2010-02-28

Sobotnie misz masz

Skłonności do zapadania na choroby kręgosłupa odziedziczyłam po Babci, ale dzięki jej genom pełna jestem miłości do literatury. Po Dziadku, u którego od wczesnego dzieciństwa obserwowałam świat przez lornetkę, mam w sobie miłość do podglądania, podsłuchiwania i fotograficznego zatrzymywania rzeczywistości. Po Mamie mam tyle, że nie sposób ująć tego w jednym zdaniu... na pewno ataki zaśmiewania się do łez, łatwość do wzruszeń, upartość w dążeniu do celu, siłę z jaką nieugięcie strzegę pewnych życiowych zasad, a także miłość do pisania i wystarczalność pięciu godzin snu na dobę. Po Tacie jeszcze nie wiem co odziedziczyłam, ale może niedługo się dowiem, bo widzę światełko w tunelu.
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, a wszystko to za sprawą "Lali" Jacka Dehnela, który to autor wywołał u mnie całkiem przyjemną refleksyjność nad przemijalnością pokoleń, bo przedstawił w "Lali" dzieje swojej rodziny, aż po prapradziadków. Ale w związku z tym, że lek, który mi przepisano na kręgosłup, działa na mnie jak duża dawka alkoholu i w każdej chwili mogę zasnąć jak człowiek chory na narkolepsję, albo co gorsze zacząć bredzić trzy po trzy, to nie będę się dziś zbytnio o "Lali"
rozpisywać. Na okładce jednak przeczytać można słowa autora:

Lala to książka gadana, a zatem książka o wielu sprawach. O miłości z rozmaitych odmianach, chorobie i odchodzeniu. O wielkich wojnach i japońskim szpiegu, piorunie kulistym i krowie w sałatkach. O małym dworku i zagubionym pierścionku z szafirem. Lecz nade wszystko o bliskości - o tym, jak obce miejsca i osoby stają się nam bliskie dzięki opowieści.

Polecam szczególnie miłośnikom niebanalnych sag rodzinnych. Dla mnie ta książka ma ogromną wartość, bo dostałam ją z dedykacją od mojej Babci na trzydzieste urodziny:
Usiądź pod szumiącym drzewem i posłuchaj jak opowiada historię swego istnienia. O tym, jak z małej roślinki stawało się potężnym drzewem, jak wzrastało ku niebu, stawiając opór wichrom, jak dawało schronienie ptakom i osłaniało przed skwarem czy deszczem.
Ty też wzrastaj, jak drzewo.
Bądź silna, jak dąb stuletni i przyjazna, jak jego cień w upalne południe.

Miłego wieczoru kochani.
Ja uciekam przygotować się do kibicowania Justynie Kowalczyk... przed nią 30km stylem klasycznym i walka o medal. Start o 20:45 na TVP2. 

p.s (dopisek z 22.30) MAMY ZŁOTOOOOOOOOOOOOO PO 38 LATACH NA OLIMPIADZIE!!!! BRAWA DLA JUSTYNY KOWALCZYK :) :) :)

Wasza mająca smak na warstwową sałatkę ryżową

2010-02-26

Faza podobno starcza

Od dwóch dni rozrastał się we mnie kolczasty żywopłot.
Każdy oddech wbijał mi się niczym sztylet w klatkę piersiową i zaczęłam już widzieć podwójnie. Dziś nie wytrzymałam i doczołgałam się do kardiologa ... okazało się, że zaatakowało mnie coś takiego jak "nerwoból międzyżebrowy".
Dowiedziałam się przy okazji, że z punktu widzenia medycznego starzejemy się od 27 roku życia. Zatem jako trzydziestolatka jestem już obiektem w fazie starczej i w moim przypadku musiałabym usunąć sobie kręgosłup, żeby czuć się tak doskonale jak obiekt w fazie rozrodczej.
To brzmi jak jakaś apokalipsa ...
Jeszcze trochę i stanę się obiektem w fazie spoczynku wiecznego :)
Ale uśmiecham się, bo wiosna coraz intensywniej rozpycha się ze swym bagażem zeszłorocznych wspomnień i niebawem rozwinie zielone dywany.

Wasza nieco dziś sztywna

2010-02-24

Przez łąki, przez pola, pędzi wiosna

   

Dzień za dniem wiruje w przestrzeni, by zniknąć niepostrzeżenie jako zlepek całego tygodnia. Kolejny, posklejany w fragmentów rzeczywistości skończy się niebawem, a co za tym idzie zaczyna się lament czemu to już koniec ferii? Temu mój drogi Charlie, żebym przeżyła… wczorajszy wypad na sanki oraz niespodziewane fikołki w moich wykonaniu, po tym jak plastikowe jajko postanowiło sunąć tyłem do stoku z prędkością niebagatelną i straciłam kontrolę nad kierowaniem owego pojazdu, utwierdziło mnie w tym, że moje ciało trzydziestolatki straciło już bezpowrotnie tę dziecięcą giętkość i umiejętność pozbycia się plastiku spod tyłka w porę nim nastąpi katastrofa …
Dziś mam serce w żołądku i kręgosłup w rozsypce, jednak wszystko musi wrócić na swoje miejsca, bo obiecywałam, że w czwartek jeszcze raz załadujemy samochód po brzegi i pożegnamy zimę.

