2008-12-30

Wiklinowy epizod

Mróz zaatakował, minus dziesięć jest na dworze, ale wolę na własnym nosie nie sprawdzać, bo jakoś wyjątkowo tego roku odporność mnie opuściła. Jak nie gardło, to oskrzela, jak nie oskrzela to zatoki, jak nie zatoki, to ogólny stan hibernacji zimowej mnie dopada.

Z roku na rok przekonuję się o tym, że jednak jakaś jaskinia gdzieś tam na mnie czeka i się zdrzemnąć u boku misia powinnam, bo mój miś jakoś też wyjątkowo tego roku marznie... a chciałam pod choinkę sprawić mu szlafrok, w ostatniej chwili pomyślałam jednak po co facetowi szlafrok, tuż to jak kolejna piżama, albo para skarpetek i ... kupiłam zestaw wikliny.
Wariatka. Ależ wymyśliłam...
Teraz se sama siedzę na tej wiklinie i stukam w klawiaturę zmarzniętymi palcami, bo misiu mój jak siadł, to wiklina zaczęła błagać o litość, piszczeć, zgrzytać zębami, wyginać  się z bólu i tylko stolik się nie ugina pod jedną filiżanką kawy. Nie wiem jeszcze jak zareaguje na dwie :)
Na szczęście miałam jeszcze kilka drobiazgów w zanadrzu... najbardziej się spodobał gadżet, którego nie byłam pewna, czyli kartka papieru A4, dokładnie gazety z 1949r., z reklamą ukochanego Johnny Walkera sprzed sześćdziesięciu lat. Dałam do antyramy i teraz zdobi jego pięknie zaopatrzony kolekcjonerski barek.
Nawet faceta wyszukany drobiazg potrafi uszczęśliwić. Szczerze.Widziałam jak się z nią obnosił, delikatnie, z zachwytem, ze wzrokiem błąkającym się po ścianach w celu znalezienia wolnej powierzchni na swoje cacuszko. Cieszę się bardzo...

Wiklina ponoć też uszczęśliwiła, bo ma cel schudnąć dziesięć kilo do wiosny i może owa się zlituje i skrzypieć przestanie... Oczami wyobraźni Druga Połowa moja widzi nas na nowiutkim tarasie, z kieliszkami wypełnionymi schłodzonym Martini, wygodnie rozłożonych na wiklinowych fotelach i patrzących na gwiaździste letnie niebo... Ja oczami mymi widzę, jak wiklina się składa niczym domek z kart i małżonek mój resztę wieczoru spędza na deskach tarasowych ... :)
To był mój ostatni zakup tego typu towaru na allegro.
Nie dość, że miałam problem z wepchaniem tego wspólnie z listonoszem do budynku gospodarczego (przez drzwi nie chciało przejść), potem jeszcze z samotnym przytachaniem niezauważalnie dwóch wielkich kartonów pod choinkę, to jeszcze teraz bezczelna niewdzięcznica skrzypi.

Wracam do kuchni. Trzeba coś ugotować, ale co... Chyba jakieś klopsy dziś dzieciom usmażę, Drugiej Połowie coś gotowanego, bo ciśnienie po sałatkach i rybkach skoczyło mu dość wysoko i objaw paniki zauważyłam w jego oczach, a dla siebie... no cóż , po Świętach to tylko chlebek Wasa, dżem i kakao mi się śni.
A ciastek jeszcze z 200 w lodówce...
500 się rozpłynęło w ustach... nawet nie wiem czyich... te z nutellą w moich oczywiście :)
Ach ta czekolada.
Wisi nade mną jak jemioła cały rok i kusi swą miłością.

p.s. Charlie nie ma na nic alergii, nie miał też szkarlatyny, co zatem było mojemu dziecku, że trzy razy wyglądał jak człowiek małpa... nie wiem... lekarz też nie wie... najlepiej powiedzieć, że się nie wie.
Super. Amen.
 
