2011-10-27

Sylvia Plath

 ...

Taki czas, że ciągle pojedynczych słów pragnę, z poezją zasypiam, ona zatrzymuje moje myśli, dla których późna ciemna noc żadnym hamulcem nie jest.

Sylvia Plath. Gdyby żyła, obchodziłaby dziś 79 urodziny... czy nadal byłaby nieszczęśliwa? Trudno w jej wierszach doszukać się jasności. Trudno zmian oczekiwać w tak jednoznacznie ukierunkowanym już umyśle. To musiało się tak skończyć. Śmierć zawsze była towarzyszką jej życia, elementem codzienności, czarną krainą pełną zagmatwanych iluzji, z której nie sposób się wyplątać. Zraniona kilkakrotnie. Zdradzona. Napiętnowana wspomnieniami o ojcu. Pełna smutku wątła postać stąpająca po krawędzi życia. Momentami przeraża mnie w swej poezji, wprowadza za kulisy niezrozumiałego dla mnie czasem zbyt ciemnego życia i odstrasza nienawiścią, która ukryta jest za tak dużą ilością słów. Ale lubię tę jej samotność i zagmatwanie.

"Sylvia Plath urodziła się w Bostonie ( 27 października 1932r.) Jej ojciec Otto Plath, z pochodzenia Niemiec, był profesorem biologii na miejscowym uniwersytecie. Matka, Aurelia Schober, także zatrudniona na bostońskiej uczelni, pochodziła z rodziny austriackiej o żydowskich korzeniach. Sylvia Plath studiowała z Smith College, niemal równocześnie z przebywającą wówczas w Ameryce Haliną Poświatowską, a potem w Cambridge. W 1956r. poślubiła obiecującego poetę angielskiego Teda Hughesa. Rodzina ostatecznie osiadła w Anglii, w uroczym Court Green w Devonshire. Sylvia urodziła dwoje udanych dzieci: Friedę Rebeccę i Nicholasa. W roku 1962 małżonkowie rozstali się. Po odejściu Teda Sylvia przeniosła się wraz z dziećmi do Londynu. Wynajęła drugie i trzecie piętro w domu przy Fitzroy Road, tym samym, w którym mieszkał kiedyś Wiliam Butler Yeats. Tutaj w lutym 1963 roku popełniła samobójstwo" - Posłowie "Poezje Wybrane" - Grażyna Borkowska.

Mieszkanie przy ulicy 23 Fitzroy Road - źródło Wikipedia



Jestem pionowa

Lecz chciałabym raczej być pozioma
Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym mineralne wody i macierzyńską miłość,
Abym każdego marca mogła rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak klomb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu okazałą barwą
Bez świadomości, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne,
A główka kwiatu po prostu zadziwiająca.
A ja pożądam długowieczności drzewa i śmiałości kwiatu.


Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,
Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy,
Przechadzam się między nimi, lecz mnie nie dostrzegają.
Myślę nieraz, że kiedy śpię,
To jestem do nich podobna,
Myśli gmatwają się.
To położenie jest dla mnie bardziej naturalne,
Gdyż mogę swobodnie rozmawiać z niebem,
A stanę się użyteczna, gdy położę się już na zawsze:
Wtedy drzewa będą mogły mnie dotknąć, a kwiaty znajdą dla mnie czas.

/Sylvia Plath, "Przeprawa przez wodę" - tłum. Teresa Truszkowska/





Plath

Mam na imię Sylvia mam na imię
Victoria ale co za różnica jak mi na imię
byłam żoną poety Teraz
jestem martwą królową pszczół
Zapewne znajdzie się ktoś kto to opisze:
moje dzieci Nicky i Frieda Moje biedne
dzieci śpią przy otwartym oknie
słodkie aniołki porzucone przez rodziców
moja głowa w piekarniku
małej trumnie wypełnionej gazem
Taka brzydka nieelegancka śmierć Tylko
niemiecki Bóg mego ojca mógłby to zrozumieć


Wszystko w blaszanym pudełku
zagazowane: gniew zazdrość upokorzenie
jaka ulga wreszcie nie kochać
jaka ulga nie czuć się zdradzoną
nie rozchylać nóg żeby go zatrzymać
być czystą lilią
nie patrzeć przez okno


jaka ulga uciec od szaleństwa w jeszcze
większą samotność która nie boli


/Grzegorz Kozera/



2011-10-25

Nowy dzień...






