2010-03-29

Puk, puk, wiosna idzie... ależ proszę

Miało mnie dopaść przesilenie wiosenne, ale ostatecznie wybrało inną drogę, a ja niczym radosny krokusik, rozpromieniona, słońcem łechtana, sił dostałam nadprzyrodzonych. Kilka dni temu ściągnęłam kożuch liści zebrany na budzących się do życia w ogrodzie: żółtych krokusach, fioletowych irysach, czerwonych tulipanach; wyplewiłam resztki jesiennych pozostałości po chwastach; wyszorowałam dziesięciometrowy taras i przygotowałam wszystkie zimowe buty do upchania w kartony.Wyszedł karton na głowę, bo jeszcze znalazły się buty za małe; buty które czekały na swoją kolejkę i się nie doczekały, oraz tak zwane buty widmo - są kiedy sprzątam, nie ma ich kiedy w pośpiechu trzeba wybiec z domu.
Wczoraj pozaklejane kartony wyjechały na poddasze,ugotował się obiad, wysprzątał cały dom; z innych kartonów wyskoczyły mechate zające, grubaśne barany, jednookie kurczaki i wielkanocne jajka, które koniecznie musiały zawisnąć na lampie. Umyły się okna (sztuk sześć, jeszcze jakieś dziesięć zostało), garnki które ktoś cały dzień mi podrzucał, a na koniec jeszcze samochód się umył z pomocą czterech małych rączek, które sprawiły, że trzy pary świeżo dzień wcześniej wyszorowanych precyzyjnie butów, zaszło błotem, a właściwie w nim utonęło.
Druga Połowa w tym czasie sprawił, że mamy owocowo w przedpokoju. Morele mnie miło zaskoczyły i mam ochotę na przemalowanie całego domu (on oczywiście znacznie mniejszą) ... tej głębi, intensywności koloru, tej świeżości potrzebowałam. I czystych okien. I krokusów miniaturowych gdzieś tam w ogrodzie, niewidocznych, przyczajonych, ale ważne że mam świadomość ich kwitnięcia. I tulipanów na stole. I puchatych bazi na oknie. I kawy na tarasie... i bażanta, który od pięciu lat nam towarzyszy i dostojnie, niczym mniejsza wersja pawia prezentuje swe upierzenie, i niczym bardziej uparta wersja koguta budzi bażancim jazgotem o poranku... dziś zapomniał zegar biologiczny przestawić, ale za to zabrał żonę na spacer. Pierwszy raz tej wiosny.
p.s właśnie w wiadomościach przeczytałam, że zmarła Eva  Markvoort, od kilku miesięcy śledziłam jej szpitalne życie, które opisywała na blogu.  W środę, tak jak moja mama, obchodziłaby urodziny ... Eva 26. Smutno mi się zrobiło. To była sympatyczna dziewczyna. 

2010-03-26

"Chwile istnienia" i "Pochyła wieża" Woolf!

Uwielbiam sama sobie sprawiać prezenty.
Oczywiście, że książkowe.
Oczywiście, że Woolf ucieszy mnie najbardziej. Szczególnie takie perełki jak trudno dostępne eseje autobiograficzne „Chwile istnienia”(Wydawnictwo Twój Styl – 2005r.) i eseje krytycznoliterackie „Pochyła wieża”, które ostatni raz wydane były przez Wydawnictwo Czytelnik w 1977r. Jak na razie trzymam w dłoniach „Chwile istnienia” i czytam:
Na przedniej zakładce strony słowa Virginii Woolf - Często kiedy pisałam jedną z moich tak zwanych powieści, zaskakiwał mnie ten sam problem: jak opisać to, co nazywam „nieistnieniem”. Każdy dzień zawiera o wiele więcej nieistnienia niż istnienia. (…)Wielkiej części każdego dnia nie przeżywa się świadomie.
Na tylnej zakładce strony czytam opinie:
To zdecydowanie najważniejsza książka o Virginii Woolf, jaka ukazała się od jej śmierci - Angus Wilson, Observer
Ta książka musi przemawiać do każdego, kogo interesuje Virginia Woolf i jej krąg - Derek Parker, The Times
Fascynujące i ważne, bo to jedyne autobiograficzne zapiski Virginii, jakie znamy - John Lehmann, Sunday Telegraph
Virginia Woolf posługuje się grubą i cieniutką kreską, szeptem i krzykiem, głosem pełnym gniewu albo pełnym miłości . Fenomen twórczyni Pani Dalloway polega właśnie na tym, że jej pisarstwem nie można się nasycić - Marta Mizuro, Zwierciadło.
Całość przełożyła Maja Lavergne i to jej słowa zamieszczone na ostatniej stronie sprawiły, że mimo iż przekonałam się do „Piaskowej góry” Joanny Bator, to porzucam ją na ten wieczór, bo chcę spędzić ten czas z Virginią Woolf… 

Maja Lavergne pisze:
Virginia Woolf nie przygotowała do druku żadnego z tekstów w niniejszym zbiorze. Pisane były jako list-wspomnienie dla siostrzeńca, Juliana Bella, jako szkic mający kiedyś posłużyć do napisania autobiografii i jako rodzaj nieformalnego odczytu dla koła przyjaciół zbierających się od czasu do czasu pod nazwą Klub Wspomnień.
Jej siostrzeniec i pierwszy biograf Quentin Bell podkreśla, że w tym,co pisała dla Klubu Wspomnień i w listach jest najbliższa swemu sposobowi mówienia i opowiadania. Służąca z Monk's House wspominała, że pani Woolf godzinami mówiła do siebie, leżąc w wannie, powtarzała zdania, wsłuchiwała się w nie. Robiła to także chodząc po wzgórzach w Sussex, swoim ukochanym miejscu na ziemi. Szła, pisząc w myślach, mówiąc do siebie i gestykulując.Rondo starego kapelusza przysłaniało jej twarz, rozpięty sweter powiewał. Taką zapamiętały ją okoliczne dzieci – wśród nich Dirk Bogarde, który to potem opisał. Szła, wsłuchując się w wypowiadane głośno zdania i odmierzając krokami rytm swojej prozy.

