2011-02-28

PS22 na rozdaniu Oskarów


Żałuję, że nie obejrzę dziś na żywo gali z wręczania Oskarów, i nie chodzi tym razem o film...
Właśnie wykręcam pośladkami dziurę w kanapie, podjadam w paseczki skrojone jabłko i obserwuję tańczące palce u stóp. Chętnie wymieniłabym swój budzik na pana z gitarą i gromadką dzieci. Każdego ranka wstawałabym z uśmiechem i tanecznym krokiem zmierzałabym z stronę łazienki fałszując radośnie. Muzyka to ogromna siła napędowa. Wiara w marzenia jeszcze silniejsza. A gdy do tego dołożyć dzieci, to słońce pojawia się w środku nocy.
Podejrzewam, że nauczyciel muzyki Gregg Breinberg, a tym bardziej spora grupa dwunastoletnich dzieciaków z Nowego Yorku, z różnych, niekoniecznie dobrych domów, gdzie patologia i bieda są odczuwalne, jeszcze kilka lat temu, zbierając się na próbach szkolnego chóru, nawet w najśmielszych planach nie snuli wyprawy na galę Oskarów. Tymczasem dzisiejszego wieczoru, na specjalne zaproszenie, właśnie tam się znajdują i wierzę, że poruszą grube ryby filmowego biznesu na fotelach. Sami posłuchajcie przed snem (jeśli jeszcze ktoś nie śpi :), a jeśli macie siły to tutaj możecie o nich przeczytać. Niesamowite dzieciaki, każdy z nich na swój sposób przeżywa muzykę i żadne nie jest tam na siłę, ani też nigdy nie było. Gregg Breinberg założył chór, który miał być dla tych dzieci poniekąd terapią, odskocznią od trudnych warunków życiowych, światełkiem rozjaśniającym ich twarze i dusze... No i udało mu się to. Więcej takich Gregg'ów proszę.


2011-02-25

Mróz jest dziki, mróz jest zły



Żadnych zmian.
Frotowe skarpety na noc i okład z psów na szyję.
Nadal -13 o poranku. Trzęsawisko.
Przemarznięte przewody senne. Czysta biel na śniadanie.
Gorące kakao.
Kruchość w każdej przestrzeni. Pod stopami i w ustach.
Dzieci przeciągają wstawanie. Psy nie wstają.
Niczym pingwiny toczymy się do samochodu.
Noski eskimoski.
Zdrapki, łapki, pułapki.
Para z ust, rysunki na szybach.
Powrót, żyjemy, psy w końcu wstają.
Nagminne lenistwo filmowe... Zemsta Futrzaków, Marmaduke, Hachico, Woody Allen w trzech odsłonach. Pani Dalloway w wannie, w towarzystwie owoców w czekoladzie.
Przytulanki, kocanki, karaluchy pod poduchy.
dobranoc
- 13 o poranku...
Nic nie trwa wiecznie.
Może w końcu tej nocy zapamiętam sen.
Gorące deski tarasowe pod stopami i bukiet niezapominajek.


2011-02-22

Wyróżnienia


Docierają do mnie z różnych stron wyróżnienia, dla mnie, bądź dla strony, którą tworzę i której jestem częścią. Ja i mój świat. Ja i Wy. Ja i słów kilka.  To bardzo miłe, ale też zobowiązujące. I nie mam tu na myśli ciągnięcia łańcuszka, a raczej słów więcej, niż kilka. Czyli systematyczne pisanie. Tymczasem wena mi zamarzła. Od miesiąca próbuję zerkać przez mały otwór pod powierzchnię własnego umysłu i ciemność widzę. Widzę ciemność. Mam pełne kieszenie słów, pomysłów, marzeń , dokładam je już nawet do cudzych palt, bo wiercą mi dziury w całym. A mnie brakuje tego wiosennego wigoru, bezsenności, lodów z ciepłymi malinami  i kwiatów. Pierwsze tulipany na stole wpłynęły na mój koloryt skóry na nosie, ale jeszcze mnie nie wybudziły ze stanu zimowej hibernacji. Jutro zakupię nowy bukiet. Pomaluję paznokcie. Przeprowadzę się do czerwonej torebki. Zarzucę charms'a z kubkiem kawy i imbryczkiem na szyję. Wzmocnię się o poranku, by po całym dniu obowiązków, nie ulec zimie, która notorycznie zamyka mi oczy w wannie i nie mogę doczytać książki "Paryż nigdy nie ma końca". Jakby ta książka , tak jak Paryż, też nie miała końca.

