2009-02-25

Kosiam mami

Od jakiś dwóch tygodni Lola całymi dniami nadaje. Jest jak małe przenośne radyjko. Skrzeczy, szumi i wszystkim przerywa. Ważne, że jest bezprzewodowa.
Rozmawia z lalkami, z psem, z książkami, z nami, z łyżką, z kredką, z kapciem... ze wszystkim, ma po prostu nieodpartą potrzebę komunikowania głośno co robi. Bardzo głośno.
Mówi podczas jedzenia, mówi kiedy myje zęby, kiedy się bawi, kiedy zasypia.
I przez sen też już mówi.
Dogoniła tym swoim gadulstwem swojego brata - big max gadułę.
A gaduła dodać gaduła równa się zero minut ciszy przez cały dzień.
Ot taki urok bycia mamą :)

Są tego plusy i minusy. Minusy są takie, że na wieczór nie słyszę własnych myśli, nie pamiętam co miałam zrobić, nie chcę nic robić.
Kładę się obok tapczanu, a nie na tapczan. Piję gorzką herbatę i dopiero przy ostatnim łyku stwierdzam, że zapomniałam ją posłodzić. Czytam dwie strony książki po czym wracam do początku, bo nie wiem o czym czytałam.
A kiedy już po północy kładę się do łóżka to zamieniam się w głaz.
Głuchy głaz.
Zasypiam i śnię sen za snem... tak realistycznie, tak namacalnie, tak całą sobą, że zaplątuję się w nocy w szlafrok i o poranku wyglądam jak wariat owinięty w kaftan bezpieczeństwa i do tego nakryty dwoma kołdrami :)

Plusy są takie, że ten cały radiowy ambaras doprowadził do zwiększenia statystyki wypowiadanych przez Lolę słów. Chłonie je jak gąbka wodę. Powtarza, uczy się, zapamiętuje i coraz więcej ich stosuje w mowie potocznej.
I tym oto sposobem doczekałam się słów, na które chyba każda mama czeka z taką niecierpliwością jak na pierwszy chwiejny kroczek.

         juja  kosiam mami, czyli julia kocha mamę

Takie słowa rozświetlają ciemny pokój, wpuszczają w ciało motyle, otulają na całą noc. Sprawiają, że zmęczenie odwraca się na pięcie i odchodzi. Tak się cieszę, że już są, że słyszę je nie tylko na dobranoc. Że nie są już tylko automatycznym powtórzeniem słów. Są świadomym wyrażeniem uczucia.
Też Cię kosiam juju... od zawsze i na zawsze.


Ojjjj, kiedyś będę tęsknić za tym dziecięcym gadulstwem 
 


2009-02-24

Moje okno na świat

Inwazja śniegowych płatków trwa. Wygląda na to, że wiosna nadejdzie latem, a lato jesienią. Patrząc na te metrowe zaspy wokół domu jak zacznie się odwilż to odpłyniemy w szczere pole.
Samochodu już prawie nie widać. Drugim o poranku znika mąż i pojawia się późnym popołudniem. Wyprawa z wózkiem jest niemożliwa, chyba że go na deskę snowboardową zamontuję, w innym wypadku ujadę może kilka metrów i padnę z wycieńczenia. Na piechotę Lola dochodzi do skrzynki pocztowej, a potem to już na kangurka z powrotem.

Stałam się więc ostatnio zawodową kurą domową. Uwięziona zostałam w domku na końcu świata i od dwóch tygodni wiem tylko tyle, co dzieje się w sadzie obok.
Czyli nic.
Polepszyłam jedynie swoją wiedzę ornitologiczną i kulinarną. Właśnie dziś przyrządziłam rozgrzewającą zupę krem z porów, z cebulką, czosnkiem, serem camembert i białym pieprzem. I mogę ją jeść i jeść... ale i tak mi zimno. Hibernacja trwa.