2010-03-24

Od kołyski

Dopiero całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że pisarze czuwali nade mną od urodzenia, jak zatem mogłabym ich nie kochać... mieszkałam po kolei na ulicy Pawła Stalmacha, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Elizy Orzeszkowej, Bolesława Prusa, Adama Mickiewicza, Zofii Kossak-Szatkowskiej i teraz na Długiej, która się wyłamała, ale z kolei ma piękny wiersz na swoim koncie, o którym już wspominałam  Ulica Długa.

p.s czytam "Piaskową górę" i mam mieszane uczucia jak na razie (strona 120). Chyba w moim przypadku nastąpił przesyt literaturą polską. Przygotowana na nocnym stoliku leży już książka "Bunt ciała" Alice Miller, na którą nie mogę się doczekać, a później chyba sięgnę po japońskiego pisarza Haruki Murakami, który z kolei jest mi zupełnie obcy, a nie lubię "obcych" w domu.  Potem kolejna Woolf, za którą już się stęskniłam i Mann, który swoje odleżał.

"Kapuściński Non-Fiction" nadal gdzieś tam we mnie tkwi, i wiem miałam o tej książce napisać, ale zniesmaczyło mnie to wszystko co wokół niej się dzieje. Omijam już nawet strony w gazetach, w których ciągle jeszcze wrze jak w podgrzewanym bigosie.

Dobranoc, chyba pora spać...

2010-03-23

Kobiety udomowione przez rząd

Jak co rano włączyłam komputer, żeby przy porannej kawie przeczytać wiadomości, sprawdzić skrzynkę mailową, przyjrzeć się raportom z pracy i przeczytać przynajmniej pięć informacji, które sprawiają, że słońce za oknem gaśnie, a kawa przestaje smakować.
Nadal Policja nie wie kim jest trzyletni chłopczyk znaleziony w wypompowanym stawie (a nie na dnie jeziora jak wczoraj pewna dziennikarka poinformowała w porannych wiadomościach). Jego małe ciałko leżało tam kilka dni, a dziś po czterech dobach od znalezienia jego zwłok , nikt nie zgłosił zaginięcia ... Najgorsze dla nas jest to, że nawet nie wiemy jak ten chłopczyk ma na imię i skąd jest  - komentują wstrząśnięci cieszyńscy policjanci.
Czytam dalej … Gazeta Wyborcza informuje, że ponad 440 tys. dzieci w wieku od trzech do pięciu lat, nie dostanie się w tym roku do przedszkola. Rząd obiecuje, że za pięć lat miejsc wystarczy dla prawie wszystkich maluchów … to jakaś paranoja,niedorzeczność, za pięć lat, dla prawie wszystkich? A czemu nie dla wszystkich i nie już? Pytam Ja-Matka.
Lola nie chodzi do przedszkola, bo w zeszłym roku nie dostała się do żadnego z trzech, w których złożyłam wniosek. Obecnie zastanawiam się codziennie, czy aktualnie złożona karta zgłoszeniowa się gdzieś nie zawieruszy, czy dobrze jest wypełniona, czy nie oddałam jej o dwa dni za późno, czy czy czy? … i tak chodzi mi po głowie ten mały trzyletni chłopczyk, niechciany przez rodziców, nieprzyjęty przez przedszkole, samotny, zabity, porzucony. Ojciec nie wytrzymał? A może to matka? Matka, która ma na wychowaniu być może jeszcze dwoje, troje dzieci, a rząd jest w stanie jej tylko obiecywać , że za 5 lat to on jej te dzieci pomoże wychować. Ja za taki rząd dziękuję!!!
Dla mnie to jakiś powrót do czasów kamienia łupanego, kiedy to kobieta siedziała w jaskini, a mężczyzna po lesie spacerował. Siedź babo w tej jaskini i nie dyskutuj, wychowuj, karm, nauczaj, bo mamy rok 2010 i nie ma miejsc w przedszkolach. I przemyśl sobie dobrze, że jakbyś miała aspiracje ku wielodzietnej rodzinie, to czeka cię przy trójce dzieci jakieś dziesięć lat w domu, nim każde z nich dostanie się do przedszkola. A po dziesięciu latach prania, prasowania, gotowania i wychowywania dzieci, twoje CV bezsprzecznie ląduje w koszu na śmieci każdego pracodawcy…
Ciekawa jestem ile jeszcze tysięcy dzieci będzie przez te pięć lat nim rząd się obudzi, katowanych, brudnych, głodnych, niedouczonych, samotnych, zabitych? To dzieci z  reguły z małych miasteczek, z wiosek, na które rząd machnął ręką, bo co? Bo z nich i tak nic nie wyrośnie? Bo ich matki i tak są nic nie warte? Czy rząd nie widzi, że te 440 tys. DZIECI, to też 440 tys. MATEK, którym odbierana jest szansa na pójście do pracy!!! To 440 tys. kobiet zmęczonych, sfrustrowanych, niewidzących dla siebie miejsca na rynku pracy. Kobiet bez pasji, bez wykształcenia, bez chwili czasu dla siebie, dla własnego rozwoju … Kobiet pustych w środku. Kobiet wydmuszek. Kobiet, którym mężowie mówią, że nic nie robią tylko siedzą w domu i marudzą … a co mają robić? Co mają zrobić z dziećmi? Do stawu wrzucić, tak jak tego biednego trzyletniego chłopca?
Osobiście nie jestem w złej sytuacji, prowadzę własną działalność gospodarczą i dzięki temu funkcjonuję w obiegu jako kobieta pracująca (często nocami, ale pukając do jakiś innych drzwi nie jestem z góry na straconej pozycji), jednak mimo szczęścia jakim mnie życie obdarowało, nie wyobrażam sobie, żeby tego roku moja córka znowu nie dostała się do przedszkola!!! Będę krzyczeć, oflaguję się i pójdę na piechotę pod Pałac Prezydencki… z dwójką dzieci i blankietem z ZUSu za działalność wypisanym na 839zł, z blankietem za Vat i podatek dochodowy, które dostaję co miesiąc w nagrodę od państwa za to, że mam czelność pracować i równocześnie wychowywać dwójkę dzieci. Za to, że przez większość czasu minionych ośmiu lat rozdwajam się jak zniszczony włos, i z miesiąca na miesiąc staram się dzięki uprzejmości firmy dla której pracuję utrzymać to co sama stworzyłam,dodatkowo wspierając firmę męża i przygotowując syna do Komunii, do sprawdzianu z tabliczki mnożenia, do opowiadania legend, z przedszkolakiem na kolanach… a rząd na to, że on się postara za pięć lat życie kobietom ułatwić!!!
Za pięć lat to przybędzie kilkadziesiąt grobów dzieci i ich rodziców, którzy zabijają, wyskakują z okien z maluchami na rękach, upychają w beczkach, w lodówkach, wrzucają do stawów, upijają, narkotyzują, gwałcą,wrzucają do koszy na śmieci. A rząd polski ma czas… 440 tys. to jakieś 10 średniej wielkości polskich miast!!! Dziesięć miast pełnych kobiet, którym nie dano możliwości wyboru. Kobiet, które z dziećmi na rękach coraz częściej nie radzą sobie z sytuacją w jakiej się znajdują.

