2012-06-29

Smutek wielki... znika "Bluszcz"


12 maja tego roku, w wieku 39 lat, zginął tragicznie wydawca magazynu "Bluszcz" Artur Szczeciński. Nawet mi do głowy nie przyszło wówczas, że nie znajdzie się nikt kto zechce kontynuować jego pracę. A dziś mną wstrząsnęło... i wierzyć się nie chce, że chłam nadal będzie w kioskach, a dla takiego periodyku nie ma pieniędzy. Świat się kończy. Sprzedaż tematów literackich nie przynosi korzyści... za to fakt, że matka małej Madzi tańczy na rurze ma się doskonale. Smutno bardzo. I patrzę teraz na moje 45 numerów... od pierwszego z X/2008, i autentycznie płakać mi się chce, bo "Bluszcz" zawsze leżał cały miesiąc na stole, przy łóżku, w łazience... czuję się jakby mi ktoś przyjaciela odebrał. Przyzwyczaiłam się, był częścią mojego życia, inspiracją. I choć momentami redaktor naczelny mnie drażnił, to jednak przyjaciela nie gani się za sporadyczną różnicę zdań. Wizja była dobra, cel ważny, a jednak się nie udało... 

Kochani Czytelnicy! Milczeliśmy, bo do końca mieliśmy nadzieję, że Bluszcza da się uratować.
Do końca wierzyliśmy, że takie czasopismo jak nasze nie może po prostu zniknąć z rynku. Stało się jednak inaczej. Po śmierci naszego wydawcy nie znalazł się nikt, kto zdecydowałby się na kontynuowanie jego dzieła. Artur był wizjonerem, nie oglądał się na minimalne zyski, które przynosił mu Bluszcz. Wierz
ył w gazetę, wierzył w nas, wierzył, że w tak trudnych dla polskiej kultury czasach nasza gazeta jest potrzebna, bo wyciąga Polaków z czytelniczej zapaści. Niestety wyniki sprzedaży to jedyne kryterium, którym kierują się rynkowi inwestorzy. Rozumiemy to i czekamy na lepsze czasy dla naszej gazety. Wbrew oczekiwaniom, numer lipcowy nie ukaże się już w sprzedaży. 
 
W 2008 roku Bluszcz powrócił po 70 latach nieobecności. Zdobył kilka nagród rynku wydawniczego i środowiska dziennikarskiego. Jesteśmy przekonani , że pewnego dnia nasza gazeta powróci. Jeszcze silniejsza, jeszcze ważniejsza dla kultury.

Zespół redakcyjny miesięcznika Bluszcz 

( wyjaśnienia redakcji pochodzą z portalu społecznościowego - facebook )

2012-06-27

Rodzina misiów czyli satysfakcjonująca zdobycz przypadkowa


Okropne to słowo, ale jestem gadżeciarą. Ze specyfikacją książka-słowo-obraz-rękodzieło-antyk w jak najniższej cenie. Przechodzę koło efekciarskich wystaw bez wzruszenia, nie kupuję butów za pół wypłaty ani sukienki na jedno wyjście by wyglądać ładnie, bo wypada. Ale za to mam słabość do przedmiotów, na które wystarcza mi rzucić jedno spojrzenie i widzę w nich coś osobistego. Odbija mi się w nich fragment mojej codzienności. Wiem natychmiast gdzie by stały, jaką rolę pełniły. Najdroższe z nich są nowości literackie, notesy, bransoletki, włoska kawa i dwa moje ulubione obrazy na zamówienie. Jeden z Virginią Woolf. Drugi z Wisławą Szymborską. Reszta trafia się za złotówki. Stare książki znalezione w antykwariacie czy na bibliotecznym kiermaszu, fotografie z początku wieku i z czasów wojennych uratowane przed spaleniem. Antyczne drobiazgi. Lampa z piwnicy sąsiadów. Mini koronkowa parasolka z Wenecji. Kufry na listy i wycinki z gazet. Stare pióro znalezione za łóżkiem w domu oddanym do przeprowadzki. "Przekroje" z czterdziestego siódmego roku z domu obok, na które mam pomysły kolażowe. Bujak. Naszyjnik z ołówkiem czy konikiem na biegunach. Stary obraz od teściowej z widokiem na pokój z kredensem. I nie jest tak, że nie mam w domu nic nowoczesnego, skłamałabym je ukrywając... ale to właśnie takie drobiazgi jak te przypadkiem dziś w kramiku przy torach znalezione mają dla mnie wartość wyzwalającą radość spontaniczną z przejawami radosnych podskoków. Czyż te podpórki do książek nie są warte tych kilku słów wspominki o nich...







