierwszego małżeństwa oraz wspólne dzieci Julii i Lesliego – Vanessa (1879), Thoby (1880), Virginia (1882) i Adrian (1883). Dzieci prowadziły życie zorganizowane z wielką prostotą i regularnością,były nauczane przez rodziców, obsługiwane przez służbę,grały w krykieta, spacerowały, jeździły corocznie na wakacje do letniego domu Talland House w Kornwalii (od roku 1882r, w którym urodziła się Virginia przez następne 12 lat). Wspomnienia te dotyczą jednak przede wszystkim trzech kobiet - siostry Vanessy; matki Julii Stephen, która przedwcześnie umarła oraz przyrodniej siostry Stelli Duckworth, na którą przeszły obowiązki ciągnięcia wózka z młodymi istotami rodziny Stephensów. Jednak niebawem śmierć brutalnie wkracza ponownie zabierając młodą mężatkę Stellę, i dziedzictwo rodzinnych komplikacji i bólu przypada osiemnastoletniej wówczas Vanessie. Kolejne „siedem smutnych lat” to ciąg nowych traumatycznych przeżyć jakie nie opuszczają od lat sióstr,jednak tym razem nie śmierć jest ich podstawą , a tyrania ojca i molestowanie przez przyrodniego brata Georga. Ojciec stał się dla nas ucieleśnieniem tego wszystkiego, czego nienawidziłyśmy w naszym życiu; był tyranem niewyobrażalnie egoistycznym, który brzydotą i smutkiem zastąpił piękno i radość tych, które umarły.
Kolejne trzy eseje łączą się w podtytuł „Szkice dla Klubu Wspomnień” i były pisane na zamówienie w latach 1920 i 1930 dla Klubu będącego przegrupowaniem dawnego przedwojennego Bloomsbury. Teksty te Virginia odczytywała na głos członkom Klubu, którymi byli m.in.: ona sama i Leonard Woolf, Vanessa i Clive Bell, Desmond i Molly MacCarthy, Adrian Stephen, John Keynes, Roger Fry, Duncan Grant, Lytton Strachey.To wspomnienia o wprowadzeniu Virginii i Vanessy przez Georga w świat eleganckiego Bloomsbury i inteligentnego Londynu; mało eleganckie stroje zostały zamienione w atłasowe suknie, na szyjach błyszczały drogie kamienie, pod dom podjeżdżały dorożki, a stopniowy sukces towarzyski nadawał promienności zmęczonym smutkiem twarzom sióstr Stephen. Jednak długo trwało nim owy sukces tak naprawdę nastąpił i nim Virginia spotkania towarzyskie traktowała jako coś przyjemnego, bo w początkowym stadium, kiedy jeszcze pojawiała się wszędzie u boku przyrodniego brata Georga, była przez niego wiecznie ganiona i uciszana: szepnął mi do ucha udręczonym głosem: Nie są przyzwyczajone, że kobiety w ogóle cokolwiek mówią... uważam, że potrzeba ci trochę praktyki, jak się zachowywać przy obcych.
Ostatni,ale zdecydowanie najobszerniejszy i najpiękniejszy tekst to „Szkice z przeszłości”, który pisany był na przełomie lat 1939 i 1940 (ostatni zapisek – cztery miesiące przed śmiercią), ale tak jak pozostałe obejmuje tylko czasy dzieciństwa i panieństwa pisarki. Virginia na początku próbuje zastanowić się nad sposobem w jaki powinna opisywać siebie, jak tworzyć autobiografię, co brać za wzór, jaki przyjąć schemat. Powodem tych wątpliwości było to, że tak trudno jest opisać jakąkolwiek istotę ludzką - Nie wiem jak dalece różnię się od innych - pisała.Te pierwsze wspomnienia to zmiana pokoju dziecinnego, ciemność, zamieszanie kiedy szło się na górę do łóżka; mama w białym szlafroku na balkonie, kwiaty passiflory w fioletowe prążki pnące się po murze; St. Ives brzęczący, słoneczny, pachnący tyloma zapachami naraz; ogrodnik kopiący grządkę szparagów, służąca trzepiąca dywanik. Wspinanie się po skałach,wdrapywanie na drzewa, przeglądanie się w niedużym lustrze w wieku siedmiu lat ... skrępowanie, onieśmielenie, półka obok jadalni. Gerald i jego dłonie... Każdy dzień zawiera o wiele więcej nieistnienia niż istnienia... Wiele jasnych kolorów, wiele wyrazistych dźwięków, trochę istot ludzkich, karykatur komicznych, liczne gwałtowne chwile istnienia,zawsze zawierające koło sceny, którą wykrawały, i wszystko otoczone rozległą przestrzenią – oto pobieżny opis dzieciństwa.Oto jaki mu nadaję kształt i jak widzę samą siebie jako dziecko,włóczące się w tej przestrzeni czasu, który trwał od 1882 do 1895 roku . W 1895 roku w maju sielskość się kończy, umiera matka Virginii i ona jako trzynastolatka nie jest w stanie się z tym pogodzić; mama już na zawsze stanie się jej obsesją ... Widzę siebie jako rybę w strumieniu,zepchniętą na bok, zatrzymaną w miejscu, ale nie umiem opisać strumienia.Tutaj ponownie Virginia wraca do wielu wspomnień o mamie, jej młodości, pierwszym małżeństwie, ośmiu latach wdowieństwa i kolejnym związku; o jej smutku, prostocie, surowości. O jej śmierci. Bardziej niż w pierwszym eseju rozwiła wątek narzeczeństwa siostry przyrodniej Stelli, a także jej śmierci trzy miesiące po ślubie. Wówczas Virginia miała piętnaście i pół roku, jej siostra Vanessa osiemnaście i zostały jedynymi kobietami w domu. Kobietami ojca, tymi które musiały tolerować jego wybuchowe usposobienie, podawać mu podwieczorek, uczestniczyć z nim w środowych nasiadówkach dotyczących rachunków domowych. Jego niezaspokojone pragnienie bycia geniuszem doprowadzało go do dużego przygnębienia,często milczenia i posępności; na co dzień żył jakby na pamięć, pisząc bezustannie palił fajkę i był wtedy zupełnie nieprzystępny. Wraz z jego śmiercią Virginia odetchnęła z ulgą i zaczęła znacznie intensywniej poświęcać się pisaniu.
W„Szkicach z przeszłości” wyczuwalny jest bardziej niż w poprzednich esejach styl wypracowany przez Virginię przez wiele lat; melodyczny, malowniczy, pełen odniesień do kolorów, zapachów, przeżyć, szczegółów. Charakterystyczny, często lekko rozproszony, ale nigdy chaotyczny. Dla wielu czytelników jednak nudny, wręcz męczący i w żaden sposób niewciągający. Mimo wszystko ja czytając Woolf czuję się jakbym przesiadła się z pędzącego pociągu na pokład dostojnie wiszącego ponad chmurami balonu. Mnie pisarstwo Woolf nieustannie zachwyca, bo jest na tyle głębokie, że pozwala zobaczyć dno, poczuć że to już ten moment, po którym nic więcej nie ma. Dalsza decyzja zależy ode mnie. Mogę się odbić, albo tam pozostać. Coraz częściej pozostaję, choć początkowo czułam, że to jeszcze nie ten moment, że mam klaustrofobiczne objawy i muszę wyjść na powierzchnię, opuścić ją. Teraz po przeczytaniu kilkunastu książek Woolf: prozy, dzienników,listów i esejów, rozumiem jej słowa, i być może nawet ją samą, bardziej niż wydawało mi się to możliwe do osiągnięcia.
Jednak zdecydowanie „Chwile istnienia” polecałabym raczej tylko wielbicielom Virginii Woolf, bądź czytelnikom, którzy po przeczytaniu którejś z jej książek chcieliby zapoznać się z życiorysem pisarki, a obszerna biografia Quentina Bella ich przeraża. Jako dzieło samo w sobie sporej części czytelników zapewne nie zadowoli.

