2012-12-29

"Włoskie szpilki" Magdalena Tulli

Magdalena Tulli, autorka czterokrotnie nominowana do finału Nagrody Literackiej Nike, nadal po tegorocznym ogłoszeniu werdyktu pozostaje jedynie w kręgu wyróżnionych nominacją i kolejnym, czwartym już Złotym Piórem. Zdaje się, że w mniemaniu jury temat jej ostatniej książki mógłby się wydać tematem do znudzenia powtarzanym, schematycznie powielanym, bo cóż nowego można wyczytać z rozdrapanych po wielokroć ran, i ileż można brać na siebie eposów rozliczeniowych z cudzą przeszłością. Mylne jednak i krzywdzące jest podchodzenie do tej książki jako do pomnika ofiar wojny i stanu powojennego, i choć antysemicka nagonka wywarła spory wpływ na życie jej bohaterów, to jednak niewiele w niej pospolitych żali spłycających wartość i ważność tej książki. Co słusznie doceniono w tym roku Nagrodą Literacką „Gdynia” i Nagrodą Literacką „Gryfia”.

Właściwie to książka ta, w swojej obszerności, jest jedynie książeczką. To niespełna sto pięćdziesiąt stron składających się na siedem odrębnych, a jednak będących całością opowiadań. Jedno uzupełnia drugie, ale równocześnie samo w sobie się broni jako krótka forma wspomnieniowa, przenikająca do głębi poruszonym tematem, sposobem na niego i kunsztem literackim autorki. Magdalena Tulli, podczas prezentacji do Nagrody Nike, zdradziła że nie miała pomysłu na stworzenie i wydanie takiej właśnie książki. Teksty, które powstały, były pisane na zamówienie, między innymi do antologii polsko-niemieckiej na tematy wojenne, a także do słoweńskiej gazety „Delo”. Pracując nad zamówieniem jeden tekst nie wyszedł, wylądował w szufladzie, powstał kolejny. Z miniatur zaczął tworzyć się zarys, a po dopisaniu brakujących fragmentów powstała całość, która mimo swej niewielkiej objętości ma ogromną siłę rażenia.
Obraz, którym posługuje się Magdalena Tulli, przemawia do czytelnika oczami małej dziewczynki. Osiemnaście lat po wojnie nadal w przedszkolu nieposłuszne dzieci straszy się Niemcami, którzy później śnią się po nocach niejednemu z maluchów. Panuje publiczna egzekucja za posikanie prześcieradeł. Hańba i niepewność słów do spalenia, do spalenia, cała wasza rodzina jest do spalenia nawarstwiają się jak trujący grzyb na korze mózgu małego dziecka. W Polsce lat sześćdziesiątych nadal w powietrzu wisi strach, brak wiary i agresja. Ludzie chcą żyć jak przed wojną, ale zbyt mocno wszystko się skomplikowało, klocki – całe miasta rodzin powojennych – stały się z lekka krzywe i zdekompletowane. 
 
Autorka nie ukrywa faktu iż wspomnienia dotyczą jej rodziny, że do takiego represyjnego przedszkola sama uczęszczała, i to ona jest tą zalęknioną, samotną dziewczynką, której tożsamość trudno uchwycić. Jej matka, była więźniarka obozu Auschwitz, po utracie wszystkich bliskich decyduje się na założenie rodziny z obcokrajowcem. Owocem miłości Polki i Włocha, w niezwykle skomplikowanej na tamte czasy sytuacji, na świat przychodzi dziecko, które przez całe swoje życie będzie naznaczone tragedią osobistą matki. Kobieta nie radzi sobie ze wspomnieniami wojennymi, z cudem ocalonym życiem, które jak się okaże po dziesięcioleciach, jednak nie sposób ocalić. Z kolei ojciec, Włoch z dobrego bogatego domu, wydaje się być obojętny na cierpienia i surowość żony, a wychowaniu córki w atmosferze oziębłości zdecydowanie przyklaskuje. Dziewczynka pozbawiona miłości matki, zwracająca się do niej po imieniu, znająca lepiej jej sukienki niż nią samą, rokrocznie opuszcza na wakacje matkę i spędza ten czas u babci w Mediolanie, w rodzinnym domu ojca. I tam jednak wielkiej miłości nie zaznaje. Zrozumienia nie odnajduje też ani u koleżanek, ani u nauczycieli, bo w szkole nie radzi sobie nawet z podstawowymi obowiązkami. Obrywa najgorsze stopnie i bierze na siebie najboleśniejsze pręgi odrzucenia.