.

Jesiennie

Szumiał las, śpiewał las, gubił złote liście, świeciło się jasne słonko chłodno a złociście...
Rano mgła w pole szła, wiatr ją rwał i strzępił...
Opadały ciężkie grona kalin i jarzębin...
Każdy zmierzch moczył deszcz, płakał, drżał na szybkach...
I tak ładnie mówił tatuś: Jesień gra na skrzypkach...


Józef Czechowicz






Jesienne niebo

Jesienne niebo słodkie, pełne łaski
spowite w szal kaukaski,
przez drzew bezlistnych rozszczepione pędzle
przeciąga różową frędzlę.
I ku nadziei mej podchodzi z bliska,
słodyczą mnie uściskaj
i na tęsknocie mej opiera dłonie
- pachną ostatnie lewkonie.
Jesienne niebo słodkie, pełne łaski,
zwija swój szal kaukaski
a odrzuciwszy go, staje bez ruchu
z cekinem złotym w uchu. 


Maria Jasnorzewska Pawlikowska





Jesień

Drzewa na wieczną jesień schodzą w szare parki
przez pastelowe chwile przegniłej pogody;
w zamglonych nocach dni kucające o zmrok;
czai się pustą twarzą niebo bez obłoków.

Rano... znowu się budzę w przekroplonej ciszy,
sen odrasta w powiekach napęczniałych męką,
Szarość tańczy po szybach pajączkami pyłu,
pokój się wpół unosi na ugiętych rękach
i sennie mi spogląda w rozproszone oczy...

Rano... w szum odbiegają myśli już odległe
i ty odpływasz w zachód mgieł odeszłym...
ulice wchodzą oknem, blade bezobliczem,
szorstką powierzchnią bruków w szyby mgłami spierzchłe.
Dzień się prześliźnie długim, lepkim ślizgiem
aż spłynie wieczór gęsty z szarych tapet
i westchnie jesień odległych pociągów wysapem,
Szarość pokoi podpali się zgniłą purpurą chryzantem.
W nocy pies we mgle szczeka,
rozpruwa szwy ciszy
i czkawka echa kaszle z przegniłych płuc podwórz.
Nie chodź po zwiędłym zmroku, lepiej okno otwórz:
przestrzeń powiewa w usta gorzką, wonną jesień.


Krzysztof Kamil Baczyński

2011-10-24

"Boska" o 20.30 w TVP 1

Polecam! Doczekać się nie mogę. 

Byłam na tej sztuce w Teatrze Adama Mickiewicza w Cieszynie w marcu 2009r. i wspomnę tylko to o czym już pisałam:

Spektakl opowiada o niezwykłym fenomenie jakim była najgorsza śpiewaczka operowa świata, niejaka Madame Florence Foster Jenkins (1868-1944). Egzaltowana diva pozbawiona głosu i słuchu. Kobieta Boska... boska na swój sposób. Florence od dziecka marzyła o karierze śpiewaczki. Ojciec zapewnił jej zatem lekcje śpiewu, ale szybko zauważył , że córka nie dysponuje nawet odrobiną talentu i postanowił czym prędzej wydać ją za lekarza, żeby zapewnić jej stabilność finansową. W wieku 17 lat wyszła za mąż. Lekarz jednak prawdopodobnie nie zniósł śpiewu Florence i ich małżeństwo nie przetrwało.
Później Florence nie miała już męża, jednak do ostatnich chwil życia partnerował jej, nie pozwalając jej krzywdzić, przyjaciel Clair (w tej roli Wiktor Zborowski).
W "Boskiej" obserwujemy ostatnie lata życia Florence - od nawiązania współpracy ze swoim dwudziestym już akompaniatorem Cosme, zakompleksionym gejem (w tę rolę wcielił się bosssski Maciej :), aż do koncertu w nowojorskiej Carnegie Hall.
Pani Janda pokazała Florence jako ekscentryczną, lekko przygarbioną kobietę, poruszającą się niepewnie i bardzo chaotycznie. Jakby sama nie była pewna kolejnego kroku, czy zrobić go w prawo, czy w lewo... czy zjeść ciastko, wypić cherry, czy gorącą herbatę ... Okazywała swoją nerwowość i roztrzepanie... była czasami zagubiona we własnym pokoju, przesiadywała się z fotela na kanapę, z kanapy na fotel.
Ale bardzo często się uśmiechała, bo w tym swoim świecie była szczęśliwa. I była pewna jednego, dla niej najważniejszego... własnego talentu.
Według niej wszystko było możliwe, wystarczyło tylko mieć marzenia i wierzyć w siebie.

Kariera Florence nabrała rozgłosu tak naprawdę dopiero jak zmarł jej ojciec (miała wówczas 41 lat), bowiem przejęła w spadku ogromną fortunę i była od tego momentu w stanie sama sponsorować sobie swoje koncerty. I wbrew przeświadczeniom, że sale powinny świecić pustkami, przychodziły tłumy. Początkowo setki. Później już tysiące.
Ale nikt nie traktował jej jako artystki... była jedynie nietuzinkowym zjawiskiem, które trzeba było zobaczyć.
Każdy w Stanach Zjednoczonych chciał zobaczyć dziwaczkę, która "morduje" Mozarta. Morduje bez skrupułów z uśmiechem na ustach podrygując raz lewą, a raz prawą nóżką, co chwilę niespodziewanie podskakując i do tego radośnie fałszując.
Poowijana własnoręcznie skrojonymi strojami ośmieszała się już na samym wstępie (dziwaczne kapelusze, sztuczne kwiaty, falbany, o które się potykała, strój pasterki, strój anioła z monstrualnymi skrzydłami). Gdy tylko zaczynała śpiewać, a właściwie kwilić jak koty i niemiłosiernie fałszować, ludzie śmiali się, gwizdali, turlali się ze śmiechu po podłodze, co poniektórzy podobno nawet walili głową w podłogę.
Im większy fałsz, tym większy był aplauz, tym więcej ważnych osobistości pękało ze śmiechu, wpadało w histeryczne łkanie... a biedna Florence popadała w samozachwyt i przerywała śpiew kłaniając się przed publicznością. Była wierna sobie i swoim marzeniom. Od zawsze i na zawsze.

Nigdy nie wątpiła w swoją sławę. Mówiła:
Mogą sobie gadać, że nie umiem śpiewać. Ale nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie śpiewałam.


Na jej ostatni koncert w Carnegie Hall przyszło 3 tysiące osób. Po raz kolejny spotkała się z bezwzględną krytyką i zmarła miesiąc po koncercie w wieku 76 lat.

2011-10-15

Twórczo...