2010-03-22

Światowy Dzień Poezji

Zanurzcie mnie w Niego
jakby różę w dzbanek
po oczy,
po czoło,
po snop włosa jasnego -
niech mnie opłynie wkoło,
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego.
Niech zginie noc, poranek,
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka -
gdy mi do serca dotrze,
będę tym co najsłodsze,
Nim.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

                                               * * *

Obejmij mnie i patrzmy w szarą otchłań czasu,
W niebo takie niziutkie i pełne rozpaczy,
W czarne, podłużne pasma dalekiego lasu,
I słuchajmy, jak wiatry ponad nami płaczą.

Mgła się wiesza na ustach zapłakanych sosen
I mżą w jesiennym blasku roztoczone pola -
Lecz tylko zamknij oczy: usłyszysz szmer wioseł
I przemówią do ciebie miast umarłych głosem
Różowy marmur i czarna gondola.

Jarosław Iwaszkiewicz

                                              * * *

Nie odpowiadam na wasze listy, telefony.
Porzucam przyjaźnie.

Wybaczcie mi to ...
Coraz bardziej przywiązuję się do siebie
Wycofuję się w głąb.
Nie zadziwia mnie naród.
Nie zadziwia mnie tłum.

Zwycięstwa i klęski łączą się w jedno.
Zyski i straty łączą się w jedno.

Na wrzosowiskach podziwiam motyla.
Nocami karmię nietoperze.

Z wierzchołka góry
obserwuję
zachodzącą ostrygę słońca.

Wybaczcie mi to...

Ewa Lipska


Chciałam kupić sobie tomik poezji Brodskiego (jakikolwiek), tomik "Ja" Ewy Lipskiej (nie znalazłam żadnego), tomik "Chwila" Wisławy Szymborskiej (było tylko "Tutaj").
Ależ przygotowanie sieci Empik do "Światowego Dnia Poezji"... niech ich konkurencja pogryzie. Zła jestem. Na półkach z poezją leżało dokładnie to co miesiąc temu.

Wróciłam z płytą Petera Gabriela.
Z papeterią w motywy kałamarza.
Z żonkilami w wiklinowym koszyku.
Z wiatrem we włosach
I z krostką na języku wielkości dobrego wiersza...

Wiosna spaceruje to tu, to tam, ale na twarzach ludzkich jeszcze szarość.

2010-03-19

Z dialogów rodzinnych odc.11 - rozmowy (nie) kontrolowane

Każdego dnia, mam wrażenie że od zawsze, opowiadam Loli bajki. Kiedy już nie mam pomysłów, po prostu je czytam, ale panna Lola zdecydowanie bardziej preferuje bajki opowiadane... najbardziej o sobie. Co robiła cały dzień, co miała ubrane, co jadła, co rysowała, w co się bawiła z bratem, jakie zwierzęta im towarzyszyły... może to być fikcja, byle płynnie opowiedziana, byle długa, byle zaczynała się od słów dawno, dawno temu...
Przedwczoraj role się odwróciły. Bajki teraz opowiada ta, która do tej pory słuchała, ulepszając jedynie raz po raz moje wersje. Zasiada wygodnie, przystraja małą buźkę wyrazem skupienia, składa rączki na kolanach i bawiąc się paluszkami opowiada kilka historii dziennie. O wszystkim... o kwiatuszku, o małej rybce, o maskotce, o jabłuszku, o motylu, o dyni...
 
Dawno dawno temuuuu, było sobie Jabłuszko, które mieszkało w domu jabłuszkowym. Siedziało na stole i zastanawiało się co zjeść na obiad. W końcu zdecydowało się zjeść gruszkę ... yyyymmmm. Potem Jabłuszko było smutne, że zjadło swojego przyjaciela i poszło poszukać inną gruszkę.Iiiiiiii ... gruszka leżała sobie na trawie, i Jabłuszko ją podniosło i razem poszli na spacer. Po drodze spotkali jeszcze mandarynkę, pomarańczkę i banana. Razem wszyscy wrócili do jabłuszkowego domku i bawili się zabawkami. Jabłuszko samolotem.... yyyymmmm, banan pociągiem .... yyyymmmm, a mandarynka lalkami. To był bardzo miły dzień. Kropka."
 
Dawno dawno temuuuu, żyła sobie Dynia. Była zawsze uśmiechnięta i nazywała się Dynia Kwiatek. Dynia miała wielu przyjaciół ... yyyymmmm,Jaśka Dyńkę, Dośkę Dyńkę i psa Dyńkę. Bawili się w dyniowym domku i nagleeee ktoś rozbił lampę. Lampa była szklana i błyszczała kolorowymi światełkami. Dynia płakała. I Jaśko Dyńka poszedł do ogródka, wykopał dużą dziurę, włożył tam nasionko i wyrosło wielkieeeee drzewo z owocami i kwiatkami. Wyrwał je i zaniósł Dyńce , żeby mu wybaczyła zbitą lampę. To był bardzo miły dzień. Kropka.

Nie pamiętam już wczorajszych bajek. To dwie dzisiejsze... nie jestem w stanie ich wszystkich zapisywać, bo nawet bluzka w róże została w bajkę wplątana. Całe jej życie, poprzez szycie, aż do wciągania przez głowę na księżniczkę Daisy.
A dziś rano Lola stwierdziła, że chce nauczyć się czytać.
Ma trzy lata...
Nie nadążam za nią. Świat ją fascynuje. Chce go mieć dla siebie. Chce mieć mnie...
Zatem uczymy się literek. Rysujemy. Nazywamy. Kojarzymy. I ciągle rozmawiamy, ciągle, ciągle, bez przystanków, bez spacji, bez odpoczynku, potykamy się o słowa, czasem mijamy ze zrozumieniem, poprawiamy, tłumaczymy, chłoniemy na przemian swoje różne światy. Świat dorosłego. Świat dziecka ... Świat matki. Świat córki.  Na szczęście są takie momenty, kiedy wspólnie siadamy na ławce i patrzymy w tym samym kierunku. To świat kobiet.