Ale może to i dobrze, że uwięziona zostałam, bo warunki na drogach fatalne, aż strach się poruszać.
Moja przyjaciółka miała wypadek. Cudem z niego wyszła żywa, ale to tylko dlatego, że miała cholerne szczęście i zapięte pasy. Dwie doby była nieprzytomna. Przez dwie doby jej mąż umierał z przerażenia. Czterdzieści osiem godzin niepewności... nikomu nie życzę.
Teraz z poważnymi obrażeniami leży w szpitalu i walczy o zdrowie, krwiak mózgu, pęknięta podstawa czaszki, wstrząs mózgu, złamany obojczyk ... myślę o niej od kilku dni i o tym, jak to możliwe, że życie jest tak kruche? Jak to możliwe, że piątek trzynastego godzina 13.00 jednak jest pechowy? Przecież to miał być tylko przesąd.
Życie to ruletka. Każdego dnia ktoś przegrywa, ale dopiero jak jest to ktoś nam bliski zdajemy sobie sprawę z tego, jak ulotne jest istnienie ludzkie.
Sami jednak często igramy z nim i nie dbamy w żaden sposób o to, żeby zaszyć dziury w kieszeniach i nie stracić życia gdzieś tam po drodze, w zupełnie przypadkowy sposób. Nie chodzimy do lekarzy na rutynowe kontrole; nie zapinamy pasów, bo to kawałek; nie ubieramy kasku na stoku, bo jesteśmy zbyt pewni własnych umiejętności; jeździmy na rowerach po zwykłych drogach, a nie po specjalnie przygotowanych do tego trasach; nie strącamy sopli z dachu; nie zmieniamy w porę letnich opon w samochodzie; nie montujemy w domach czujników na dwutlenek węgla mimo, iż kosztują zaledwie 150zł ...

Ryzykujemy. Często sami na własne życzenie. Nie można popadać z skrajności, nie można też oszukać przeznaczenia, ale czasem można zdrowym rozsądkiem i ostrożnością uniknąć nieszczęśliwego wypadku.

Trzymaj się kochana, jestem z Tobą, wszystko będzie dobrze i znowu będziesz nas rozmieszać do łez 
 
 

2009-02-20

Jutro... będzie futro

Niepostrzeżenie dzień za dniem wymyka się z kalendarza.
Odfruwa kartka za kartką. Spada na kawowe kafelki w kuchni.
Depczę ją.
Przeskakuję.
Omijam.
Przyglądam się jej z głową lekko przechyloną w prawo, jak kanarek w klatce.
Nie wiem co będzie jutro.
Wiem tylko, że nie mam obiadu i skarpetki się skończyły.

W pracy nieciekawie. Coraz gorzej. Co ja zatem od września robić będę?
Nie widzę już dalszego sensu brnąć w czymś co mnie boli od środka, męczy, szarpie za wnętrzności.
Ale czy ja sobie tak mogę marudzić i wybrzydzać, jak kryzys przypłynął i frank mi się śni po nocach? Wypłata z miesiąca na miesiąc kurczy się bezczelnie jak lodowiec na końcu świata, ale mimo wszystko jeszcze z niej kapie coś na utrzymanie firmy. Patrząc jednak na tendencję spadkową owego biznesu to domyślam się, że do września ten lodowiec zaleje mnie na dwukrotną wysokość mojego ciała.

Czy mam coś planować? Jak tak, to kiedy?
Już teraz? Jutro? Pojutrze?
Jak to zaplanować? Zresztą... co mi da planowanie dzisiaj. Dzisiaj to ja sobie mogę mięso na rosół wyjąć. Czy w ogóle ma jakiś sens planowanie czegokolwiek?
Jak lepiej żyć, z planem, czy bez planu... codziennością, czy niewyraźną przyszłością. Łudzić się. Marzyć. Wybiegać przed szereg. Czy może lepiej trwać w niewiedzy i własnym niezdecydowaniu.
Łapać wiatr w żagle, czy latawiec za sznurek.
A czy ja wiem, czy we wrześniu w ogóle wiać będzie?