Więcej ostatnio bywam tu Scrap, i przyznaję, że dobrze mi tam. Pracownia się urządza. Wszystko zaczyna nasiąkać odpowiednim klimatem, pachnie papierem, i choć zwykle wygląda tam bardziej roboczo niż pięknie, to nie wyobrażam sobie już dnia bez kilku cięć. 
Na parapecie stoi pierwszy storczyk, a właściwie mini storczyk. Pod biurkiem nowy mini odkurzacz, bo mini ścinków do zatrzęsienia. Nie mam jeszcze lamp, ale mam nowe stemple. Nie mam firan, ale mam za ścianą teścia, który służy zawsze kubkiem mleka, kiedy zapomnę do kawy. I mam teściową, która służy drugim śniadaniem, piątym, i dziesiątym też. Wstaję wcześniej od budzika, w podskokach śmigam od rana, gdybym mogła zjechałabym balustradą do przedpokoju. Trzeba mieć pasję, by zrozumieć mój stan... myśli na przemian kieruję raz na słowa, raz na papier. Nie zwracam uwagi na to co mieni się obowiązkiem... pasja zdominowała moją duszę. Wszędzie dopatruję się głębi. Piękniej mi tej jesieni, niż poprzedniej. Nawet włosy mam bardziej złote - zauważyła Lola.

już niebawem wrócę do tej książki...

Ciekawi mnie do jakich książek wracacie? Zdarza się Wam to w ogóle? Ja oprócz "Czarodziejskiej góry" mam jeszcze ponownie  ochotę na "Lolitę" Nabokova, "Madame" Libery, "Łuk triumfalny" Remarque i "Panią Bovary" Flauberta... i jeszcze "Szklany klosz" Plath, "Godziny" Cunnighama, "Dziewczynę z zapałkami" Janko, a także dzienniki Woolf, Plath i Anais Nin.
Ostatnio coraz bardziej zawężam krąg nowych autorów i powieści. Wybieram bardziej świadomie. Brakuje czasu na wszystko, a tego "wszystkiego" najwięcej na półkach. Perły są ukryte w cieniu monotematycznych historii. Jeszcze tylko dziesięć, dwadzieścia książek chodzi mi po głowie, z resztą mogę zwlekać. Jaki bowiem sens ma czytanie wszystkiego? Nasza pamięć jest ulotna, wątki mieszają się, a książki przeczytane szybko zapominamy wypełniając wolną przestrzeń umysłu kolejnymi historiami. Czy nie lepiej mieć dziesięć ulubionych do których wraca się kilkakrotnie w życiu, niż pięćdziesiąt nowych rocznie, co daje pięćset w ciągu dziesięciu lat? W przeciągu ostatnich pięciu lat przeczytałam dużo, zapadło mi w pamięć może dwadzieścia tytułów, reszta nie była nijaka, ale nie dała się zapamiętać. Zatem powoli, z możliwością powrotów zmierzam w dalsze literackie światy... po Kunderze w końcu sięgnę po kilka książek Kapuścińskiego. Kilka naraz, bo z jednej już wiem, że niewiele zazwyczaj wynika. Spełnienie czytelnicze daje mi miesiąc z danym autorem, trzy dni to zbyt mało, by móc buszować między wierszami, a przecież to tam kryje się tajemnica i piękno przekazu. 

No to do jakich książek wracacie? :)


2011-10-09

Chłód wokół, a w sercu garść rozgrzewających słów...

Mur

Przez ten mur który
budowaliśmy razem
z dnia na dzień
dorzucając słowo
do milczenia
przez ten mur
przebić się nie możemy


zamurowani
własnymi rękami
umieramy z pragnienia
słyszymy jak obok
porusza się to drugie
słyszymy westchnienia
wzywamy pomocy


nawet łzy uciekają
w głąb naszych ciał


/Tadeusz Różewicz/




Ojciec

Idzie przez moje serce
stary ojciec
Nie oszczędzał w życiu
nie składał
ziarnka do ziarnka
nie kupił sobie domku
ani złotego zegarka
jakoś nie zebrała się miarka


Żył jak ptak
śpiewająco
z dnia na dzień
ale
powiedzcie czy może
tak żyć niższy urzędnik
przez wiele lat


Idzie przez moje serce
ojciec
w starym kapeluszu
pogwizduje
wesołą piosenkę
I wierzy święcie
że pójdzie do nieba

/Tadeusz Różewicz - 1954 r./

Mam tylko jeden maleńki tomik poezji Tadeusza Różewicza, mniejszy do mojej dłoni, z serii Poeci Polscy, który wydał Czytelnik w 1969r. Te dwa wiersze otoczone są pętlą. Już od dawna. Dziś zakreśliłam pięć kolejnych... znalazłam chwilkę, by złożyć Poecie w ciszy życzenia urodzinowe - 90 lat - piękny wiek. Patrząc na postęp świata, chorób i nawarstwiania się stresów chyba nie do pobicia.