Czas mnie oszukuje. Wypadają mi z życia godziny jak kasztany przez dziurawą kieszeń palta. Przeczytałam w zeszłym tygodniu ponownie „Panią Dalloway” Virginii Woolf (koniecznie muszę zapisać kilka ulubionych  fragmentów, lubię wracać do tej książki), pochłonęłam też  ze łzami w oczach „I więcej nic nie pamiętam” Adiny Blady-Szwajger (ta książka jest we mnie ciągle, ale nie jestem w stanie o niej pisać; o holokauście pisać nie potrafię, bo boli mnie każde zapamiętane zdanie, a słowa wymykają mi się spod pióra przy każdej próbie ich uchwycenia), oraz „Biały kamień” Anny Boleckiej (piękną historię pewnego Pradziadka niezwykle poetycko napisaną. Do książek Boleckiej jeszcze na pewno wrócę).
Teraz czytam „Lalę” Jacka Dehnela, a w kolejce czeka cała armia książek, wśród nich dwie nowo w sobotę nabyte „Spotkanie” Milana Kundery, który od czasów "Nieznośnej lekkości bytu" jest mi bardzo bliski oraz „Pensjonat” Piotra Pazińskiego, bo jestem ciekawa czy Paszport Polityki mu się należał. Odłożyłam natomiast z powrotem na półkę księgarnianą "Dzidzię" Sylwii Chutnik, bo po wybranych losowo fragmentach zaczęła boleć mnie głowa. Nie wiem, może to był przypadek, bo rozboleć i tak mnie miała, ale aktualnie mówię tej książce "nie".
Chciałam jeszcze wspomnieć, że otrzymałam ponownie blogowe wyróżnienie Kreativ Blogger od Scarletki i Kasi z Notatek Coolturalnych. Bardzo Wam dziewczyny dziękuję !!! Takie wyróżnienia są zawsze miłe i sprawiają, że wnętrze człowiekowi obrasta polnymi kwiatami, nawet jeżeli na zewnątrz warstwa wierzchnia na cebulkę. Jednak w związku z tym, że już w zeszłym roku ten zaszczyt mnie dostąpił, to postanowiłam nie typować ponownie. Zresztą… ufff, odetchnęłam z ulgą, bo musiałabym chyba jakąś wyliczankę ułożyć, żeby kogoś wytypować. Cała moja linkownia jest niezwykle kreatywna.
A teraz patrzcie... wiosna idzie. Każdego dnia ich wypatrywałam i w końcu moje ukochane przyjaciółki sarny wyszły zaprezentować się w strojach wiosennych, lekko w słońcu błyszczących.

2010-02-19

Czy ten dzień mógłby się nie kończyć? Tak mi w nim dobrze, tak mnie dziś rozpieszcza, tak miło zaskakuje… rano pismo wyjaśniające sprawę uczelni, w południe e-mail potwierdzający otrzymanie zaliczki na nasze wakacje letnie i oficjalne pokwitowanie rezerwacji ( w Lignano Sabbiadoro), a po południu tajemnicza przesyłka od mojej Matuś kochanej. Zupełnie bez okazji – choć może troszkę walentynkowo – dostałam książkę „Godot i jego cień” Antoniego Libery. Zapakowana w czarną, nic niesugerującą reklamówkę, trafiła do mych rąk tak niespodziewanie, że wyciągając ją czułam dreszcz wzruszenia pędzący przez ramiona, poprzez uniesione kąciki ust, aż po pełne uśmiechu oczy. Moja Matuś nie czyta książek, bo nie ma obecnie na to czasu pracując nocami z nosem w dokumentach, ale jak widać czyta mój blog, bo o książce „Godot i jego cień” wspominałam całkiem niedawno, przy okazji moich wrażeń po spotkaniu z „Madame” tego samego autora. A zatem Matuś, niczym prawdziwy detektyw marzeń, wytropiła, zanotowała i pobiegła do księgarni zamówić, po czym dostarczyła przesyłką rodzinną na koniec świata. Do mnie… uzależnionej od książek, czekolady i własnych dzieci kobiety błagającej o pierwszy zielony pączek życia na drzewie.
Dziękuję Matuś kochana… Ty wiesz, że mi niewiele do szczęścia potrzeba.
A Lola dziś podeszła do mnie i zapytała czy przygarniemy centka? Jakiego centka kochanie? No tę żyrafę co jej domu w telewizorze szukają… Po chwili Charlie mi wyjaśnił, że w Teleexpressie mówili o jakiejś żyrafie, która nie ma gdzie mieszkać. Urocze zwierzę, ale dziękuję. Nie miałoby co jeść, bo mamy tylko choinki karłowate w ogrodzie :)
p.s czy ktoś słyszał o filmie o Wisławie Szymborskiej? Kątem ucha usłyszałam rano, ale nie wiem kiedy i na jakim kanale mają go emitować, a nie chciałabym przegapić.

Perypetie uczelniane

Jestem zodiakalnym Skorpionem, często chodzę tyłem, bo świat z tej perspektywy wydaje mi się mniej przerażający, bardziej odległy, mnie niedotyczący.  Ale i tak muszę na każdym kroku uważać.
Dziś dostałam odpowiedź z uczelni. Czasem wystarczy znać kilka przepisów i umiejętnie swoje prawa na piśmie przedstawić, żeby ta druga strona podkuliła ogon... W związku ze złożonym przez Panią pismem wycofujemy przedsądowe wezwanie do zapłaty na kwotę 1.700zł.
Tadaaaaaaammmmmmm!!!!
Pozostaje po tym zajściu tylko niesmak wyłudzenia. Cieszę się, że mnie tam nie ma. To nie miejsce dla mnie. Omijam takie szerokim łukiem. I tyłem.