 

2008-12-29

Moje pierwsze dzieła decoupage

Lubię Święta. Tęsknię za nimi...dlaczego te miłe chwile zawsze tak szybko mijają?
Mimo anginy jaka mnie dopadła zdążyłam ze wszystkim na czas i było bardzo sympatycznie, jak co roku. Już czwarty rok pod rząd Wigilia odbyła się u nas w domu, bo dużo miejsca, bo dysponuję serwisem na 12 osób, sztućcami, bo jest duża choinka, sarny za oknem, góry w oddali, bo dom błyszczy od różnorakich ozdób, bo pachnie ciastkami....bo lubię gościć rodzinę u siebie...teściów, ciocię, moją mamę, babcię, siostrę.
Były kolędy, łamanie się opłatkiem z błyskiem łez w oczach najbliższych, była moja ukochana przez babcię robiona zupa rybna z grzankami, pyszny karp, sałatki, czerwone wino, przez mamę upieczony najdelikatniejszy z możliwych sernik.
I radość z otwieranych prezentów, wypieki na twarzach dzieci, góra papierów, torebek i małych ręcznie robionych karteczek z życzeniami.

Pierwszy raz podarowałam bliskim coś własnej roboty, ciężko było, robiłam to siedem dni, nocami, walczyłam z techniką, którą dopiero poznaję, ale warto było... nastąpiła chwila napięcia i poprosiłam o otwarcie wszystkich prezentów jednocześnie, ich miny były bezcenne, znaczy się , chyba się spodobało, bo nie uwierzyli, że sama to zrobiłam :)

 
                              .... dla Babci

 
      ... środek, przegródki na herbatę, biżuterię, drobiazgi

 
   ... dla Mamy, szkatułka i świecznik, z jej wymarzonym domkiem na skraju lasku, w lawendowym odcieniu :)

 
    ... dla drugiej Mamy - teściowej, z motywem kafejki francuskiej

 
              ... i środek w kolorze czystej cegły :)

 
         ... dla Taty - teścia, szafka na klucze

 
         środek z zagubioną kiścią winogron


Wasza początkująca
decoupatorka Virginia

2008-12-24

Wesołych Świąt

W Wigilię Bożego Narodzenia
Gwiazdka Pokoju drogę wskaże.
Zapomnijmy o uprzedzeniach
otwórzmy pudła słodkich marzeń.
Niechaj Aniołki z Panem Bogiem,
Jak Trzej Królowie z darami swemi,
staną cicho za Waszym progiem,
by spełnić to co dotąd snami.
Ciepłem otulmy naszych bliskich
I uśmiechnijmy się do siebie,
Świąt magia niechaj zjedna wszystkich,
Niech w domach będzie Wam jak w niebie.


Kochani, życzę Wam z głębi serca wszystkiego co najlepsze, Świąt ciepłem rodziny otulonych, uśmiechem wypełnionych, pełnych magii i upragnionego wypoczynku.

p.s. wybaczcie, że Was nie poodwiedzałam, że być może nie na wszystkie maile zdążę odpowiedzieć do Wigilii, ale zmęczenie odbiło się na moim zdrowiu i z anginą ropną zasiądę do stołu. Wczoraj byłam u lekarza, antybiotyk w prezencie dostałam i tak sobie chorować będę.

Wesołych Świąt jeszcze raz życzę wszystkim odwiedzającym mojego bloga.
Wrócę po Świętach.
Już nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia...
 
 

2008-12-19

Pada śnieg, pada śnieg... dzwoni mi w uszach

Ale się ucieszyłam jak za oknem dziś rano zobaczyłam biały puszek na trawie... nie znaczy to jeszcze, że do Wigilii tam sobie będzie leżał, ale przynajmniej same przygotowania świąteczne otoczone będą widokiem zimy za oknem.
Podobno według prognozy tylko chwilowej.

Wyszły też moje przyjaciółki z lasu. Od lat czterech się przyjaźnimy i od lat czterech załatwiam paśnik, taki na siano, ale jakoś załatwić nie mogę. Boję się, że tak jak karmnik odfrunie przy tych naszych halnych wiatrach.
Ale załatwię, obiecuję, że już na przyszłą zimę, będą miały paśnik... póki nam domy nie rosną na pobliskich polach, to trzeba korzystać z tego piękna jakie nas otacza.
Tego roku jest ich osiem. Pięć dorosłych i trzy młode. Podchodzą bardzo blisko, a w nocy nawet wchodzą do ogrodu i obgryzają próbujące się przyjąć od czterech lat moje drzewka owocowe.
Ale co tam... głodne biedaki, niech się chociaż korą pożywią.
Gdybym wiedziała, że im ciasteczka świąteczne nie zaszkodzą, to bym się też podzieliła, może w ramach podziękowań odśpiewałyby kolędy w Wigilię na tarasie :)

Kończę pić drugą kawę. Znowu mi smakuje, bądź smakować musi. Inaczej ciężko mi się w pionie utrzymać.
Co tu dużo się rozwodzić... decoupage odebrało sobie na pożytek własny i rodziny całej jeszcze dwie godziny z mojej i tak już skromnej dawki snu.
Wczoraj o 2.45 skończyłam swe pierwsze dzieło :)
Ale pochwalić się mogę dopiero po Świętach, bo to pod choinką się znajdzie i mam nadzieję, że się spodoba, bo jak nie to uduszę.