Ta książka nie jest powieścią, zamkniętą całością, w której temat zostaje do granic wyczerpany i poddany objaśnieniom. To zaledwie szkic, jedno oczko z potężnego splotu historii, w którą dane jest nam się przyodziewać. Szkic, który stoi na straży pamięci o milionach istnień traktowanych przez los w podobny sposób lub, co prawdą nieuniknioną, jeszcze okrutniejszy. Czy uda się kiedykolwiek zatrzymać tę pędzącą maszynerię traum i obrazów z przeszłości? Wątpliwe, bo z pokolenia na pokolenie, nawet jeżeli bardzo niechciany, to spadek nam się należy. A jak sobie z nim poradzimy tego już nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Magdalena Tulli, Włoskie szpilki
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011, s.143



2012-12-24

Pięknych chwil



Prawie wszystko gotowe. Czuję spokój tego roku. Na pachnącej choince zawisły właśnie ostatnie, na szydełku zrobione gwiazdki, które jeszcze dziś listonosz dostarczył. Zapach jarzyn miesza się z zapachem orzechów. Łosoś czeka na faszerowanie masłem i pieprzem cytrynowym, karpie na tradycyjną panierkę. Cieszymy się bliskością. Dzieci grają od rana na zmianę kolędy na pianinie. Lola zachwyca każdym dźwiękiem, tak szybko się uczy. Kiedy patrzę na nich widzę miniony rok. Cieszę się na wspólne rozmowy, czytanie, śpiewanie i granie. Piękne dni przed nami.

Takich dni i Wam życzę. Spokoju, wyciszenia, chwil na refleksję, czasu dla bliskich. Niech odejdą troski, smutki i niepowodzenia minionego roku. Niech jasnością błyśnie i tak już pozostanie. Niech pójdą w zapomnienie dni niewarte wspomnień, niech uśmiech wyłoni się zza zasłony rutyny, zmęczenia, niepewności i obaw, które przecież w każdym z nas. Niech te Święta Bożego Narodzenia i Nowy 2013 Rok przyniosą wiarę, siłę, stabilizację i nowe wyzwania duchowe i życiowe. 

Radosnego oczekiwania i wzruszającego przeżywania!

"Pragnienie szczęścia stanowi dźwignię całej ludzkiej działalności". Więc tak po prostu bądźcie szczęśliwi i kochajcie, bez względu na to czego inni od Was oczekują.


2012-12-11

Sonnet Parker 5 th czyli kilka słów o tajemniczym jegomościu


Pielęgnuję swoje przyzwyczajenia. Zachłannie ich dociekam. Bywam poirytowana, kiedy znika mi z oczu jakiś przynależny tylko i wyłącznie mojej osobie przedmiot. Na przykład aparat fotograficzny. Albo któreś z wiecznych piór, ołówków na wykończeniu, notesów czy książek. Chciałabym móc zawsze je mieć pod ręką. Czuć ich obecność, oddanie i przynależność. Tymczasem korzystam z nich tak często, że śledzenie historii ich przemieszczania się nie sposób kontrolować. Bywają w różnych miejscach domu (i torebki). Czasem zamyślona, ich siłą przeniesiona w inny wymiar, zapominam gdzie ostatni raz czytałam, pisałam, obserwowałam, miałam spokój. Niecodziennie przecież mogę pozwolić sobie na skupianiu się tylko na sobie i własnym pragnieniu czy to czytania, czy notowania czy gapienia się tylko dla przyjemności na porozrzucane tu i tam książki. To jedynie część mojego życia, a więc uczę się nią zarządzać tak, jak każdą inną jego częścią, z naciskiem na kontrolę, by przyjemności owej nie nadużyć, bo pragnę by końca nie zaznała. Z nowym rokiem niewiele się zmieni. Tak mi się marzy. Zdaje się, że już większych zmian nigdy nie będzie. Może jedynie przedmioty wyżej wymienione staną mi się jeszcze bardziej sentymentalnie bliskie. Potrzebne. Częściej im będę ulegać. Systematyczniej. Z pierwszym zawsze ma się ochotę kosztować zmian. Nie na darmo rok się kończy i zaczyna nowy.
Książki już niedługo oznaczę exlibrisem, skataloguję, pokuszę się o przeliczenie, które planuję od dwóch lat. W końcu, zgodnie z obecnym zapotrzebowaniem, ułożę w przyjazne napadom myśli grupy. Notesy z kończącego się już roku zwiążę szarym sznureczkiem i złożę jak to mam w zwyczaju do kufra, by w ramach wspomnień kiedyś do nich (może) wrócić. A pióra? One jedyne nie odczują zmian. Towarzyszyć mi będą przez kolejne miesiące. Fioletowo pisząca Ginia marki Inoxcrom, niebieski Leon marki Waterman i czarny Parker – Szekspir. O pióra zawsze drżę najbardziej. Na samą myśl o zaginięciu ciemnoczerwonego skórzanego etui cisną mi się łzy do oczu. Nie jestem piśmienniczą sybarytką, która nie korzysta z długopisu czy ołówka. Wręcz przeciwnie, ołówek trzymam w dłoniach najczęściej. Piórem jednak wnikam w jakiś innym poziom słów i trudno byłoby mi zaakceptować ich stratę. Wypisuję nimi pocztówki, piszę listy, notuję. Najczęściej ostatnio Szekspirem, bo on jest mi najbardziej pobłażliwy i chyba genetycznie ma zakodowane sprostanie wszelakim z piórem związanym przeciwnościom. A kto piórami pisze, ma świadomość ich niesubordynacji i egoistycznych poczynań.