2010-02-18

Szklana pułapka

Trzeci dzień ferii rzeźbi moje ciało na kształt pocisków rakietowych. Muszę być smukła, pełna blasku i rządna misji do spełnienia, bo przecież ferie zobowiązują... mamuś, to tylko 14 dni, spraw by trwały wiecznie - wytoczył swe spostrzeżenia Charlie pierwszego wolnego dnia. Zatem jest mnie kilka kobiet, czuję jak nadmiar wrażeń szkicuje me różne postacie i jestem trudna do uchwycenia na płótnie codzienności. Tempo dziecięcych pomysłów wyprzedza każdy mój ruch,  nim zorientuję się, że leci śniegowa kula, mam już na twarzy resztki nieprzyjemnej lodowatej mazi. Chwilę później, ku uciesze dwóch roześmianych małych twarzyczek, zjeżdżam z nogami w górze na plastikowym jajku wypatrując na niebie odbicia siebie, jakby fale obłoków  były niczym tafla jeziora... a potem przebieram, suszę, sprzątam zalany przedpokój, herbata, obiad, kremowy budyń polany sokiem malinowym, sterta naczyń, pięć minut na chłodną kawę, Lola chce malować motyle, Charlie bawić się w chowanego... szukam pędzli, liczę do dwudziestu. Telefon. Nie dam rady. Proszę zadzwonić później.
Najlepiej za pięć lat. Proszę się nie zniechęcać... To naprawdę niedługo.
Tylko nie wieczorem. Wieczorami mnie nie ma. Wychodzę sama ze sobą poza ramy codzienności.

Wasza popijająca zieloną herbatkę

2010-02-14

"Cheri" Sidonie Gabrielle Colette

  

Sidonie Gabrielle Colette (1873 – 1954), francuska pisarka i aktorka, znana jest polskim czytelnikom przede wszystkim z cyklu powieści o Klaudynie oraz wydanej w zeszłym roku książki uważanej za najbardziej autobiograficzną „Czyste, Nieczyste”. Niedawno, po dziewięćdziesięciu latach od pierwszego francuskiego wydania, nakładem Wydawnictwa W.A.B ukazała się po raz pierwszy w Polsce kolejna książka Colette - „Chéri”.
Tytułowy Chéri to zadufany w sobie i sardoniczny dwudziestopięciolatek, syn byłej damy do towarzystwa Charlotte Peloux, który ostatnie sześć lat swojego życia spędził w ramionach przyjaciółki swej matki Léi de Lonval. Nounoune, bo tak nazywa ją Chéri, jest dobiegającą pięćdziesiątki nadal namiętnie pełniącą swą rolę kurtyzaną, o dorodnym zabarwionym różem ciele, długich nogach i jędrnych piersiach. Wygląda jak nimfa na włoskich fontannach i choć dostrzega już kres swej kobiecości, to dla Chéri jest ciągle niezwykle pociągająca, i nawet dwudziestoczteroletnia różnica wieku nie odbiera ich miłości wdzięku. Wszystko jednak ulega komplikacji, kiedy Charlotta postanawia w końcu swego wymykającego się małżeństwu syna ożenić z bardzo bogatą osiemnastoletnią Edmée, córką kolejnej koleżanki po fachu.
Tak naprawdę dopiero w tym momencie zaczyna wypływać na powierzchnię piękno tej skromnej objętościowo powieści. Colette po mistrzowsku ukazuje tę ciemną odsłonę miłosnego zadurzenia i moment usunięcia się w cień jednej ze stron. Léa, mimo iż sama namawia swego kochanka do ożenku, odczuwa odciśnięte na sercu piętno osamotnienia i poniekąd odrzucenia, zaczyna przesadnia dbać o ciało, o swój wizerunek, obawiając się, że jej życie właśnie dobiegło kresu. Postanawia na pół roku wyjechać z Paryża i choć tak naprawdę nie wiemy co przez ten czas się z nią dzieje, to jednak obserwując ją po powrocie nieco chudszą, wyciszoną i mniej pogodną, łatwo się domyśleć, jak wielki smutek ją ogarnął. Zrodziła się w niej bowiem świadomość, że Chéri nie odgrywał w jej życiu bohatera kolejnej przelotnej przygody seksualnej, nie traktowała go jak zwykła traktować swych partnerów z dystansem i bez zbytniego rozpieszczania. Zdecydowanie wywyższała go ponad innych, czego potwierdzeniem jest fakt tak długiego wspólnego pożycia. Pokochała go zbyt mocno, stał się on częścią jej życia, a wcześniejsze matkowanie mu było fundamentem ku budowie prawdziwego uczucia. Czy Léa czuje, że przegrała z Edmée? Czy ma prawo domagać się jako kurtyzana prawdziwej miłości i powrotu Chéri do jej życia?
„Chéri” nie jest zatem tak banalną historią z jaką możemy ją początkowo utożsamiać. Składa się z kilku warstw, z wewnętrznych labiryntów i zewnętrznej gry pozorów, w związku z czym czytelnik może czuć lekki niedosyt, bo wiele wątków jest w pełni niewyjaśnionych, niedopowiedzianych, ukrytych między wierszami w woalce utkanej z ludzkich dylematów. Jednak subtelność, zmysłowość i piękno języka Colette sprawia, że jest to zapadająca w pamięć opowieść o miłości, przemianie i nieuchronności losu, a szczegóły z życia kurtyzan tworzą niezwykle barwny i rzeczywisty obraz paryskiej belle epoque.
Na postawie książki Colette, scenarzysta Christopher Hampton i reżyser Stephen Frears nakręcili film, który w listopadzie tego roku wejdzie na ekrany polskich kin. W rolach głównych wystąpią Michelle Pfeiffer i Rupert Friend.