Tytuł: Chwile istnienia. Eseje autobiograficzne
Wydawnictwo: Twój Styl
Przełożyła: Maja Lavergne
Ilość stron: 360
Okoliczność zdobycia: upolowana na allegro
Miejsce na półce: wyjątkowe, jak zwykle dla Woolf



2010-04-13

I dymi mgłą katyński las

przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą katyński las...

(fragment wiersza "Guziki" Zbigniewa Herberta)

Potrzebuję jeszcze pomilczeć. Słowa mnie omijają.
Z dziur sączy się już jad.

A mieliśmy podać sobie znak pokoju.
Dostało mi się za to, że dostrzegam w człowieku człowieka. W jednym. Drugim. Trzecim. Dziewięćdziesiątym szóstym.
Polska.

2010-04-10

Smutek

Kiedy człowiek budzi się w sobotni wiosenny poranek, odsłania rolety i widzi za oknem deszcz to planuje zrobić wszystko, żeby ten dzień w uśmiech przystroić. Jak zwykle wsuwa zmarznięte stopy w kapcie, stawia wodę na kawę, sięga po kostkę czekolady i załącza radio... a tam słyszy o tragedii samolotu rządowego Tu-154, w którym ginie pod Smoleńskiem nasz Prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką Marią Kaczyńską oraz mnóstwem innych osobistości rządzących naszym krajem i pełniących w nim ważne funkcje.
To niewiarygodne, bez względu na to jakie są moje zapatrywania polityczne... rozpłakałam się. Usiadłam i zaczęłam się zastanawiać co jeszcze mnie czeka.
Nie ogarniam pewnych sytuacji.
Nie ma Jana Pawła II...
Nie ma Prezydenta...
Kto następny?
Co następne?
Polska się kruszy, rozpada... teraz tylko czekać kiedy wybuchnie.
Tym samolotem leciało  96 osób, zwyczajnych niezwyczajnych ludzi, pojedynczych istot będących dla najbliższych całym światem. Każda tragedia mną wstrząsa, szczególnie lotnicza, bo panicznie boję się latać... ilu z nich też bało się latać? Ilu leciało, bo lecieć wypadało? Przecież byli w pracy. Ilu z nich zniżając się do lądowania spoglądało w okno i widziało okalającą lasy katyńskie mgłę? Ilu pomyślało, że może się nie udać...