Sonnet Parker 5th od samego początku skojarzył mi się z Szekspirem i jego sonetami. Dlatego mówię na niego Szekspir, choć ma wyjątkowo kobiecą stylistykę, bo został stworzony z myślą o kobietach i ich zapotrzebowaniu na solidny, trwały luksus (delikatny kolor Różowego Złota CT, subtelność Perłowej Laki GT i perfekcja wykończenia Perła i Metal CT - według danych firmy Parker - choć ja zamiast różu widzę piękny rozjaśniony słońcem kolor łososiowy, a zamiast luksusu w torebce noszę szybciej bijące serce).
Kiedy napisałam nim pierwsze słowa poczułam, że oprócz elegancji i klasyki, którymi zadziwia od pierwszej chwili, jest w nim niezwykle misternie rozwinięta nowoczesność. To pióro pisze samo, z niezwykłą lekkością i precyzją, zachowując tak charakterystyczny i (mnie osobiście) potrzebny szmer na papierze. Tym modelem najlepiej wypisuje mi się pocztówki, bo jego wielką zaletą jest niebrudzenie co pozwala na szybkie zmieszczenie się ze wszystkim co pilne na małej powierzchni. Bez obaw o rozmazanie i zlanie się liter. Przyjazny też jest dedykacjom, które zamieszczam czasem w ramach prezentu w książkach. Słowa się nie odbijają nawet gdy zamykam  książkę po sekundzie, i nie przebijają na kolejną stronę, co doceniam też pisząc nim w notesie czasem bardzo intensywnie przeskakując na różne strony.
Zawdzięcza się to przełomowej technologii 5th, której ta amerykańska firma poświęciła 18 miesięcy. pracy. Dzięki zaangażowaniu twórców system napełniania Parker 5th eliminuje wycieki tuszu spowodowane ciśnieniem, naciskiem i temperaturą (co zostało sprawdzone w różnych warunkach pogodowych), a końcówka wkładu umieszczanego pod metalową stalówką jest zaprojektowana w taki sposób, aby nie zasychała pozostawiona nawet na całą noc. Efekt tych innowacji jest doskonały. Daje poczucie pewności, niezawodności i przyjemności. To dla mnie najważniejsze w pisaniu. Bym mogła martwić się tylko o efekt literacki, a nie wizualny i estetyczny. Dlatego, choć jego zewnętrzna szata jest pełna wdzięku i lśnienia, nadałam mu imię męskie. Wydaje mi się stanowczy w swych zamierzeniach i genialny, tak jak Szekspir w swoich sonetach.




Więcej informacji na stronie:www.parkerpen.com

Na dobranoc wrócę do Szekspira...

5th Sonnet


Those hours that with gentle work did frame
The lovely gaze where every eye doth dwell,
Will play the tyrants to the very same
And that unfair which fairly doth excel:
For never-resting time leads summer on
To hideous winter and confounds him there;
Sap check’d with frost and lusty leaves quite gone,
Beauty o’ersnow’d and bareness everywhere:
Then, were not summer’s distillation left,
A liquid prisoner pent in walls of glass,
Beauty’s effect with beauty were bereft,
Nor it, nor no remembance what it was:
But flowers distill’d, though they with winter meet,
Leese but their show; their substance still lives sweet.


(http://shakespeare.edublogs.org)


One godziny, których prace błogie
Kształt utworzyły oczom wszystkich miły,
Wnet jak tyranki zabawią się srogie
I piękności zniszczą, gdzie jej blaski lśniły.
Czas niestrudzony ku zimie prowadzi
Młodziutkie lato i tam wiotkie zdradzi.
Sok skrzepnie w mrozie, zginą wdzięczne listki,
Śnieg krasę skryje; wszędzie nagie pustki.
Gdyby nie była zawarta treść lata
W szklanym więzieniu, co ją płynną mieści,
To by piękności stała się utrata,
O pięknie nawet zaginęły wieści.
Kwiat w woni żyje: srogie zimy słoty
Szatę mu zedrą, nie zniszczą istoty.