Tytuł: "Chéri"
Wydawnictwo: W.A.B.
Ilość stron: 236
Okoliczności zdobycia: zakup własny... walentynkowy
Miejsce na półce: literatura piękna - romanse


2010-02-12

Diabelskie wcielenie

   

Przystosowanie do życia w mojej rodzinie wymaga sprawności wszechstronnej, proroczej i genialnej w swych wynikach. Nie sposób zaplanować co dzień ma w planach i tym samym wgryźć się w codzienność nim ona sama zacznie podgryzać.
Charlie wyszedł... odetchnęłam z ulgą, bo wczorajsze łzy związane z brakiem stroju na bal, zaczęły zalewać dom, kiedy czas listonosza dobiegł końca, a przesyłki jak nie było tak nie ma. Rzeczywistość go przygniotła, ale niech się chłopak uczy, bo przywali mu jeszcze w życiu nie raz. Mnie oprócz pączków oraz resztek czekoladowego pysznego brownie (przepis od  Lady Agi) nic więcej nie gniotło, więc ruszyłam na znajome wszystkich z wykopalisk poddasze i szukałam coś, z czego zesztukuję strój dla diabła. Udało się. Nawet niczym Picasso strzeliłam mu diabelskie dzieło na twarz ...


Czytałam w sobotnim wydaniu "Wysokich Obcasów" wzruszający wywiad z Jackiem Olszewskim, mężem zmarłej niecałe dwa lata temu siatkarki Agaty Mróz. Jej córeczka Lilianka miała wtedy dwa miesiące. Dziś jest śliczną, bardzo podobną do taty dwulatką i tworzą dwuosobowy zgrany zespół. Podziwiam tego mężczyzną, zajmuje się córeczką, udziela się w szpitalu we Wrocławiu, w Tarnowie i przedstawił pani wicemarszałek Sejmu problem urlopu tacierzyńskiego. Od tego roku ma on wejść w życie. Pan Jacek udzielając wywiadu wypowiedział też ważne słowa, które z ust kobiet nie brzmią tak wiarygodnie, jak z ust mężczyzn: Ja chodzę do pracy i odpoczywam. Jeśli facet uważa, że ciężko pracuje, a żona nic nie robi, tylko siedzi w domu przy dziecku - to chcę wyraźnie powiedzieć, że jak chodzę do pracy, to naprawdę odpoczywam. Przy dziecku jest więcej roboty. 
Wiem, że opinia jednego mężczyzny nie zawojuje świata i nawet podrzucenie "Wysokich Obcasów" na stoliczek nocny pewnym osobnikom niczego nie zmieni, ale być może Ci , którzy mają wątpliwości co do zmęczenia jakie spływa na kobietę po całym dniu obowiązków domowych, zrozumieją że naprawdę niełatwe mamy zadanie.
Jest mnóstwo kobiet, które są ciągle słownie poniżane i upokarzane, tylko za to, że wychowują dzieci. Mnie to na szczęście nie dotyczy, ale takich drani znam i... nie mam pojęcia jak mam pomóc.

Wasza dwa kilo cięższa dziś
Virginia

2010-02-09

Happy new day

Jeden niewielkich rozmiarów listonosz, dwa nerwowo otwierane zamki, trzy dość sporej objętości paczki, pusty portfel ... i wolne przedpołudnie. Nie jestem w stanie opisać swej radości, bo nie mam na to czasu. Idę się z każdą książką zapoznać i znaleźć dla niej miejsce.

  


 

Już dawno tak wartościowego stosika nie ustawiałam, zawiera pozycje na które miałam wielką ochotę już dawno temu, ale zawsze było w domu coś co zalegało i warte było przeczytania (nadal takie książki mam, ale uzależnienie silniejsze :). Jednak zbliża się Tłusty Czwartek i Walentynki i może jeszcze jakieś święto o którym nie wiem, więc postanowiłam sobie zrobić prezenty. I oto są:

1) "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcel Proust (tom 1-7, długo obserwowałam aukcje internetowe, żeby znaleźć cały komplet w dobrym stanie i w rozsądnej cenie. W końcu się udało.)
2) "Czarodziejska góra" Thomas Mann (zawsze bardzo chciałam mieć, opasłe 800 stron)
3) "Pani Bovary" Gustave Flaubert (wskazana przeze mnie na Walentynki od Drugiej Połowy)
4) "Biały kamień" Anna Bolecka ( zamówiłam po przeczytaniu wywiadu z autorką w "Hotelu Europa")
5) "I więcej nic nie pamiętam" Adina Blady-Szwajger (o lekarce, która przeżyła zagładę getta warszawskiego )
6) "Rzeczy pierwsze" Hubert Klimko-Dobrzaniecki (chyba jedyny nieprzemyślany zakup, ale może mnie urzeknie)
7) "Norwegian Wood" Haruki Murakami (prezent od Dosi na Walentynki - dziękuję :)
8) "Dostojewski - z umiarem i inne eseje" Thomas Mann (to akurat znalazłam w przecenach w naszej księgarni)
9) "O bibliotece" Umberto Eco (urocza mała książeczka na czas stania w korku)
10) "Cheri" Sidonie Gabrielle Colette (nowość wydana po raz pierwszy w Polsce po 90 latach od pierwszej francuskiej publikacji)
11) "Bunt ciała" Alice Miller (zakupiona wcześniej, o pisarzach - ofiarach złego traktowania w dzieciństwie Woolf, Proust, Kafka, Joyce, Dostojewski, Nietzsche, Czechow)
12) "Magia" Sandor Marai (ta też z wcześniejszej przesyłki)
13) "Przecudna" Grażyna Bełza (ta także, to druga książka mojej blogowej koleżanki GabiGabi)
14) "Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy" Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