Nie wiem co przyniosą najbliższe miesiące. Wakacje. Wrzesień.
Wiem tylko, że Lola pójdzie do przedszkola i uschnę sama w domu, jak ten kwiatek co go na poddaszu od grudnia zapomniałam podlać.
Ale poza tym nic więcej nie wiem...
I wkurza mnie ta niewiedza...
Cholernie mnie wkurza, bo ja nigdy taka niezdecydowana jeszcze nie byłam i niepewna tego co wymyślę do września.

I wiecie co... ta cała trzydziestka przestała mi się podobać.


p.s. i trole przyjechały, dlatego tak sobie marudzę




2009-02-19

Chcę pączka!

Od rana wszędzie trąbią o pączkach, faworkach i kaloriach. O tym, że jeden pączek ma około 220kcal i o tym, że jak się go nie zje w tłusty czwartek to się nie będzie człowiekowi wiodło. No więc, żeby nie było, że przesądy to brednie to ja CHCĘ PĄCZKA!!! TERAZ, natychmiast... do kawy!!!
S.0.S... chcę pączka !!!!!!! :)
Z podwójną porcją czekolady, i z advocatem , i z dżemem truskawkowym  i z pękającym na wierzchu lukrem ...

A oto auto, którym ewentualnie mogę wybrać się po owe pączki. Patrząc na jego stan pokrycia śniegiem raczej nie mam pewności, że dziś po nie dojadę ...

 

  To widok z okna tarasowego... ciągle sypie

 

  a tyle mam śniegu na balustradzie balkonowej...

 
A tu jeszcze nasze przydomowe igloo.

         Charlie w trakcie urządzania wnętrza

 

     Lola  w trakcie błogiego wypoczynku po pracy

 

  Virginia w trakcie zjawiska zwanego "katapult z igloo" :)

 


Życzę Wam kochani obżarstwa bez wyrzutów sumienia. Tylko raz w roku taki dzień się trafia, że możemy sobie z tyłka pączka zrobić :)
Smacznego.

Wasza niecierpliwie oczekująca na pączusie
Virginia

2009-02-17

Notesikowo

Sercem mojego domu jest dwunastoosobowy stół w jadalni, z wiecznie za krótkim, albo za długim obrusem, bo jego wymiar określam tylko słowami pięć krzeseł na jedno. I nie wiem zupełnie dlaczego pani w sklepie nigdy nie wie, czy obrus który mi się podoba będzie pasował. Zazwyczaj nie pasuje.
Ale nie ważne, ważne, że stół ten żyje pełnią radości i odzienie wierzchnie nie wprawia go w kompleksy.
To przy nim jemy... rozmawiamy... odrabiamy lekcje... układamy lego, puzzle i rysujemy. Uprawiamy codzienność.
Przy nim pracuję, czytam, oglądam filmy, piszę, decoupage tworzę. To on jest łącznikiem mojego laptopa ze światem wirtualnym, z Wami.
Przy nim się budzę i przy nim zasypiam. Dosłownie i w przenośni.
Ten stół ma duszę złożoną z cząstek całej naszej rodziny. Chyba dlatego wszyscy tak miło spędzamy przy nim czas.

Na środku stoi storczyk w lawendowej donicy. Wypuścił właśnie dwa nowe pączki w stronę okna. Dał się nabrać na wiosnę. Na krześle obok mnie leży yorkiś i trzęsie się z zimna. Też ma uczulenie na zimę.
Po prawej stosy raportów z pracy, które przeglądam tam i z powrotem, jakieś formularze, kartki, karteczki i inne śmieci. Po lewej książki, te co czytam, te do których chętnie zaglądam, te które przeczytać chcę w następnej kolejności. Czasem leżą na stole, czasem na oknie obok stołu.
W tle zabawki, galaretki w czekoladzie i ketczup po śniadaniu, który schować zapomniałam.