Wiliam Shakespeare, Poezje wybrane, wybór i opracowanie Bohdan Drozdowski, przekład 5. Sonetu - Mus (Maria Sułkowska)

2012-12-10

"Mniszka z Amherst"


"Emily nie znosiła zimy. Była delikatna i wiotka, o skórze półprzezroczystej, alabastrowej, spod której prześwitywały błękitne gałązki żył... Nieraz stawała u okna i cierpiała, patrząc na śnieżne zaspy, ciężki chmurne niebo i przemykających ulicą ludzi skulonych od chłodu. Co roku zima przynosiła śmierć kwiatom w jej ogrodzie, odbierała głos świerszczom i ptakom, zamrażała czas, który zwalniał bieg, wydłużając ponad miarę godziny nieokreślonej tęsknoty, smutku nie do pocieszenia, a nawet dojmującej metafizycznej grozy.
   Dziesiątego grudnia 1859 roku, w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny Emily tak pisała do swej przyjaciółki Elizabeth Holland: Nie mogę chodzić do przyjaciół mieszkających trochę dalej w takie przejmujące zimne wieczory, więc opieram się obiema rękami o szybę i usiłuję przypomnieć sobie jak latają ptaki, i naśladuję je, ale nic mi z tego nie wychodzi...
   Amherst, miasteczko w Nowej Anglii, było miejscem, w którym Emily Dickinson, największa amerykańska poetka, spędziła całe swoje życie. Dom w Amherst, który opuszczała tym rzadziej, im była starsza, szczególnie zimą, stawał się całym jej zamkniętym światem."- fragment pochodzi z książki "Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie" Anna Janko, Zwierciadło, Warszawa 2012.


Dziś mija rocznica urodzin Emily Dickinson ( ur. 1830 ). Poetka zmarła 15 maja 1886 roku, a tuż po jej śmierci, Lawinia - młodsza siostra - znalazła kuferek z siedemset siedemdziesięcioma pięcioma rękopisami poetki. Chciałam dowiedzieć się o Emily coś więcej, bo poza kilkunastoma wierszami niewiele o niej wiedziałam. Przeczytałam więc do porannej kawy pierwszą z dwudziestu jeden niezwykłych biografii, jakie ujęła w swojej nowej książce Anna Janko.

To wszystko - to mój list

To wszystko - to mój list do Świata,
Co nigdy nie pisał do mnie -
Proste Nowiny - wysławiane
Łagodnie i dostojnie -

Natura składa w inne Dłonie -
Dla mnie niedostrzegalne -
Przez miłość dla Niej - współziomkowie -
Sądźcie mnie wyrozumiale - 


Emily Dickinson


Pozostałe niezwykłe biografie ważnych dla Anny Janko osób to: "Kochanek życia" Guillaume Apollinaire, "Szalony, cudowny Julek" Julian Tuwim, "Wobec Lou" Rainer Maria Rilke, "Seks, mózg i skandale" Lou Andreas-Salome, "Mniszka z Amherst" Emily Dickinson, "Miłowałem zmory, czciłem próżnie" Bolesław Leśmian, "Czyż to nie wyrywa rzęs?" Margaret Mitchell, "Pół mnie a pół Bogu" Krzysztof Kamil Baczyński, "Dobrze umięśniony motyl" Anka Kowalska, "Laury cień..." Francesco Petrarka, "Wiersz zamiast szaleństwa" Julia Hartwig, "Lalka cioci Anny" Anna Kamieńska, "Jan od biedronki" ks. Jan Twardowski, "Mężczyzn paliła jak płomień" Pola Negri, "Ja nie płaczę ja śpiewam" Danuta Szaflarska, "Jedno wielkie przedstawienie" Dustin Hoffman, "Całe życie anioła" Mia Farrow, "Czysty umysł" Maria Janion, "Gdybyście znali moje życie!" Czesław Miłosz, "Niepotrzebny, nieśmiertelny" Charles Baudelaire, "Przeszedł portret do malarza..." Hanna Krall.

Bardzo ciekawa pozycja na Gwiazdkę jeśli jeszcze nie macie pomysłu. Mnie obdarował nią Dziadek Mróz. I jeszcze "Kiełbasą i sznurkiem", i dwoma kobietami na jednej płycie. Mmmłaaaa!

byłaś grzeczna - powiedział Mikołaj strącając kubek z mlekiem...

2012-12-09

sposób na siarczysty mróz


Czasem w niedzielne popołudnie rodzice bywają niepotrzebni, kiedy ma się psa przyjaciela, który zrobi wszystko, by po mistrzowsku rozegrać partię w szachy...









2012-12-03

"Kochankowie z ulicy Kamiennej"