2012-06-21

"Poczta literacka czyli jak zostać (lub nie zostać) pisarzem" - Wisława Szymborska



Każdy piszący pragnie pewnego dnia wynurzyć się z cienia szuflad i zasięgnąć porad czy słowa jego mają jakikolwiek sens. A gdzie najłatwiej było odezwać się lata temu nim jeszcze internet dodał nam odwagi i oddał w użytek połacie wolnej przestrzeni pozbawionej kontroli? Otóż do gazety, rubryki z poradami, listami do redakcji, w których by zapełnić miejsce periodyku nawet anonimy były czytane i drukowane, taką bowiem rolę te rubryki spełniały. I jest... pierwsza publikacja!!! Druk namacalny, słowo pachnące, szara gazeta w ramce na ścianie. Radość wielka, że słowa druku zasmakowały i taki Olgierd z Olsztyna, E.T z Lublina czy 3333 z Kielc piali pewnie z zachwytu, ale tylko do chwili ujrzenia swojego imienia, bądź pseudonimu. Później mogło być różnie. Odpowiedź redakcji krakowskiego "Życia literackiego" mogła bowiem co wrażliwszych ukąsić tak mocno, że żadne już słowo przez przełyk im nie przeszło, a że obrazą się skończyło to prawie pewne.
"Poczta literacka" Wisławy Szymborskiej została właśnie ponownie wydana przez Wydawnictwo Literackie. I dopiero teraz na tę książeczkę trafiłam, bo ostatnie wydanie sprzed dwunastu lat już dawno się rozeszło. Wtedy to, Teresa Walas wygrzebała w starych rocznikach nie istniejącego już wówczas tygodnika odpowiedzi na listy czytelników - zapalonych twórców, chwał i sukcesu literackiego oczekujących, na które to odpowiadali nikt inny jak sama Wisława Szymborska na przemian z kolegą redakcyjnym Włodzimierzem Maciągiem. By się jednak nie ujawnić robiła to w pierwszej osobie liczby mnogiej. Dlaczego? Tego w rozmowie z Teresą Walas nie wyjaśniła, ale wygląda na to, że chciała być po prostu szczera, udzielać przydatnych rad, które ironią podsycone mogły zostać odebrane przeciwko niej. A bywała też bez serca... całkiem zresztą to zrozumiałe, kiedy jak wspominała "ktoś podający się za nauczyciela pisał w liście równanie przez u zwykłe", a liczba pewnych siebie twórców przekraczała po tysiąckroć ilość prawdziwie utalentowanych. Trudne to jednak zadanie oceniać innych,  z czego mimo wszystko Wisława Szymborska wybrnęła ze swoją wiedzą i poczuciem humoru doskonale, i teraz, kiedy już jej nie ma wśród nas, kiedy już nie zaskoczy nową, inteligentną i zabawną puentą, z wielką przyjemnością uśmiecham się w stronę nieba czytając te właśnie przezabawne odpowiedzi na listy korespondentów marzących o literackiej karierze. Wierzę, że nawet jeśli ktoś odnajdzie siebie wśród tych króciutkich liścików, uśmiecha się pod nosem tak jak ja, i nie ma Wisławie Szymborskiej tego za złe.Wręcz przeciwnie.

E.T., Lublin Czytamy i czytamy, brniemy przez poplamione i czarne od skreśleń stroniczki, i nagle olśniewa nas myśl: czemuś to nie mielibyśmy się wreszcie sfrustrować? Innym wolno, a nam nie? Dlaczego musi nam się chcieć to czytać, skoro wszystko świadczy o tym, że autorowi nawet nie chciało się przepisać na czysto? Pewnie, że nie musi nam się chcieć. I powody by się znalazły: bo pada deszcz, bo Gienia jest głupia, bo nas strzyka w kolanie, bo Ala ma kota, bo Kowalscy to sobie żyją, bo do filmu to nas nikt nie bierze, bo czas mija, bo nudno, a koniec świata i tak kiedyś będzie. Potem znowu pokornie pochylamy się nad tekstem, żeby jakoś doczytać do końca. Ale odpisywać to naprawdę nie ma na co.