Rozpędziłam się. Miało być o wyróżnieniach. Dziękuję Marioli z ArsDecoria, Basi z Junior, SPINK i Ja, Joter, Genevieve, Dei z In The Garden... i czuję, że jeszcze kogoś ominęłam. Jeśli tak, to przepraszam. Pewnie zawiodę też ofiarodawczynie, ale nie pociągnę dalej zabawy. To zbyt trudne, poddaję się. W panelu po lewej stronie znajduje się ponad sto blogów, które odwiedzam, jedne częściej, inne rzadziej. Dlatego nie podejmę się wyboru tylko dziesięciu, bo czułabym się z tym źle. Każdy z zapisanych cenię za coś innego, do wielu odnoszę się w rozmowach w życiu codziennym, wielu chciałabym dorównać. Chyba jestem uzależniona. Pytanie tylko, czy można ten niezdrowy nawyk (zaczynam źle widzieć) włożyć w jedną szufladkę, związaną z maniakalną potrzebą czytania, czy jest to uzależnienie od świata wirtualnego, które podobno rzadko komu na dobre wychodzi?


2011-02-20

Kansas City Public Library

                                        
                                        Czasem żałuję, że tak mało w życiu widziałam...

http://www.kclibrary.org/

2011-02-19

Bez płaszcza, bez biletów, czyli rodzina w kinie


 Zima się przeciąga, łydki mi już puchną od zimowych butów, a nowy płaszcz zdążył się zmechacić nim jeszcze dane mu było skończyć pierwszy sezon. Dziś oddałam go do reklamacji i żal mi było, bo się zgrabnie wcinał w moją talię. Dwoma perfumami przesiąknął, i w teatrze był, i w kinie, i paskiem raz powiewał za drzwiami samochodu. Jednak patrząc na jego postępujący proces starzenia, nie byłam w stanie go utrzymać przy życiu. Panie wszędzie takie miłe za błyszczącymi ladami, uśmiechnięte, od drzwi pytają w czym pomóc, więc czemu nie nadwyrężyć ich empatii. Stanęłam do kolejki, potem okazało się, że do złej. Formularz, ankieta, próba zainteresowania mnie naciągniętymi swetrami, bluzkami workami, jeansami wystruganymi jak ołówki. Nie dziękuję. Chciałam płaszcz, ale umarł. Nie mam sił wybierać innego. Ten pasował bez przymiarki. Za mną kolejka, drepczących w miejscu, mlaskających, spoglądających na zegarek. Choćbym nawet chciała miłej pani wytłumaczyć, że wolę stary, niż ten z nowej kolekcji za pięćset, to i tak nie miałam pozwolenia tłumu. Sama odebrała mnie pewnie jako kolejną nudnawą blondynkę, której po trzech tygodniach się płaszczyk znudził. A ja naprawdę się z nim już spasowałam i oddałam go niechętnie.

Dzieci dreptały przed sklepem, skoczyły mi na szyję, jakbyśmy się spotkali na dworcu kolejowym po miesiącu niewidzenia. W centrum handlowym zawsze dostrzegam ich energiczność i te same uśmiechy. Może dlatego, że Lola brata uważa w takich miejscach za wzór i stają się jedną osobą. Podskakują radośnie, w tym samym momencie parskają śmiechem, tak samo rozmieszczają im się ślady po lodach czekoladowych wokół ust. W kinie równocześnie ściągają buty, są tak samo mocno spragnieni, bawi ich ta sama scena... Miś Yogi z tacką kołacza na twarzy, albo pełen wdzięku prezentujący się na nartach wodnych. O mały włos nie popsułam im zabawy, bo bilety zarezerwowałam w Kielcach, a nie w Bielsku. No i nie do końca umiałam się dogadać z okularami 3D, bo ich ramy zasłaniały mi obraz. Chyba mam twarz nie w tym formacie. Ale przynajmniej było wesoło.