I moje kalendarze, notesy i notesiki... cała armia.
Kalendarz z zeszłego roku, bo do pracy potrzebny. Tegoroczny z pracy, tegoroczny prywatny. I jeszcze dwa inne, które dostałam.
Notes z cytatami z filmów, książek, wywiadów, maili do mnie, które mnie wzruszyły... Notes - pamiętnik moich dzieci, który ja prowadzę... Notes - pamiętnik Charliego, który też coś tam skrobie, a ja chętnie przeglądam... Notes na myśli moje niepoczesane, które jak przeczeszę, to może kiedyś Wam pokażę. Czasami to krótkie zdania. Czasami pół strony słów chaotycznie naniesionych, żeby tylko nie umknęły. No i dziennik mój, osobisty, taki który Wam dane nie będzie nigdy przeczytać, bo nie ukrywam faktu, iż blog to blog, daję Wam jakieś siedemdziesiąt procent siebie, pozostałe trzydzieści gdzieś muszę umieścić.

Dużo tego, nie? Ale to mój nałóg... słowa, myśli, marzenia. Nie robię w nich notatek codziennie, czasem nawet cały tydzień do nich nie zajrzę, ale są one częścią mnie i ta część mnie kiedyś tam pozostanie z moimi dziećmi. Dlatego to robię. Dla nich. I dla siebie też, bo czuję taką potrzebę.
Pamięć jest ulotna. Słowa są wieczne.

Wasza Pani Notesikowa :)
Virginia


2009-02-16

Biało wszędzie... co to będzie

Zasypało nas. Od przodu, od tyłu i na wprost też. Padało dwa dni, a wiatr tańcząc na wolnej przestrzeni stworzył na śniegu nieregularne wydmy. W niektórych miejscach wpadłabym do śniegu po uda, jakbym tylko wpaść chciała, ale wolałam czujnie pieczę sprawować nad Lolą, która eksperymentowała ze zjawiskiem znikania w śniegu.
Zbudowaliśmy igloo, takie z przejściem na wylot, jakby się zawalić miało, żeby za nogi można było wyciągnąć jednego i drugiego. A potem rozpoczęła się akcja odkopywanie domu i drogi... no i trwała dwie godziny.
Uwielbiam nasz zakątek końca świata, ale jak przychodzi taka dwudniowa zamieć, to robi się na tyle ciekawie, że trzeba jakieś 150m drogi odśnieżyć, żeby wyjechać na główną drogę.
A to, że wczoraj ją druga połowa odśnieżyła, i dziś też, to jeszcze nie znaczy, że jutro o poranku z domu wyjedziemy...

p.s. valentinesy spędziliśmy tradycyjnie w domu, w miłości rodzinnej do kupy zebranej.
Dostałam ciekawy prezent... książkę "Brida", czekoladowego lizaka i własnoręcznie przyrządzone przez drugą połowę golonko po bawarsku :)
I tak sobie wieczorem z tej okazji troszkę do naszych klimatów młodzieńczych wróciliśmy muzycznie

I trzy kartki dostałam. Od Charliego (najcenniejsza, bo pierwsza taka własnoręcznie napisana), Drugiej Połowy i Przyjaciółki Pisarki.
Wszystkie prosto z serca. Dziękuję.

Wasza wełną zewsząd otulona
Virginia



2009-02-13

Na dobranoc

"Świat, w którym żyje każdy człowiek, zależy
przede wszystkim od sposobu,
w jaki go pojmuje. To samo zdarzenie,
które lotny umysł ujmuje interesująco
i odbiera jako przygodę, dla umysłu płaskiego i banalnego
będzie bezbarwną sceną z życia codziennego.
Pierwszym i najważniejszym warunkiem szczęścia w naszym życiu jest to, czym jesteśmy, 
nasza osobowość"

                             "Dziewczyna z zapałkami" Anna Janko




2009-02-11

Za oknem znowu pada deszcz ze śniegiem, szarość króluje, horyzont zanika. Wiosna mimo kilku prób przejęcia pałeczki, poddała się. Odeszła. Zapomniała jak bardzo potrzebna jest ludziom do życia, szczególnie mojej skromnej osobie. Jestem spragniona słońca, pączków na drzewach i długich ciepłych wieczorów na tarasie. Chcę już zobaczyć motyla, ludzi na rowerach i kwiaty w ogrodach ...
Zupełnie inaczej się wtedy myśli, żyje i oddycha.
Wnoszę zatem apel i zbieram podpisy pod petycją o przywrócenie wiosny :)