2010-03-18

"Rzeczy pierwsze" Hubert Klimko-Dobrzaniecki

  

Jeszcze nie tak dawno, wskakując do wanny układałam sobie na brzegu kilka czekoladek, żelków, wafelków, wypełniałam wannę wrzątkiem i wyprostowując nogi tkwiłam w pozie można ją nazwać "eleganckiej". Czas jednak moje ciało postanowił naznaczyć i już nie wskakuję do wanny i to wcale nie z obawy, że mogłabym się poślizgnąć, a raczej z obawy, że w ogóle do niej nie dam rady wskoczyć, bo strzeli mi coś w lędźwiowym i polegnę na dywaniku, który rzekomo miał być antypoślizgowy. Nie leję też wrzątku, bo za trzy miesiące wakacje, a ja zimową skórką pomarańczową obrosłam i wpadłam w panikę, że nawet te trzy opakowania kremów, na łydki,uda i pośladki mi nie wystarczą.
No i najważniejsze, chyba się kurczę, bo już nie potrafię tak elegancko nóg wyprostować i oprzeć wyciągniętych paluszków o baterię… ale czy przy czytaniu trzeba wyglądać elegancko? Może przy poezji wypadałoby, przy literaturze pięknej też, ale Hubert Klimko-Dobrzaniecki myślę nie miałby mi za złe rozluźnienia całkowitego przy jego „Rzeczach pierwszych”. Ześlizgnęłam się z podgłówka. Zmarzłam. Świeczka o zapachu orchidei się wypaliła. Pies zaczął zlizywać z brzegu wanny kropelki wody… a ja oddałam się tej pełnej absurdalnego poczucia humoru książeczce. Przeczytałam kilka pochlebnych opinii o niej i stwierdziłam, że tak akurat po biografii Kapuścińskiego, która z racji swej obszerności i słownej oschłości, bardzo mnie zmęczyła, odetchnę trochę przy czymś nad czym skupiać się zbytnio nie będę musiała. No i faktycznie nie musiałam.
„Rzeczy pierwsze” podobno są prawdą, całą prawdą i tylko prawdą, o czym informuje na wstępie sam autor. I czytelnik ma się  upewnić o prawdzie u psychiatry autora, jeśli oczywiście nie wierzy. Ale, że psychiatra ten, jak dowiaduję się na końcu książki, jest zdrowo stuknięty, robi przed pacjentem jaskółki i każe powtarzać jak mantrę cały tabun imion hawajskiej księżniczki, to ja tam go pytać o nic nie zamierzam. Wiem swoje.
Na początku się przeraziłam… myślę sobie, nie no, muszę wyjść z wanny i człapać po coś innego. Sylwia Chutnik w męskim wydaniu mi się trafiła. Teraz nie dam rady. Może kiedyś. Ale nie teraz. Jednak z racji tego, że mam chory kręgosłup i sił nie miałam, postanowiłam dać autorowi szansę numer dwa. Przebrnęłam przez trzy wersje jego narodzin, w których to scenach pojawiła się amputowana ręka, zaraz koło niej bezpański kundel; jakaś mucha zatłuczona przez położną o niemiecko brzmiącym nazwisku; i wreszcie autor- dziecko, które wypadło na posadzkę i sinieje od zaciskającej się wokół szyi pępowiny. Nikt nie reaguje. Był też telewizor załadowany w koszyku rowerowym,zatruta kiełbasa, martwe dziecko, zarośnięta cyganka, dwa rozwody, wujek Lutek co marzył całe życie o wykąpaniu się w galaretce truskawkowej...
I wyrósł nam z tego wszystkiego magister filozofii, który dziesięć lat spędził w Islandii. Czyli autor we własnej osobie. Prawdziwy, czy wymyślony? Nieważne. Czytam dalej. Szybko, bo zimno się robić zaczyna.
Potem pojawia się japończyk Hiroshi, który objada się kiszonym mango w soli morskiej, pięknie prezentuje się pewnego dnia w ślubnym kimono i ulatnia się pogrążony we wstydzie zostawiając autorowi starą maszynę do pisania firmy Victory, na której to autor spisuje krótki żywot japończyka i jeszcze kilku osób, w sposób bardzo podobny. Prześmiewczy. Ironiczny. Absurdalny, a może jednak prawdziwy? I powstają „Rzeczy pierwsze”… kolejna książka autora, który był nominowany do Nike, do Paszportów Polityki, do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus oraz do Nagrody Mediów Publicznych Cogito. Bez efektu.
Rozdział „Bestseller” zrekompensował mi złe wspomnienia z początku i cieszę się, że do niego dotrwałam, co trudne nie było, bo rozpoczął się już na 81 stronie. Na etapie już całkiem zimnej wody w wannie… Dowiaduję się, jak uroczo prezentuje się trasa promocyjna książki, która ma zalążki na bestseller, jak traktują pisarza wydawcy, gdzie śpi, ile sam za noclegi płaci, a jemu nie płacą oczywiście nic. W końcu autor sam postanawia wykraść z trzech salonów Empik swoje książki i na własną rękę spotkania autorskie organizować, za co grożą mu trzy miesiące więzienia, ale on nie protestuje, pełen nadziei, że odnajdzie w ciemnych murach  uwięzioną wenę … Wydaje się to wręcz niemożliwe, a może możliwe, sam człowiek już nie wie po skomasowanym ataku absurdów od pierwszych stron.I chyba o to w tej książce chodziło. Te kilka zdań na wstępie, że to książka autobiograficzna robią z niej ciekawy produkt. A że Klimko-Dobrzaniecki atakuje z każdej strony niebanalnymi, przerysowanymi postaciami i to w swoim dość szybkim, konkretnym, nieprzewidywalnym stylu to czyta się tę książkę w wannie całkiem przyjemnie.
Nie mam już dziś szukać czy Klimko-Dobrzaniecki faktycznie siedział za kradzież własnych książek, czy może absurd napędza absurd. Nie wiem też jakie jej miejsce znaleźć na półce... literatura piękna to nie jest, nagrodzona literacko w końcu też nie, czytadło też nie... W sumie to nie wiem co z nią zrobię. Myślałam, że jako pierwsza utonie w wannie, bo ostatnio notorycznie w niej zasypiam, ale przetrwałam, więc coś w niej pociągającego jest. Najwyraźniej zajmie jakieś absurdalnie wysokie miejsce na półce, bo tam mam jeszcze wolne miejsca...
Wrócę jeszcze do pana, panie Hubercie, Humbercie.
Ale dziś, o tej absurdalnie późnej porze już się pożegnam.
Naprawdę pan ukradł książki z Empiku? Nie wierzę. Tam piszczy wszystko nawet jak się z siatką pełną ciuchów wychodzi.
Jedno jest pewne. Nikt pana nie poznał w Empiku. W to akurat mogę uwierzyć.
Już to słyszę od trzeciego pisarza...