A teraz już znikam. Chciałabym dziś mieć służbę, która by mi obiad ugotowała i dziećmi się zajęła i pozałatwiała co załatwić trzeba ... nie obraziłabym się jakby też na jutro została.

Wasza dziś niezwykle szczęśliwa
Virginia

2010-02-08

"Madame" Antoni Libera

 

Dziś w nocy skończyłam czytać „Madame” Antoniego Libery i z wielką przyjemnością robię dla niej miejsce na półce Urzekające, z prawem ku wiecznym powrotom. Antoni Libera napisał tę książkę mając zaledwie trzydzieści cztery lata, czyli w 1983r., ale świat zaczął poznawać „Madame” dopiero od 1998r. Wówczas Libera zdobył pierwsze miejsce w konkursie na powieść ogłoszonym rok wcześniej przez Wydawnictwo Znak i jako zwycięzca został opublikowany. Przez te jedenaście lat „Madame” została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków, była w 1999r. Nominowana do Nagrody Nike i wyróżniona została Nagrodą im. Andrzeja Kijowskiego, a w 2002 znalazła się w ścisłym finale (7 książek spośród 123) irlandzkiej IMPAC Dublin Literary Award.
Tytułowa Madame to nieprzeciętnej urody trzydziestoparoletnia nauczycielka języka francuskiego i zarazem dyrektorka warszawskiego liceum, której życie osobiste intryguje kilku maturzystów, szczególnie jednak jednego. Za wszelką cenę próbuje on poznać bliżej obiekt swych westchnień i uparcie, podżegany wewnętrzną buńczucznością walczy o jej względy. Ale robi to niezwykle inteligentnie, ukradkiem, z szacunkiem dla niej i jej historii. Jego rozmyślania balansują na pograniczu jawy i snu, docieka prawd, analizuje spojrzenie Madame, którym go chwilowo obdarzyła, czy przypadkowe spotkanie się ich dłoni. Podziwia ją i to dla niej traktuje słowa z uprzednim namaszczeniem, smaży kunsztowne prace, by mogła się wykazać przed swymi mocarstwami; trenuje elokwencję na popis przed wizytacją; wkuwa na pamięć wiersze, by błyszczeć „erudycją”, ale też ma przejawy zwątpienia w piękno uczuć , które wiszą niepewnie w powietrzu, jakby nie były nikomu przeznaczone… Gniewałem się na panią, to prawda, nie zaprzeczam, za ów brak odpowiedzi na moją serenadę i niepojęte, okrutne nasilenie niełaski, jakbym w czymś pani uchybił... Słowem, za tę nieczułość i za niesprawiedliwość. No, ale trudno. Minęło. Miłość wszystko wybacza. Znów jestem jak przedtem, a nawet bardziej karny.
Główny bohater jest typem „odmieńca”, zafascynowany literaturą, teatrem i muzyką zapomina o życiu jakie jest mu jako młodzieńcowi przypisane. Buntuje się, nie poddaje zwyczajności, szkolnej nudzie, szuka ciągle właściwej drogi ku marzeniom o pisarstwie. Zauroczenie Madame odwodzi go chwilowo od tych zacnych planów i kiedy skupia swoją uwagę na nauczycielce ulegając namiętności, która doprowadza go nierzadko do stanów beznadziei i odrętwienia, czuje że musi zakończyć tę grę, by móc ruszyć w dalsze życie… Ale czy pierwszą miłość można zapomnieć?
„Madame” to książka nie tylko o rodzącej się namiętności, to także obraz peerelowskiej rzeczywistości i politycznych manier tego okresu, ale jednak postawa i erudycja młodzieńca, który tą rzeczywistość próbuje zgłębić zauroczyła mnie w tej historii najbardziej… no i stylistyczny popis Antoniego Libery, jestem pod wielkim wrażeniem jego kunsztu pisarskiego, wręcz wydaje się, że biegnie on przed czytelnikiem układając na świeżo słowo za słowem, jak mozaikę bez uchybień, po której można spacerować z zamkniętymi oczami.
Nie mogę się już doczekać, kiedy do mojej domowej biblioteczki dołączy kolejna książka tego pisarza, a mianowicie wydana w 2009r. powieść „Godot i jego cień” - to autobiograficzna opowieść o magii literatury i fascynacji osobą Samuela Becketta.

