2010-08-31

Ostatni taki dzień

Trzydziesty sierpnia. Dziesięć stopni za oknem. Dosine, różowo-biało-kawowe podkolanówki na nogach. Pod nogami dwie kulki psiej sierści stykające się w oznace przyjaźni.Wyczuwalny ziąb na wszystkich dwudziestu palcach. Marznę, a według kalendarza powinnam stać w garderobie i przeglądać właśnie wieszaki z letnimi, zwiewnymi sukienkami, wsparta o promienie słońca wpadające przez okna dachowe. Tymczasem jak co roku dałam się zwieść nadziejom i wypełniona złudzeniami mogę jedynie przykleić nos do szyby, po której krople deszczu prześcigają się w swej ostatniej drodze ku rozpryśnięciu.
Dzieciaki w piżamach.Trwa ostatni dzień, kiedy nikt nikogo nie pogania. Sama też pozwalam sobie na błogie lenistwo, na drugą już kawę, na szlafrok, dziecko na kolanach, przytulanie, dwie książki pod ręką, podsmażony chleb z czosnkiem, mozarellą i pomidorem... otwieram na przypadkowej stronie Sekretny układ, jedną z najlepszych książek portretujących Woolf i wyłapuję z tekstu słowa... Jego dalsze życie całkowicie zniweczyłoby moje. Co by się stało? Nie pisać, nie czytać – to niewyobrażalne (V.Woolf, 28.XI.1928r.).
Tak, to niewyobrażalne. Zastanawiam się jak od jutra ułożyć sobie codzienność, żeby nie odczuć tęsknoty za słowem. Żeby nie poddać się pędowi, pospolitemu chaosowi, którego tak bardzo chcę uniknąć. Żeby nadal znajdywać czas na Moleskine, listy, mejle, książki, blogi, słowa, słowa, słowa ... czy to możliwe do zrealizowania jeśli przede mną wizja powrotów do domu o siedemnastej? Jeśli od jutra słowa muszę w ciągu dnia zamienić na cyfry, poszukiwanie siebie na poszukiwanie pieniądza na czynsz, błogie refleksje na intensywne, acz niepewne w skutki działanie? Czuję jak wypełnia mnie obawa, że to wszystko mi się nie spodoba... Że przyjdę, otworzę drewniane drzwi, uśmiechnę się, sprzedam, obsłużę, doradzę, przestawię, przeliczę, pozamiatam, zamknę, wrócę pusta i zastanie mnie wieczór nim znów się wypełnię.
Mam jednak nadzieję, że to wizja deszczowa, skrajnie pesymistyczna, a tak naprawdę na co dzień obcowanie z ludźmi stanie się czymś przyjemnym, czymś czego przecież tak bardzo mi brakowało, a wyniki mojej pracy sprawią, że odnajdę się w nowym wcieleniu... w przeciwnym razie w przyszłym roku o tej porze będę na innej drodze. Najważniejsze teraz dla mnie jest to, żeby Lola jutro uśmiechnięta ucałowała mnie w drzwiach przedszkolnych na pożegnanie!!! Wtedy ja też inaczej, pełna nadziei spojrzę w przyszłość,  wypełniając pracą  lukę po wypuszczeniu spod skrzydeł mojego blond aniołka. Na obecną chwilę przyglądam się córce i zastanawiam się, która z nas pierwsza przystosuje się do nowej rzeczywistości. Obstawiam, że ona... dzieci są bardziej giętkie, elastyczne i podatne na zmiany. Poza tym nie dostrzegają alternatywy, ich umysł nie błądzi, nie analizuje, tylko łapie się rzuconej przez dorosłych liny, która prowadzi, a w razie potrzeby wciąga. Czasem chciałabym być ponownie dzieckiem. Ubrałabym różowe balerinki i piruetem podążyła za marzeniami.
Tymczasem idę poszukać trzech par kaloszy, płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy ponownie do TP załatwić internet do biura, bo blog powiedział, że tam gdzie ja, tam on. I ma rację. Kto powiedział, że muszę się pozbywać wszystkich przyjemności jednego dnia, wystarczające to dla mnie przeżycie, że oddaję Lolę w obce ręce. Przynajmniej Was chcę zabrać ze sobą. Że też wcześniej na to nie wpadłam. Oooo, słońce wyszło... żartuję :). Ale znacznie mi lepiej. Refleksyjność pobudza kreatywność.
Miłego dnia. Czy pierwszy wrzesień to dla Was też jakieś zmiany?