Jeszcze mam 4 rzeczy do zrobienia, więc się pożegnam.

Aaa, zapomniałabym, dziś Charlie ma wigilijkę w szkole. Zabrał własnoręcznie robione ciasteczka, ozdabiał wczoraj czekoladą, kolorowymi wiórkami, migdałami... dumny był strasznie. Ja zresztą też.
Chciał własnoręcznie ozdobić 19 choineczek dla każdego dziecka z klasy, ale w końcu wybrał z innych rodzajów też, bo stwierdził, że "różne smaki językowe mogą dzieci mieć " .
Kawa się skończyła... wracam do obiadu, prania i produkcji prezentów.


2008-12-15

Się nazywam... zapomniałam

Bo ciężki weekend miałam.W piątek... kurze, firanki, pranie i prasowanie o zgrozo od 21 do 1 w nocy. W tym dziesięć koszul mojej Drugiej Połówki, które ubóstwiam wręcz prasować.
Wiją się, gniotą, spadają z deski, drażnią wszechobecnymi guzikami. Ale czegóż się nie robi z miłości... przynajmniej sobie dwa filmy oglądnęłam zanim wszystkich zaległości poupychanych po domu się pozbyłam.

Sobota... o poranku starałam się upchać w szafach wszelakie wyprasowane dzień wcześniej zaległości. Miałam wrażenie, że szafy mi się skurczyły, albo ten nowy płyn do płukania faktycznie zwiększa objętość.
Potem obiecane strojenie choinki, najpierw wersja ku radości dzieciom, potem wersja poprawki, czyli strojenie od początku. Radość była przeogromna, spadło kilka bombek, łańcuchy zamieniły się w szale, pięć kartonów ozdób zostało przeglądniętych i pojawiły się nagle to tu, to tam, w lekkim chaosie, ale liczy się inwencja twórcza dzieciaków, na kamerze zresztą uwieczniona.
Wieczorem dom prezentował się pięknie, zapaliliśmy choinkę i inne świecące cuda i w tym oto przedświątecznym nastroju dzieci zasnęły z prędkością dawno już niespotykaną.
Ja czmychnęłam na poddasze i wzięłam się za pakowanie prezentów. Walle transformujący, wymarzony prezencik Charliego zapakowałam w duże pudło i zasypałam mnóstwem papierowych świątecznych serwetek. Pozostałe prezenty popakowałam każdy osobno, no bo przecież największa radość jest z odpakowywania i tej chwili niepewności co tam może być.
Niech mają dzieci radość....
Tym oto sposobem pakowanie zakończyłam o 2.15.

Niedziela... ach ta niedziela. Rano jajecznica po włosku, z pomidorkami, cebulką (bazylii nie daję ze względu na Lolę), potem postawiłam szynkę na gulasz i wzięłam się za pieczenie ciasteczek.
I w tym oto miejscu moja pamięć się kończy .... :)

Z opowieści Drugiej Połowy wpadłam w szał, lodówka... blat... ubijanie... miksowanie... mielenie... wyklejanie... blacha, jedna, druga... piec... pudełka... jedna kawa, druga kawa, trzecia kawa, red bull, jedno piwo, kolejna kawa...

Efekt pozytywny mojego szału to:
- 100 kruchych ciasteczek z jasnego ciasta
- 100 kruchych kakaowych laseczek Św. Mikołaja
- 60 rogalików waniliowo-migdałowych
- 230 szt. orzeszków jasnych
- 230 szt. orzeszków ciemnych
- razem sztuk 720... chyba mój rekord wypieków jednego dnia
- cudny zapach wanilii, migdałów
- wizja pięknie przystrojonego stołu wigilijnego z moimi wypiekami
- wszystkie ochy i achy moich bliskich, bo faktycznie co ciastka na maśle to ciastka na maśle

