2016-01-24

70. urodziny Jerzego Kronholda



Kieszeń

Do miasta wjeżdża pociąg. Wsuwa się w kieszeń wieczoru pachnącą lebiodą a może w rozdęty rękaw dziurawego surduta. Ten zgrabny, błyszczący guzik, który tak ufnie chrapie na dnie kieszeni jest dworcem, a ta chuda panna, która sprzedaje watę cukrową na peronie to olcha. Ludzie śpią. Odpoczywają pomarszczone trotuary, z tłoczonymi kwadracikami, rebusami na grzbiecie. Na niektórych widnieje pieczęć zakładu kamieniarskiego Karola Prochaski. Zdarza się też odciśnięta ręka, albo płytka płetwa podeszwy z podkówką na obcasie. Przez otwarte na parterze domów lufciki wylewa się, bulgoce świeży moszcz snu. Miasto śni o rodzynkach, o dymiącej kicie cielęcej, a często też o cesarzu, leżącym w krypcie kapucynów.

Uwielbiam głos Pana Jerzego. Dziś Jego urodziny i z tej okazji czyta dla mnie swoje wiersze. Płyta cd zaczyna się, kończy i znów zaczyna. Bardzo mroźno, ale to mi o dziwo dziś nie przeszkadza. Popijam jeżynową herbatę, krążę wokół okna. Gdyby wyburzyć kilka domów widziałabym okna ulubionego Poety. Być może zapalił w kominku, pod nogami położyła się Mucha; może czyta Edwarda Hirscha, albo słucha duetu Gigi Gryce - Clifford Brown. Zdrowia, spełnienia marzeń i wielu twórczych dni Drogi Sąsiedzie. Ja sobie jeszcze do snu posłucham kilku wierszy i raczej szybko nie zasnę. Ten głos i słowa sprzyjają rozmyślaniom. Dziękuję.


Horoskop

Na szczęście nie wiem co będzie
jutro pojutrze za miesiąc
domyślam się tylko przypuszczam
że włożysz kapelusz słomkowy
i krótką sukienkę khaki
w której tak ci do twarzy
podejrzewam zgaduję
twój uśmiech gdy dojrzewa
nad ust łupiną drobną
jak suchy płatek jaśminu
wrzucony do herbaty


wiersz "Kieszeń" i "Horoskop" pochodzą z tomu "Niż" (1990)


2015-12-26

Dobrych ludzi i miłych słów



Długa przerwa blogowa za mną. Uzasadniona, ale o tym nie dziś, bo dziś odpoczywam i jutro też planuję jedynie słuchać, czytać, trzymać futrzaki na kolanach, jeść rogaliki waniliowe i grać w nową planszówkę z dziećmi. Jednak poczułam dziś wielką potrzebę zajrzenia w miejsce, za którym przynajmniej kilka osób tęskni. To dla mnie bardzo miłe, te maile i wiadomości na fb z zapytaniami co się stało, gdzie jestem, czy wrócę. Słowa mają wielką moc, dają siłę, podnoszą, wznoszą i ogrzewają wewnątrz. Czasami powodują łzy wzruszenia, czasem niekontrolowane, ekstatyczne gesty. Przyśpieszone bicie serca. Rozmarzenie. Stopniowe wypełnianie szczęściem. Pod każdą postacią, same w sobie i wykorzystane w sposób przemyślany przez innych. Mam wrażenie jednak, że coraz rzadziej słowo bywa potrzebne. Ludzie zadowalają się czymś zupełnie innym. Coraz krótsze bywają nawet życzenia świąteczne, więcej grafik i migających gwiazdeczek. Niewielu się chce. Tak jak Szurensowi pomalować orzechy i okleić słowami. Nie byle jakimi, Virginią Woolf. Dlatego tu jestem dziś, dlatego chcę tu wrócić. Dzięki ludziom i dla ludzi, dla których słowo i miłe gesty są przyjemnością. Dziękuję, że czekacie, obiecuję bywać częściej i niebawem zdradzić powód mojej nieobecności. Tymczasem życzę Wam dobrych ludzi wokół siebie, drobnych niespodziewanych przyjemności, miłości na dzień dobry i na dobranoc, właściwie obranych dróg, inspiracji, pasji, marzeń i miłych słów. Od innych i dla innych. Wesołych Świąt :)   