Dobranoc tym co śpią. Dzień dobry tym co niebawem wstają.

2010-03-16

Ukulturalnić się potrzebuję

Czytam na zaprzyjaźnionych blogach, że Ktoś wraca wzruszony z Teatru, Ktoś inny z kina, jeszcze Ktoś inny przygotowuje się do spektaklu i trochę mi żal, bo... U nas kino w remoncie od trzech miesięcy, Teatr do czerwca nic ciekawego nie oferuje, a moje umiejętności aktorskie ograniczają się do tego, że obracam w locie naleśniki (ale to od niedawna) i coraz częściej ze skrzydłami motyla na plecach wywijam piruety pod czujnym okiem mistrza - panny Lolindy, która to postanowiła matkę baletu nauczyć.

A w świecie się dzieje...
Pani Marta Fox skończyła kolejną książkę
Pan Remigiusz Grzela skończył kolejną książkę.
Pani Anna Janko pisze wyczekiwaną przeze mnie swoją drugą powieść...

Trzy promienie słońca na moim zmarzniętym policzku.

Wznoszę modły, a jak nie pomogą to zacznę czarować, zaklinać i może nawet przeklinać .. Chcę już wiosnę !!!
p.s skończyłam "Kapuściński Non-Fiction", ale jestem tą książką tak zmęczona, że nawet mi się nie chce o niej pisać. Nie tego się spodziewałam ... a może to nie był dobry czas dla tej książki. 

 

2010-03-15

Słowne pieszczoty

Pogoda nas nie rozpieszcza. Wczoraj zamieć śnieżna zmiotła wszelakie nadzieje na wiosnę, rozsiała po polach drobinki mroźnego niepokoju, które niepostrzeżenie przez szparę w drzwiach wślizgnęły się w nasze cztery ściany szukając ofiary, i napotkały na mój opór... przywdziałam tarczę ochronną. Poezja, to jest to czego w zimie odmówić sobie nie mogę.
Bardzo chętnie czytam poezje Grzegorza Kozery ( opublikował on pięć tomików poezji, powieść "Biały Kafka" oraz zbiór bardzo wciągających, niebanalnych i pełnych humoru  opowiadań zebranych w książce "Opowiadania sanatoryjne", których akcja rozgrywa się w sanatorium "Włókniarz" w Busku-Zdroju).


Ballada dla dwojga

On kochał tyle młodych kobiet
że wspominając ich imiona
myli się ciągle niczym starzec
w którego głowie rak zasypia


Ona kochanków nie liczyła
zostało po nich trochę drobnych
obrączki srebrne fotografie
kilka siniaków na pośladkach


Może spotkają się przypadkiem
w tanim hotelu gdzieś przy drodze
albo w tym samym sklepie mięsnym
kupią kiełbasę na kolację


Potem umówią się na chwilę
i będą smutnie uśmiechnięci
Gdy po raz trzeci się zobaczą
adresy złączą wspólnym kluczem

Wtedy narodzi się legenda
o dwojgu ludziach co nie wierzą
ale próbują jeszcze złapać
uciekające krople deszczu

Grzegorz Kozera



Bardzo lubię też wiersz Grzegorza Kozery pt."Ulica Długa", który znajdziecie na blogu poety Notes Poetycki , bo choć moja ulica nieco różni się od tej w wierszu słownie naszkicowanej, to jednak miło przenieść się z mojej Długiej, na tę stworzoną przez poetę.


2010-03-13

Z dialogów rodzinnych odc.10 - rozmowy (nie) kontrolowane

Kiedy Charlie wraca ze szkoły, z czapką na bakier i grymasem zmęczenia na twarzy ma się wrażenie, że to dziecko zaraz upadnie pod ciężarem szkolnych uniesień i nim zdąży wtulić się porządnie w poduszkę popadnie w stan drzemki. Jednak to nie u moich dzieci... nie, nie, tego się nigdy nie doczekam, żeby któreś z nich zasnęło w ciągu dnia, albo przed dwudziestą pierwszą. W momencie kiedy Charlie wrzuca tornister pod schody wraz z nim strzepuje w kąt zapomnienia zmęczenie, a jego siostra z wdziękiem małej, gibkiej rybki, natychmiast zjawia się u jego stóp poprawiając w pośpiechu blond loki. Na widok brata zawsze promienieje. Niczym Julia na widok Romea...
Rozpoczyna się podążanie Loli za bratem, myją wspólnie ręce, kremują je, przebierają się w dresy, a czynnościom tym towarzyszy entuzjastyczny dialog, pełen uniesień, śmiechu, nierozwikłanego nigdy niezrozumienia pewnych słów. Charlie rozmawia z Lolą jak z rówieśniczką. Ona jednak nigdy nie zdradza swojej niepewności, czy aby dobrze zrozumiała. Wchłania w siebie potok słów, niepełnych zdań, pojedynczych skojarzeń. Byle tylko brat nie przestawał mówić...
Późnym popołudniem wraca Druga Połowa, z czapką na bakier i grymasem zmęczenia na twarzy i ma się wrażenie, że zaśnie na stojąco w przedpokoju zabijając psa teczką wypełnioną dokumentami, ważnymi i mniej ważnymi, a także zupełnie nieważnymi. Charlie zaczyna opowiadać z prędkością pociągu sunącego po torach całe swoje życie, a Lola wiesza się tacie na szyi zaskakując takimi oto zasłyszanymi od Charliego nowościami:
- A wiesz... mama ma pióro od Pawła - chwali się przywierając do taty.
Tata natychmiast budzi się ze zmęczenia i z rąk wprost na psa wypada mu teczka.
- Taaaakkkkk? A od jakiego Pawła? Pióro... ? - docieka z odpowiednią ilością zazdrości w przełyku.
- No pióro, taakieeee piękneee - Lola rozkłada zamaszyście ramiona i opada bezwładnie co znacznie utrudnia jej utrzymanie i w końcu tata stawia ją na ziemi.
- Pokaż mi... a gdzie ono jest, a kim jest Paweł, a to ciekawe hmmm... - myśli maszerując z czapką na bakier za trzyletnią córką, która jest szczęśliwa, że wygrała tatę dla siebie.
- No tuuuuuu, nie widzisz, to jest pióro od Pawła, a Charlie mówił, że Paweł jest ptakiem - rozwija myśl ściskając za rękę tatę wpatrzonego w pióro od pawia, które podarował mi osobiście na Walentynki, bo tulipanów jeszcze podobno nie było.