Drugi śnieg tego roku. Zaskakujący, nawet w grudniu chciałabym móc się go nie spodziewać. Dłonie i stopy marzną, prawie równocześnie. Ptaki znów podlatują pod okna, zachwycając akceptacją mrozu i postawą ciągłego nasłuchiwania nawet podczas dłubania w jabłku. Okoliczne koty nie zwracają uwagi na swarliwe psy i podchodzą sprawdzać karmnik. Wszystko zgodnie z porą roku ma błagalne spojrzenie. Na tle bieli wyostrzone i przejmujące. Wczoraj upiekłam chleb, długo pachniało drożdżami i masłem. Zniknął prawie cały nim wróciłam z małego, ukrytego we wnętrzu ulicy Chrobrego, działającego w poszukiwaniu zaginionej kultury, zapomnianych bohaterów, Teatru CST. W nim gościnnie wystąpili aktorzy Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie z recitalem "Kochankowie z ulicy Kamiennej". Podążam za nimi gdziekolwiek się pojawią. Niezwykli artyści, związałam się nimi, brak mi ich w przerwach pomiędzy spektaklami. Tym razem Małgorzata Pikus, Dariusz Waraksa i Tomasz Kłaptocz przy akompaniamencie Tomasza Pali (fortepian) i Bartłomieja Stuchlika (kontrabas) wykonali piosenki Marka Grechuty, Ewy Demarczyk, Edith Piaf, Grażyny Łobuszewskiej i Agnieszki Osieckiej. Ta ostatnia ma dla mnie wyjątkowe znaczenie, bo tak wiele powiedziała w życiu o miłości. Miłość... któż jej nie lubi podglądać, kogo nie obchodzi, komu nie płynie we krwi.

źródło -  http://teatrcst.pl/

Agnieszka Osiecka studiowała oprócz dziennikarstwa również na wydziale reżyserii filmowej w Łodzi. Wspominała, że jej koledzy byli strasznymi erotomanami, zbierali się na słynnych łódzkich schodach i przeciągali jak kocięta. I nie tylko na schodach. Akademik na Bystrzyckiej mieścił się w pustych polach. Szło się tam piechotą od pętli tramwajowej. W związku z tych, że chłopcy nie mogli przebywać w jednych pokojach z dziewczętami, wiele par w miłosnych uściskach, w przemoczonych paltach, tuliło się do siebie przy akademickiej budce, z której wyłaniała się paskudna małpa zazdroszcząc im tej młodej miłości i pilnując tych, którzy chcieli z nią wtargnąć na teren akademika. Z tamtego właśnie okresu pochodzą "Kochankowie z ulicy Kamiennej", piosenka tytułowa wczorajszego recitalu, o którym przypomniałam sobie w ostatniej chwili. Na moje szczęście.

Oczy mają niebieskie i siwe,
półzłotówki w kieszeniach na kino,
żywią się chlebem i piwem,
marzną im ręce zimą...
    Kochankowie z ulicy Kamiennej
    pierścionków, kwiatów nie dają...

    Kochankowie z ulicy Kamiennej
    wcale Szekspira nie znają.
    Kochankowie z ulicy Kamiennej...

Wieczorami na schodach i w bramach
dotykają się ręce spierzchnięte,
trwają tak czasem aż do rana,
kiecki są stare i zmięte...

   Kochankowie z ulicy Kamiennej
   tramwajem jeżdżą w podróże...
   Kochankowie z ulicy Kamiennej
   boją się gliny i stróża.
   Kochankowie z ulicy Kamiennej...

Aż dnia pewnego 
biorą pochodnie,
w pochód ruszają, 

brzydcy i głodni.
"Chcemy Romea" 

- wrzeszczą dziewczyny -
"My na Kamienną 

już nie wrócimy!"
"My chcemy Julii!" 

- drą się chłopaki -
"Dajcie nam Julię, 

zbiry, łajdaki!" 
Idą i szumią,
idą i krzyczą,
Amor szmaciany 

płynie ulicą!
Potem znów cicho, potem znów ciemno,
potem wracają znów na Kamienną... 


Trójka tych niezwykłych aktorów i wokalistów wniknęła lirycznie w mój niedzielny, chłodny wieczór, dzieląc się myślą o miłości i refleksją nad tym czego warto w życiu szukać. Czemu się poddać, a czemu sprostać. Kiedy ulec i jak przetrwać smutek. Ujmująco rozwinęli cały wachlarz emocji, jaki towarzyszy kochankom. Od młodzieńczej, momentami ślepej euforii, bo spełnienie, poczucie stabilizacji, czasem ból. Widać było to wszystko na ich twarzach. Zapadająca w pamięć gra aktorska przy piosence poetyckiej. Siedząc w pierwszym rzędzie czułam ich wewnątrz jeszcze na minutę przed snem. Małgorzata Pikus z charyzmą i ujmującym drżeniem głosu odśpiewała Edith Piaf, stojąc w skupieniu przed niewielką, może osiemdziesięcioosobową publicznością. Dariusz Waraksa podobnie, niezwykle liryczny, dokładny w słowach. I mój ulubiony Tomasz Kłaptocz jak zwykle z uśmiechem, płynnością ruchów, lekkością w nogach bisował "Czas nas uczy pogody" Grażyny Łobaszewskiej. Ma w sobie tyle ciepła, radości z bycia na scenie, nietuzinkowych ruchów, że nie sposób było się powstrzymać przez wystukiwaniem rytmu stopą i pstrykaniem na palcach (na czym często go można złapać). Warto było zrzucić z siebie niedzielne lenistwo. Wprawić w ruch myśli i prawą stopę. Do snu odczytać mężowi "Miłość szczęśliwą" Wisławy Szymborskiej, którą przypomniał pomiędzy piosenkami Tomasz Kłaptocz. Czy miłość na to nie zasługuje? By ją czasem odkurzyć, i tak po prostu podejść do niej, podziękować i powiedzieć głośno jak bardzo jest istotna.