Nawet kryzys gospodarczy już zupełnie nie ma czym oddychać. Robi się niebezpiecznie nerwowo i chyba pora kupić świnkę skarbonkę. Taką jak to za dawnych lat się w kiosku ruchu na rogu ulicy kupowało.
Upada wszystko co wydawało się, że przetrwać powinno. Huragan sieje postrach wśród całego świata, zwanego obecnie wyjątkowo niestabilnym dominem.
Ludzie nie mają w co inwestować, na słowo giełda wszyscy torsji dostają, nieruchomości spadają z cen i jest ich coraz mniej na rynku, a banki stały się największymi wrogami przeciętnego kowalskiego, bo pomału taki nie spełnia warunków, żeby w ogóle do banku zostać wpuszczonym.
Myślmy zatem...może coś wymyślimy, bo teraz to już etap, że myśleć muszą wszyscy.

Zasiadłam rano do swojej pracy, zrobiłam sobie kubek gorącej jeżynowej liptonki i przejrzałam raporty, które kurczą się w swych wynikach i co tu dużo mówić u mnie też wygląda to źle. Zaraz po skarbonce kupię sobie chyba jakiś poradnik "jak przetrwać" i być może skorzystam z wcześniejszych pomysłów mojej Drugiej Połowy. Będę turystów puszczać z góry w magicznej kuli, a jak nie będzie chętnych to sama siebie puszczę i może chociaż jakiś rekord guinnessa strzelę .. a co... jakby nie było też jakiś sposób na życie :).

p.s.
Charlie zaraz wróci ze szkoły, więc pora do kuchni się udać, włączyć radio i posłuchać może czegoś wiosennego, co bym obiadu w tej szarości nie zatraciła.
A Lolka właśnie ukradkiem dopiła mi resztkę herbaty i dumna jest, że się jej udało zrobić to niezauważalnie i polać drugą już dzisiaj bluzkę.
W przeprosinach otrzymałam całusa ze świeżej kieszonkowej dostawy. Od kilku dni przechowuje w nich buziaki i rozdaje swoją miłość z małych rączek... oby te zapasy się jej nigdy nie skończyły ...

A ja skończyłam "Kieszonkowy atlas kobiet"... wrócę jeszcze do niego. Fenomenu Marysi Peszek i jej "Paszportu Polityki" nie rozumiem, ale Sylwię Chutnik jak najbardziej tak. To cztery odrębne historie: Czarnej Mańki, pani Marii, paniopana Mariana i Marysi...
Mimo kieszonkowego formatu nie polecam jej jednak na lekturę wakacyjną... to raczej zimowy nastrój, takiej oto dzisiejszej za oknem szarości.

Miłego dnia kochane/ni :)


2009-02-08

Jaś wędrowniczek

Wybrałam się wczoraj na zakupy z ambitnym planem wzbogacenia szafy o elegancką bluzkę, elastyczne rajstopy i kolorystycznie zgrane ze spódnicą (upchaną w ekologicznej siateczce) buciki. Zamykałam się kilka razy w kabinie pod pretekstem wyglądania jak człowiek godny warszawskiej gali i ...Wróciłam z prezentem dla nowo narodzonego dzidziusia, paczką Haribo, nowym numerem "Bluszcza", kremowym stanikiem aktualnie niepotrzebnym, czternastoma bułkami i dwoma maskotkami.
To było do przewidzenia.