Wasza od jutra w innej oprawie, ale ta sama



2010-08-26

Z pokładu codzienności

Kilka lat temu bym powiedziała, że w moim życiu coś się dzieje. Teraz mówię, że to tylko pospolity chaos. W biurze mam już prąd, ale nie mam lampy. Nie wiem nawet jaki kolor mają ściany. Mam też trzy kwiatki w lawendowych donicach, ale nie mam mebli. Telefon wewnątrz traci zasięg. Powierzchnia z 18m skurczyła się do 13m według danych z umowy, ale chyba się zmieszczę. Najwyżej wyjdę na korytarz i będę rozdawać uśmiech przed drzwiami. Mam już kilka pomysłów w głowie, a na głowie problem czynszu płatnego do dziesiątego, ale dobrze mi w letnich, zwiewnych kapeluszach. W co ja się pakuję tak sobie myślę i myślę... i nic nie wymyśliłam, oprócz tego, że analizując swoje posunięcia stwierdzam, że ja to jednak jestem niepoprawną optymistką :)
Tymczasem przyjechały trole. Paskudne brzuchomówce. Szepczą mi za uchem. Do wtóru im Lola przygrywa świergotem od świtu bladego. Właśnie pyta co mi ugotować ziemniaczki z truskawkami, słonecznik z kapustą, czy jajko w łupkach. Pytała też czy policjant ma złe serce i czy ślepotko to ładnie czy brzydko, bo ma ochotę tak do mnie powiedzieć. Podobno podałam jej farby zamiast kredek. Powinnam być zatem głucholką, a nie ślepotką. Tłumaczę więc, że policjant ma dobre serce... a ona na to, że kiedyś tata jej powiedział, że jak będzie niegrzeczna to policjant ją zabierze,więc według niej ktoś kto zabiera dzieci ma złe serce. Tłumaczę dalej i słyszę urocze ahhhaaaaaaaaaaaa... a jakie ja mam serce? Odpowiadam na kolejne wątpliwości, a moja odpowiedź staje się haczykiem wyciągającym kolejny zestaw pytań. A jakie serce masz ty mamo?
Teraz Lola robi pieczątki z folii aluminiowej. Śpiewa przy tym na zmianę Waka waka Shakiry i Dzień dobry kocham Cię, dziś posmarowałam Tobą chleb z repertuaru Strachy na Lachy. A ja idę przeglądnąć lodówkę i wymyślić płynny obiad, bo Charlie ma aparat na zębach i nie je, nie mówi i kiepsko śpi. Byle do pierwszego... a potem domowe utrudnienia staną się miłym wspomnieniem.
Czy pisałam już po czym poznać kobietę trzydziestoletnią? Po tym, że zasypia w wannie :).Nie mogę się z tym pogodzić. Zawsze czytałam w niej godzinę, a teraz przesypiam kilka stron, po to by potem kłócić się z poduszką do drugiej nad ranem.
Miłego dnia... gdzie dziś jest słońce? To przyjadę na kawę, bo mam ochotę łapać ostatnie chwile lata w siatkę wspomnień. Uparcie, jak Nabokov łapał motyle.

Wasza pędząca po szynach nowych wizji

2010-08-25

"I wspinałem się po nim i trzymał mnie"