2015-06-09

"Odloty"





Odloty

Czy chciałabyś ze mną odlecieć?
Na krótko, do Juraty albo nawet do Paryża,
o którym wciąż opowiadasz, ale nigdy nie byłaś.
Chcesz, zabukuję bilety na samolot z Pyrzowic.
Ale jeśli się boisz, to niech będzie autokar,
dalekosiężny, z klimą, albo przejażdżka
rowerem do lasu nad staw, rdzawobrązowy,
tam gdzie lilia złotogłów i żółte grążele.
Wiesz, nie musimy wyjeżdżać, dobrze jest
zostać w domu
na ławeczce pod brzozą, zagramy w warcaby
albo w inteligencję, rzuć jakiś krótki rzeczownik.
Lecz jeśli nie masz ochoty,
będziemy patrzeć na drzewa. Grab urósł taki wysoki,
jarzębina się kłania i wiotki tamaryszek,
psy psioczą, baraszkują, możemy się położyć
na kocu i słuchać, jak sobie bzyczy
igła z nitką na niebie,
ten bez nas do Paryża ekspres.


Jerzy Kronhold



Zaczynam się martwić, kiedy nie widzę mojego sąsiada Poety kilka dni. Do tego stopnia, że czytam przed snem jego wiersze. Może słowa odbiją się echem od domu, w którym mieszka, może się uśmiechnie na ten dźwięk i znowu spotkam go na porannym spacerze z psem. 
Niedawno kolega napisał, że brakuje mu tego, żeby ktoś pięknie do niego mówił.
Mnie czasem brakuje chociaż spojrzenia na kogoś kto wiem, że pięknie mówi. Pewności, że nadal jest.
Wtedy uśmiecham się i robię swoje. Szczęśliwsza.

2015-01-26

133. urodziny i cudowny prezent od Szurensa

Czuję, że pisząc, robię coś, co jest o wiele potrzebniejsze, niż wszystko inne 
 – pisała Virginia Woolf w eseju „Szkic z przeszłości”. 

Dziś świętuję razem z Kozą 133. urodziny.  Dom śpi, może i dobrze. Miewam poczucie, że nie do końca normalne jest świętowanie urodzin ze zmarłą. Jednak myśląc o niej intensywnie tego dnia czuję, że "robię coś co jest o wiele potrzebniejsze, niż wszystko inne". Nie wiem na ile odgrywa tu rolę łączność duchowa, a na ile przyzwyczajenie do jej obecności w moim życiu. Bywa, że zapytam czego się napije. Co chciałaby usłyszeć. Płaczę przy niej. Milczymy wspólnie. Czasem odsłaniając rano roletę głośno mówię czym mnie dzień zaskoczył. Ona spogląda w stronę okna profilem, który jest podobny do mojego. Tak mówią niektórzy. To mnie cieszy, choć inni mówią, że była brzydka i miała na twarzy widoczną chorobę. Przekrzywiam więc głowę i przymykam oczy, by się przyjrzeć tym wiktoriańskim rysom. Może trochę broda, mocna oprawa oczu i wysokie czoło. Usta ma piękniejsze. Oczy większe. W zamyśleniu zastygam podobnym. 

