2013-01-04

Bywają słowa parasole


Wyjątkowo w tym roku rzadziej bywam zmarznięta. Może to efekt ciepłych myśli i stanowczego marszu w przód, z postojami na refleksje, ale bez dłuższego patrzenia w przydrożne, obce okna. Ważny rok dla mnie, bez obciążeń. W zeszłym o tej porze stałam na środku zamarzniętego jeziora. Groziło to pęknięciem rzeczywistości i zapadnięciem serca w mroczną głębinę, ale w porę złapałam się rzeczy istotnych. Nic nie jest ważne co wychodzi poza mój świat. Nikt, kto go nie próbuje rozumieć i za drzwiami wyśmiewa. Jestem tylko dla tych, którzy na to zasługują i czuję się szczęśliwa w tej swobodzie wyboru. Śpiewam przy pracy. Czytam do późnej nocy. Śnię i po roku znowu sny pamiętam. Mam o czym i z kim rozmawiać. Ludzie nie są niezastąpieni.
Nastawiono mi wczoraj kręgosłup w czternastu miejscach. Radosny ból. Mogę znowu czytać w wannie, wiązać buty, tańczyć z młodszą i prowadzić samochód. Robię powoli podsumowanie w biblioteczce, spoglądam wstecz na lektury minionych dwunastu miesięcy. Prawie pięć książek na miesiąc, sporo poezji, czasopism i artykułów w sieci. Dużo w sobie noszę. Jedyną książką, którą porzuciłam tego roku były "Trociny" Krzysztofa Vargi. Kojarzy mi się ona ze staniem na środku tego zmarzniętego jeziora, o którym wspomniałam powyżej i wytykaniem palcami za krzywe drzewo genealogiczne i przykrótkie rękawy, albo ulubiony portret na ścianie czy wrodzony tik nerwowy. Nie rozumiem negacji wszystkiego i fascynacji tym stanem ducha. Po co mi to w książce? Obraz zarzynanych zwierząt ma pociągać literacko, emocjonalnie czy może mężczyzn za przyrodzenie? Przekleństwa, słowne wymiociny, dłużące się torsje i niczym czkawka powtarzające się przecinki jakby nie można było wyrz... tego krótszym zdaniem. Idąc dalej językiem Vargi używanym w jego wynoszonej do rangi "najlepszej pozycji minionego roku" książce, czułam jakby mi ktoś jelito wyjął na stół i kazał się mu przyglądać, a po północy ciąć na kawałki tasakiem do mięsa i patrzeć jak zwija się niczym wydłubana z ziemi przez dziecko połowa uwalonej błotem i krwią przerośniętej glizdy. 
Owszem, można takim językiem, ale jaki ma to cel? Komu ma pomóc? Autorowi? Czym się wyróżnić poza to co widujemy na co dzień w pokazywanych do znudzenia patologiach. Jedno wielkie cierpienie ciała i umysłu. Z całym szacunkiem dla felietonów pana Vargi, prawie czterysta stron (metrów jelit) pełnych narzekania jest dla mnie nie do przetrawienia. "Przytuliłam kamienie" Krystyny Januszewskiej na trąconą stabilność wrażeń literackich i zapaliłam światełko w wymarzonym włoskim domku, który dostałam w prezencie od męża. Mogę powiedzieć, że pani Krystyna uratowała Gwiazdkę i mój czytelniczy koniec roku. Udowodniła, że można pięknym językiem opowiadać nawet smutne historie, i że wierna jestem tej formie. Z poetyczności zamierzam się nigdy nie otrząsać. Nawet jeśli negacja zamiast kropel deszczu będzie z nieba spadać. Bywają słowa parasole. I domy ostoje. 


Życzę drobnych radości w Nowym Roku i parasoli na wszelkie niedogodności!