Czy wiecie, że wiśnie już rozebrały się z liści? To niemożliwe, żeby już nadciągał koniec okresu, na który czekałam osiem miesięcy... tylko maj,czerwiec, lipiec, sierpień do połowy i znowu bose stopy trzeba będzie przyodziać w skarpetki, a na ramiona zarzucić pled. Kiedy wczoraj wieczorem usiadłam na tarasie to poczułam na skórze tę nadchodzącą nieubłaganie zmianę. Chłód i zupełnie inny zapach powietrza, i gdyby nie widok wisterii, która pędzi kilka centymetrów dziennie ku niebu, po sznurkach, które jej przymocowałam, to bym już przestała wierzyć w lato.
Chciałabym mieszkać w cieplejszym kraju, gdzie mój mąż otworzyłby wymarzoną restaurację, z której wymykałby się na śniącą mu się po nocach deskę surfingową, a ja tworzyłabym dzieło wiekopomne. Tak, tak, to jego nowe gadanie i trenował nawet już raz pozycje na huśtawce ogrodowej, na którą z dziurawego węża tryskała woda. Wczuł się w rolę surfera, patrząc na niedokończony projekt "choinki". Obserwuję te jego poczynania i się zastanawiam kiedy on mi dorośnie? A sąsiedzi pewnie zastanawiają się, kiedy on zdążył zwariować? :)
Ja tymczasem wariuję po swojemu i do kawy dokładam sobie porcję poezji. Miłosza na przykład. Widzę ten jego magiczny ogród, pełen kwiatów, krzewów i ziół. Mieścił się na wzgórzu, jakby w środku lasu, a do domu schodziło się ścieżką w dół, najpierw poznając tajemnicę ogrodu, a dopiero później wyłaniały się z pomiędzy natury mury domu. Miłosz uwielbiał przyrodę, jeździł podglądać ptaki i niezmierzony pejzaż kalifornijski, który uważał za bezlitosny i okrutny, ale inspirujący. Natura była ważnym elementem jego twórczości i mówił dla mnie przyroda to czysty horror, ale piękno to zupełnie inna historia. Czuł smutek rzeki, bo wiedział, że odbijające się w niej drzewa i obłoki, nie są prawdziwymi drzewami i obłokami...
Pięknie o poezji Miłosza powiedziała Susan Sontag w filmie „Czarodziejska góra" - To poezja myślenia i namysłu. To poezja, która celebruje świadomość w różnych jej przejawach. To poezja szlachetnej kontemplacji. Trudno o właściwsze słowa.

Czarodziejska góra

Nie pamiętam dokładnie kiedy umarł Budberg, albo dwa albo trzy lata temu.
Ani kiedy Chen. Rok temu czy dawniej.
Wkrótce po naszym przyjeździe, Budberg, melancholijnie łagodny,
Powiedział, że z początku trudno się przyzwyczaić
Bo nie ma tutaj ni wiosny i lata, ni jesieni i zimy.

„- Śnił mi się ciągle śnieg i brzozowe lasy.
Gdzie prawie nie ma pór roku, ani spostrzec jak upływa czas.
To jest, zobaczy Pan, czarodziejska góra”.

(...)

Aż minęło. Co minęło? Życie.
Teraz nie wstydzę się mojej przegranej.
Jedna pochmurna wyspa ze szczekaniem fok
Albo sprażona pustynia,i tego nam dosyć
Żeby powiedzieć yes,tak, si.
„Nawet śpiąc pracujemy nad stawaniem się świata”.
Tylko z wytrwałości bierze się wytrwałość.
Gestami stwarzałem niewidzialny sznur.
I wspinałem się po nimi trzymał mnie.

(fragmenty wiersza „Czarodziejska góra” - 1975r.)


2010-08-22

Coś się kończy, by zacząć mogło się coś

 

Miłość Matki
jest ogromna
nie do zmierzenia,
nie do ogarnięcia,
nie do pojęcia.
Jest cudem nie do skopiowania.




Będę tęsknić za nimi, jeszcze tylko dziesięć pełnych dni z dziećmi... pierwszego września wracam do świata, od którego się odzwyczaiłam. Stał mi się on obcy, odległy i tak przerażająco bezbarwny. Podjęłam decyzję, która przyprawia mnie o bezsenność, bo nie jestem jej pewna. Wynajęłam lokal, znowu inwestuję z własnej kieszeni i być może znowu popełniam błąd. Nie dowiem się dopóki rzeczywistość nie zedrze ze mnie skóry. Po raz kolejny. Nadal jednak szukam w życiu czegoś więcej, nie wierzę w aktualnie ustawione na mojej drodze drogowskazy, czuję, że mnie zwodzą. Chwilowo tylko o nie się opieram, spoczywam w niepewności i wytężam wzrok w poszukiwaniu przeznaczenia. 



2010-08-19

Noiva, kawiarenka literacka

Kawiarnia i restauracja Avion, widokówka z ok. 1935r. 
(zdj. Henryk Wawrzeczka)