A Agnieszka Osiecka obchodziłaby dziś 75 lat... tymczasem brak jej już od lat czternastu. Nadal wspominam ze wzruszeniem spektakl Czeskiego Teatru "Słodkie rodzynki, gorzkie migdały", o którym pisałam  tu. Gdybym miała okazję poszłabym raz jeszcze. "Nowa miłość" to wiersz tytułowy dwutomowego obszernego zbioru "Wiersze prawie wszystkie". Jest to najkrótsza poetycka biografia Autorki i zarazem jej "modlitwa o spełnienie".

Nowa miłość

Nie wierzę w to,
że wszystko było już,
pozwólcie mi
na jeszcze parę róż:


Jeszcze tylko raz pokochać,
ach, jeszcze jeden raz!


Nie pragnę wciąż,
królewną z bajki być,
lecz serca dzwon
niech nie przestaje bić.


W tę nową miłość
pobiegłabym tak,
jak rusza w drogę
księżyc i ptak,
tę nową miłość
umiałabym wziąć
tak jak się bierze
rumianki do rąk.
Nie wierzę w to,
że prześnił się mój czas,
pozwólcie mi
na jeszcze parę gwiazd:


Jeszcze tylko raz pokochać,
ach, jeszcze jeden raz!


Jeszcze tylko raz usłyszeć
szalony serca głos,
a potem - wielką ciszę,
a potem - noc...

/Agnieszka Osiecka/

2011-10-07

Rodzina się powiększy...


Los płata figle... jeszcze dwa tygodnie temu lekarze walczyli o życie naszego psa. Dostał wstrząsu po podaniu antybiotyku. Pamiętając stratę z grudnia, nie mogłam powstrzymać łez. Prosiłam, szeptałam do jego małego wiotkiego ucha. Wydawało mi się, że nie słyszy, że tylko lekarz widzi moją walkę o niego. Dwie godziny był łapką po drugiej stronie tęczy. Wrócił, nim zdążyłam stracić nadzieje. 
Dziś cieszymy się podwójnie, wychodzi z bólu, i do tego został tatą!
Sunia już wije gniazdo od kilku dni. Ma swoje miejsce, w którym odebrać mi przyjdzie psi poród. Początkowo zapadłam się w swej niewiedzy, chwilę później radością opłynęłam... 
Już za miesiąc... nowe życiowe doświadczenie.
I pełny dom miłości.

Pies, który się uśmiecha... obecnie trochę starszy, ale nadal uśmiechnięty :)



Literacki Nobel


Wczoraj bardzo wyczekiwałam tej chwili. Szczęście mieć radio na oknie w pracy. Nieważne, że antenę łyżeczka podtrzymuje, że szumi kiedy przechodzę, że guzik głośności odpadł... kiedy się nie ruszam, słyszę. Za oknem mam jesień, piękniejszą niż zwykle, jestem jeszcze bliżej drzew, mam je na wyciągnięcie ręki, kiedy pracuję. Wstrzymuję momentami cięcie papieru i zawieszam wzrok na czerwonych liściach, i kroplach deszczu spływających po szybie. O 13.00 usłyszałam: Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury za "zwięzłe, przejrzyste obrazy, które dają nam świeży dostęp do rzeczywistości" otrzymał szwedzki poeta Tomas Transtroemer. Nie ukrywam, że niewiele mi to nazwisko mówiło, ale ucieszyłam się. Bo poeta. 