Po południu, w celach relaksacyjnych wybraliśmy się do przyjaciół, gdzie czekała na mnie miła niespodzianka i obdarowana zostałam zaszczytnym  honorowym tytułem matki chrzestnej. Ucieszyłam się niezmiernie, tym bardziej, że maluszek przyszedł na świat w osiemnaste urodziny mojej siostry, a zatem wszystko zostaje w rodzinie.
Bożeszz, jaki on słodki jest... już zapomniałam jak wyglądają rączki rozpoczynające dopiero podróż przez życie, jak malutkie są paluszki u nóg, jak zapach noworodka wpływa na wzruszenie tkwiące w człowieku. Mały zadarty nosek, uszko niepozornie zagięte o poduszkę i usteczka lekko rozchylone gotowe na przyjęcie pokarmu miłości.

Wzruszeniu ulegli też nasi panowie, którzy wzruszyli się tym, że my się wzruszyłyśmy, no i postanowili się odpowiednio nawodnić.
Pan Tata, o twarzy i uśmiechu Kevina Costnera zniknął za drzwiami salonu, a tuż za nim podreptał mój pan, w celu dotrzymania mu towarzystwa.
Po chwili wrócili już ze szklaneczkami swojego ulubionego "soku z gumi jagód" (czyt. whisky). Czas działania soku od momentu wypicia do chwili podskakiwania na fotelach jest niezwykle szybki w ich przypadku. Śmieją się ze słów, które nawet wypowiedziane nie zdążą być. Ot, taka męska szczera radość ludzi rozumiejących się bez słów.
Nikt nie wie o co chodzi. Tylko przyjaźń ich rozumie.

W drodze powrotnej miałam zatem na tylnym siedzeniu troje dzieci.
Dwoje z nich, tych najmłodszych grzecznie siedziało, a trzecie nadawało jak z automatu: a wiesz, że johnnie walker to inaczej jaś wędrowniczek i on wyobraź sobie zaczynał od mieszania herbaty i potem długo, długo nic zanim pierwszą whisky zmieszał ... a wiesz, że ta zielona green label co mi na barku stoi to ona aż piętnaście lat leżakowała... a wiesz, że Wiliam Grant był czeladnikiem, i chór kościelny prowadził i to właśnie ksiądz odmienił jego życie, bo wskazał mu źródło specjalnej wody... a wiesz, że blue label to po sześćdziesiąt lat leżakuje... zdaje mi się, czy szybko jedziesz ?
... a wiesz że ten Grant to miał dziewięcioro dzieci, siedmiu synów i dwie córki, i wyobraź sobie, że oni wszyscy pomagali mu zbudować gorzelnię i rozkręcali biznes razem z nim ...  a wiesz, że whisky jak już mieszać to tylko z wodą, nie tam z żadną colą... no, a najważniejsze, wiesz, że  co cztery sekundy otwierana jest nowa butelka johnnie walker red label... kurczę, jak ja bym chciał mieć własną gorzelnię... mam wrażenie, że mnie nie słuchasz  i pędzisz do domu, żeby się mnie już pozbyć i do łóżka mnie upchnąć...

 - Ależ słucham kochanie...
 - No, bo myślałem... Czy ja już ci kiedyś to mówiłem?
 - Ależ skąd... nigdy, przenigdy...

Ach, Ci mężczyźni. Też potrafią być monotematyczni.

Ale wracając do wzruszeń bardziej kobiecych, pogrzebałam za wspomnieniami i znalazłam te oto zdjęcia małej Loli ...

 

 

 p.s.
Właśnie Charlie mnie zapytał, czy nas york pochodzi z Nowego Yorku. Mówię mu, że nie, że z innego Yorku. A on na to, że dziwnie mu tu musi być skoro z Anglii pochodzi i nas nie rozumie ...

Idę postawić rosół  i dokończyć "Kieszonkowy atlas kobiet"... przeraża mnie ta Polska nasza od wewnątrz... chwilami mam ochotę tą książką rzucić pod łóżko, ale jednak tego nie robię, nie wiem czemu... fenomen chyba tkwi w sposobie w jaki Sylwia Chutnik ujęła ten cały marazm. Boli samotność tych ludzi. 

Miłej niedzieli

Wasza przysypiająca dziś
Virginia

2009-02-06

S.O.S. Panika!!!