2011-02-16

Sunia i szczeniaki szukają domu

Jeszcze nigdy nie prosiłam o nic na blogu... tym razem oglądając ten film Sunia i szczeniaki i wracając myślami do wczorajszego Magazynu Ekspresu Reporterów, postanowiłam zadziałać.
Pod zdjęciem, na stronie Mikro Sunie do adopcji przeczytałam: Sunia jest maleńka, waży może ze 4 kilogramy. Jej Pan zmarł. Ona znalazła jego grób i w uchyłku u jego pomnika urodziła dwa maluszki. W końcu ktoś zadzwonił po schronisko. Sunieczka z dwójka maluszków trafiła do nas. Jest delikatna, pokłada się, kuli, z wahaniem, a za chwilę już z ogromną ufnością podstawia maleńką główkę do głaskania. Jest spragniona pieszczot, ale spokojna, nie narzucająca się, wręcz błagająca o przytulenie, pogłaskanie. Karmi swoje dwa maleństwa, które mają w tej chwili około 3 tygodni. Schronisko to nie jest miejsce dla nich. Nie wiem jak prosić, jak znaleźć miejsce dla nich. One są bardzo adopcyjne, maleńkie. Może ktoś?

Gdybym nie miała psów przygarnęłabym tę sunię ze szczeniakami, na okres kiedy muszą być jeszcze razem. Takie dobre ma oczy. I takie smutne. Obecnie czeka na nowy dom w Łodzi. Może zagląda do mnie ktoś z tamtych okolic. Szczeniaki muszą być jeszcze z mamą, później można ich rozdzielić, wiadome że nikt nie przygarnie na zawsze całej trójki. Ale pojedynczo życzę im by trafiły do dobrych ludzi.

Dranie!


Wczoraj przez przypadek trafiłam na Magazyn Ekspresu Reporterów, zaczął się akurat reportaż o znęcaniu się nad zwierzętami. Jakim trzeba być draniem i skur... by czerpać zadowolenie z takiego bestialstwa? Słuchałam z przerażeniem, momentami przymykałam oczy, kilkakrotnie głośno drani wyzwałam... Pies Kuba podpalony we własnym kojcu; suczka dobermana żywcem zakopana do połowy ciała; pies ciągnięty na lince holowniczej za samochodem - nie miał szans, sprawcy urwali mu głowę; Dixi została obdarta ze skóry i powieszona na płocie - cudem przeżyła; owczarek niemiecki za swoje zaufanie zapłacił życiem - stał za panem, który w ostatnim momencie uskoczył z torów przed nadjeżdżającym pociągiem - Pies ginie na torach
Nie ma nawet czego komentować. Szkoda słów. Ludzie zabijają ludzi, będą też zawsze zabijać zwierzęta, ale polskie prawo nie karze odpowiednio tych bestii. Czy po nagłośnieniu tematu w końcu coś się zmieni?

2011-02-13

Możesz zapomnieć kapelusza...

fot. Adam Markowski

W październiku 1967 roku byłem na wakacjach u rodziców na wsi. Kiedy wróciłem z Krakowa, dowiedziałem się, że Halina Poświatowska już nigdy się nie pojawi na ulicy Krupniczej - minęło trzy dni od pogrzebu w Częstochowie. Nie widziałem jej grobu. Nie położyłem na nim kwiatów. Ostatnią garść kwiatów, lekkich i pogodnych - były to chyba frezje - przyniosłem jej do sali szpitalnej przy ulicy Kopernika w Krakowie, kiedy pod opieką profesora Aleksandrowicza przechodziła badania tuż przed mającą się odbyć w Warszawie drugą operacją serca. Pamiętam, letnie słońce aż kłuło w oczy. Ostro rysowała się za oknem zieleń ogrodu. To moje ostatnie spotkanie z Haliną. Z Haliną żywą. Nie potrafiłbym zresztą wyobrazić jej sobie inaczej.
Halina Poświatowska ( z domu Myga ) urodziła się w Częstochowie 9 lipca 1935 roku. Poznałem ją, kiedy przyjechała do Krakowa, przed debiutem w "Zebrze" w 1956 roku, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że spędziła długi czas w szpitalach i sanatoriach i że już zdążyła zostać wdową. Adolf Poświatowski, którego poznała w sanatorium, także zmarł na serce, po kilku zaledwie miesiącach małżeństwa - pisze Jan Zych we wstępie do tomiki poezji Halina Poświatowskiej "Wiersze wybrane".

Halina Poświatowska w dniu śmierci miała zaledwie 32 lata. Zmarła osiem dni po kolejnej operacji serca. 