Nie każdy rozumie tę naszą relację, przy czym ja tego zrozumienia nie wymagam. Już jednej osobie pozwoliłam upuścić mój dom i do niego nie wracać. Nie mam potrzeby tłumaczenia się z obrazu na ścianie i tego kto dla mnie jest ważny. Nawet jeśli ten ktoś już nie żyje. Zdarza się jednak, że niektórym to nie przeszkadza, co więcej, myślą o Virginii coraz częściej dzięki temu, że kojarzą ją ze mną. Zaskakują mnie i sprawiają prezenty, które mnie wzruszają trafiając prosto w serce. Nigdy nie jestem niczego pewna, nigdy niczego nie oczekuję, ale jak dotrze do mnie następna przesyłka od SZURENSA to raczej sobie usiądę nim ją otworzę. Zaskoczył mnie na moje urodziny tak bardzo, że pobiegłam na górę gadać do obrazu. Czy ty to widziałaś moja Droga? Czy coś ci to przypomina? Pamiętasz ten numer? Czytałaś go? To 1937 rok... cztery lata przed twoją śmiercią. Byłaś zmęczona, ale zadowolona, "Lata" sprzedawały się przecież bardzo dobrze, w Dzienniku pisałaś o 25 tys. egzemplarzy... Czy ty wiesz, że żyje sobie na świecie taki Szurens, który chce mnie przyprawić o zawał? Jesteście oboje winni moje obecnego stanu. 

Tamtego dnia nie pamiętam w pełni. Byłam w szoku. W takim szoku, że nie przyszło mi do głowy zajrzeć do Dziennika. Dziś, w urodziny, kiedy czytałam ci moja Droga na głos "New York Timesa" z kwietnia 1937 nagle mnie oświeciło...

Otworzyłam Dziennik na 1937. Byłaś wtedy w Monks House, w Rodmell. W niedzielę 28 marca zanotowałaś tak:

Wczoraj zadzwonił dziennikarz z "New York Timesa": powiedziano mu, że jeśli ma ochotę, może popatrzeć sobie na dom przy Tavistock Square 52. O 4.30, kiedy stawiałam czajnik na piecu, zajechał wielki czarny daimler. Następnie pojawił się w ogrodzie wytworny mały człowieczek w tweedowym ubraniu . Dotarłam do saloniku - i zobaczyłam, jak stoi i się rozgląda. L. był w sadzie z Percym (ogrodnikiem). Wtedy odgadłam. Miał zielony notes, rozglądał się i coś sobie notował. Wystawiłam głowę, niemal mnie zdołał złapać. W końcu pojawił się L. i stawił mu czoło. Nie, pani Woolf nie życzy sobie reklamy tego rodzaju. Zawrzałam. Robak łażący człowiekowi po skórze - nie da się go zgnieść. Notujący robak. L. uprzejmie odprowadził go do daimlera i żony. Ale odbyli miłą przejażdżkę z Londynu - robaki: przyłażą tu, wkradają się i notują.

Mogłam się spodziewać tego, że zadowolona z wizyty nie będziesz. Znam cię na tyle, że wiem, iż nieproszony gość, to problem. Ale skąd na boga mogłam wiedzieć, że akurat tego robaka odnotowałaś w Dzienniku??? Akurat tego co zmontował artykuł do numeru "New York Timesa" z 11 kwietnia 1937, który podarował mi Szurens? Czy zrozumiałe jest moje obecne szczęście? Czy ty wiesz co to dla mnie znaczy? Taka namacalna, prawdziwa, autentyczna, zgodna z Dziennikiem gazeta z 1937 roku? A czy ty Szurens wiesz? Bo mam wrażenie, że nie wiesz. Potrafisz sobie wyobrazić do jakiego stanu mnie doprowadziłeś? Ładnie to tak prowokować łzy i ataki obłędu, który objawia się bieganiem po domu, od obrazu do barku z alkoholem i gadaniem do siebie? Teraz już wiesz... wtedy jeszcze nie spodziewałam się tego powyższego zapisu w Dzienniku, a pamiętam, że musiałam wyjść się przewietrzyć. Zapaliłam papierosa, patrzyłam w niebo i powtarzałam natrętnie czy ty wiesz moja Droga co dziś dostałam? Ta gazeta to (zaraz po obrazie jaki dostałam od mojego męża) najpiękniejszy, najbardziej zaskakujący prezent dotyczący Virginii Woolf jaki nawet mi się nie śnił. 
Szurens jestem Ci bardzo wdzięczna, moje serce też. Za gazetę, za pocztówki, za ołówki, za to, że jesteś. Tylko proszę Cię, nie rozpieszczaj mnie tak, bo nie wiem czym sobie na to zasłużyłam ;) 

I wiesz, która jest teraz godzina? Druga w nocy. Wstaję za cztery godziny do pracy... ale to nie ma znaczenia w obliczu mojego szczęścia. Musisz to wiedzieć.
Dobranoc J. Dobranoc Vi.