Efekt negatywny owego szału to:
- z 720 sztuk zrobiło się jakieś 680 sztuk...reszta zniknęła w okolicznościach degustacji
- dziś nie wiem jak się nazywam, bo 15 godzin piekłam na stojąco (bo ja siedzieć przy robocie nie umiem), nie będąc zawodowym cukiernikiem
- do łóżka wczołgałam się między 1.30 a 2.00, nie wiem dokładnie, bo zegar widziałam podwójnie
- kuchnia o poranku wygląda dosyć zaskakująco :)
- mam niesamowicie przyjemną wizję wypełniania masą 400 orzeszków (połowę nutellą wg życzeń) i ozdabiania 100 ciasteczek o kształtach choinki, dzwoneczka, domku i serca...Charlie się nie wymiga, oj nie
- jestem tak zmęczona, że nie mam sił wsadzić sobie ciastka do ust

STOP, STOP, STOP!!!
Byłam zmęczona. Właśnie przyjechał listonosz. Dostałam w końcu po tygodniu oczekiwań paczkę z materiałami do decoupage, kleje, farby, pędzle, lakiery... i nawet nie zdenerwowała mnie zalana gruntem paczka.
Umyłam wszystko i biorę się do roboty wieczorem.
Nie mogę się już doczekać.

A miałam iść dziś szybciej spać...
No ja nie wiem, nie wiem...

p.s. proszono mnie o przepis na laseczki kakaowe zatem podaję:

250g masła, 2 szklanki mąki, 3/4 szklanki cukru pudru, pół szklanki kakao (są mocno kakaowe po tej porcji, można dodać mnie kakao), 1 białko, paczka mała cukru waniliowego, 2 łyżeczki proszku do pieczenia.

Tłuszcz ucieram na pulchną masę z cukrem pudrem, cukrem wanili i białkiem.
Potem dosypuję mąkę z proszkiem do pieczenia i ucieram ponownie mikserem.
Masa nie wygląda efektywnie.
Wkładam ciasto w taka maszynkę do zdobienia z końcówką w kształcie gwiazdki i wyciskam laseczki na 7-8cm zawijając ręcznie końcówkę jak laseczkę.
Piekę w temp.160 st przez około 15 minut.
Zimne posypuję cukrem pudrem.


2008-12-12

Międzyczas

Do Wigilii zostało 12 dni.
W głowie czuję jak przeskakuje 11,10,9, 8, 7...
Ale w panikę nie wpadam, bo plan porządkowy jest niewygórowany i szaleć tego roku nie zamierzam.
Odrobinę jedynie, bo ja z natury już ponoć szalona trochę jestem.

Okna na górze pomyte, jeszcze dół tylko został; wypoczynek wyprany; zagracone poddasze odgruzowane; pokoje dzieci ze śmieci odgrzebane; lampy pomyte... jeszcze może plamy z dywanów spiorę i kilka szuflad przeglądnę... i to by było na tyle.
W sobotę obiecałam dzieciom choinkę i strojenie domu, zatem nadrobić musimy brak śniegu za oknem i może czymś sztucznym okna ozdobimy (aż mi tęskno jak przypomnę sobie zimę sprzed trzech lat, kiedy nasypało nam w ogrodzie metr śniegu i zbudowaliśmy olbrzymie, goszczące naszą całą, wówczas trzyosobową rodzinę igloo).
No, ale może, jak wierzyć w zimę nie przestaniemy to coś nam sypnie przez dziury w chmurach sam Anioł świąteczny, chociaż na Wigilię :)

A od poniedziałku zaś przeprowadzam się do kuchni i biorę za orzeszki waniliowe i kakaowe, laseczki, kokosowe gniazdka, rogaliki waniliowe i kruche ciasteczka do ozdabiania z dziećmi.
No i wstyd przyznać, ale kopiec kreta obiecałam... żadne tam makowce, serniki, kołacze... mamusiuuuuuu, proszę, kopiec chcemy, no i jak tu nie ulec namowom, skoro proszą.
Zatem ja kopiec zrobić muszę, a mama sernikiem się zajmie i kolejną porcją drobnych ciasteczek, bo u nas to tak te ciasteczka się na stałe do domu wprosiły. I cieszę się bardzo, bo jednak zapach robi swoje... wanilia, kakao, orzechy włoskie.
Jakby mi mało było zajęć, to muszę się przyznać, że sobie kolejne znalazłam :)
Właściwie to znalazła je moja przyjaciółka Ola, która obdarowała mnie na urodziny cudem własnej roboty, a mianowicie butelką ozdabianą techniką decoupage. Piękną, stylową, w kolorystyce żółci i szarości, na której umieściła kobiety w strojach z lat przedwojennych... to jeden z piękniejszych prezentów jakie dostałam, bo wiem, że takie ręcznie robione dzieło, będzie mieć wartość dla mnie na długie lata. Dziękuję Oluś!
W dodatku druga przyjaciółka, też podarowała mi ręcznie robione prezenty, tym razem w technice scrapbooking. Dostałam trzy śliczne zakładki do książek, mini notesik na moje myśli i większy na blogowe zapiski. Dziękuję Asiu!
Obracając się zatem w towarzystwie dwóch cudnych artystek, nie sposób nie złapać haczyka... tym bardziej, że ja zawsze albo haftowałam, albo fotografowałam, albo ikebanę układałam... eraz pisanie mnie pochłonęło w wolnych chwilach, ale myślę, że na decoupage też coś jeszcze z tego mojego miedzyczasu wyłuskam.