                * * *

jeśli zechcesz odejść ode mnie
nie zapominaj o uśmiechu
możesz zapomnieć kapelusza
rękawiczek notesu z ważnymi adresami
czegokolwiek wreszcie - po co musiałbyś wrócić
wracając niespodziewanie zobaczysz mnie we łzach
i nie odejdziesz

jeśli zechcesz pozostać
nie zapominaj o uśmiechu
wolno ci nie pamiętać daty moich urodzin
ani miejsca naszego pierwszego pocałunku
ani powodu naszej pierwszej sprzeczki
jeśli jednak chcesz zostać
nie czyń tego z westchnieniem
ale z uśmiechem

zostań



               * * *

kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny

często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech

potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie

patrząc w płomień kochanie
myślę - co się też stanie
z moim sercem miłości głodnym

a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i który jest chłodny


2011-02-12

"Kto się boi Virginii Woolf"


Czy względem siebie jesteście czasem złośliwi do tego stopnia, że nie poznajecie samych siebie? Czy mówiąc zastanawiacie się nad konsekwencją wypowiadanych słów, czy liczycie na to, że nie urażą, bądź zostaną zapomniane, bądź też wychodzicie z założenia, że się należały jak pręgi po bacie? Czy kłótnia wynika z potrzeby udowodnienia własnych racji, czy wyrzucenia uwierających w głębi boleści? Jaki stan uniesień można określić mianem kłótni, a co jest tylko potrzebną dla związku rozmową? Kończyć rozmowę, kiedy przekracza tę cienką linię kulturalnej dyskusji i staje się jazgotem, niezrozumiałym słowotokiem, czy pozwolić jej na dziką, niepohamowaną maskaradę? To w końcu należy się kłócić, czy też nie? Bo, że rozmawiać trzeba to zrozumiałe.

Film „Kto się boi Virginii Woolf” (reż. Mike Nichols) zekranizowany na podstawie sztuki teatralnej Edwarda Albee'go to odpowiedź na wszystkie powyższe pytania i jeszcze na kilkadziesiąt innych. Każdy znajdzie w nim coś co będzie go dotyczyć, bo temat skomplikowanych relacji międzyludzkich dotyka przecież każdego, mniej lub bardziej bezpośrednio. Obraz ten jest przestrogą przed dramatem, do jakiego sami niepotrzebnie, wodzeni pokusą rywalizacji możemy doprowadzić, jeśli nie nauczymy się rozmawiać.
Akcja filmu rozgrywa się jednej nocy, w większości w salonie pewnego doświadczonego, amerykańskiego małżeństwa. Martha (Elizabeth Taylor) i George (Richard Burton) wracają nieco podpici do domu i chwilę później, po ostrej wymianie zdań, do drzwi puka młoda para Nick (George Regal) i jego żona Honey (Sandy Dennis), którzy w owym salonie wygodnie się rozsiadają, początkowo sztywni, spięci i zmieszani sytuacją jaką zastali. Martha i George nie zważają na gości, ciągle sobie dogadują, wzajemnie się kompromitują, czerpią satysfakcję z wypracowanej od lat do perfekcji uszczypliwości. Można by rzec, że pastwią się nie tylko nad sobą nawzajem, ale też nad młodą parą, która przekraczająć ich progi wzniosła powiew łagodności, spokoju i czułości, jaka przypisana jest początkowym stadium zauroczenia. Wszystko to jednak z każdą godziną, z każdą kolejną szklanką wsuniętą w dłoń pełną alkoholu, z każdą kolejną słowną „zabawą” staje się przeszłością, która jest już nie do odzyskania. Obydwie pary staną się ofiarami własnym poczynań, niedomówień, hipokryzji, na której od podstaw budowali swoje związki. Tej nocy runą skrupulatnie pielęgnowane tajemnice, pozory zostaną oskalpowane, życie nabierze nowych znaczeń... Noc się skończy, nadejdzie świt. Czy coś się zmieni? 


Bardzo chciałabym przeczytać sztukę Albee'ego, padło w filmie tak dużo słów, że nie byłam w stanie wyłapać przekazu każdej z toczonych gierek małżeńskich. Można by te dwa związki bez końca analizować na terapiach małżeńskich, a film jako swoistą formę detoksu dodawać gratis do terapii. Być może zmęczenie jakie odczuwa się po jego obejrzeniu, spowodowane natężeniem negatywnych emocji i wręcz karykaturalnym przedstawieniem postaci, w odpowiednim momencie da o sobie znać, nim wypowie się zbyt wiele raniących słów. „Kto się boi Virginii Woolf” to doskonały dramat psychologiczny, boleśnie prawdziwy obraz pogrążającego się małżeństwa, zatracania się najpierw związku dwojga ludzi, a potem powolnego ich osobistego upadku.