"The New York Times", 11 kwietnia 1937

Tekst sporządzony przez "robaka z czarnego daimlera"


Reklama ze środka numeru

Szurens planuje mnie dalej rozpieszczać :)
 
Już mu się to wcześniej zdarzyło :)





 

 
I moja kochana M. z Londynu też mnie rozpieszcza :)


I kochana Ewa z pracy :)

Czasem rozpieszczam sama siebie :)


2014-12-29

Takie tam


Żyjemy tylko chwilę.
Chciałabym pozwolić sobie na pełnię szczęścia.
Pieprzyć to.
Tę pracę będącą chmurą na czystym niebie.
Ufam sobie.
Pragnę być raz w roku nad morzem i czytać nieustannie.
To poza zdrowiem rodziny jedyne o czym marzę.
Za każde inne pieniądze zarobione poza korporacją dam radę.
Pieprzyć to.
Chcę w końcu bardzo Chcieć, a nie bardzo Musieć.
Żyjemy tylko chwilę.
A ja od jakiegoś czasu żyję w dwóch przestrzeniach,
w dwóch różnych światach.
Rozrywa mnie świadomość tego,
jak bardzo światy te różnią się od siebie.
Pieprzyć jeden z nich.
Żyjemy przecież tylko chwilę.


2014-12-26

Stanisław Barańczak


24 grudnia 1971 roku

W Wigilię każdy do żłobu się pchałby:
w delikatesach ścisk, błoto i zaduch.
Z powodu puszki kakaowej chałwy
organizuje oblężenie lady
tłum objuczony, grożąc samosądem:
każdy sam sobie królem i wielbłądem.

Torby, pakunki, worki, siatki, tutki,
czapki, krawaty, przekrzywione na bok.
Wszędzie woń dorsza, cynamonu, wódki,
świec, mandarynek, igliwia i jabłek.
Przez chaos twarzy i śnieżną zawieję
nie da się dojrzeć ścieżki do Betlejem.

Roznosiciele ubożuchnych darów
śpieszą się, skaczą do tramwajów w biegu;
w wyrwy podwórek wsiąka z wolna naród,
choć wie, że nie ma w stajence niczego:
nie ma bydlątek, żłobu, ni tej Pani,
nad której głową nimb złoty się pali.

Pustka. Lecz sama myśl o niej sprowadza
światełko znikąd. I światłość się jarzy.
Im potężniejsza jest Heroda władza,
tym większa pewność, że cud się wydarzy.
W tej zależności, trwałej niewzruszenie,
ma swój mechanizm Boże Narodzenie.

To właśnie Jego niechybne nadejście
świętują wszyscy, zestawiając razem
stoły. Choć gwiazdy w ciemnościach nikt jeszcze
nie wypatruje, widać już wyraźnie,
że zacność jakaś wśród ludzi rozbłyska,
jak rozniecone pasterzy ogniska.

Sypie śnieg; twarze jak plamki w zamieci.
Dymią fanfary kominów. Król Herod
pije. Kobiety ukrywają dzieci.
Kto zaś nadchodzi - dowiesz się dopiero:
nikt jeszcze nie wie, i gdy to się zdarzy,
może nie pozna nikt przybysza twarzy.

Lecz, gdy w drzwiach twoich, otwartych w połowie,
z mgły i przeciągu i mroku gęstego
postać wyłania się, w chuście na głowie,
wtedy i Dziecię, i Ducha Świętego
całym swym wnętrzem otulasz jak gniazdem;
spoglądasz w niebo - i widzisz ją: gwiazdę.

