Magdalena
Tulli, autorka czterokrotnie nominowana do finału Nagrody
Literackiej Nike, nadal po tegorocznym ogłoszeniu werdyktu pozostaje
jedynie w kręgu wyróżnionych nominacją i kolejnym, czwartym już
Złotym Piórem. Zdaje się, że w mniemaniu jury temat jej ostatniej
książki mógłby się wydać tematem do znudzenia powtarzanym,
schematycznie powielanym, bo cóż nowego można wyczytać z
rozdrapanych po wielokroć ran, i ileż można brać na siebie eposów
rozliczeniowych z cudzą przeszłością. Mylne jednak i krzywdzące
jest podchodzenie do tej książki jako do pomnika ofiar wojny i
stanu powojennego, i choć antysemicka nagonka wywarła spory wpływ
na życie jej bohaterów, to jednak niewiele w niej pospolitych żali
spłycających wartość i ważność tej książki. Co słusznie
doceniono w tym roku Nagrodą Literacką „Gdynia” i Nagrodą
Literacką „Gryfia”.
Właściwie
to książka ta, w swojej obszerności, jest jedynie książeczką.
To niespełna sto pięćdziesiąt stron składających się na siedem
odrębnych, a jednak będących całością opowiadań. Jedno
uzupełnia drugie, ale równocześnie samo w sobie się broni jako
krótka forma wspomnieniowa, przenikająca do głębi poruszonym
tematem, sposobem na niego i kunsztem literackim autorki. Magdalena
Tulli, podczas prezentacji do Nagrody Nike, zdradziła że nie miała
pomysłu na stworzenie i wydanie takiej właśnie książki. Teksty,
które powstały, były pisane na zamówienie, między innymi do
antologii polsko-niemieckiej na tematy wojenne, a także do
słoweńskiej gazety „Delo”. Pracując nad zamówieniem jeden
tekst nie wyszedł, wylądował w szufladzie, powstał kolejny. Z
miniatur zaczął tworzyć się zarys, a po dopisaniu brakujących
fragmentów powstała całość, która mimo swej niewielkiej
objętości ma ogromną siłę rażenia.
Obraz,
którym posługuje się Magdalena Tulli, przemawia do czytelnika
oczami małej dziewczynki. Osiemnaście lat po wojnie nadal w
przedszkolu nieposłuszne dzieci straszy się Niemcami, którzy
później śnią się po nocach niejednemu z maluchów. Panuje
publiczna egzekucja za posikanie prześcieradeł. Hańba i niepewność
słów do spalenia, do spalenia, cała wasza rodzina jest do
spalenia nawarstwiają się jak trujący grzyb na korze mózgu
małego dziecka. W Polsce lat sześćdziesiątych nadal w powietrzu
wisi strach, brak wiary i agresja. Ludzie chcą żyć jak przed
wojną, ale zbyt mocno wszystko się skomplikowało, klocki – całe
miasta rodzin powojennych – stały się z lekka krzywe i
zdekompletowane.
Autorka
nie ukrywa faktu iż wspomnienia dotyczą jej rodziny, że do takiego
represyjnego przedszkola sama uczęszczała, i to ona jest tą
zalęknioną, samotną dziewczynką, której tożsamość trudno
uchwycić. Jej matka, była więźniarka obozu Auschwitz, po utracie
wszystkich bliskich decyduje się na założenie rodziny z
obcokrajowcem. Owocem miłości Polki i Włocha, w niezwykle
skomplikowanej na tamte czasy sytuacji, na świat przychodzi dziecko,
które przez całe swoje życie będzie naznaczone tragedią osobistą
matki. Kobieta nie radzi sobie ze wspomnieniami wojennymi, z cudem
ocalonym życiem, które jak się okaże po dziesięcioleciach,
jednak nie sposób ocalić. Z kolei ojciec, Włoch z dobrego bogatego
domu, wydaje się być obojętny na cierpienia i surowość żony, a
wychowaniu córki w atmosferze oziębłości zdecydowanie
przyklaskuje. Dziewczynka pozbawiona miłości matki, zwracająca się
do niej po imieniu, znająca lepiej jej sukienki niż nią samą,
rokrocznie opuszcza na wakacje matkę i spędza ten czas u babci w
Mediolanie, w rodzinnym domu ojca. I tam jednak wielkiej miłości
nie zaznaje. Zrozumienia nie odnajduje też ani u koleżanek, ani u
nauczycieli, bo w szkole nie radzi sobie nawet z podstawowymi
obowiązkami. Obrywa najgorsze stopnie i bierze na siebie
najboleśniejsze pręgi odrzucenia.
Ta
książka nie jest powieścią, zamkniętą całością, w której
temat zostaje do granic wyczerpany i poddany objaśnieniom. To
zaledwie szkic, jedno oczko z potężnego splotu historii, w którą
dane jest nam się przyodziewać. Szkic, który stoi na straży
pamięci o milionach istnień traktowanych przez los w podobny sposób
lub, co prawdą nieuniknioną, jeszcze okrutniejszy. Czy uda się
kiedykolwiek zatrzymać tę pędzącą maszynerię traum i obrazów z
przeszłości? Wątpliwe, bo z pokolenia na pokolenie, nawet jeżeli
bardzo niechciany, to spadek nam się należy. A jak sobie z nim
poradzimy tego już nikt nie jest w stanie przewidzieć.
![]() | |
Magdalena Tulli, Włoskie szpilki Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011, s.143 |