Dokładnie 70 lat temu w lasach katyńskich rozstrzelano elitę intelektualną... dziś te same lasy pochłonęły elitę polityczną naszego kraju, przedstawicieli rządu, Wojska Polskiego, Rodzin Katyńskich oraz załogę samolotu prezydenckiego.To przeklęte miejsce.
Miała być zwyczajna sobota, a 10 kwietnia 2010 r. przechodzi do historii Polski i Europy.
W lasach katyńskich modlą się właśnie za zmarłych 70 lat temu... i za zmarłych dziś rano.
W radiu muzyka bez słów.
W myślach czarno białe zdjęcie Pary Prezydenckiej.
Mnóstwo refleksji się nasuwa.
A łzy same napływają i kapią na śniadanie, które dziś spóźnione...

Wasza smutna dziś
Virginia

p.s dopisek z 11 kwietnia
Wpis ten został polecony dziś na stronie głównej Onetu, tradycyjnie zdaniem wyrwanym z kontekstu. Sfrustrowanych ludzi było tu pod dostatkiem. Zupełnie niepotrzebnie. Ale byli też tacy, którzy bliscy są moich odczuciom. Tym dziękuję za komentarze, jednak zważając na ich ilość nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć.
Pozostałym nie zamierzam się tłumaczyć ze swoich refleksji, ze smutku, z chwili zadumy. Będę usuwać wszystkie komentarze obrażające mnie, bądź ofiary wczorajszej tragedii.



2010-04-06

Psi zajączek

Nie miała kobieta kłopotów, to sobie psa znalazła.
Właściwie to pies znalazł ową kobietę.
Tym oto sposobem wzajemnego odnajdywania się, mam w domu trzeciego psa. Berneńskiego psa pasterskiego i dwa yorki, bo znajda która nieopatrznie wtargnęła mi w sobotę przed świętami pod koła samochodu jest tej właśnie rasy.

Jechałam sobie na szczęście wyjątkowo spokojnie, kiedy to od strony pasażera na drogę wtargnęło coś czarnego. Zahamowałam gwałtownie, a kiedy wystraszona, że dzień przed Wielkanocą naruszyłam przykazanie Nie zabijaj otworzyłam drzwi, to natychmiast pod pedały wskoczyła krecia kulka. Chwilę później krecia kulka siedziała już na moich kolanach, jakby kolana te znała od lat i radośnie kręciła resztką ogonka.
Lekko wytrącona z planów jakie rozwijałam wcześniej w głowie poczekałam chwilę na właścicieli. Nikt się nie pojawił. Droga pusta, ogrody puste, żadnych śladów, tylko szyby w kuchniach zaparowane od świątecznie wypełnionych po brzegi piekarników i rosołów bulgoczących pod pokrywkami.
Znajda wtuliła się w moje kolana i nie miałam sumienia wyrzucać jej z powrotem na ulicę, więc trafiła do nas... i już trzecią noc śpię z dwoma yorkami na głowie. Nikt przez całe trzy świąteczne dni nie szukał tej ślicznej suczki. Objechałam kilka domów sąsiednich pytać, czy ktoś nie kojarzy czyj to może być pies. Zadzwoniłam do jedynego w naszym mieście schroniska i zgłosiłam, że taka suczka ma się u nas dobrze i czeka na właścicieli. Nikt jej nie rozjechał, nie głoduje, nie zaginęła w ciemnym lesie... nic jej nie zjadło. Czemu do cholery ludzie są tak nieczuli na krzywdy zwierząt i nie szukają swoich zaginionych psów? Czemu na żadnym słupie nie ma ręcznie choćby wypisanej kartki Zaginęła suczka, rasy york, czarna, wypuszczona niedawno spod nożyczek psiego fryzjera. Tęsknimy.
Chciałam ją uratować przed kolejnym nadjeżdżającym samochodem, ale nie planowałam spędzać z nią trzeciej nocy!!! I nie dlatego, że jest mi niewygodnie; nie dlatego że nasz york strzela fochy, bo też nie spodziewał się koleżanki na tak długo (początkowo był gościnny); nie dlatego że mycie dwunastu łap stało się uciążliwe; nie dlatego że ciągle gdzieś jest nasikane, że przejechałam się na psiej kupie po kremowym dywanie tuż przed śniadaniem wielkanocnym; nie dlatego że zwymiotowała się na mojej części łóżka ... nie planowałam tego wszystkiego, bo byłam pewna, że przed pierwszą nocą ktoś się po nią zgłosi. Że ktoś zauważy brak psiaka w domu i zadzwoni tam, gdzie każdy wierny swojemu psiemu przyjacielowi pan by zadzwonił, czyli do azylu. Tam zostawiony jest telefon do nas...
Nie mam już zaufania do tych ludzi. Nie interesuje ich los tej suczki.
To nie tak miało być... mieliśmy nie zdążyć jej pokochać.
Dzieci nazwały ją Didi. Bo reaguje na słowa na literę "D".