Tomas Transtroemer jest autorem wierszy tłumaczonych na ponad 40 języków. Jest zdecydowanie najwybitniejszym żyjącym poetą szwedzkim. Do najważniejszych jego zbiorów należą: "Tajemnice w drodze", "Dźwięki i ślady", "Morza Bałtyckie", "W sali zwierciadeł", "Żywym i umarłym". Urodził się 15 kwietnia 1931 r., ma zatem już 80 lat. Od 1990r, na skutek udaru mózgu jest częściowo sparaliżowany. Ma problemy z mówieniem, co uniemożliwiło mu pracę w zawodzie (jest z wykształcenia psychologiem), ale nie zaprzestał pisania i spotykania się z czytelnikami. Mieszka w małej miejscowości Vaesteras, poza Sztokholmem. 

Poezję Transtroemera cechuje duża zwięzłość. Pisze o doznaniach religijnych, jego wiersze ujawniają inspiracje muzyczne, poruszają problemy zagubienia człowieka we współczesnym świecie. Język poezji Tranströmera jest wyciszony, jednocześnie w utworach spotyka się obrazy pełne paradoksów - przeczytałam w Wikipedii... niewiele o tym poecie można znaleźć, nie doszukałam się też żadnego jego wiersza. W księgarni żadnego tomiku. Trzeba jeszcze poczekać. "Pióropusz" Marcina Pilota też jeszcze jest w druku (nie dociekałam prawdy, ale pani w księgarni powiedziała mi, że od lat jest ta książka słabo dostępna)... tak to bywa z tymi wyróżnieniami literackimi. W tyk roku zarówno Nobel, jak i Nike zaskoczyły hurtownie i zupełny brak tych pozycji na półkach. Obawiam się tylko, że nim dotrą, to bum minie, i nikt już nie zapyta o nie.


 Ja dziś zakupiłam najnowszą książkę Michaela Cunnighama "Nim zapadnie noc". Cieszyłam się na nią od tygodnia... Życie to gra pozorów. Zastanawiasz się czasem, jakim cudem życie nieustannie cię pochłania, mimo że rzadko przytrafia ci się coś naprawdę wyjątkowego? Bogactwo odczuć, piętno tragicznych wydarzeń z przeszłości, latami skrywane marzenia, pragnienia, lęki - wszystko to pcha nas na przód. Pomiędzy książkami Manna, Kafki, Fitzgeralda, zachłyśnięty muzyką Schuberta i Coltrane'a, Peter -  właściciel nowojorskiej galerii - szuka w życiu, jak w sztuce, czegoś niepowtarzalnego. Elementy jego uporządkowanego świata zaczynają się poddawać subtelnym zmianom, gdy w mieszkaniu Petera i Rebekki pojawia się jej duży młodszy brat, chłopak z narkotykową przeszłością. 
Wiecznie dążymy do piękna. Własnego piękna, które definiujemy indywidualnie, a jednak wciąż szukamy go w innych ludziach i czasami znajdujemy w najmniej odpowiednim momencie... - można przeczytać na okładce książki - Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011.


2011-10-05

W foto skrócie

Pięknie lato przechodzi w jesień...

Najbardziej lubię te bliźniacze...

Nasz kloszard, abażurek, lampion... źle było, ale już dobrze


2011-10-04

Gala Nike w tv, Gombrowicz w Teatrze, pięknie nadal za oknem...