1972
 

Josif Brodski, tłum. Stanisław Barańczak, z tomu "82 wiersze i poematy"


W Wigilię zmarł Krzysztof Krauze, reżyser którego ceniłam za  filmy "Plac Zbawiciela", "Mój Nikifor" i "Papuszę".  Dziś wiadomość o śmierci Stanisława Barańczaka. Smutno.
Dzięki Grzegorzowi Kozerze (od lat lubię podglądać co czyta) i dzięki tłumaczeniom Stanisława Barańczaka, Josif Brodski stał się jednym z moich ulubionych poetów. "Znak wodny" mam zawsze w pobliżu. Gdyby nie Stanisław Barańczak nie sięgnęłabym też pewnie po Seamusa Heaneya. O Szekspirze nie wspomnę, bo oczywiste, że to wybitne przekłady. 

Mamy wielu dobrych tłumaczy - by się o tym przekonać, wystarczy przeczytać wybór wierszy Dereka Walcotta "Mapa Nowego Świata". Na wyżyny wznieśli się właściwie wszyscy z jedenastu translatorów. Nie ma jednak wśród nich nikogo, kto mógłby równać się z Barańczakiem, jeśli chodzi o przekłady poezji metrycznej, ujętej w regularne strofy i rymy, opartej na precyzyjnych, kunsztownych układach wersyfikacyjnych. W tej konkurencji Staszek jest jedyny i wyjątkowy" - Jerzy Illg, "Mój Znak" - "Przewodnik Barańczak".


Ciała i dusze

(...)

3. Którym ktoś umarł

Osobni. Oddzieleni. Ale z przodu, najbliżej ołtarza,
Jak panny młode. Albo jak ci chłopcy, którym
wolno było wyjść wcześniej, bo czekało ich ćwiczenie gam;
Uprzywilejowani, lecz nie budzący zazdrości:
Każdy pozostawiony w czterech ścianach, sam,
Świadomy dwoistości sensu słowa "ćwiczyć",
Z zamkniętymi oczyma, plecami jak deska,
Zimnymi dłońmi ponad klawiaturą.
I dziki wrzask dotkniętych nietrafnym akordem klawiszy.


Seamus Heaney, tłum. Stanisław Barańczak, z tomu "Światło elektryczne"


Stanisław Barańczak


Jerzy Kwiatkowski napisał dla "Twórczości" w 1980 roku tak o poezji Stanisława Barańczaka:

"Felietony poetyckie" - Jerzy Kwiatkowski, Wyd. Literackie, Kraków, 1982



których słów potwierdzenie znajduję w poniższym wierszu, gdzie świat powszedni jest najistotniejszy, jak zresztą w całej poezji Barańczaka, którą stopniowo odkrywam. Za późno. Zdecydowanie za późno.

"Felietony poetyckie" - Jerzy Kwiatkowski, Wyd. Literackie, Kraków, 1982





2014-10-27

Kornel




10 lutego 2010

"W młodości odwiedzałem mojego przyjaciela i mistrza Kornela Filipowicza. Powiedzieć, że traktował żółtodzioba po partnersku, to nic nie powiedzieć. Siedziałem po przeciwnej stronie olbrzymiego, zagraconego biurka, Kornel częstował rozpuszczalną nescą, zapalał papierosa, najpierw powściągliwie zwierzał się z jakichś swoich problemów warsztatowych, potem podnosił głowę i pytał: A Ty? Piszesz coś? Co piszesz? - Opowiadanie - ledwo artykułowałem, udławiony dumą, że klasyk ze mną jak pisarz z pisarzem gwarzy. - Opowiadanie - powtarzał. - Wieleż będzie miało stron? - Dwanaście - odpowiadałem. 
Kornel zamyślał się i po chwili mówił: - Piękny rozmiar."

                                                                                                                 Jerzy Pilch, "Dziennik"

Dziś 101. rocznica urodzin Mistrza Kornela.

2014-07-22

Wyjrzeć zza ścian, zbliżyć się...