Muszę... koniecznie... poddasze na pracownię już przerobiłam, część zamówionych materiałów już dostałam... teraz tylko łuskać i łuskać i łuskać... czas oczywiście.
I to jeszcze pod choinkę coś wyłuskać dla najbliższych zamierzam.

p.s
Kochani, życzę Wam pięknie spędzonych dni przedświątecznych, bez zbędnych nerwów, biegania, na sklepy przeklinania (i tak już nigdzie nic nie ma:).

Upieczcie ciasteczka, powieście jemiołę, zaproście spokój do Waszych domów, wyjmijcie uśmiechy, miłe słowa, czułe gesty...
Cieszcie się atmosferą, jaką sami sobie stworzycie.
Pozdrawiam Was serdecznie

Wasza kochająca Święta Bożego Narodzenia
Virginia

....jeszcze tu przed Wigilią się pojawię, obiecuję, że decoupage Wam mnie nie zabierze :)
no chyba, że sen się w końcu o mnie upomni...


2008-12-09

Misja Idą Święta

Kochany Mikołaju... czy sen można zamienić na coś bardziej pożytecznego?
Jestem skłonna oddać nawet zapasy czekolad za to, żebyś mi przedłużył dawkę witalności tak do trzeciej w nocy... co ty na to?
Zlituj się, błagam, bo do drugiej się nie wyrabiam :)

Ciągle coś robię, a siadając na kibelku mam poczucie, że za długo tam siedzę i marnuję czas na gapienie się w kremowy dywanik pod nogami.
Przed telewizorem nie siedziałam już wieki całe, a nawet jak usiądę to albo składam pranie, albo segreguję zabawki, albo myślę o tym, co sobie tu wymyślić, żeby tak bezczynnie nie siedzieć.
W wannie to ja też tak zwyczajnie posiedzieć nie potrafię... czytam, piszę, jem spóźnioną kolację, albo przy okazji sprzątam półkę wokół wanny.
To już chyba jakieś szaleństwo, nie?
Może mi się baterie wylały i mechanizm nawala omijając łóżko z daleka?
A może ja cierpię na jakąś chorobę tajemniczą?
A może jestem jak ta... jak one to się zwały... żona ze Stepford?
Kosmitka jakaś :)

Nie wiem, ale kosmitą w zeszłą noc był Charlie. Niczym profesjonalny lunatyk wyłaził z łóżka co godzinę i wisząc nade mną zadawał to samo pytanie czy już był Mikołaj, czy już mogę iść szukać.... Nie kochanie, jest 3 nad ranem... nie kochanie jest 4, nie kochanie jest 5.15...
Przed siódmą zawisnął ponownie mamoooo, śpisz, mamooo, jest już jasno, więc musiał już być, a ty tak go ignorujesz, nie chcesz prezentów, czy co?.
I pocwałował do pokoju, było kilka westchnięć łał, bomba, superowo, po czym pobiegł przeglądnąć prezent siostry i postanowił ją wybudzić ze snu przekazując na wpół przytomnej Loli, że ma w paczce "Frania" z bajki Bracia Koala.
Nawet nie wiem kiedy Lola człapała już za nim w jednej skarpetce i trochę na oślep. Wywęszyła tym swoim małym noskiem sytuację godną poświecenia się i zebrania z łóżka.

