2008-12-30

Wiklinowy epizod

Mróz zaatakował, minus dziesięć jest na dworze, ale wolę na własnym nosie nie sprawdzać, bo jakoś wyjątkowo tego roku odporność mnie opuściła. Jak nie gardło, to oskrzela, jak nie oskrzela to zatoki, jak nie zatoki, to ogólny stan hibernacji zimowej mnie dopada.

Z roku na rok przekonuję się o tym, że jednak jakaś jaskinia gdzieś tam na mnie czeka i się zdrzemnąć u boku misia powinnam, bo mój miś jakoś też wyjątkowo tego roku marznie... a chciałam pod choinkę sprawić mu szlafrok, w ostatniej chwili pomyślałam jednak po co facetowi szlafrok, tuż to jak kolejna piżama, albo para skarpetek i ... kupiłam zestaw wikliny.
Wariatka. Ależ wymyśliłam...
Teraz se sama siedzę na tej wiklinie i stukam w klawiaturę zmarzniętymi palcami, bo misiu mój jak siadł, to wiklina zaczęła błagać o litość, piszczeć, zgrzytać zębami, wyginać  się z bólu i tylko stolik się nie ugina pod jedną filiżanką kawy. Nie wiem jeszcze jak zareaguje na dwie :)
Na szczęście miałam jeszcze kilka drobiazgów w zanadrzu... najbardziej się spodobał gadżet, którego nie byłam pewna, czyli kartka papieru A4, dokładnie gazety z 1949r., z reklamą ukochanego Johnny Walkera sprzed sześćdziesięciu lat. Dałam do antyramy i teraz zdobi jego pięknie zaopatrzony kolekcjonerski barek.
Nawet faceta wyszukany drobiazg potrafi uszczęśliwić. Szczerze.Widziałam jak się z nią obnosił, delikatnie, z zachwytem, ze wzrokiem błąkającym się po ścianach w celu znalezienia wolnej powierzchni na swoje cacuszko. Cieszę się bardzo...

Wiklina ponoć też uszczęśliwiła, bo ma cel schudnąć dziesięć kilo do wiosny i może owa się zlituje i skrzypieć przestanie... Oczami wyobraźni Druga Połowa moja widzi nas na nowiutkim tarasie, z kieliszkami wypełnionymi schłodzonym Martini, wygodnie rozłożonych na wiklinowych fotelach i patrzących na gwiaździste letnie niebo... Ja oczami mymi widzę, jak wiklina się składa niczym domek z kart i małżonek mój resztę wieczoru spędza na deskach tarasowych ... :)
To był mój ostatni zakup tego typu towaru na allegro.
Nie dość, że miałam problem z wepchaniem tego wspólnie z listonoszem do budynku gospodarczego (przez drzwi nie chciało przejść), potem jeszcze z samotnym przytachaniem niezauważalnie dwóch wielkich kartonów pod choinkę, to jeszcze teraz bezczelna niewdzięcznica skrzypi.

Wracam do kuchni. Trzeba coś ugotować, ale co... Chyba jakieś klopsy dziś dzieciom usmażę, Drugiej Połowie coś gotowanego, bo ciśnienie po sałatkach i rybkach skoczyło mu dość wysoko i objaw paniki zauważyłam w jego oczach, a dla siebie... no cóż , po Świętach to tylko chlebek Wasa, dżem i kakao mi się śni.
A ciastek jeszcze z 200 w lodówce...
500 się rozpłynęło w ustach... nawet nie wiem czyich... te z nutellą w moich oczywiście :)
Ach ta czekolada.
Wisi nade mną jak jemioła cały rok i kusi swą miłością.

p.s. Charlie nie ma na nic alergii, nie miał też szkarlatyny, co zatem było mojemu dziecku, że trzy razy wyglądał jak człowiek małpa... nie wiem... lekarz też nie wie... najlepiej powiedzieć, że się nie wie.
Super. Amen.