"Kto się boi Virginii Woolf" nie ma nic wspólnego z pisarką Virginią Woolf, jej nazwisko pada tylko w tekście piosenki Who's Afraid of Virginia Woolf, którą kilkakrotnie odśpiewują bohaterowie filmu (linia melodyczna zaczerpnięta jest z piosenki dla dzieci z lat trzydziestych "Who's Afraid of the Big, Bad Wolf?”).

Film miał swoją premierę 21.06.1966r. Rok później otrzymał 13 nominacji do Oscara i wygrał w 5 kategoriach (cała czwórka aktorów była nominowana, z czego obydwie panie dostały statuetki). Należało się. To bardzo dobre kino, które wraz z upływem czasu nie traci na wartości.

Dopisek po kilku dniach - Znalazłam jeszcze w sieci obszerniejsze wytłumaczenie co do tytułu filmu i piosenki pojawiającej się w nim: "Who's afraid of Virginia Woolf?" jest bowiem ironiczną trawestacją refrenu amerykańskiej piosenki "Trzy małe świnki" Teda Searsa z muzyką Franka Churchilla, znanej szerzej i u nas z kreskówki "Były sobie świnki trzy" Walta Disneya. Trzy świnki śpiewały tam o wielkim złym wilku ze stanu Virginia "Who's afraid of the big bad wolf?". Nazwisko pisarki brzmi po angielsku identycznie - wilk. Tytuł budzi też skojarzenia z dziecięcą grą "Boicie się czarnego luda?". Gra słów symbolicznie łączy w nim świat dzieci i dorosłych, sztuki i zabawy, radości i strachu, życia i śmierci, co oddaje charakter poczynań bohaterów dramatu Albee'ego - napisał Krzysztof Masłoń na podstronie portalu http://kobiety-kobietom.com/ 


2011-02-10

Miejsca zapomniane - antykwariaty


Nie mam na dziś planów. Nie śpieszę się, pierwszy raz od zamierzchłych czasów zostałam w godzinach dopołudniowych sama w domu, bo jestem uskmarkana po kolana. Szczerze mówiąc zgłupiałam całkiem kiedy zamknęły się drzwi za domownikami i nie wiedziałam, w którą stronę się udać. Podskoczyłam trzy razy, z wnętrza niczym czkawka wyskoczył mi uśmiech na usta... mogę swobodnie milczeć, mogę słuchać głośno swojej muzyki, mogę nie gotować, mogę położyć się na ziemi z książką, mogę czytać na głos wiersze Achmatowej, przeglądać zakupione książki, mogę chwilę nie myśleć, by potem zamknąć oczy i zobaczyć jak myśli me  przeskakują drewniane barierki i pędzą niczym stado dzikich koni, by pozostawić za sobą tylko obłok kurzu. Nie wychodzi mi ostatnio analizowanie własnych przemyśleń... więc stwierdziłam, że odpocznę dziś od nich. Niech biegną, niech się położą, może część z nich umrze we śnie. Najpiękniej tak się ich pozbyć.