Nie oglądałam wczoraj gali z wręczenia NIKE. Do momentu zakończenia wyborów, nie mam odwagi załączać telewizji. Dość mam tych wszystkich szarpanin, trącań, przepychanek jak w szkolnej szatni. Udałam się za to z wielką przyjemnością do teatru na adaptację "Dzienników" Witolda Gombrowicza. I choć państwo siedzący za mną, przyprowadzili na oko dziesięcioletnią dziewczynkę tylko dlatego, że na scenie miał się pojawić Tomasz Karolak z "Rodzinki.pl", to wyłączyłam się na pewne słowa, by usłyszeć te ważniejsze.
Teatr IMKA mnie zaskoczył. Przyznam, że nie przepadałam za Tomkiem Karolakiem, do momentu aż zobaczyłam go na scenie. Zupełnie inne doświadczenie. Ekran zniekształca, wykorzystuje, wrzuca do jednego worka. Tymczasem okazał się dobrym aktorem i pozbyłam się uprzedzeń. Do tego wszystkiego po spektaklu okazał się skromnym, rozsądnie mówiącym, i przyjemnym dyrektorem tegoż właśnie w/w Teatru. Bardzo ambitnego i naprawdę dobrego Teatru. Z wielką przyjemnością przez dwie godziny bez przerwy słuchałam Gombrowicza, przeczesywałam jego rejony myślenia, poddawałam się bolesnemu i dotkliwemu językowi... i jedynie powrót do wyborów okazał się męczarnią, bo od nich to ja uciekam. A Gombrowicz prawił tak: Niewiele mam do powiedzenia na temat zwycięstwa Artura Frondizi, który została prezydentem Argentyny, natomiast pragnę zapisać, że nie przestaje zdumiewać mnie akt wyborów. Ten dzień, w którym głos analfabety tyle znaczy, co głos profesora, głos głupca co głos mędrca, głos posługacza co głos potentata, głos rzezimieszka co głos cnotliwego, jest dla mnie najbardziej pomylonym z dni. Nie rozumiem jak ten akt fantastyczny może wyznaczać na kilka następnych lat coś tak ważnego w praktyce, jak rządy krajem. Na jakiejże bajce opiera się władza! Jakim sposobem ta pięcioprzymiotnikowa fantastyczność może stanowić podstawę bytowania społecznego? - jakże cieszy ta Gombrowicza ponadczasowość. Swymi poglądami, które na przemian zdumienie zamieniają w uniesienie kącików ust na smak groteski, przyciąga do siebie, i  mimo lat, które upłynęły od konstrukcji tych myśli, jest nadal do kości prawdziwy. Nie czytałam "Dzienników", tylko nieliczne fragmenty, ale teraz mam na nie wielką ochotę. I dziękuję Piotrowi Adamczykowi, Magdalenie Cieleckiej (doskonałej), Iwonie Bielskiej, Mikołajowi Grabowskiemu, Andrzejowi Konopce, za wkład w przekazanie prawdziwości tym myśli na scenie Teatru.

Wracając do NIKE... jury znowu zaskoczyło. Nie wiem nic o tegorocznym laureacie. Co gorsza chyba mało kto wie. Nie napiszę więc nic od siebie... jedynie tyle, że opis książki mnie zainteresował, i z ciekawości sięgnę po nią w księgarni. Przejrzę, przeczytam kilka fragmentów i podejmę decyzję. Raczej na tak. I tylko ze smutkiem pytam, gdzie te piszące kobiety? Od jakiś dwóch lat oddaję się co wieczór mężczyznom - tym piszącym, bo trudno mi znaleźć równie dobrze piszące kobiety. Nie mam tu na myśli tylko polskich autorek, ogólnie jakaś słabość płci pięknej mnie dotyka. 
O "Pióropuszu" pani Ewa Krzysiak na stronie http://www.wiadomosci24.pl napisała:
W końcu przyszła pora na finał. Wszyscy wstrzymali oddech i z zapartym tchem czekali na werdykt. Ale zanim to nastąpiło, obecni na sali usłyszeli fragment zwycięskiej książki. Odniosłam wrażenie, że wybór ten był dla zebranych osób ogromnym zaskoczeniem. Bowiem laureatem Nagrody Literackiej Nike 2011 został "Pióropusz" Mariana Pilota. Potwierdziła to przewodnicząca jury, pani profesor Grażyna Borkowska. Ogłaszając wybór laureata, powołała się w swojej laudacji na słowa Jana Gondowicza: - Nie jest to książka miła, ponętna, szykowna, łatwa i glamour. Jest za to szorstka, zuchwała, oszałamiająca, zamaszysta i kunsztowna.