Mam słabość do kawiarni. Zawsze wypatruję ich w każdym nowo poznanym miejscu, zaglądając nawet w wąskie, krótkie uliczki i ukryte w zaciszu gwarnego centrum zaułki. Zazwyczaj nic tam nie znajduję, bo przyjęło się, że kawiarenka musi być ulokowana w centrum, żeby miała klientów, więc ciągle marzę o takiej, która mnie zaskoczy w miejscu gdzie bym się jej nie spodziewała. Zauroczy mnie otulona pnącym bluszczem i nazwą zwisającą na metalowych łańcuchach wydających charakterystyczne, równomierne skrzypienie. Wejdę do środka przez drewniane, ciężkie drzwi i zobaczę niewielką, przytulną norkę, stylowo wyposażoną w meble z historią wytłoczoną na ich grzbietach, gdzie pod dotykiem czuć będzie minione lata ... na głowach zobaczę kapelusze, przy stolikach oparte eleganckie parasole, a w dłoniach niewielkie kremowe filiżanki z rzeźbionymi uszkami, ale za to bez niepotrzebnych motywów. Może uda mi się podobną znaleźć w Pradze, do której chciałabym pojechać w przyszłym roku? Chociażby we śnie...
Tymczasem wybrałam się do kawiarni, która z zewnątrz nie przypomina tej mojej w myślach wyszukanej, bo jest ledwo co wybudowana i nie widać na niej oznak minionego czasu, ani wijących się roślin, ale w środku unosi się klimat, którego w naszym mieście wcześniej nie znalazłam. Ta również nie do końca w moim mieście stoi, a raczej po jego czeskiej części, tuż za znanym mieszkańcom mostem Przyjaźni, łączącym polski i czeski Cieszyn. Kawiarnia ta pełni poniekąd funkcję spajającą te dwa miasta, ale również przypominającą o historii, bo jej pierwowzór stał dokładnie w tym samym miejscu podczas drugiej wojny światowej (zdjęcie powyżej).
Popularna wśród bohemy towarzyskiej kawiarnia Avion powstała w 1933r na rogu Saskiej Kępy oraz Alei Masaryka i była własnością Rozalii Wiesner. Półokrągły budynek w modernistycznym stylu zaprojektował Vaclav Nekvasil i stał on się natychmiast najbardziej obleganym miejscem nie tylko spotkań kulturalno towarzyskich, ale także biznesowych, na których przemytnicy dobijali czarnych interesów, obserwując przez okna kawiarni finał udanego bądź nie przemytu.
Jednak już we wrześniu 1939r. podczas wysadzania mostu przez polskie wojsko kawiarnia Avion została uszkodzona. Ze względu na strategiczne znaczenie Mostu Głównego Niemcy postanowili most odbudować, ale należącą do Żydów kawiarnię Avion rozebrali. Stosunkowo krótka zatem była jej historia... tym bardziej cieszy, że ktoś postanowił o niej po latach przypomnieć.
W lutym 1996r. do międzywojennej kawiarni Avion wspomnieniami zaczęli wracać w swoim autorskim projekcie V KAVÁRNĚ AVION, KTERÁ NENÍ… W KAWIARNI AVION, KTÓREJ NIE MA czeski pieśniarz Jaromír Nohavica i polska poetka Renata Putzlacher. Organizowali spotkania,tzw. wieczorki kawiarni Avion, na których skupiali się wykonawcy z różnych części obu przyległych do siebie krajów, oraz grono towarzyszących im wiernych widzów, polskich, czeskich i słowackich miłośników poezji, kabaretu i piosenki poetyckiej (zarówno na dużej scenie Těąínského divadla jak i w jego podziemiach i galeriach). Nieistniejąca kawiarnia inspirowała tych dwoje artystów i powstało kilkanaście wierszy i piosenek na jej cześć... W kawiarni AVION, której nie ma, poranną kawę kontempluję… Bydleli bychom na Sachsenbergu u Žida Kohna… Oczami szukam smutna niema, kawiarni AVION, której nie ma… Až budu starým mužem,budu svoje místo mít u okna kavárny AVION… Śpieszyli mieszczanie cieszyńscy ze wszystkich stron tam, gdzie Olza płynie, tam gdzie kaffeehaus AVION… W związku z wielkim zainteresowaniem i uznaniem jakim cieszyły się owe spotkania organizowane przez pana Nohavica i panią Putzlacher, w styczniu 2000r. zostało w Pradze oficjalnie zarejestrowane polsko-czeskie stowarzyszenie artystyczne SPOLEK-TOWARZYSTWO AVION, do którego jako założyciel w międzyczasie dołączył jeszcze cieszyński kompozytor Zbigniew Siwek. W ten sposób, początkowo tylko duchowo, AVION ponownie zaczął istnieć.
W związku z tym, że w międzyczasie powstała odrębna sieć Avion Cafe w Czeskim Cieszynie, Trzyńcu i Frydku Mistku, to obecnie odbudowana na kanwie pierwowzoru kawiarnia, dokładnie w miejscu tej stojącej tam w latach 1933-1939 nosi nazwę Kawiarnia Literacka i Czytelnia Noiva (słowo Avion czytane wspak). Spędziłam w niej wczoraj z dziećmi miłe chwile i w dodatku mieliśmy to szczęście, że siedział w niej sam pan Jaromir Nohavica, uśmiechnięty i pełen wewnętrznego spokoju, mimo iż oczekiwał na wywiad dla TV czeskiej. Poczułam niezwykłą magię tego miejsca, nie tylko ze względu na smakowitą gorącą czekoladę oraz obecność pana Jaromira, ale przede wszystkim dzięki wystrojowi, który  wciągał mnie jak moja własna biblioteczka... nawet zapach był przyjemny, lekko kawa wyprzedzała kartki papieru. Na dole kawiarni można zatopić się w łososiowych, welurowych kanapach, z których bez problemu sięgnąć można zarówno po czeską, jak i polską literaturę, wśród której na pierwszy rzut oka wydaje mi się dominuje poezja. Pod oknem na swoją porę dumnie wyczekuje fortepian. Na barku stary, lśniący gramofon. Na podwyższeniu za zasłonką stolik dla pragnących intymności, a tuż obok niego za szybką stary kałamarz, pióro, damskie białe koronkowe rękawiczki i maszyna do pisania Underwood. Na ścianach pełno czarno białych fotografii różnych znanych wówczas osobistości, oraz samej kawiarni Avion. Można też wyjść na piętro, gdzie są miejsca na tarasie, z którego rozciąga się widok na Wzgórze Zamkowe i rzekę Olzę ... czyż nie urocze miejsce? Jestem pod wrażeniem, nieprzesadzonego, skromnego wystroju i klimatu, którego tak bardzo mi brakowało... Jakże się cieszę, że mam w końcu gdzie wypić kilka rodzajów dobrej kawy, zaraz potem filiżankę gorącej czekolady, a obok mnie mogą leżeć książki i nikt nie będzie dziwnie na mnie zerkać kiedy zacznę czytać, lekko się uśmiechać, przymykać oczy ... Że mogę wyjąć notes, moje pióro i spisać wiersze z leżącego na półce zbioru poezji Henryka Jasiczka ...