Wasza wmieszana w intrygę z piórem Pawła

2010-03-09

Kobieta kobiecie nierówna


Emma Bovary - „Pani Bovary” Gustav Flaubert
„Nigdy pani Bovary nie była tak piękna jak w owym czasie, piękna tą niewymowną urodą, która daje radość, entuzjazm, powodzenie, a która jest tylko harmonią między temperamentem a okolicznościami zewnętrznymi. (…) przeżycia miłosne i wiecznie młode złudzenia rozwinęły ją stopniowo, jak nawóz, deszcz, wiatr i słońce rozwijają kwiaty; toteż zakwitła wreszcie w całej pełni swe natury.”
Magdalena Brzeska - „Emancypantki” Bolesław Prus
„Istotnie była podniecona. W jej duszy zapłonął nowy a piękny cel:zastąpić matkę i siostrę opuszczonemu człowiekowi – zbudzić geniusz do lotów… Madzia nawet przypomniała sobie kilka romansów i kilka poezyj, których treścią było to, że kobieta może albo natchnąć, albo zamordować geniusza. Jeszcze nigdy stanowisko kobiety nie wydawało się Madzi tak wysokim i nigdy tak dumną nie była z siebie jak w tej chwili. Co tam stowarzyszenie kobiet, pensja w Iksinowie albo szkoła przy cukrowni!… Geniusza uratować dla ludzkości to cel!… A jak rzadko podobne zagadnienia nastręcza się kobietom!”
Anna Karenina - „Anna Karenina” Lew Tołstoj
„Gdyby ją kochał, doceniałby cały ogrom jej cierpień i wyzwoliłby ją od niego. Jego winą było, że mieszkała w Moskwie zamiast w majątku; nie potrafił zagrzebać się na wsi tak, jak ona tego pragnęła; potrzebował towarzystwa i stąd wytworzył się ten straszny dla niej stan rzeczy. Wroński zaś nie chciał nawet zrozumieć, jak jej z tym było ciężko. A poza tym także rozłączenie jej na zawsze z synem było jego winą.”
Izabela Łęcka - „Lalka” Bolesław Prus
„Ciekawym zjawiskiem była dusza panny Izabeli. Gdyby ją kto szczerze zapytał:czym jest świat, a czym ona sama? Niezawodnie odpowiedziałaby , że świat jest zaczarowanym ogrodem , napełnionym czarodziejskimi zamkami, a ona - boginią czy nimfą uwięzioną w formy cielesne.  Panna Izabela od kołyski żyła w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim, – ale nadnaturalnym. Sypiała w puchach, odziewała się w jedwabie i hafty, siadała na rzeźbionych i wyściełanych hebanach lub palisandrach, piła z kryształów, jadała ze sreber i porcelany kosztownej jak złoto.
Dla niej nie istniały pory roku, tylko wiekuista wiosna pełna łagodnego światła, żywych kwiatów i woni. Nie istniały pory dnia, gdyż nieraz przez całe miesiące kładła się spać o ósmej rano, a jadała obiad o drugiej po północy.”
Madame- „Madame” Antoni Libera
„Dyrektorka nastała stosunkowo późno – gdy kończyliśmy klasę dziewiątą– i uczyła francuskiego. Była to trzydziestoparoletnia, nader przystojna niewiasta, która w zasadniczy sposób odbija od reszty nauczycieli – szarych, zgorzkniałych, nudnych, w najlepszym razie nijakich. Chodziła elegancko ubrana, wyłącznie w garderobie produkcji zachodniej (to się widziało od razu), miała wypielęgnowane ręce, zdobione gustowną biżuterią, i bił od niej odurzający zapach dobrych, francuskich perfum. Jej twarz pokrywał zawsze starannie zrobiony makijaż, a głowę wieńczyły lśniące,kasztanowe włosy, przycięte krótko i zgrabnie ułożone ponad długą, wysmukłą szyją. Trzymała się prosto, miała nienaganne maniery, a przy tym ciągnął od niej jakiś mrożący chłód.                                                                       
Piękna i zimna, wspaniała i nieprzystępna, dumna i bezlitosna – istna Królowa Śniegu”.

Klarysa- „Pani Dalloway” Virginia Woolf
„Miewa śmieszne uczucie, że jest niewidoczna, niedostrzegalna, nikomu nieznana; bo nie czeka ją już małżeństwo, nie czeka macierzyństwo, nie ma nic, jest tylko ten dziwaczny i jakby uroczysty pochód z tłumem przez Bond Street, jest tylko pani Dalloway, nawet już nie Klarysa, jest tylko pani Ryszardowa Dalloway”.

Małgorzata- „Mistrz i Małgorzata” Michaił Bułhakow
„Ukochana mistrza miała na imię Małgorzata. Wszystko, co opowiadał o niej nieszczęsnemu poecie, było zresztą prawdą. Opisał swą ukochaną wiernie, Małgorzata była piękna i mądra. I jeszcze jedno trzeba tutaj dodać – można stwierdzić z całym przekonaniem, że jest wiele kobiet, które nie wiem co dałyby za to, aby zamienić się z Małgorzatą. Trzydziestoletnia bezdzietna Małgorzata była żoną wybitnego specjalisty, który w dodatku dokonał pewnego odkrycia o ogólnopaństwowym znaczeniu. Jej mąż był młody, przystojny. Dobry i uczciwy i uwielbiał żonę. Małgorzata zajmowała z mężem całe piętro pięknej willi stojącej w ogrodzie przy jednej z uliczek w pobliżu Arbatu. (…)
Małgorzacie nigdy nie brakowało pieniędzy. Mogła kupić wszystko, na co miała ochotę. Wśród znajomych jej męża było wielu interesujących ludzi. Małgorzata nigdy nie dotknęła prymusa, nie zaznała udręk wspólnego mieszkania. Słowem … czy była szczęśliwa? Ani przez chwilę! Odkąd mając lat dziewiętnaście wyszła za mąż i trafiła do tej willi, nie zaznała szczęścia. O bogowie, o bogowie moi! Czegóż jeszcze brakowało tej kobiecie, w której oczach jarzyły się nieustannie jakieś niepojęte ogniki?Czegóż więcej trzeba było tej leciutko zezującej wiedźmie, która wtedy, na wiosnę, niosła bukiet mimozy? Nie wiem, nie mam pojęcia. Mówiła zapewne prawdę – potrzebny był jej on, mistrz, a nie żadna gotycka willa ani własny ogródek, ani pieniądze. Mówiła prawdę – ona go kochała”.
Emilia- „Kobieta zaklęta w kamień” Marta Fox
„Emilia czasem popadała w stany, które nazywała „mistyką na własny użytek”. Lubiła wierzyć, że prócz codzienności, prócz politycznych przepychanek, małości jest także świat idei, ducha, uniesień, niewytłumaczalnych w racjonalny sposób.
(…)Dzisiaj potrafię się już zatrzymać. Stanąć nagle w środku miasta, w kuchni, przed obrazem, przed wierszem. Trwać tylko w tym. Słyszeć swój środek. Nie zmagać się ze swoimi demonami teatru, ze swoim „teatrem codziennego życia”. Chcę, aby moje życie było interesującą sztuką, jak w wierszu Anne Sexton. Dlatego brnę dalej, choć czasami słyszę gwizdy”.
Hania- „Dziewczyna z zapałkami” Anna Janko
„W moim ciele mieszka skurczona, napięta istota, która nie wie, czym jest i co ma robić. Nie uskrzydla jej ani miłość, ani wolność, ani poezja. Ona patrzy ze mnie przez okienka oczu, potem przez okna domu i potem przez błękitne przezroczyste tafle nieba, tam, gdzie się mieszczą boskie stajnie Platońskich idei. Niechby mnie ta Wzorcowa Doskonałość zabrała z tego przedszkola bytu, bo ja się już niczego nie nauczę… Przepadło aktualne wcielenie. Po prostu pudło, nie wyszło, trzeba wracać do Najwyższego Paradygmatu, przebrać się w inną sukienkę ciała i zaczynać jeszcze raz, gdzie indziej, z innymi ludźmi”.