Małgorzata Pikus, Dariusz Waraksa, Tomasz Kłaptocz, Bartłomiej Stuchlik

Tomasz Kłaptocz
Teatr CST, Cieszyn, 2 grudnia 2012, godz. 18.00

2012-12-02

Kilka pytań na grudnia początek


Przepytywanie źle mi się kojarzy. W szkole przeżywałam katusze w związku z odpowiedziami ustnymi. Ale tam nikt nie pytał w tematach, na które miałabym ochotę porozmawiać. Zresztą do tej pory na co dzień nie mam okazji rozmawiać o książkach, pisarzach, o życiu literackim w ogóle. Otaczam się ludźmi raczej nieczytającymi. Z wielką przyjemnością więc przyjęłam od Zbyszka - W zaciszu biblioteki nominację Liebster Blog, bo to miłe kiedy ktoś zachęca do rozmowy, prowokuje dyskusję w temacie tak nam bliskim jakim jest literatura. Przy okazji szepnę też coś o sobie, bo dawno tego nie robiłam. Dzięki Zbyszku!

1. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Może trudno w to uwierzyć, ale w dzieciństwie niewiele czytałam. W domu nie było biblioteczki, tylko kilka Encyklopedii PWN, książki kucharskie, jakiś poradnik, "Sztuka kochania" Michaliny Wisłockiej i trzy maleńkie tomiki poetyckie. Nigdy nie widziałam mamy czytającej. Ojca nie widywałam w ogóle. Mama uwielbiała haftować, więc w ślad za nią częściej zamiast książki brałam w ręce tamborek i czeską mulinę. Oprócz "Baśni z Wyspy Lanka", baśni Andersena i kilku rosyjskich opowiastek, nic mi z czasów dzieciństwa nie zostało. Nie pamiętam też by mi czytano, więc nawet jeśli tak bywało, to musiało to być sporadyczne. Nie wyniosłam miłości do książek z domu. Spotkałam się z nią gdzieś po drodze, jak przyszło na świat moje pierwsze dziecko. Pierwszą książkę, z której pamiętam nawet same momenty czytania, ilustracje, emocje, jest "Plastusiowy pamiętnik". Nosiłam Plastusia w plecaku, zapewne też z nim rozmawiałam. Ale jako ulubioną książkę z dzieciństwa wskazałabym "Lessie wróć" Erica Knighta. Ta książka wzmocniła i utrwaliła we mnie miłość do psów ( i chyba wszystkich zwierząt ). Przekonała do ich niesłychanej wierności i sprawiła, że nie jestem w stanie bez nich żyć ( aktualnie mam dwa, do niedawna trzy psy i papugę).

2. Jaka książka non-fiction zrobiła na Tobie największe wrażenie?
Czytam ich ogromnie dużo. Trudno wskazać jedną. Zdecydowanie intensywnie przeżywam te dotyczące polityki nazistów wobec Żydów, wspomnienia wojenne, listy, biografie ludzi zmuszonych uporać się z Holokaustem.

3. Jakie 3 książki zabrałbyś/-łabyś ze sobą na bezludną wyspę?
To zależy na jak długo zostałabym tam wysłana :). Jeśli załóżmy na rok, to wzięłabym "Czarodziejską górę" Tomasza Manna (pierwsza z tych dla mnie ważnych), "Opowiadania zebrane" Virginii Woolf (bez V. nigdzie się nie ruszam) i zbiór całego dorobku Wisławy Szymborskiej, który posiadam w wersji polsko-włoskiej (miałabym dwa w jednym, naukę języka i balsam dla samotnej duszy). Jeśli jednak wiedziałabym, że mam tam zostać aż do śmierci to zamiast Manna wzięłabym "Finneganów tren" Jamesa Joyce'a . Ta książka to jedna wielka zagadka, więc miałabym czas, by tygodniami, miesiącami, latami, rozgryzać co Wielki Joyce miał na myśli. Umarłabym bardzo inteligentna. Albo przedwcześnie na skutek obłąkania.

4. Jakie pytanie zadałbyś/łabyś swojemu ulubionemu pisarzowi?
Jak to jest kiedy fikcja staje się ważniejsza niż życie i co na to miłość?