"To see the world,
things dangerous to come to,
to see behind walls,
draw closer,
to find each other
and to feel.
That is the purpose of life."

 

2014-04-23

"Książka to ściana. Chowam się za nią by nikt mnie nie widział i żebym ja także nikogo nie widziała." - Susan Sontag




"Powiedziałeś, że literaturze zawdzięczamy wszystko, czym jesteśmy i czym byliśmy. Jeśli znikną książki, zniknie historia, znikną ludzie. W pełni się z Tobą zgadzam. Książki to nie tylko prosta suma naszych marzeń, nasza pamięć. Dają nam także możliwość wykraczania poza samych siebie. Niektórzy ludzie uznają czytanie wyłącznie za rodzaj ucieczki - ucieczki z prawdziwego świata codzienności do domeny wyobraźni, uniwersum książek. Książki są czymś znacznie więcej. To sposób na osiągnięcie człowieczeństwa." - Susan Sontag w rozmowie z Jonathanem Cottem, "Myśl to forma odczuwania".

"Książka to ściana. Chowam się za nią by nikt mnie nie widział i żebym ja także nikogo nie widziała." - Dziennik, tom 1. 1947-1963, maj 1961.

"Kilka lat temu zdałam sobie sprawę, że od czytania źle się czuję i jestem jak alkoholik, który po każdym ciągu ma kaca. Po godzinie czy dwóch spędzonych na buszowaniu w księgarni czułam się otępiała, niespokojna, przygnębiona. Nie wiedziałam jednak, dlaczego tak się dzieje. I nie mogłam się powstrzymywać od ciągłego sięgania po książki." - Dziennik, tom 1, wpis niedatowany.

"Miłość do książek. Moja biblioteczka to archiwum pragnień." - Dziennik, tom 2. 1964-1980, kwiecień 1980.

2014-02-16

"Wszystko jest poezją"



Niedziela. Czas na równowagę. Odkładam pracę, sięgam po kolejną kawę i zmieniam zawodowe słownictwo w poezję. Ciepła kawa zdaje się być poezją. Sama myśl o Rosalii Wiesner też. Odkąd poznałam dokładnie historię pierwszej kawiarni Avion, czuję się  jeszcze bardziej związana z tą obecną. Dlatego nie mogłam ominąć debiutanckiego wydania nakładem Biblioteki Miejskiej w Czeskim Cieszynie gazety Avion, obecnej w dwu językach, polskim i czeskim. W dużym formacie, w sepii i na dobrym papierze, za jedyne 29 kc. A w niej dużo historii, wspomnień, minionych wydarzeń kulturalnych, salonów dyskusyjnych, muzycznych, literackich i edukacyjnych. Poezja. Tak, ciepła kawa i literatura - nawet ta oczekująca - sama myśl o tych dwóch nierozłącznych przyjemnościach, bywa dla mnie poezją. Wyczekiwaną. Niezmiennym podnieceniem od lat, spojrzeniem na zapchane książkami półki. Radością wyboru.
Po całym tygodniu planów, raportów, celów sprzedaży potrzebuję niedzieli, by się odgrzebać z korporacyjnych zobowiązań. Nie znaczy to, że nie lubię swojej pracy (odpowiedni ludzie są siłą napędową) ale wiem, że pracoholikiem skupionym tylko i wyłącznie na karierze nigdy nie będę. Wiem jak to się kończy, dlatego lubię w sobie tę potrzebę złapania równowagi i doszukiwania się poezji w życiu, jak napisał Edward Stachura - przemiany pierwszego życia, całkiem fałszywego lub tylko ćwierćprawdziwego, lub co najwyżej półprawdziwego , w drugie, absolutnie prawdziwe życie, lub mówiąc inaczej i może dokładniej: przemianą przeżycia w życie.
Sięgnęłam po Edwarda Stachurę ze względu na tytuł, z trudem odczytany z zakupionego za trzy złote starego wydania "Wszystko jest poezją", i efekt rozmyślań o zapomnianych autorach. W tym roku odpuszczam nowości, czuję się wolnym czytelnikiem, podczas gdy zeszłego roku płynęłam z prądem i przestałam w pewnym momencie czerpać przyjemność z lektury. Podziwiam tych, którzy recenzują na bieżąco nowości. Nie nadaję się. Chyba nigdzie nie udaje mi się na dłużej być pod wpływem czegoś agresywnie mi narzucanego. Odwracam się szybko. Wszystko co odczuwam i przeżywam musi wynikać z głębokiego ja. Nie umiem bywać nie sobą, zaraz zdradzam ciałem i myślą niechęć. We wszystkim, od codzienności poprzez długotrwałe cykle życiowe. Wróciłam więc do starych opowiadań Tomasza Manna, obecnie do Stachury, obok łóżka czeka Hłasko, Hesse, Styron, Marai, Iwaszkiewicz, Mrożek, Czechow, Marquez. "Doktor Faustus" i "Doktor Żywago". 