Śniła mi się dziś inwazja kosmitów. Przylecieli statkiem kosmicznym w kształcie piramidy egipskiej i ... proste. Porwali mnie.

Od rana próbuję się zmobilizować do zadań domowych, o pracy nie wspomnę, bo wypada mi nawet długopis z rąk. Wszystko tak szybko się dzieje, a ja przy tych emocjach niczym nakręcony bączek kręcę się w tym samym miejscu. Ale się zrobił ambaras :)
Ja, Virginia, zamieszkująca daleką galaktykę, inaczej zwaną wsią na zadupiu, ruszam 12 lutego do wielkiej Warszawy na uroczystą galę rozdania tytułów Blog Roku 2008. To tam z ust Oliviera Janiaka padnie kto owe nagrody otrzyma.
Czy się stresuje? Ależ skąd :) Wcale, a wcale.
Oczyma wyobraźni widzę jak zmierzam krokiem posuwistym na nie moich nogach w stronę sceny i łamię po drodze nieużywany dwa lata obcas, bądź zaplątuję się w kreację, której jeszcze nie mam.
Dobra... panikuję... nie ukrywam tego, że przerosło to moje najśmielsze oczekiwania, a biorąc pod uwagę, że śmiałość moja jest daleko w lesie, to może być ciekawie.

Dzieci moje kochane widząc strach w oczach matki zawisły na mnie w ramach wsparcia. Lola od rana każe się całować w rączki, bo chowa sobie całusy do kieszonki na potem. Charlie z wybitym palcem wskazującym potrzebuje mojej pomocy nawet w toalecie, ale aktualnie koniecznie muszę zabrać udział w konkursie jaki urządzają, a zatem się żegnam ... idę położyć sobie szklaną kulkę na łyżce i w ramach odprężenia zrobię kilka rund po pokoju. Dziwne zasady, wygrywa ten, któremu kulka spadnie pierwsza.
Druga Połowa dzwoni co pięć minut czy żyję... a ja chyba nie żyję... ja śnię. I w dodatku nie oddycham.

Wasza z kołatką zamontowaną u progu serca
Virginia


2009-02-02

Mohikanin

Tytułem wstępu: To nie moje życie... ale życie podobne do mojego.

Przed próbą skorzystania w poniżej opisanych metod wywołania seksu z łóżka, proszę skonsultować się z osobistym terapeutą, jak również z terapeutą partnera.
Za stłuczone kości lędźwiowe, jak również potargane piżamy nie odpowiadam.
Nie gwarantuję też, że włochate, buraczane dywaniki zmieszczą na sobie dwoje normalnej wielkości partnerów.