Chwilkę później ktoś nagle odsłonił roletę, ktoś krzyknął mi do ucha i dwa krasnale wcisnęły nam się na łóżko opychając się przed siódmą kinder suprisami.
Było cudnie, drzemka sobotnia odeszła w zapomnienie :)
Cały dzień był jednym wielkim czekoladowym łakomstwem.

To tyle na dziś.
Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy się znowu pojawię.
Za dwa i pół tygodnia Wigilia przy naszym dużym stole, więc czeka mnie wielkie przygotowywanie i ugoszczenie rodziny. Trzeba posprzątać, może jeszcze okna wypucować, przeglądnąć przepisy, upiec ciasteczka, ustroić dom, pozamawiać prezenty, potem je popakować i w między czasie pracę doglądać, bo do dwudziestego w firmie najgorętszy okres...
Dam radę, byle śniegu trochę napadało, bo jak wiosna za oknem to jakoś wena moja świąteczna nie potrafi zadziałać, a już najwyższa pora, bo czas się kurczy niczym mój tajemniczy strudel jabłkowy.

Chyba już jutro jakieś ozdoby świąteczne wygrzebię z kartonu... może mnie natchnienie kopnie i wezmę się za kurz na szafach... w międzyczasie, nie wiem jeszcze tylko w którym międzyczasie :)

Słodkich snów Wam życzę
Wasza Virginia


2008-12-07

List do Św. Mikołaja

Drogi Tatku Mrozie
                   
Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że nadarzyła się okazja i tak bez obaw, że dorosłej kobiecie to już nie wypada, mogę sobie dziś kilka słów do Ciebie napisać. Szczerze mówiąc stęskniłam się za Tobą...

Pamiętasz może jak zawsze kiedy mieliśmy okazję się spotkać, patrzyłam Ci głęboko w oczy wypatrując w nich elfów, pierniczków, oszronionych sań i czerwononosych reniferów? Każdej zimy nie mogłam się doczekać kiedy wtulę się w Twój pulchny brzuch (czasem zdarzyło Ci się go zapomnieć założyć), przylgnę policzkiem do Twej śnieżnej brody (czasem jak Ci się zarost buntował, to watę kradłeś śnieżynkom) i wyrecytuję specjalnie przygotowany dla Ciebie wierszyk.

Już na długie tygodnie przed Świętami myślałam o śniegu i o tym kiedy przyjedziesz i posadzisz mnie na swoim kolanie. W końcu byłeś jedynym mężczyzną w moim dziecięcym świecie, który to robił i który poświęcał mi odrobinę swojego cennego czasu i obdarzał mnie szczerym uśmiechem.

Byłeś moim ukochanym Tatkiem Mrozem, bo mój prawdziwy Tatko gdzieś zabłądził i ani na kolano, ani nawet przez kolano, nigdy mnie nie brał.
Ale co Ci będę teraz opowiadać, sam wiesz jak było...

A pamiętasz Kochany jak co roku musiałeś te listy moje z parapetu zabierać? I ciastka zjadać zawinięte w świąteczne serwetki? I uważać, żebyś o kant szafy się nie uderzył, bo słyszałam, że podobno Tobie przekląć też się zdarza. A potem musiałbyś uciekać do łazienki i udawać hydraulika uprzednio w koszu na pranie upychając strój, albo co gorsza przez okno w ataku paniki wyskakiwać. U mnie się to na szczęście nie zdarzyło, byłeś perfekcyjnie przygotowany, nawet okno w pokoju zostawiałeś uchylone, żebym miała pewność, że to Ty byłeś. Nigdy w to nie wątpiłam.
A potem jak na tych kolanach u Ciebie siedziałam to zaglądałam Ci do kieszeni, czy mojego listu pilnujesz? Ale Ty szybszy zwykle bywałeś i już go elfom zdążyłeś przekazać, bo kieszenie tylko cukierkami wypchane miałeś.
Drogi Tatku Mrozie, a moją mamę pamiętasz?
Kurczę, wiesz, żal mam do Ciebie trochę, żeś się nigdy koło niej nie zakręcił. Prezenty też skromne jej podrzucałeś, zawsze tylko ja i siostra, a Mama taka zapomniana była przez Ciebie. Myślałam, że wiesz ... zagadasz coś, przytulisz, ładna z niej kobieta, a Ty niespecjalnie się nią interesowałeś. Ale powiem Ci w sekrecie, że Mama nie straciła wiary w Ciebie, jesteś jedynym facetem na widok , którego szczerze się uśmiecha. To chyba coś znaczy, nie? Więc wiesz, jak masz jakieś obawy to Tatku Mrozie droga wolna. Ona ma wielki sentyment do Ciebie, bo jako dziecko też tylko na Twoich męskich kolanach siadała.