       Szkoda tych kwiatów   
      
Gdy niebo odsłoni z lekkich mgieł firanek,
Nad błękitną Olzą zatrzymał się ranek
I patrzał, jak fale niecierpliwie płyną,
Bo za morzem tęsknią – nie wiedząc, że zginą.

I nic nie zamąca Olzy zbłękitnionej ...
Tylko białe kwiatki opadłe z jabłoni,
Tylko białym płatkom, co je wiatr roztrwonił,
Samotny fiołek na rozstanie dzwoni ...

Być może, że Olza "płynie jak przed laty,
Takie jak przed laty kwitną wiosną kwiaty” -
Lecz żal mi tych kwiatów, co zanim rozkwitną,
Wiatrem oderwane opadną i nikną.

(tomik "Rozmowy z ciszą",1948r.)


    Poezja

Być szczyptą soli,
raną, co boli,
werblem, sztandarem,
struną gitary,
cieniem motyli,
pomnikiem chwili,
rosą i burzą,
cierniem i różą,
chlebem i winem,
gwiazdą, jaśminem,
błyskiem magnezji ...
Taka jest chyba
rola poezji.

(tomik "Jaśminowe noce",1959r.)

Achch, chyba tam będę co rano od września przed pracą na kawie i wierszu ...

http://www.putzlacher.net/

http://www.nohavica.cz/

http://avion.blog.onet.pl/



2010-08-17

Mur, a za nim słowa

Wybiła druga. W domu pół godziny temu przebiegły tylko dwie małe stópki z łóżka do łóżka, a reszta familiady śpi snem kamiennym. Pewnie znowu pozostał dla mnie znikomy fragment łóżka. Miałam coś napisać o fenomenalnym „Łuku triumfalnym” Remarque, albo o „Żonie Adama” Rakusy, albo o filmie, który dziś obejrzałam („Czarodziejska góra. Amerykański portret Czesława Miłosza", czasem dobrze być uwięzionym w domu w południe :), ale musiałam wcześniej popracować i siły mnie opuściły po walce z unowocześnionym, rzekomo ułatwiającym pracę programem. Niech go szlag trafi. Lubię wdrażanie nowych udoskonaleń  systemu monitorowania tak samo jak nowe komórki. O północy starczyło mi więc tylko sił na doczłapanie do kuchni, ułożenie na talerzyku dwóch kiszonych ogórków, trzech plasterków sera żółtego i zalanie kubka herbaty z cytryną.
Wyposażona w podtrzymywacze przejrzałam maile. Uwielbiam kiedy ktoś mi pisze co aktualnie czyta. Wynajduję tym sposobem różne perełki i poznaję na przykład Leopolda Tyrmanda, którego wcześniej nie znałam. Nie wspominając o Remarque, który dołącza do ulubionych. Poza tym mogę z kimś porozmawiać o książkach, czego na co dzień nie robię, bo mój mąż niewiele czyta i nic nie zapowiada zmian, bo przecież czytać każdy może, jeden lepiej, a drugi gorzej. Podsunęłam mu ostatnio „Znak wodny” Brodskiego, bo podobno kocha Wenecję, ale chyba przesadziłam, bo zasnął na drugiej stronie.
Poszłam po jeszcze jednego ogórka. Pasuje do cytryny i chwilowo pobudza.
Przejrzałam kilka znajomych stron i przeraziłam się tym co pani Anna Janko napisała na swoim blogu w ostatnim wpisie. Elegancko pochowałam marzenia i odprawiłam ceremonię pogrzebową zagryzając czerń myśli ostatnim kiszonym ogórkiem.
A teraz pójdę po kolejną książkę, bo wygląda na to, że w Polsce lepiej czytać niż choćby marzyć o pisaniu. Mam wrażenie, że pisarze są za osobnym murem, sami sobie, jakby słowo było wrogiem...