Jak to zwykle zimą bywa, mam słabość do czekolady, poezji, antykwariatów i robienia sobie dobrze. Dobrze znaczy długodystansowo, spontanicznie i wzniośle... Teraz już wiem, że przetrwam do wiosny w nastroju całkiem znośnym, bo... Kupiłam sobie wczoraj śliwki w czekoladzie dla równowagi pomigdałowej słodkości w ustach i odwiedziłam pewien nowy antykwariat w mieście. Malutki, ciasny, pełen kurzu, ale z drabinką i książkami po sufit, i z bardzo sympatycznym, rozmawiającym chętnie o Bukowskim panem. Mamy w mieście tylko dwa antykwariaty, pan z tego drugiego jeszcze nigdy do mnie nie przemówił... ciekawi mnie, czy nie zna się na książkach, czy po prostu nie ma nic do powiedzenia? Nigdy jeszcze nie wstał zza starego biurka, zawsze coś notuje, może pisze książkę, albo rozwiązuje krzyżówki? Nie wiem, mimo wszystko cieszę się, że jest.
Wczoraj za to w końcu wdałam się w dyskusję w miejscu do tego stworzonym. Pan był zdziwiony, równie mocno jak ja, że od momentu otwarcia (czyli od listopada) jestem pierwszą kobietą, która podjęła z nim temat literatury. Wiedziałam kto to Brodski, Kundera, Jesienin, czy wspomniany wyżej Bukowski. Jego rozpierała radość, przyniosłam na ustach nadzieję. Ja się przeraziłam, w jakim mieście mieszkam? A ja chciałam kawiarenkę-literacką otwierać? Nie przeżyłabym ignorancji dla takiego miejsca... ludzie nie czytają! To przerażające! Przesympatyczny pan nie jest pewien jak długo da radę utrzymać to miejsce, miłości do słowa nie trzyma się w portfelu. Nawet za darmo okazuje się przyjąć nikt jej nie chce. Niewielu przychodzi, niewielu chce rozmawiać, niewielu docenia to co robią antykwariusze... w oczach wielu to dziwacy w przekrzywionych okularach i zakurzonych, starych swetrach. Tacy co to chcą na nas zarobić, wpisując ołówkiem pięć złotych na okładce  wydanej przez Wydawnictwo Iskry książce "Trzy siostry" Czechowa. Pięć złotych. Pięć złotych. Jedyne pięć złotych.
Tyle jest różnych akcji, tyle Fundacji, takie debilne projekty dostają dofinansowania z Unii... czemu jeszcze nigdzie nie trafiłam na hasło "Wspieramy Antykwariaty"? Ja wspieram. Moje dwa miejscowe przede wszystkim, te internetowe sporadycznie też. Dołączcie.

A oto moje zdobycze:

1) "Listy" - James Joyce (mam słabość do listów)
2) "Petersburg" - Jarosław Iwaszkiewicz (czytałam o tej książce tutaj http://legere-necesse-est.blogspot.com )
3) "W skali wyobraźni" -  Zbigniew Bieńkowski (książka o książkach, a takie uwielbiam)
4) "Literatura piękna a zdrowie psychiczne" - Wanda Krzemińska (bardzo ciekawa pozycja o książce w roli lekarstwa)
5) "Tańczący koliber" - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (tomik poezji Wydawnictwo Iskry)
6) "Mowa wiązana" - Czesław Miłosz (wiersze różnych poetów tłumaczone przez Cz.Miłosza)
7) "Hymn o perle" - Czesław Miłosz (tomik poezji Wydawnictwo Literackie)
8) "Opowiadania" - Tomasz Mann
9) "Wiersze wybrane" - Halina Poświatowska (tomik poezji Wydawnictwo Literackie)
10) "Wybór poezji" - Franciszek Halas
11) "Wybraniec" - Tomasz Mann
12) "Niecierpliwi" - Zofia Nałkowska
13) "Ptak nocy" - Susan Hill (powieść psychologiczna, taka jakie lubię)
14) "Literatura na świecie" - Nobel 1987 (czyli Josif Brodski)
15) "Czerwone i czarne" - Stendhal (dwa tomy)




1) "Trzy siostry" - Antoni Czechow (byłam na sztuce w Teatrze i chciałam wrócić do kilku rozmów)
2) "Edgar Allan Poe. Człowiek i twórca" - Alicia Misrahi (książka dodana do poezji)
3) "Poezje" - Edgar Allan Poe (podobno mieści się w rankingu 100 najlepszych poetów)
4) "Pięciu poetów" - Aleksander Błok, Anna Achmatowa, Borys Pasternak, Włodzimierz Majakowski, Sergiusz Jesienin (świetni poeci w jednej książce)
5) "Rzecz ludzka" - Mieczysław Jastrun (tomik poezji)
6) "Poezje wybrane" - Jarosław Iwaszkiewicz
7) "Romans prowincjonalny" - Kornel Filipowicz (mikro-powieść)