Pięć lat temu, takiego samego ubarwienia sześcioletni york nam zaginął. Szukałam go trzy doby. Oblepiłam wszystkie możliwe słupy i gabinety weterynaryjne jego zdjęciem. Dałam ogłoszenie do gazety. Oferowałam wysoką nagrodę. Rozpłynął się... Nie rozumiem jak można trzecią dobę nie szukać trzykilogramowego przymilnego psiaka? Choć jak widać można. Na tym chorym świecie nawet niektórych dzieci nikt nie szuka po dwóch tygodniach od wydobycia zwłok ze stawu.
Idę spać, bo włącza mi się agresja na znieczulicę ludzką. Albo jestem zbyt wrażliwa, albo ten świat się kończy.

2010-04-03

Wesołego Alleluja

Niech nadchodzące Święta przyniosą Wam radość i wewnętrzny spokój,
pozwolą na chwile wypoczynku i refleksji, na które brakuje nam czasu;

niech promienie słoneczne wypełnią Wasze dusze wiosennym blaskiem,
który sprawi, że wiara, nadzieja i miłość,
narodzą się ponownie w Waszych sercach,
po zimowym stanie spoczynku.

Wesołego Alleluja!!! :)

2010-04-01

La lingua e la letteratura italiana

Nel Trecento, periodo molto importante per la storia della lingua italiana, visero tre grandi scrittori toscani: Dante, Petrarca,Boccaccio.
Dante Alighieri (1265-1321), considerato il padre lingua italiana, con la sua „Divina commedia” difese l'uso del volgare, che riteneva piu facilmente comprensibile del latino, in particolare da parte diquegli italiani che, non conoscendo il latino, non potevano accostarsi alle opere di cultura.
Francesco Petrarca (1304-1374) il grande poeta d'amore, scrisse e dedico ad una donna di nome Laura, di cui era innamorato senza speranza, la sua opera piu nota, il „Canzoniere”, che venne pubblicato qualche anno dopo la „Divina Commedia”.
Giovanni Boccaccio (1313-1375) e autore di „Il Decamerone”, primo vero esempio di prosa narrativa.
Questi capolavori, scritti in fiorentino, rappresentarono soprattutto modelli di lingua e di stile, ed il fiorentino stesso, grazie alla sua dolcezza, alla sua eleganza ed alla sua minore lontananza dal latino rispetto agli altri dialetti, divenne col tempo la lingua di tutti gli italiani.
Del periodo del Rinascimento possiamo ricordare i poeti epici Ludovico Ariosto e Torquato Tasso. Il primo e l'autore de „L'Orlando Furioso”, il secondo de „La Gerusalemme liberata”. Uno dei piu apprezzati grandi poeti del passato (prima meta dell'Ottocento) e Giacomo Leopardi. All'Ottocento appartiente anche un altro grande scrittore, Alessandro Manzoni, l'autore de „I promessi sposi”.
Nella letteratura italiana del Novecento si possono differenziare due correnti principali: quella del romanzo a sfondo storico-sociale(Verga, Bacchelli, Silone) con componenti neorealistiche affini a quella del cinema (Pavese, Moravia, Pratolini, Cassola), e quella del romanzo psicologico con venature kafkiane (Buzzati) o psicanalitiche (Svevo, Moravia, Bassani).

Arrivederci a presto!!!  :)

p.s dopisek z 2 kwietnia... ten wpis był żartem na Prima Aprilis... czy ktoś może mi go przetłumaczyć? :) :) :)
Tak na poważnie, to tekst pochodzi z książki "Italiano - Repetytorium Tematyczno Leksykalne" Aldona Jenerowicz & Carluccio Giorgi i rozumiem sporo, choć nie wszystko. Uczyłam się dwa lata włoskiego, ale po kilku latach przerwy nie byłabym w stanie napisać takiego tekstu poprawnie gramatycznie.
Mile jednak sporo osób mnie zaskoczyło znajomością włoskiego :)