2010-02-07

Rozmowy o książkach

W ostatnich kilku dniach zostałam zaproszona przez trzy blogowe miłośniczki literatury (Jolanta z Przystani, Scarletka i Kasia.eira z Notatek Coolturalnych) do rozmów na temat książek, które w życiu każdej z nas pełnią rolę nie lada wzniosłą.
W książkach podkochiwałam się zawsze, jednak jako dziecko niewiele ich miałam. Pamiętam tylko kilka małych podłużnych książeczek wydanych w ZSRR przez Wszechzwiązkowe Biuro Propagandy Sztuki Filmowej. Była to seria Bajki Filmowe i do teraz zostało mi osiem sztuk z 1983r. (w tym ulubione „Pasikonik”, „Gaduła”, „Dziewczynka i gąsior”, oraz bez okładki o dziewczynce o imieniu Masza, która spać nie mogła). Potem przyszła szkoła i dostęp do bibliotek, które chętnie odwiedzałam, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Aż nadszedł moment mojego życia, w których zaczęłam sama zarabiać i mogłam w końcu pozwolić sobie na tworzenie własnej biblioteczki... początkowo bardzo skromnej, bo czasy nastoletnie zobowiązywały też do innych wydatków. Życie toczyło się dalej,  dużo pracy, dziecko, budowa domu i nie miałam tyle czasu na słowo pisane, a właściwie to przyznać się muszę, że z własnej winy tę miłość zaniedbałam. Uprawiałam bieg przez życie.
Do czasu kiedy trzy lata temu urodziła się moja córka. Życie się zatrzymało, spadłam w głęboką czarną dziurę i słowa, które usłyszałam w szpitalu oraz obrazy jakie mam w swej pamięci z tamtych chwil, zmieniły mnie na zawsze. Zaczęłam się zastanawiać, w którym momencie codzienność stała się pusta i krucha jak wydmuszka… zmieniłam nastawienie do życia, przewartościowałam, usunęłam przeszkody, rozwinęłam aksamitny dywan i poszłam inną drogą. Wtedy z wręcz chorobliwą intensywnością wróciłam do książek i do dziś dnia pielęgnuję miłość do słowa pisanego, które w tamtych chwilach było mi niezbędne i nie zawiodło.

Wracając do rozmów, od których gwoli wstępu odeszłam, mam zaszczyt przedstawić pierwsze trzy pytania Jolanty:
  1. Która książka jest dla Was przysłowiowym „lekiem na całe zło”?
Zdecydowanie „Chwile wolności” czyli dzienniki Virginii Woolf. To jest książka, do której sięgam codziennie i za każdym razem trafię na szczegół, którego wcześniej nie dostrzegłam. Woolf fascynuje mnie jako osobowość, jako pisarka i jako bardzo bliska w jakimś stopniu pokrewna mi dusza. Nie jestem w stanie się od niej uwolnić, bo już zbyt dobrze ją znam. Może to zabrzmi niepoprawnie, ale przyjaźnię się z nią.
  1. Z jakiej książki pochodzi Twoje życiowe credo?
Moje życiowe credo nie pochodzi z żadnej książki. W książkach znajduję tylko zdania, myśli, słowa, które warte są zapamiętania. Jednak jest ich tak dużo, że nie jestem w stanie wskazać jednej. Musiałabym chyba patrzeć na ilość podkreśleń, żeby wysunąć którąś na prowadzenie… jest ich dużo w „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery, w „Dziewczynie z zapałkami” Anny Janko, w dziennikach Virginii Woolf, Sylvii Plath oraz Anais Nin. Wiem już, że będzie ich sporo w Lapidariach Ryszarda Kapuścińskiego i „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna, które planuję niebawem przeczytać.
  1. Książka do której boicie się wracać? ... nie chodzi o książkę, która Was rozczarowała z powodu niskiej wartości literackiej, lecz taką, która wjakiś sposób sprawiła, że na ten moment nie bylibyście w stanie do niejwrócić.
„Bieguni” Olgi Tokarczuk. Bo wiem, że chyba jednak nie dam się przekonać na prozę pani Tokarczuk, mimo ogólnie panujących nad jej stylem zachwytów. Boję się też w pewnym tego słowa znaczeniu książek o holokauście, bo zbyt bolą. Chodzę potem z ranami na duszy i patrząc na moje dzieci płaczę. Wojna prześladuje mnie czasem nocami. Nie boję śmierci, ale wojny tak.

Pytania Scarletki:
  1. Jaki jest Wasz stosunek do lektur szkolnych? Czy macie jakąś ulubioną?
Jestem trochę jak kot, lubię chodzić nawet między książkami swoimi drogami, dlatego mnóstwo lektur szkolnych potraktowałam jako niemiły obowiązek i niewiele z nich pamiętam. Chciałabym po dwunastu latach wrócić do „Lalki” Bolesława Prusa, do „Moralności pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej, do „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego … i może jeszcze do kilku.
    2.  Czy macie jakąś książkę, która stoi na półce "od zawsze", rozpada się, ale nie macie zamiaru się z nią rozstawać? (ja mam:))
Ja też mam :). Są to trzy małe książeczki 6cm na 10cm, które jako jedyne pochodzą z mojego rodzinnego domu. Mama trzymała je na półce i kiedyś je podprowadziłam, nawet nie wiem czy wie. To seria Poeci Polscy z wydawnictwa Czytelnik z 1967 roku, wszystkie w nakładzie 20 tys.egzemplarzy – Konstanty Ildefons Gałczyński, Jarosław Iwaszkiewicz i Władysław Broniewski. W każdej z nich znajduje się około sześćdziesięciu wierszy poetów.
  1. Czy była taka książka, nad którą zdarzyło Wam się spędzić całą noc i połowę poranka?
Spędzam nad książkami połowę prawie każdej nocy, a o poranku szukam po omacku drogi do kolejnego dnia. Całej nocy jeszcze nie spędziłam, ale tylko dlatego, że mam świadomość tego, że w ciągu dnia nie zmrużę oka, bo obowiązki mi na to nie pozwalają. Ale do 3.15 zdarzyło mi się zasiedzieć… chyba pierwszy raz tak długo przy dziennikach Anais Nin.