2011-02-08

Powrót


Na pięć dni Karuzela utknęła napadnięta przez ludzi w kapturach, którzy zarzucili na nią metalowe łańcuchy i mosiężne kłódki. Nie sposób w jednej chwili nadrobić kilkadziesiąt straconych okrążeń, bo myśl popędza myśl  i nie jestem w stanie zatrzymać siebie, a z biegu zazwyczaj na krzesełko, czy wydumanego konika nie trafiam. 
Jak tylko uporam się z zaległościami w pracy, to powrócę i tutaj.
Słońce wyszło, i wszystko nagle od wczoraj jakieś bardziej przejrzyste. Tylko ja niewyraźna, kaszląca i z bólem głowy. Ale nie dam się, przeskoczę błoto przed furtką, wskoczę w samochód, uchylę okno i dokończę słuchać "Listy na wyczerpanym papierze" Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory, choć wiem jak się skończą, bo już trzy dni temu dotarłam do ostatniej strony. Dla wielu pewnie nie ma w nich nic nadzwyczajnego, ott takie stąpanie po cienkiej linii miłości, ze słodką czułością, dogryzającą tęsknotą i niejednokrotnie żalem w tle... ale w jakim mistrzowskim stylu to wszystko!
Aż ze łzą w oku chce się rzec... takie listy już się nie zdarzają.
I to mnie smutkiem napawa.

Pokuszę się o stwierdzenie, mimo iż dopiero luty, że to najpiękniej wydana książka jaką tego roku zakupiłam. Jeszcze o niej napiszę.


2011-02-01

"Bezszelestna"

 


                                             Wyobraź mnie sobie; nie zaistnieję, jeśli mnie sobie nie wyobrazisz
                                                                                                                         (Vladimir Nabokov)


Milena wyszła z domu zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Owinęła smukłą szyję jarzębinowym szalem i mimo swych trzydziestu lat zawiesiła na niej klucze. Wyglądała jak nastolatka zbiegająca na podwórko do chłopaka oczekującego pod parasolem starego kasztanowca, dla którego w podarunku ułożyła w kącikach ust lekki uśmiech, a w oczach westchnienie na myśl o jego ostatnim dotyku. Wracała wspomnieniami do chwil, które z każdym mijanym piętrem coraz bardziej rozjaśniały jej twarz i wypełniały nadzieją, która tej nocy zrodziła się w niej z głębokiego zamyślenia. Nie była pewna skutków rozmowy, jaką planowała przeprowadzić przy śniadaniu, ale dłużej już nie mogła zwlekać.
Wyszła przed starą, ogołoconą ze sporej części tynku kamienicę i spojrzała w okna na trzecim piętrze. Ciągłe były zasłonięte. Wysoki, półnagi szatyn o szerokich ramionach i zadbanych stopach, nadal spał lekko okryty pomiętym prześcieradłem i miarowo oddychał nie przeczuwając, że prawa część łóżka jest już pusta. Nigdy się nie śpieszył, uważał pośpiech za wielce naganny. Często obserwował śpieszących się ludzi i czuł do nich odrazę, do tego stopnia, że odwracał głowę od biegnących mężczyzn. Wydawali mu się tak nieeleganccy i gapiowaci, tak dalecy kobietom, że wstydził się tej samej płci. On chciał być jak najbliżej istot pięknych, które były jego obsesją, uzależnieniem skrywanym przed Mileną.
Wychodził do pracy jak każdy normalny mężczyzna i wracał tylko czasami spóźniony. Bo korki – rzucał zdawkowo w drzwiach unikając chwilowo jej wzroku. Tymczasem spacerował za kobietą, którą upatrzył sobie dzień wcześniej, albo dwa, i próbował dopełnić planu zauroczenia jej własną osobą. Wsiadał do miejskiego autobusu, by móc stanąć blisko niej i zostawić na jej płaszczu swój zapach. Albo przypadkowo na ulicy trącał inną kobietę, zahaczał parasolem, by potem móc przeprosić i uścisnąć jej dłoń bądź pocałować tę bardziej chętną. Czasem pytał o drogę, o godzinę, rozsypywał przypadkiem gazety lub pytał o najbliższą kwiaciarnię, skąd wychodził z naręczem kwiatów, bo mężczyzna idący po ulicy z kwiatami, przyciągał kobiece spojrzenia. Czasem, kiedy nikt nie patrzył, wrzucał je do kosza, gdyż zdążyły zwiędnąć, a czasem wstawiał do wazonu na stole przy oknie, nim Milena wróciła z pracy i zapominał o nich, kiedy wchodziła do mieszkania, a ona nie żądała wyjaśnień, tylko uśmiechała się na widok czerwonych tulipanów.
Kochała go odkąd pamięta, nim jeszcze wysypały mu się zakupy wprost pod jej nogi... Był w jej głowie, głęboko zakorzeniony, zrodzony z planów na przyszłość, gdy tylko owe plany zaczęła gromadzić. Wierzyła, że nie był to przypadek i że czytywał tomik poezji Julii Hartwig leżący pod jej nogami wśród innych zakupów na kostce chodnikowej, a agrest w czekoladzie kupowany na wagę w jej ulubionej cukierni za rogiem ssał tak samo namiętnie jak ona. To był piątek, słoneczny maj, byłam wtedy w tej lawendowej sukience wciętej w pasie... a ty spadłeś mi na serce jak płatek kwiecia z pobliskiej azalii, jakbyś wiedział, że będę tamtędy przechodzić – wspominała natrętnie często, a on przytakiwał tuląc ją do piersi, jak każdą inną. Poszliśmy razem do uroczej kafejki... miałeś przez chwilę piankę z kawy pod nosem i nie spuszczałeś ze mnie wzroku, aż do momentu, kiedy strąciłeś wazonik, pamiętasz?
A on nie pamiętał. Kochał ją, tak jak inne kobiety, powoli i z dnia na dzień. Każdego dnia co innego przykuwało jego uwagę, zapominał szczegóły, doszukiwał się nowych. W Milenie, w pani z autobusu, z kwiaciarni, z cukierni za rogiem. Potrzebował Mileny, ale mógł bez niej żyć. Czuł się nijak w jej mieszkaniu z nieszczelnymi oknami i gołębiami na parapecie, które gruchały znacznie częściej niż oni między sobą, jakby się dopominały o dyskusje, które wyparte zostały przez gesty. Mijali się, dotykali, zmierzali donikąd. On nie wiedział, o czym mówić, a ona akceptowała jego podobno wrodzoną skrytość i niepewność, stając się coraz bardziej do niego podobną.
Do czasu, kiedy miesiąc temu prawie całkowicie przestali używać słów, bo już nie było o czym rozmawiać.