J. Szym., Łódź No, no. Przepisał Pan starannie fragmenty opowiadania Jana Stoberskiego i przysłał do nas z prośbą o zamieszczenia jako debiut. Ale to jeszcze nic wobec pewnego tytana pracy z Gdańska, który przepisał na czysto jeden rozdział z "Czarodziejskiej góry", dla niepoznaki zmieniając nazwiska postaci. Było tego około trzydziestu kartek. Kiepsko Pan wygląda ze swoimi czterema stronami rękopisu. Trzeba przysiąść fałdów. Na pierwszy ogień polecam "Komedię ludzką". Niezłe i dużo.

Lublin Jak zostać literatem? Zadaje Pan kłopotliwe pytanie. Zupełnie jak ten chłopczyk, który pytał jak się robi dzieci, a kiedy matka powiedziała, że wytłumaczy mu później, bo teraz jest bardzo zajęta, zaczął nalegać: "To wytłumacz mi chociaż głowę"... No cóż, spróbujmy i my wytłumaczyć chociaż głowę: otóż trzeba mieć trochę talentu.

Grażyna, Starachowice Poezja w pojęciu Pani to wzniosłość sama, absolut, wieczność, westchnienie i jęk -  w takim zagęszczeniu, jakiego nie spotykamy nawet w panieńskich imionnikach z początku stulecia. Taką górnolotnością nic u dzisiejszego czytelnika wskórać nie można, ba, nawet najbardziej bliski i zaufany człowiek, usłyszawszy jedno takie zdanie, spojrzy na rozmówczynię z popłochem, po czym ni stąd, ni zowąd przypomni sobie, że ma coś szalenie pilnego do załatwienia na mieście. No więc jak, odpinamy skrzydła i spróbujemy tworzyć na piechotę?

A. M., Warszawa Dziatki biegną do szkoły tupu-tupu-tup, podczas gdy deszczyk kapu, kap albo śnieżek ciapu, ciap... Cio to? Ależ oczywiście, to wierszyki dla dzieci pisane przez różne straszliwe niewiasty. Pragnie Pan dołączyć do ich grona. Nie możemy zabronić, ale błagamy o litość dla naszych pociech, które od takiej literatury hyc, hyc, hyc.

E. K., Rudy Raciborskie W "Poczcie" taka gratka zdarza się nieczęsto: opowiadanie fantastycznonaukowe! Co za wypoczynek po lekturze czterystu zupełnie jednakowych wierszy o jesieni! (...)

3333, Kielce Bohaterem nowelki jest pisarz polski, znakomity i wspaniały. Co za popularność, jakież bogactwo, jakaż płodność! (...) Kochany fantasto, napisz raczej, co tak słychać w Kielcach. Czy wszyscy zdrowi?

Zygfryd Miel., Gdańsk Coś tkwi w Pana tekstach, trochę wyobraźni, trochę drwiny, trochę poczucia bezsensu ( szalenie modne!). Ale każde opowiadanko trzeba by jeszcze przepisać przynajmniej pięć razy. Przy okazji przypominam, że Czechow przepisywał swoje rzeczy po siedem razy, a Tomasz Mann robił pięć korekt (w międzyczasie wynaleziono maszynę do pisania).

Amaba Wiersze powinny jeszcze pozostać w szufladzie. Księżyc jak broszka już był. Madonny na karuzeli już siedziały. Wiersze też już zaplatały się w wianki. Tak chłonna pamięć przeszkadza w osobistej pracy.

Żegota, Białystok Jeśli wydrukujemy, prosimy podać aktualny adres Kazimierza Przerwy-Tetmajera, abyśmy mogli wysłać mu osiemdziesiąt procent honorarium autorskiego.

I jak tu się nie uśmiechnąć? :)
Miłego dnia.

2012-06-13

"Lecę, bo wolność to zew"


ilustracja pochodzi z czerwcowego numeru miesięcznika "Bluszcz"
Czy słońce, czy deszcz, czy nawet euro, wpływu na czytanie u mnie nie ma to żadnego. Swoją porcję słów otrzymać muszę, by mieć o czym myśleć i śnić. Staram się nie przesadzić, bo nadmierna ilość pochłoniętych stron sprawia, że ma się poczucie bycia rzuconym na otwarte morza. Z każdej strony wieje, i nie słychać tego co najważniejsze. Jednak w uzależnieniu stąpanie po krawędzi jest nieuniknione. I nagle krawędź się zwęża, z pomiędzy stron w równowagę uderza przyjemny podmuch emocji i następuje skok w otchłań pełną słów... tonę w myślach. To jedyna przyjemna forma utonięcia. Pozwala narodzić się ponownie kimś innym. Niezliczoną ilość razy.