Pytania z Notatek Coolturalnych od Kasi:
  1. Jakie trzy powieści poleciłabyś koleżance idącej na patologię ciąży z informacją, że będzie musiała tam spędzić miesiąc do porodu?
Hmmm… nie mam takiej koleżanki, która przeczytałaby trzy powieści w miesiąc :). A tak na poważnie, jeżeli już by się taka trafiła to spakowałabym jej najpierw ciepłe skarpety, wełniany pled, rozkładany stoliczek na posiłki i jakiś sympatyczny kubek w prezencie. A z książek coś przy czym nie będzie płakać (co raczej wątpliwe w takim stanie :) więc może „Julie&Julia” Julie Powell (bo lekka i przyjemna), „Drań na kanapie” Daniela Jonesa (żeby lepiej zrozumiała mężczyzn) oraz „Lolitę” Vladimira Nabokova, bo warta przeczytania. Absolutnie nic by nie dostała o ciąży, porodzie, wychowywaniu dziecka.
  1. Jaką książkę chciałabyś zobaczyć zekranizowaną, a która powinna zostać tylko na papierze, bo jej ekranizacja tylko by ją spłyciła?
Mam bardzo krytyczne podejście do porównywania książki do filmu, raczej zawsze na niekorzyść filmu. Nigdy dla mnie obraz nie będzie znaczył więcej niż słowo. Zdecydowanie bardziej wolę czytać, niż słuchać i patrzeć na twarze, które do danej roli po prostu mi nie pasują.Czytając książkę zapamiętuję wiele szczegółów i drażni mnie później jeżeli reżyser wtrąca swoje trzy grosze. Jednak widziałam kilka udanych ekranizacji, jak na przykład „Godziny” Michaela Cunninghama, czy „Rewers” Andrzeja Barta. Boję się natomiast oglądać „Nieznośną lekkości bytu” Kundery, mimo iż Juliette Binoche bardzo lubię.
Nie mam więc takiej książki, którą chciałabym pilne zekranizowaną zobaczyć. Nie chciałabym natomiast oglądnąć na pewno „Dziewczyny z zapałkami” Anny Janko, bo jej poetyckości nie da się zamienić w obraz oraz „Madame” Antoniego Libery, bo żaden z polskich aktorów młodego pokolenia nie jest tak inteligentny i oczytany jak główny bohater tej książki, zatem ekranizacja byłaby zbędnym zniżaniem poziomu tej doskonałej literatury. Książek Virginii Woolf też nie chciałabym oglądać. Jest zekranizowany „Orlando”, ale nie widziałam i nie zamierzam na razie.
  1. Jaką powieść poleciłabyś mężczyźnie, a jaką kobiecie, osobom które, które nigdy nie czytały nic oprócz lektur, a teraz chcą zacząć swoją przygodę z książką? ( staję przed takim pytaniem często, w tej bibliotece, którą prowadzę społecznie, ale mam ograniczony wybór do tych, które tam dostępne, ale wy możecie oczywiście wybrać ze wszystkich, nawet tych nie tłumaczonych na polski).
To trudne pytanie. Jeżeli kogoś nie znam, to nie jestem w stanie mu nic polecić. Czasem znajomi mnie pytają, co być mi poleciła przeczytać i zawsze waham się z odpowiedzią. Jeżeli przy następnym kontakcie ten ktoś uporczywie pyta jeszcze raz, to próbuję wybadać jego gusta, żeby wiedzieć, w który segment księgarniany zerknąć. Jeśli natomiast więcej nie zapyta to jasne dla mnie jest, że grzecznościowo pytał jak o pogodę, bo wypadało, skoro ja nic nie robię tylko czytam :). Dlatego unikam takich odpowiedzi, bo boję się, że mogę kogoś urazić celując zbyt nisko, bądź ten ktoś może mnie wziąć za wymądrzającą się erudytkę, którą nie jestem, bo sama ciągle przecież szukam książki, która stanie się tą jedyną, niepowtarzalną, bezsprzecznie najlepszą dla mnie.
Teraz, zgodnie z regulaminem zabawy następuję moja kolej na zadawanie pytań.
  1. Czy wyjeżdżając na wakacje zabierasz ze sobą książkę, która klimatem i tematyką będzie pasować do danego miejsca, czy próbujesz na ten wyjątkowy czas znaleźć książkę, która masz nadzieję będzie tą najlepszą, jaką dane Ci było w życiu czytać?
  2. Czy denerwuje Cię, że Twoi przyjaciele i znajomi z najbliższego otoczenia nie czytają w ogóle i nie masz z kim porozmawiać o przeczytanej książce? I co za tym idzie, czy nie wydaje Ci się z czasem, że miłość do literatury zbliża, bądź jej brak poróżnia ludzi, (nawet bliskich przyjaciół)?
  3. Czy czytając książkę zastanawiasz się nad tym w jakich okolicznościach powstała, kim jest człowiek który ją napisał (doszukujesz się szczegółów jego biografii), zastanawiasz się co myślą o niej inni, czy raczej skupiasz się tylko na treści i własnych doznaniach związanych z przeczytaną historią?
Do tablicy wzywam Dosię, Ciasteczkową, Josefine, Małgosię (Indie) i Magdalenę W. Oczywiście bez przymusu, tylko jeżeli odpowiedź na te pytania sprawi Wam przyjemność. Ograniczeń nie ma (przynajmniej się w regulaminie żadnym nie doczytałam), więc kto ma ochotę porozmawiać poza wymienionymi przeze mnie to zapraszam.
Dziewczynom, które mnie zaprosiły do rozmowy bardzo dziękuję. Z przyjemnością spędziłam ten wieczór na odpowiedzi na Wasze ciekawe pytania.