2010-08-13

Matka Polka Intercity

Wakacje dobiegają końca. Lato niedługo zacznie się wycofywać zabierając ze sobą ciepłe poranki i gwieździste wieczory. Korzystamy zatem ostatkiem sił ze słonecznych dni i wygrzewamy się na basenie. Dzieci szaleją, podskakują radośnie, wskakują, wyskakują, chcą frytki, lody, langosza, wodę, colę, nurkowanie, naukę pływania, skakania na główkę, zjeżdżanie ze zjeżdżalni, polewanie, chlapanie i wszystko to razy dwa oczywiście. Mamuś bułka, mamuś biszkopty, mamuś siku, mamuś bananka, jabłuszko, gruszeczkę... razy dwa. Uwielbiam to, każdego dnia uśmiecham się, bo przecież przyjdzie w końcu litościwy wieczór i dwa małe dzióbki przestaną świergotać. Dziś jednak do teraz mam wrażenie, że wróble urządziły sobie w mojej głowie karnawał! O ranyyyyyy. Spłodziłam, na wzór siebie samej, niezmordowane istoty ludzkie! Lola, mimo swych niespełna czterech lat spędziła cały dzień na basenie, po czym w drodze powrotnej, o dziewiętnastej, stwierdziła, że ona by jeszcze na rowerku pojeździła... Niezmordowana istota ludzka dwa, czyli Charlie, podchwycił wystrzałowy pomysł siostry i do dwudziestej pierwszej byliśmy jeszcze na rowerach. Oczywiste jednak jest, że Matka Polka podtrzymywała swe młodsze dziecię na rowerku i tym oto sposobem z niezmordowanej przemieniłam się w zamordowaną. Tadaaam. Kręgosłup do wymiany proszę. A Lola, zasypiając przed dwudziestą drugą, podskoczyła jeszcze kilka razy na łóżku, pełna werwy i planów na jutro ... mamusiu, a sprawdź pogodę w komputerku, bo jutro zapakujemy hulajnogi i pojedziemy poszukać tych nożyczek co mi obiecywałaś... a mamusiuuuu, a na rowerek jutro też pójdziemy po basenie prawda?
I co ja będę robić we wrześniu? Umrę z przenudzenia. Bez nich minuta będzie godziną, a dzień wiecznością. To niemożliwe, że to już koniec. Że wymykają się spod mych skrzydeł. Życie chyba nie jest w stanie zaoferować mi nic lepszego.

p.s rano na schodach przejechałam się na psiej niespodziance, moje dochodzenie nie doprowadziło mnie do winnego. Skazani przybrali identyczny wyraz pyska i przywarli do ściany udając figury woskowe. Cóż za psia solidarność :)
p.s dwa...  na zamówienie mojego wiernego czytelnika z odległej niemieckiej krainy donoszę, że w sprawie choinek nic się nie ruszyło, a wręcz zastygło. Są zarośnięte i nie wróżę im kariery bożonarodzeniowej. W ramach akcji „drzewko Virginii” mogę wykopać jedno z tysiąca i przesłać na adres opiekuna adopcyjnego. Przygotuj proszę respirator, miejsce z widokiem na chwasty, bo sierota w odległej krainie może w depresję popaść i odpowiednią dawkę hormonu wzrostu, żeby Ci nowa przyjaciółka chociaż do pasa dorosła :)
Uciekam znaleźć sobie miejsce w łóżku i wylosować książkę na dobranoc. Popadłam z zły nawyk czytania kilku na raz, a jeszcze trzy zaległe gazety patrzą na mnie z byka.