Przemieniam przeżycia w życie za Stachurą, a raczej ze Stachurą. W odpowiedniej chwili na jego słowa trafiłam. Od jutra zaczynam sześciotygodniowy kurs z artystą fotografikiem panem Michałem Cała. Jego fotografie były publikowane w albumach: Antologia fotografii polskiej 1839-1989, Mistrzowie polskiego pejzażu, Polska fotografia w XX wieku. Laureat wielu konkursów fotograficznych i wystaw, w tym znanego czarno-białego cyklu "Śląsk". Przestałam się przejmować ilością obowiązków, odkryłam w tej decyzji kilka wersów mocnej, potrzebnej poezji. Nie mogę się jutra doczekać. Fotografia bywa piękną poezją. Czytam dalej Edwarda Stachurę - Wszystko jest poezją, a najmniej poezją jest napisany wiersz; każdy jest poetą, a najmniej poetą jet poeta piszący wiersze: czy to jest też oczywistość? Jeszcze nie wiadomo. Wiele znaków na ziemi i niebie wskazuje na to, że tak istotnie jest. Wiele znaków zwłaszcza na ziemi. Wiele znaków zwłaszcza na książkach. Na książkach zwłaszcza "poetyckich". Wszystko jest poezją: to, że idziesz do księgarni, kupujesz tomik wierszy, wychodzisz na ulicę, przy straganie kupujesz pół kilo czereśni albo pół kilo śliwek, zależy, jaka pora roku, idziesz do parku, siadasz na ławce, jedną ręką przewracasz kartki, drugą sięgasz po czereśnie lub śliwki, zależy jaka pora roku, wszystko to jest oczywiście poezją, a najmniej poezją są czytane wiersze. Bo czytasz, i co czytasz? [1]

Moją poezją przez najbliższe tygodnie będzie fotografia. Droga tam i z powrotem też nią będzie. Tam w niecierpliwości, z powrotem z nowo zdobytą wiedzą. Sześć tygodni w oparciu o solidny, ważny, poetycki poniedziałek. Jakże się w takim wypadku nie cieszyć na resztę tygodnia? No jak? Wszystko może być poezją... Wszystko. Nauczmy się czytać mijane w życiu wiersze.


2014-01-26

Muzycznie


Dziś jeszcze dzień z Woolf, dziennikiem, Bloomsbury, morświnem...



(...) Lay me down
Let the only sound
Be the overflow
Pockets full of stones

Lay me down
Let the only sound
Be the overflow


2014-01-25

"Ośmielę się powiedzieć, że niewiele jest kobiet szczęśliwszych ode mnie"


Portret Virginii Woolf - Włodzimierz Janota, 2011r.

w razie pożaru wynoszę to....