Prof. Borkowska, uzasadniając werdykt, opisała formułę książki jako bardzo trafną, a na dodatek wyrażoną w języku powieści, która w wielosłowiu znajduje siłę, schronienie i wsparcie. Zbiegają się w "Pióropuszu” rozmaite tradycje gatunkowe: konwencja powieści rozwojowej i emancypacyjnej, elementy powieści o dzieciństwie i szczątki sagi rodzinnej, zręby autobiografizmu i fikcjonalności - zbiegają się, by natychmiast umknąć w stronę żywiołowego i wypracowanego, szalonego i obolałego, zgrzebnego, zgrzebnego i imponującego - fajerwerku słów.


- Ojciec był rozdarty, najdosłowniej rozszarpany. Ze skóry odarty i jakby tego nie dość było, zakneblowany - oto zdanie z powieści Mariana Pilota, które zawiera wszystkie cechy jego pisarstwa: surrealistyczną wrażliwość, wyczucie groteski i malowniczą sugestywność. Opowiada on o dzieciństwie bohatera z ubogiej rodziny ze wsi Siedlików, który za kradzież i dewastację mienia zostaje uznany "wrogiem ludu" i trafia do stalinowskiego więzienia... Rodzina rzuci wyzwanie totalitarnemu państwu, by przez lata zmagać się z jego potęgami, doznając krzywd i upokorzeń, znosząc poniewierki, ciężkie więzienia.

Laureat tak jeszcze mówił o "Pióropuszu": - Swoją książką chciałbym przekonać czytelników, że jest możliwa polszczyzna nieco inna, sięgająca do słowa ludowego, do polszczyzny, jakiej używało się jeszcze pół wieku temu, a teraz zapomnianej. Zawierała ona taki potencjał, że wydaje mi się, że te słowa dawne mogłyby z powodzeniem zastąpić słowa zapożyczone z języka angielskiego.


Jestem szczerze chętna na tę nieco inną polszczyznę...

A już niebawem kolejne zaskoczenie? Kto tym razem otrzyma Literackiego Nobla? Rzeczpospolita pisze:
Według międzynarodowej firmy bukmacherskiej Unibet największe szanse na Nobla ma japoński pisarz Haruki Murakami.
Na drugim miejscu jest indyjski pisarz Vijaydan Detha, na trzeciej pozycji sklasyfikowano syryjskiego poetę Adonisa oraz amerykańskiego pisarza Cormaca McCarthy'ego. Kolejne pozycje rankingu stworzonym przez Unibet zajmują: australijski poeta Les Murray, szwedzki poeta Tomas Transtroemer oraz koreański pisarz Chang-Rae Lee.

Polski poeta Adam Zagajewski jest na 22 miejscu.

A ja ciągle trzymam kciuki za Milana Kunderę i Philipa Rotha.
I oczywiście Tadeusza Różewicza.

p.s czy ktoś, tak jak ja, ma ciągle pół ekranu serwisu You Tube zajętego przez "Czarny młyn" Marcina Szczygielskiego? Nie wiem czy gdzieś coś odblokowałam, czy tak nachalna jest ta reklama?

Poza tym wszystkim jest pięknie, słonecznie i pracowicie. 
Jesień zachwyca i łagodzi stresy... momentami się unoszę, by chwilę później czuć marność tych wynurzeń.
Więc zanurzam się ponownie, w liście, i w słowa coraz bardziej.
Melancholijnie, namiętnie, czyham na zaszycie się w pościeli wieczorami...
a właściwie nocą... 

dobranoc :)