No, ale wiem też, że roboty to Ty po uszy masz, więc jakbyś jednak tego roku, nie miał dla niej zbyt wiele czasu, to chociaż mam prośbę wielką do Ciebie. Zapakuj jej ładnie te szkatułki na drobne cudeńka. Wiem, że się ucieszy, ona lubi swoje cztery kąty upiększać takimi bibelotami. Tylko błagam nie potknij się o stolik nocny, żeby wierzyć w Ciebie nie przestała :)

I jak już tak do prezentów przeszłam, to prosiłabym też coś dla moich dzieci. Wiesz już pewnie, że je mam, bo gwiazdki od Ciebie czasem pożyczam, żeby im dać szczęśliwe dzieciństwo. To moje dwa skarby najważniejsze, bez których życie nie miałoby sensu. Myślę, że ucieszą się z tego niebieskiego misia. Raz jeden, a raz drugi się nim dobrze zaopiekuje, oni przepadają za maskotkami, a niebieskiego nic jeszcze nie mają.

I na koniec też chciałabym takiego jednego Męża obdarować, co to na jego kolano z Twojego się przesiadłam. Pewnie domyślasz się, że nie o cudzego mi chodzi ... ale o mojego prywatnego :) I korzystając z okazji chciałabym Ci podziękować i tym Twoim aniołkom też, żeście go dla mnie w 1996 wybrali i przez komin wrzucili. To najwartościowszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.
Dzięki!!!

Dla niego proszę ten obrazek z winami. To wielki miłośnik różnego rodzaju trunków, więc myślę, że z miłą chęcią powiesi go sobie nad barkiem, na którym kolekcjonuje wszelkiego rodzaju markowe szklanki do alkoholu.

Drogi Tatku Mrozie. Będę kończyć pomału, bo się rozpisałam zbytnio, a Ty masz miliony takich listów. Nie, nie Kochany... nie zapomniałam o sobie... Wystarczy mi uśmiech mojej rodzinki, poza tym wiem, że mój Mąż też do Ciebie od lat pisze i on już tam wybierze coś dla mnie.

P.S.

No chyba, że masz tam u siebie jakieś bilety na bezludną wyspę?

I jakbyś gdzieś w wielkim świecie natknął się na mojego klona, to możesz mi go przelotem w komin wcisnąć, to jedyne co mi teraz potrzebne :)

To tyle Drogi Tatku Mrozie.
Mam nadzieję, że miło Ci było otulić się moimi wspomnieniami

Pozdrawiam Cię serdecznie

Virginia

Praca nadesłana na konkurs Bro deco konkurs (nagrodzona :)



2008-12-04

Znowu chorowanie

W niedzielę się poryczałam.
Charlie stanął przede mną cały spuchnięty po buzi i obsypany drobną wysypką. Dokładnie w tych samych miejscach i w takim samym nasileniu jak przy ostatnich dwóch szkarlatynach (od początku września mamy za sobą dwie).
Godzinę później cała broda i nos puchły coraz bardziej i bardziej i robiły się jeszcze silniej zaognione. Wpadłam w panikę, że znowu czeka go antybiotyk, że znowu zaległości w szkole, że jego odporność przechodzi jakąś depresję chyba...

W poniedziałek lekarz.
Diagnoza... Na pewno nie szkarlatyna, niemożliwe, żeby trzeci raz od początku roku szkolnego...
Czym zatem były wg lekarki dwie ostatnie szkarlatyny skoro wyglądało jego ciało dokładnie tak samo i zaognione było w tych samych miejscach?
Po jasną cholerę faszerowała go antybiotykami, skoro to nie była szkarlatyna!!!

Podsumowując nikt nie wie czy przechodził szkarlatynę faktycznie, czy nie... teraz podobno jej nie ma.
Ale to "podobno" mnie sra... najzwyczajniej w świecie jestem nasrana, jak bąk...

Sami zasugerowaliśmy, że to może alergiczne zmiany?
No to się doczekaliśmy łaskawie skierowania na badania moczu, kału i krwi.
Z tymi wynikami do alergologa.
Na 19 grudnia.
A Młody za chwilkę ściągnie z siebie skórę jak wąż i odpełznie mi w siną dal :(