Niezliczona jest ilość kobiecych wcieleń ...


2010-03-08

Kobieca niepewność

Tylko jednego w życiu jestem pewna... przyszłam na świat jako kobieta i odejdę z niego jako kobieta. Niczego innego pewna być nie mogę.
Nawet gdybym mogła się zamienić, nie zrobiłabym tego, bo mężczyźni podobno są bardziej pewni siebie i nie tylko siebie.
A ja wolę być taka niepewna.
Bo nam za niepewność nic nie grozi.
Wpisana ona jest w kobiecość.

Miłego Dnia Kobiet Wam życzę :)


A ta piosenka była ze mną całą niedzielę i nie potrafię nawet przejść do liczenia baranów, bo ciągle mam jej słowa i muzykę w głowie ...  Peter Gabriel
Wasza jak zwykle pokłócona z poduszką :)
Virginia






2010-03-06

Przyjaźń

Kiedyś gdzieś przeczytałam, że przyjaciel to ktoś taki przed kim można głośno myśleć.
Okazuje się, że przed niektórymi nawet nie można głośno mówić…
Zawiodłam się. Bardzo. Na kimś, po kim takich słów jakie do mnie dotarły się nie spodziewałam.
Przykro mi, bo wydawało mi się, że przyjaciel to ktoś, kto daje totalną swobodę bycia sobą...

Kiedy znajdujesz się poza ramami czyjegoś postrzegania świata, nagle stajesz się dla tej osoby kimś obcym, kimś na kogo patrzy ona z pogardą, bo wymykasz się jej spod kontroli. A jeśli do tego wszystkiego bardziej cenisz sobie samotność i książkę, niż gwarne życie, stajesz się dziwakiem.

2010-03-04

Wiadomości bieżące

Miałam już nie kupować książek. Stop.
Nawinął się antykwariat. Stop.
Na półce czekały na mnie: "Imię Róży" - Umberto Eco, "Buddenbrookowie" Tomasza Manna, dwa tomy Wierszy Czesława Miłosza i "Wieczór" Susan Minot. Stop.
Miałam już nie chodzić koło księgarni. Stop.
Przejść nie potrafiłam. Wydeptałam dziurę w chodniku patrząc na książkę o Kapuścińskim i powtarzałam mantrę nie kupię, nie kupię, trzeba iść zamówić strój liturgiczny do komunii. Stop.
Coś mnie pchnęło, wepchnęło i wyszłam z esejem "O chorowaniu" Virginii Woolf i z książką "Kapuściński Non-Fiction" pod pachą. Stop.
Wydrukowałam kilka artykułów z Gazety Wyborczej o kontrowersjach jakie budzi ta książka. Artur Domosławski kontra pani Alicja (żona Mistrza) kontra Jerzy Illg (wydawnictwo Znak). Stop.
Wcisnęłam artykuły w torebkę. Tuż obok wczorajszego "Przekroju" , w którym o tym sporze też piszą.
Zaraz odpalę silniczki i zawiozę Lolę na balet. Stop. Tam poczytam. Stop. Być może. Stop.
Potem muszę oddać Charliego w ręce dentysty. Stop.

Marzę o wannie. Stop.
Kręgosłup znowu rzuca mną na wszystkie strony. Stop.
Uciekam. Stop.

Wasza w locie i przelocie


2010-03-02

Chwilami życie bywa znośne

 