5. Co sądzisz o e-bookach i audiobookach?
Nic mądrego co byłoby poparte doświadczeniem. Nie korzystam ani z jednego ani z drugiego. Kilka lat temu wysłuchałam "Lolitę" Vladimira Nabokova i musiałam ją po czasie ponownie sama przeczytać, bo podświadomie ciągle traktowałam tę książkę jako nieprzeczytaną. Miałam wobec niej wyrzuty sumienia. Słowa czytane przez kogoś do mnie nie docierają, nie wpadają w ogóle do głowy, błądzą ponad nią i szybko umykają. Muszę czuć książkę, wiedzieć jak wygląda, zbliżyć się do niej. Książka musi ze mną sypiać, kąpać się, pić kawę, spędzić ze mną kilka dni. No i najważniejsze... bez ołówka w ręce nie czytam. Zazwyczaj ołówki są dla mnie zakładkami. Dlatego też do ołówków mam ogromny sentyment. Nie wyrzucam. Zbieram ich końcówki i przywożę sobie z różnych miejsc nowe.

6. Czy lubisz kryminały i fantastykę i dlaczego tak lub nie?
Nie lubię. I nie wiem dlaczego. Nie potrafię się przełamać.

7. Czy uważasz, że praca tłumacza jest tak samo ważna jak pisarza? Jacy tłumacze i jakie ich tłumaczenia są według ciebie najlepsze?
Jest ważna, ale na zupełnie innej płaszczyźnie. Tłumacz byłby dla mnie równie ważny, gdyby była jakaś konsekwencja tłumaczeń. Gdyby jeden tłumacz (oczywiście na ile to możliwe do jego śmierci) miał monopol na danego autora. Jak na przykład w dużej mierze udało się to Markowi Bieńczykowi, który przekłada Milana Kunderę, czy Magdalenie Heydel dokonującej przekładu Virginii Woolf. Jednak tak się nie dzieje, nazwiska pojawiają się, by ulec zapomnieniu do następnej wydanej książki autora. Niczyja w tym wina, ale drażni mnie to. Obecnie za wirtuoza i mistrza tłumaczenia uznaję Krzysztofa Bartnickiego. Trzynaście lat z Jamesem Joycem to wyczyn wart szacunku i ukłonów. Z tego co wiem, Krzysztof Bartnicki na bezludną wyspę już by go nie zabrał. Odczuwa coś na miarę wstrętu, ale "Finneganów tren" to akurat dzieła w dziele dziełem nakręcane. Mam nadzieję, że pozostali tłumacze jednak czerpią radość z tego co robią, bo inaczej wstręt mógłby się rozprzestrzenić i zarażać czytających. 

8. Czy zdarza ci się nie pamiętać treści przeczytanej książki?
Oczywiście, że tak. Notorycznie. Dlatego zużywam dużo ołówków notując na marginesach książek i prowadzę kilka notesów. Po jakiś pięciu latach prowadzenia notatek nie znajduję już tego czego szukam w danym momencie. Ale jak otwieram książkę i czytam pierwszy, drugi, trzeci podkreślony fragment to pamięć wraca.

9. Które książki są według ciebie przereklamowane?
Te na które wydano za dużo pieniędzy by je reklamować. Nie pojmuję tej polityki. Celebryci straszą z okładek książek w top ten, a wartościowe książki marnieją w zakurzonych regałach. Debiuty tylko wysoko postawionych Wydawnictw trafiają w nowości. To boli najbardziej, bo rządzi się ten biznes jakimiś błędnie postrzeganymi zasadami. Na pewno z etyką nie mają one nic wspólnego. Kasa, jak wszędzie obecnie, a książka na to nie zasługuje.

10. Jaki jest Twój ulubiony cytat pochodzący z książki, którą kiedyś przeczytałeś?
Nie przywiązuję się do pojedynczego, wyrwanego ze środka książki fragmentu albo jak to często w e-cytatach bywa do połowy zdania, bo udało się pisarzowi erudycyjnie błysnąć. Raczej wracam tylko do tych autorów, których czytam całościowo, z którymi mnie łączy jakaś specyficzna więź zrodzona z większego dorobku literackiego. Wtedy w każdej ich książce znajduję coś ważnego do odnotowania. Jednak w związku z tym, że posiadam wszystkie książki Virginii Woolf przełożone na język polski, to z niej cytatów mam najwięcej. Sentymentalnie ulubionych. Poza tym Mann, Kundera, Hrabal, Kafka, Roth, Hesse, Dostojewski, Czechow, Oz, Chwin, Rylski, Myśliwski, Kapuściński, Hłasko, Huelle, Varga, Stasiuk, Miłosz, Iwaszkiewicz, Filipowicz, Stachura. Sami mężczyźni, tak wiem. Z kobiet Woolf, Plath, Veteranyi, Nin, Hill, Sontag, Bachmann, Jelinek, Osiecka, Janko, Szymborska. Poetów traktuję osobno, sporo ich poza tymi o których już wspomniałam... każdego dnia mam pod ręką jakiś tomik poezji i dużo cytatów ( E. Lipska, J. Hartwig, E. Dickinson, A. Achmatowa, R. Putzlacher, T. Różewicz, P. Celan, T. S. Eliot, Z. Herbert, J. Brodski, J. Keats, J. Kronhold, M. Południak, G. Kozera, J. Dehnel  ). Świadoma jednak jestem zmian i dopisków. Pewnie już jutro ktoś mi się jeszcze przypomni kogo nie wymieniłam (dopisek po dwóch dniach... oczywiście, że zapomniałam i już naniosłam kilka zmian :)