- Kuba... ja tu oszaleję - powiedziałam załamanym głosem do męża leżącego obok  i odłożyłam na nocną szafkę książkę otwartą od godziny na pierwszej stronie.
- To idź spać na dół - odpowiedział półgłosem mąż mój osobisty, zaczytany we własnej lekturze o latających smokach i dzielnych rycerzach.
- Nic nie rozumiesz! Możesz na chwilę odłożyć książkę, muszę z Tobą porozmawiać - mówiąc to, marszczę brwi i przybliżam się bliżej faceta, który ma trzydzieści lat i trzyma w rękach książkę ze smokiem o pięciu głowach na okładce.
- Za chwilę skarbie. Główny bohater właśnie złamał miecz i będzie walczył gołymi rękoma - odpowiada i zaciąga sobie kołdrę, aż po szyję nawet na mnie nie zerkając.
- Jesteś jak małe dziecko, mam nadzieję, że ten wielki smok odgryzie wszystkie pięć kończyn temu twojemu... jak mu tam... mohikaninowi - prysnęłam złośliwie i chcąc z impetem wyrażającym moją obrazę odwrócić się tyłem do męża, nie wymierzam dobrze mojego energicznego obrotu i spadam z hukiem z łóżka.
- To nie smok tylko dinozaur – dławi się śmiechem mój paskudny mąż.
Leżąc tak na buraczanym włochatym dywaniku uświadamiam sobie, że spaść z łóżka bez uprawiania seksu to mogę tylko ja. Ja... żona męża, któremu też zdarzyło się już spaść. Fala gromkiego śmiechu dopada mnie od tyłu i zaczynam szczerzyć zęby do wełnianej wycieraczki.
- Upsss, skarbie, czy coś się stało, bo nie wiem, czy to była część twojego zaplanowanego wieczornego spektaklu, który miał na celu przerwać moje oddanie się lekturze, czy może po prostu chciałaś niepostrzeżenie wymknąć się z łóżka?
- Chciałam popełnić samobójstwo i dawałam ci znaki, a ty zauważasz dopiero po fakcie – mówię, siedząc pod tapczanem i ciągle próbuję wyplątać się z pościeli ,ale osłabiona powstrzymywaniem śmiechu nie potrafię znaleźć odpowiedniego rogu.
- Kochanie... następnym razem przed snem otwórz okno i jak napadnie cię depresja to zamiast rzucać się z łóżka, rzuć się z okna i zawołaj z dołu czy się zabiłaś.
- Jakubie Walczak, to przestaje być śmieszne. Pomóż mi wstać, chyba za dużo dziś zjadłam.
- Dobrze piękna księżniczko, łap linę, ja rycerz wszech czasów, wciągnę cię do mojej wieży - mówiąc to rzuca mi jedną nogawkę od swojej piżamy i próbuje delikatnymi szarpnięciami podnieść mnie z ziemi.
Kiedy już unoszę się kilka centymetrów i prawie udaje mi się wdrapać, mój rycerz okazuje się oszustem i puszcza łączącą nas linę. Ląduję z powrotem na futrzanym dywanie, a śmiech paraliżuje mi policzki i nadymam się jak balon.
- Ojeju, księżniczka chyba znowu po kryjomu zjadła pieczoną świnię w zalewie z czerwonego wina - komentuje rycerz kulając się po tapczanie w moją stronę - Poświęcę się i skoczę żeby ją ratować - dodaje lecąc już w moim kierunku.
- Nieeeeee -krzyczę, ale mój krzyk zostaje natychmiastowo stłumiony spadającym na mnie wielkim rycerzem, bez dołu od piżamy i z gotową do walki swoją czarodziejską różdżką, która bardzo szybko zaczęła działać i przeniosła nas w magiczny świat rozkoszy.
I znowu nie zdążyłam nawet rozpocząć rozmowy na temat, który próbuję poruszyć od miesiąca ...
Odpłynęliśmy na włochatej buraczanej , metr na półtorej tratwie i nic się więcej tego wieczoru nie liczyło...
W nocy śnił mi się wielki, żółty, latający smok. Szybował nad moim domem wydając z siebie przerażające dźwięki. Miał tylko jedną głowę, ale za to pięć czarodziejskich, powiewających na wietrze różdżek.
Dobrze, że leżałam na włochatej tratwie i nie miałam już z czego spaść.

Uprzejmie donoszę, że fragment ten jest moim osobistym fragmentem i być może kiedyś z fragmentu zrobi się całość. Zatem proszę nie kopiować i nie umieszczać owego fragmentu w autobusach, szkolnych ubikacjach, ani też w poradnikach małżeńskich.

p.s.
Łupnęło znowu coś w moim kręgosłupie. Babie się zachciało w niedzielę prasować i Pan Bóg ją ukarał. Ledwo siedzę i mam garba na prawym biodrze, bo coś spuchło, ale nie wiem co?
Druga Połowa wysmarowała mnie Ben gayem i nawet pies ode mnie uciekł.
Nie wiem czy mnie dziś do łóżka wpuszczą.
Dobranoc...


2009-02-01

Katyń

Wszystko co miałam w głowie, co przekazać chciałam klawiaturze... poległo.
Tak jak polegli polscy oficerowie.
Oglądnęłam "Katyń" Andrzeja Wajdy i nic już dziś nie napiszę...

Muszę się położyć i zasnąć, bo boli mnie tył głowy.