Wczoraj wieczorem obejrzałam zapadający w pamięć dokument Katarzyny Kolendy-Zaleskiej o Wisławie Szymborskiej, poetce która kiedy na nią patrzę kojarzy mi się z delikatnością, lekkością i kruchością motyla. Motyla, który jest dla mnie symbolem czegoś bardzo radosnego, subtelnego i nieuchwytnego. Samo patrzenia na panią Wisławę sprawia mi ogromną radość, jej usta i oczy łączące się w jedność przy uśmiechu wywołują u mnie wzruszenie. Sposób w jaki wybucha niepohamowanym śmiechem, w jaki skrywa usta za pomarszczoną drobną dłonią, która przelała na papier niezliczone ilości słów, jest czymś niezwykle „szymborskim”, jakby lekko wstydliwym obnażeniem własnej nieposkromionej naturalnej radości przed okrutnością świata. Człowiek uśmiecha się razem z nią. Nie kontroluje uniesienia kącików ust, nagłego rozświetlenia spojrzenia, mimowolnego podniesienia podbródka... oddaje się magii jej dziecięcej wdzięczności zmieszanej z  pięknem spostrzeżeń doświadczonej, inteligentnej kobiety, która z wrażliwością spogląda na otaczający ją świat.
Film o tytule upamiętniającym słowa poetki, które wypowiada na samym końcu „Chwilami życie bywa znośne” powstawał dwa lata. Większość prawie dwugodzinnego dokumentu stanowią wspomnienia ze spacerów po Limericku (mieście, które zapoczątkowało karierę tak lubianych przez poetkę limeryków), Amsterdamie gdzie widzimy drobną postać  krążącą wokół niezliczonej liczby holenderskich rowerów, która zmniejsza się na oczach widza do wielkości oliwki i znika za rogiem jednej z kolorowych kamienic. Widzimy też Szymborską we Włoszech, na Sycylii, w Katanii u podnóża Etny, w Corleone, w Wenecji, w Bolonii na uniwersytecie, gdzie wita ją sam Umberto Eco. Wśród kwiatów, zabytków, w słońcu, w deszczu, z filiżanką czy papierosem, który nie odbiera jej uroku (mówi, że wszyscy wybitni twórcy palili, czy palą - nie sądzę, by takie dzieła jak Czarodziejska góra (przyp. Tomasza Manna) powstały bez papierosa - powiedziała).Wszędzie uśmiechniętą, chętną do zwiedzania, zapamiętywania szczegółów i upamiętniania obrazów z podróży takich jak choćby nazwy miast na metalowych tabliczkach, pod którymi poetka uwielbia się fotografować. Ma też zwyczaj kupowania pamiątek dla przyjaciół, więc towarzyszymy jej na zakupach, a także jesteśmy świadkami jej opowieści o kiczowatych bibelotach, jakie zwożą jej z całego świata znajomi, które zalegają w jej niewielkim, zaledwie 60m mieszkaniu. Obserwujemy też wielkie poszukiwania Nobla, który zaginął w jednej z 600 szuflad, zapełnionych pocztówkami, listami, nagrodami, wyróżnieniami i wycinkami z gazet, z których Szymborska robi przepiękne kolaże. Jeden z takich podarowała szczerze wzruszonemu Woody Allenowi, którego tak samo jak Vaclava Havla i Jane Goodall (sławną badaczkę małp) chciałaby osobiście poznać. Żadnej z tych trzech osobistości nie miała okazji na żywo spotkać, ale dotarła do nich Katarzyna Kolenda-Zaleska i każda z nich wypowiada się w tym filmie na temat twórczości poetki, co było widać sprawiło Szymborskiej niespodziankę i dało powód do zaiste szczerego wzruszenia. Sam Woody Allen mówi o niej: Szymborska ma wielki wkład w moje zadowolenie z życia, jej poezja jest dramatyczna, ironiczna i jednocześnie zabawna; jest dla mnie artystką głęboką, przenikliwą, ale pamiętającą o zabawianiu czytelnika.
Nie tylko z ust Woody Allena pada mnóstwo pełnych szacunku i docenienia słów dotyczących twórczości poetki, wypowiadają się również pisarze Umberto Eco i Jerzy Pilch, poeci Ewa Lipska i Bronisław Maj, wydawca Jerzy Illg (który stworzył równie piękny jak Kolenda-Zaleska portret Szymborskiej, z tym, że malowany słowami w swojej książce „Mój Znak”), a także piosenkarz Grzegorz Turnau, oraz inni, do nazwisk których pamięć mnie zawiodła. Mnóstwo szczegółów, często tych wesołych pada z ust sekretarza poetki Michała Rusinka, który ze swobodnym uśmiechem opowiada jak to musiał zakupić znajomym poetki ogrodową owieczkę naturalnych rozmiarów i co najważniejsze w tej opowieści, zawieźć zgodnie z zaleceniami Szymborskiej, bezszelestnie najlepiej na zgaszonym silniku pod górkę i wstawić niezauważalnie do ich ogrodu.
Mamy okazję zobaczyć też przechowywany nadal przez krakowskie siostry zakonne dziennik z lat 1936-37, kiedy Szymborska miała zaledwie trzynaście lat, co nie wadziło by odnotować proroczą opinię na temat tej nastoletniej wówczas dziewczynki: będzie sławną autorką w rodzaju Marka Twaina - odczytała jedna z sióstr zachowane notatki.
Razem z Szymborską kroczymy alejami wystaw malarskich, podziwiamy Jana Vermeera i jego ulubiony przez poetkę obraz „Mleczarka”… słuchamy ukochanej piosenkarki Elli Fitzgerald, obserwujemy także ciekawe wspomnienia o Noblu i tzw. tragedii sztokholmskiej (Illg wspomina, że Szymborska zawsze powtarzała: zawsze starałam się być osobą i nie zamierzam teraz zostać osobistością), oraz trudne rozmowy o jej młodzieńczych wierszach o Stalinie ( żałuję, że brakowało mi wiedzy i wyobraźni; i najgorsze, że to była moja dobra wola, nie robiłam tego dla pieniędzy, dla kariery … no trudno, trudno,tak wtedy myślałam - wspomina zamyślona), a także jedyne niezbyt wylewne fragmenty o miłości do Kornela Filipowicza, z którym poetka była związana luźnym związkiem przez dwadzieścia lat i któremu była skłonna oddać swojego Nobla ( jeżeli ja słyszę z ust Szymborskiej, że to Filipowicz powinien Nobla dostać to ja tu widzę szaleństwo śmiertelnie zakochanej kobiety, a nie obiektywizm literacki - komentuje z uśmiechem pisarz Jerzy Pilch).
Z filmu jasno wynika, że Szymborska nie lubi kiedy się jej szpera w życiorysie, rzadko udziela wywiadów, unika spotkań autorskich, a złoty medal Nobla , znaleziony wreszcie przez Michała Rusinka na końcu filmu, każe włożyć do szuflady, gdzieś tam między Borzęcinem, a Krynicą Górską. Jak wspomniała bodajże Ewa Lipska, jest w niej naturalna potrzeba dystansu do świata, do ludzi, patrzy na nas, na gatunek ludzki, przez pryzmat własnych myśli i próbuje wybić nas z pychy. Zupełnie niepotrzebny był jej ten Nobel, który tylko przysporzył jej kłopotów, dał powody do stresu, bo ani o nim nie marzyła, ani jej to nie było potrzebne, ale zniosła to z godnością. Bo wszyscy doskonale wiemy, że nawet jeżeli Szymborska Nobla by nie miała, to i tak byłaby tą ukochaną poetką wielu ludzi na świecie (w filmie wspomniano, że w metro w USA wyryte są na ścianach jej wiersze), bo jak powiedział Umberto Eco Szymborska w prosty i nieskomplikowany sposób pisze o rzeczach najważniejszych, a to w zupełności wystarcza by bezgranicznie się w niej zakochać.

"Przykład"

Wichura
zdarła nocą wszystkie liście z drzewa
oprócz listka jednego
pozostawionego,
żeby się kiwał solo na gołej gałęzi.

Na tym przykładzie
Przemoc demonstruje,
że owszem -
pożartować sobie czasem lubi.

(wiersz pochodzi z tomiku "Tutaj")