"Writers Tears" - niespodzianka od męża :)


"nigdy nie udawać, że rzeczy, których się nie ma, są niewarte posiadania... Nie udawać nigdy, że dzieci, na przykład, da się zastąpić czymś innym" (D 2 I 1923)

"Człowiek zagłębia się w studnię i nic nie uchroni go przed doznaniem prawdy. Tam, w dole, nie mogę pisać ani czytać. A przecież istnieję. Jestem. I zadaję sobie pytanie: czym jestem? i bardziej niż na powierzchni bliska jestem znalezienia odpowiedzi, która okazuje się jednak mniej pochlebna - bo, prawdę powiedziawszy, na powierzchni chwalą mnie bardziej niż na to zasługuję" (D 28 IX 1926)

"Ośmielę się powiedzieć, że niewiele jest kobiet szczęśliwszych ode mnie - choć nie uważam się za kogoś wyjątkowego; czuję jednak, że dane mi jest prawdziwie upajać się życiem, a jest w nim mnóstwo szampana. Małżeństwo moje nigdy nie było nudne; co to, to nie" (D 26 VII 1930)

"Moim zdaniem, nie starzejemy się, a tylko nieustannie zmieniamy naszą pozycję wobec słońca" (D 2 X 1932)

A na dobranoc fragment "Fal":

"Słońce wpadało ostrymi klinami do pokoju. Wszystko, czego światło dotknęło, pogrążało się w fanatycznym bycie. Talerz przypominał białe jezioro. Nóż wyglądał jak lodowy sztylet. Nagle ukazały się szklanki wsparte na smugach światła. Stoły i krzesła wypłynęły na powierzchnię, jakby przedtem były pogrążone w wodzie i teraz wypłynęły pokryte cienką mgiełką czerwieni, pomarańczu, purpury, jak meszek na skórce dojrzałych owoców. Żyłki na szkliwie porcelany, słoje drewna i włókna maty nabierały coraz delikatniejszego rysunku. . Nigdzie nie było cienia. Wazon był tak zielony, że spojrzenie, które jak przez lejek zdawał się wchłaniać intensywnością barwy, przylegało doń jak pijawka. Potem kształty wypełniły się i obrysowały ostrymi krawędziami. Tutaj  było wybrzuszenie krzesła, tam bryła kredensu. Wzmagając się, światło pędziło przed sobą stada cieni, które łączyły się w jedną masę, zawisając w głębi wielokrotnie nałożonymi warstwami" - przeł. Lech Czyżewski

2014-01-15

Nosorożec Małgosi i trzy owieczki


Zachłanna bywam na myśl o pocztówkach. Chętnie zapełniłabym nimi kolejną ścianę, potem szufladę, kufer pocztowy i wolne miejsca na lodówce. Wpycham pocztówki w kalendarze, czytane właśnie książki, zapominam w łazience, gdzie w wannie odczytuję je w ciszy ponownie. Tak samo jak listy. To takie zaskakujące w dobie stukania w klawiatury, wzruszające, ta myśl że komuś się chciało o czwartej nad ranem. Traktuję to z radością... tak Paddy - jestem tak samo niepoważna jak Małgosia w tym temacie :)
I Asia też. Jej wystarczyło wspomnieć, że Lola by się ucieszyła na widok pocztówki od kolegi z dalekiej Zielonej Wyspy. I pojawiła się ona w dniu jej siódmych urodzin w skrzynce, co nie obyło się bez okrzyku radości. Listonosz też musiał się uśmiechnąć. Któż nie uśmiechnie się na widok trzech owieczek, nosorożca i wiersza. Ludzie chyba już nie przekazują sobie poezji pocztówkami. Małgosia jest wyjątkowa. 


Owieczka Małgosi

"Grono" i nosorożec Małgosi

Owieczki Asi


pozostałe cudowności pocztówkowe




grono
.
.
eksplozja w jego głowie pojawiła się znienacka
latem w opowieściach konsekwentnie ale bez logiki
pachniał dzieciństwem gdy ja chroniłam przed
spojrzeniami z naprzeciwka i cóż z tego że rwał
pajęczyny i rozrzucał je po wodzie nadal stoję
w przeciągu ze szramą wzdłuż kręgosłupa wylewa się
ze mnie i kurczy surrealna bliskość pachnie
spacerami wzdłuż Warty wokół krzeseł które kiedyś
przetrę do korzeni


Małgorzata Południak