Wasza udająca się na sobotnią kąpiel z książką
Virginia


2010-02-06

Spacerkiem po uśmiech

 

 

 

Dzieci zawsze mają sposób, żeby przywrócić mi uśmiech. Wybraliśmy się na spacer,a skończyło się na mini kuligu. Koniem byłam oczywiście ja. Na pierwszych saniach ciągnęłam 15kg kobiecej wrażliwości na mróz, a na drugich 35kg chichotów i bryłę śniegu zebraną z boku drogi. Łącznie 50kg plus sanie. Poczułam się jak dziki mustang. Ale najwyraźniej tego mi było trzeba.
A teraz nie mogę zasnąć, bo nogi mi zwariowały. Na blogu Kot w butach znalazłam pewien filmik i właśnie pies się na mnie obraził, bo spać nie może.
Ten człowiek zjeździł kawał świata, wymyślił swój tupot zwinnych nóżek i sprawia, że nie można się nie uśmiechnąć na jego widok :)
Zawsze powtarzam, że trzeba w życiu mieć pasję. Nawet jeśli wydaje się ona innym nazbyt szalona ...


Roztańczony Matt Harding - klik na weekend

2010-02-04

Wrrrrrrrrrrrrr...

Znowu nas przykryło płachtą białego puchu. Zaczyna mnie to męczyć i choć staram się  nie narzekać, to dziś czuję się jakbym nosiła na plecach skorupę niepowodzeń ostatnich dni i chyba mnie trochę przygniotło do poziomu średniej wielkości psa.
Mam dość zimy… ileż można się przewracać, zdrapywać lodu z szyby, pchać auto pod górę, ubierać się i rozbierać, przenosić psa w bezpieczne miejsce, żeby go spadający lód z dachu nie zabił, dmuchać w suche jak rodzynki dłonie i w dziurkę od zamarzniętej na skrzynce pocztowej kłódki. Ileż można odgarniać metrów śniegu i płacić kosmicznych rachunków za gaz. Ileż można spać w skarpetkach i szlafroku, cierpiąc przy tym na chorobę supła, czyli krótko mówiąc mieć odgnieciony notorycznie węzeł od szlafroka na brzuchu.


Dziś się nie wyspałam, bo wiatr tańczył rock&rola i prawie wyrwało nam rolety z okien, a kratka wentylacyjna u sufitu całą noc próbowała popełnić połamanie skacząc z wysokości i wierciła mi swoją niepewnością dziurę we śnie. Nie dojechałam też do dentysty i nie znalazłam po trzech dniach szukania wczasów - Villaggio, który zadowoliłby wszystkich , szczególnie Drugą Połowę. Zatem szukać przestałam. Nigdzie nie jadę.
Poza tym... nie ręczę za moje słowa, jak jeszcze raz ktoś do mnie zadzwoni i zaproponuje mi marketing wielopoziomowy rozpoczynając rozmowę od stwierdzenia bo ty masz w tym doświadczenie. Owszem mam, ale to właśnie doświadczenie traktuję jak opatrzność  boską i nigdy już na trzeźwo i na szeroki aż za uszy uśmiech nie wpakuję się takie bagno, które z ludzkiego wnętrza po upływie czasu robi kogel mogel i człowiek początkowo gubi przez dziurawe ego szacunek do siebie, a chwilę później do innych. Dlatego... już nigdy nie dam się nabrać na żaden MLM, żadne cud miód hiszpańskie biżuterie, rozlewane w garażu perfumy, żadne produkty gospodarstwa domowego, latające odkurzacze, magiczne szmatki, żadne ekologiczne kiełbasy, czy pieluchy dla starców. Oszczędźcie moich zszarganych nerwów i nie dzwońcie do mnie w tej sprawie!!!
I wiadomość z ostatnich minut tego koszmarnego dnia… dostałam przedsądowe wezwanie do zapłaty za studia, których nie rozpoczęłam.
Tadddddammmm, kocham Polskę!!! Nie podpisałam z uczelnią żadnej umowy, bo sobie z nami igrała raz tworząc grupę, raz nie... po czym teraz w lutym przypomnieli sobie, że odebranie indeksu 19 września, za który zapłaciłam osobne 21 zł, zobowiązuje mnie do zapłaty za pierwszy semestr studiowania. To, że jestem ze wsi, to nie znaczy, że dam się zastraszać... hellllooo, dziekanie, strzeż się. Idzie odsiecz e-mailem do Ciebie i jutro padniesz za zawał. 
Gdyby mnie długo nie było to znaczy, że jednak ten dzień mnie pokonał.

Wasza Waleczna z Wietrznego Wzgórza
Virginia