11. W jakim celu piszesz swojego bloga?
Początkowo pisałam by pisać. Cokolwiek. Często bardzo prywatnie, dzieliłam się słabościami i radościami, jak to matka domowa, z dwójką dzieci, pracą i masą obowiązków na głowie. Sparzyłam się i zaznałam kilku niemiłych upokorzeń. Kiedy jesteś zbyt szczęśliwy, uśmiechasz się ponad normę, ludzie myślą, że jesteś hipokrytą, że jesteś sztuczny, bo jak to - w dzisiejszych czasach można mieć dobrego męża, grzeczne dzieci i emocjonować się drobiazgami, okruchami z codzienności? Ze wszystkich sił próbują nasrać ci na życie by nie było zbyt kolorowe, a bardziej gówniane. Bo takie jest trendy i przynajmniej jest o czym rozmawiać. Ludzie myślą, że przez pancerz szczęścia ból nie dociera. Że kiedy o czymś się głośno nie szczeka, to myśl ta nie rani. Poddałam się. Wycofałam z portalu Onet (mimo iż powinnam skakać z radości, gdyż pewnego roku dotarłam do pierwszej trójki finałowej kategorii "Ja i moje życie" na Blog Roku), bo po raz kolejny potwierdziłam się w tym, że ja między tłumy się nie nadaję. Męczyły mnie tysiące wejść dziennie. I kilkanaście e-maili dziennie. Głowa mi puchła i uszy usychały. Anonimowi mieli najwięcej do powiedzenia w wiadomościach prywatnych. Zadałam sobie pytanie po co to? Marnuję czas, który mogłabym poświęcić mężowi, dzieciom, rodzinie, przyjaciołom i książkom. Stąd moja przeprowadzka na mniejszy, bardziej kameralny (wtedy, bo teraz już każdy blog prowadzi :) serwer i skupienie się raczej na pasji niż anegdotach z życia wziętych. Przetrwałam jakoś atak na moją osobę czemu stałam się taka nudna i grzecznie tłumacząc odpowiadałam, że taka teraz moja potrzeba. Zaczęłam pisać więcej o literaturze, która z każdym rokiem była mi bliższa. Dzielić się tym co w jakiś sposób na mnie wpłynęło, dotknęło, poruszyło i wiąże się z kulturą. Nie jakąś masową, częściej niszową, tą która faktycznie mnie dotyczy, kobietę z małego prowincjonalnego miasteczka Kornela Filipowicza. Nigdy nie zawarłam żadnego układu z Wydawnictwami, nie dostaję książek w zamian za recenzje, bo nie potrafię pisać o czymś co mnie nie interesuje. To nie jest mój zawód. Moim celem nie jest stricte propagowanie literatury jako ogółu, a jedynie dzielenie się tym na co natrafiłam, co wydaje mi się istotne, warte odnotowania, niekoniecznie dla innych choć z nadzieją, że ktoś dzięki mnie coś ważnego dla siebie odkryje. Nie mam wielu czytelników, zanudziłam niektórych i sobie poszli :) Ale właśnie tak mi dobrze, wśród tych stałych którzy zostali, wśród tych mi bliskich, z których kilkanaście osób jest ze mną od samego początku (dziękuję). W przeciwnym razie nie odpowiedziałabym na te wszystkie pytania, bo jakby nie było odsłaniam siebie. A ja nie lubię o sobie rozmawiać.

Teraz powinnam nominować kolejne osoby i przepytać je. Niestety nie podejmę się, bo już krąży to wyróżnienie jakiś czas w sieci i nie chcę dublować. Jeśli ktoś ma ochotę na dyskusję zapraszam na e-mail, bądź profil fb. Zachęcam do odpowiedzi nawet na pojedyncze pytania wszystkich, którzy mnie odwiedzają. Dobranoc tym, którzy dotrwali do końca :)
Zresztą czy tutaj ktoś jest o 2:38?

Czy ktoś może mi zdjąć psa z poduszki i drugiego psa ze stóp?
A może jeszcze poczytam?
Susan Sontag czeka z końcówką Dziennika.
Tak, jeszcze chwilę poczytam, inaczej nie zasnę.


2012-12-01

Z dialogów rodzinnych odc. 22 - rozmowy (nie) kontrolowane


Brat: Lola, zbliża się Mikołaj i Święta, musisz być grzeczna i nie marudzić tyle.
Siostra: Ale ja nie marudzę.
Brat: Jak to nie? Ciągle to robisz, tak pod nosem.
Siostra: Charlie, ja nie marudzę!
Brat: Taaaak, a co zrobiłaś przed chwilą, kiedy graliśmy w karty?
Siostra: To był foch.

Uwielbiam weekendy i ich rozmowy!