Dlatego wyszła rano z domu zamykając za sobą delikatnie drzwi i udała się po nową miłość... lekka, wolna i na nią gotowa. Postanowiła, że sama przygotuje śniadanie, wstawi tulipany do wazonu, zakupi agrest w czekoladzie... Usiądą znów przy jednym stole, zaparzą kawę, rozbiją jajka i wyjdą z cienia milczenia, który przykucnął przy ich miłości i zasłania prawdę. Pozwolą sobie na szczerość, którą trudno nawrócić, kiedy już zbłądzi, nie ma bowiem poprawnych i łatwych dróg powrotnych. Zawracający zawsze utyka, przynajmniej na jedno sumienie i zdaje się, że trwa to wiecznie.

Zasiądą milczący naprzeciw siebie, pomyślała, stojąc ponownie pod oknami kamienicy, z kwiatami w rękach. Poczują tę niemożliwą już do pokonania niechęć, która narosła karmiona kłamstwem. Ona wyjdzie na kilka sekund z kuchni. On zostanie przy stole dłubiąc palcem w kostce cukru, jak zwykł robić, kiedy się denerwuje. Po chwili zobaczy Milenę w drzwiach w lawendowej sukience... Od tego dnia ona już nigdy nie pozwoli mu o poranku spacerować bezwiednie wzdłuż wysokich pod sufit okien i obserwować zza firanki kobiety na przystanku. Nie pocałuje go w lewy policzek na do widzenia. Nie złoży jego ubrań w kosteczkę. Wszystko, co było, zamieni się w nic.
On widząc lawendową sukienkę pojmie, co się dzieje. Wzrok umieści na stole pomiędzy rozsypanymi kryształkami cukru, a trzema telefonami, które skrywał przed Mileną za książkami, które rzekomo czytał. Znalazła je, wie o wszystkim, nawet o niezmiennym planie jego porannych spacerów, wzdłuż rzeki, przez park i amfiteatr. Zna też numery autobusów, w których został złapany bez biletu i potrafi wskazać typ urody kobiet, które od lat uwodził. Przegrał.
On wstanie od stołu i wyjdzie bez słów.
Milena wybaczy sobie i jemu też.
Mężczyźnie bez imienia.


Powyższe opowiadanie zostało opublikowane w książce Moniki Sawickiej pt."Szeptem". Zamieszczone tu zostało za zgodą Wydawnictwa Magia Słów. Tekst jest mojego autorstwa i jest moją własnością. Kopiowanie, przetwarzanie i rozpowszechnianie jego treści bez mojej zgody jest zabronione i stanowi naruszenie praw autorskich - na podstawie Dz.U.94 nr43 poz.170.