Wasza wakacyjnie przekręcona



2010-08-11

Wakacyjny stosik

 

Marzą mi się trzy dni w hotelu z obsługą, która na udekorowanym kwiatami stoliczku przywoziłaby specjalnie dla mnie miniaturowe porcje przysmaków z całego świata i małe buteleczki wina zatopione w wiaderku z lodem. Wybrałabym trzy książki w powyższego stosika i czytała od rana do wieczora, przy uchylonym balkonie, na który od czasu do czasu wyszłabym zapalić mentolowego slima. Normalnie nie palę. Czasem podpalam, ostatnio zbyt często. Ale w hotelu papieros smakuje inaczej, bardziej luksusowo. Choć podobno luksusowe mogą być tylko cygara, na przykład ulubiona Maria Mancini, którą palił Hans Castorp. Odpoczęłabym, nawdychała się ciszy i słów, bo cierpię przez wakacje na ich niedobór... mam wrażenie jakby mi ktoś ujmował uroku, jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca.
Tymczasem nic bardziej nie cieszy niż kolejny stosik... i myśl, że mam już wszystkie wydane do tej pory w Polsce książki Virginii Woolf i prawie wszystkie o Virginii Woolf :)
1) "Oryginał Laury" - Vladimir Nabokov
2) "Gra w klasy" - Julio Cortazar
3) "Blaszany bębenek" - Gunter Grass
4) "Śniadanie u Tiffany'ego" - Truman Capote
5) "Virginia Woolf i Vanessa Bell. Sekretny układ" - Jane Dunn
6) "Orlando" - Virginia Woolf
7) "Proces" - Franz Kafka
8) "Franz Kafka" - Klaus Wagenbach
9) "Matka" - Pearl S. Buck
10) "Chłopiec z latawcem" - Khaled Hosseini
11) "Żona Adama" - Monika Rakusa
12) "Lata" - Virginia Woolf
13) "Do latarni morskiej" - Virginia Woolf
14) "Dziecko Rosemary" - Ira Levin
oraz "Dzidzia" Sylwii Chutnik (prezent od Dosi poza stosikiem)

Wiem, pisałam już, że wygram z nałogiem. Przegrałam. Skusiły mnie wyprzedaże i dwie nowości. Kupiłam. Znowu jestem w tym samym miejscu i mam czterdzieści nieprzeczytanych książek na półce. I dobrze mi z tym :)
 
 

2010-08-10

Kochać to należeć do siebie

"Czuję, że kocham, czuję to każdą swoją cząstką: mój oddech jest inny i mój sen nie jest już martwy, ruchy moich stawów mają znowu sens, a ręce nie są już puste, i jest mi zupełnie obojętne, co o tym sądzisz i co o tym mówisz, unoszę się w powietrzu i frunę nad ziemią, i rzucam się przed siebie, bez namysłu, i jestem szczęśliwa, i ani mnie to nie odstrasza, ani się nie boję o tym mówić, chociaż się śmiejesz i szydzisz ze mnie (...) "

"Ludzie się kochają, to najważniejsze; cud i najoczywistsza rzecz pod słońcem, poczułem to dzisiaj, kiedy noc rozpłynęła się w bukiet kwiatów i wiatr miał zapach truskawek, a bez miłości człowiek jest tylko trupem na urlopie, niczym więcej oprócz paru danych i przypadkowego nazwiska, i równie dobrze może umrzeć (...) "

"Uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Czuł, jak coś się w nim otwiera i rozszerza, coś ciepłego i miękkiego, rozlewa się i ściąga go w dół jakby wieloma rękami, i nagle nie do zniesienia było to, że stoją obok siebie na stopach, tych wąskich platformach, śmiesznie wyprostowani, próbując utrzymać równowagę, zamiast zapomnieć o tym i osunąć się na ziemię, poddając się szlochowi skóry,wezwaniu sprzed tysięcy lat, kiedy tego wszystkiego jeszcze nie było, mózgu i pytań, i udręki, i wątpliwości - tylko ciemne szczęście krwi (...) "

"Miłość, Joan, to nie staw, w którym zawsze można się przejrzeć. Ma odpływy i przypływy. I wraki, i zatopione miasta, i ośmiornice, i sztormy, i złote wybrzeża, i perły. Ale perły leżą głęboko."

                        
                            fragmenty "Łuk triumfalny" Erich Maria Remarque

2010-08-07

Sześć dni i pięć nocy

Nie było mnie tu długo, bo w moim życiu było jak w filmie... z tą jedną różnicą, że w filmie przyjaźń i miłość zawsze jest czymś odległym, nierealnym, naciągniętym na potrzeby skomercjalizowanego rynku. W moim filmie byłam tylko Ja i Ona. I wspólny spacer ku przyjaźni.
Wysiadła z samochodu w zeszłą niedzielę. Urocza blondynka o naturalnym uśmiechu i zaokrąglonym brzuszku. Padły pierwsze słowa i barwy naszych głosów spotkały się w połowie drogi. Po ciałach przeszły dreszcze niepewności, jak to będzie, niby znamy się od roku, ale dotąd dzieliło nas ponad trzysta kilometrów i nie znałyśmy nawet swoich głosów, nawyków, zachowań na co dzień. Było ryzyko, że skończy się coś magicznego, układ którego żadna z nas się nie spodziewała. Którego żadna nie szukała. A jednak, jak to sama nazwała, trafiła się nam kumulacja w postaci tej drugiej osoby.
Wczoraj wyjechała. A właściwie wyjechali... Ona, jej roczna córeczka i czekający na światełko w tunelu syn, który na świecie pojawić ma się w październiku. O mężu pokonującym dzielnie dwukrotnie trasę też wspomnę, bo nie każdy mąż ma ochotę w ciągu sześciu dni przejechać tysiąc trzysta kilometrów, zapakować, zawieźć, rozpakować, wrócić do pustego domu i znieść rozłąkę z najważniejszymi w jego życiu kobietami.
Sądziłam, że dziś wrócę do codzienności. Jednak brakuje mi Ich bardziej niż myślałam. Ona nie czekała o poranku z kawą. Jej córeczka nie wyciągała już do mnie rączek. Na poddaszu pusto. Z kranu w kuchni zniknęły butelki na mleko, w łazience jej kosmetyki. Skończyły się wieczorne rozmowy o książkach, dzieciach, życiu, nieskończoności i zielonych ludkach... Nie załaduję już samochodu po brzegi, trójką dzieci i dwoma wózkami. Nikt lepiej niż Ona nie przyrządzi mi faszerowanej cukinii i sałatki z kurczakiem i koperkiem. Nikt nie przyjmie z takim wzruszeniem prezentu. Nikt nie zada tak bezpośrednio pytania, którego się nie spodziewam, ale na które mam ochotę odpowiedzieć. Nikt nie wpadnie na szalony pomysł wspólnego z dziećmi wymalowania sobie twarzy w centrum miasta ... pięknie Jej było z motylem na policzku.
Ten tydzień pokazał mi, że przyjaźń ma dwie strony medalu, że może wyglądać inaczej niż moje o niej wyobrażenie. Że nie zawsze należy zabiegać o tą, która gdzieś się wymyka, wisi na ostatnim włosku jednostronnych o nią starań. Wówczas może zbrzydnąć. Stać się rutynowym schematem. Przyjaźń powinna zaskakiwać, być spontanicznym szczerym odruchem. Bez skrępowań, zobowiązań, porównywań.
Kiedy wczoraj zostałam sama pomyślałam sobie, że to wręcz niemożliwe, że Ona wie tyle o mnie i o moich dzieciach, że potrafi zobaczyć coś moimi oczami, przeniknąć do mojego wnętrza i jeszcze wyrazić to słowami... teraz już wiem czemu tyle wie. Proste. Bo chce wiedzieć. Bo obserwuje, analizuje, rozmawia ze mną, a kiedy to niemożliwe pisze. Bo słucha i czyta ze zrozumieniem. Bo daje i potrafi brać. Bo nie żąda i nie oczekuje. Bo nasze dusze narodziły się tego samego dnia, gdzieś tam w jednej przestrzeni o podwyższonym stężeniu wrażliwości i podobnym postrzeganiu życia.
Dziękuję... sama najlepiej wiesz za co. Virgo.