Wakacje dobiegają końca. Lato niedługo zacznie się wycofywać zabierając ze sobą ciepłe poranki i gwieździste wieczory. Korzystamy zatem ostatkiem sił ze słonecznych dni i wygrzewamy się na basenie. Dzieci szaleją, podskakują radośnie, wskakują, wyskakują, chcą frytki, lody, langosza, wodę, colę, nurkowanie, naukę pływania, skakania na główkę, zjeżdżanie ze zjeżdżalni, polewanie, chlapanie i wszystko to razy dwa oczywiście. Mamuś bułka, mamuś biszkopty, mamuś siku, mamuś bananka, jabłuszko, gruszeczkę... razy dwa. Uwielbiam to, każdego dnia uśmiecham się, bo przecież przyjdzie w końcu litościwy wieczór i dwa małe dzióbki przestaną świergotać. Dziś jednak do teraz mam wrażenie, że wróble urządziły sobie w mojej głowie karnawał! O ranyyyyyy. Spłodziłam, na wzór siebie samej, niezmordowane istoty ludzkie! Lola, mimo swych niespełna czterech lat spędziła cały dzień na basenie, po czym w drodze powrotnej, o dziewiętnastej, stwierdziła, że ona by jeszcze na rowerku pojeździła... Niezmordowana istota ludzka dwa, czyli Charlie, podchwycił wystrzałowy pomysł siostry i do dwudziestej pierwszej byliśmy jeszcze na rowerach. Oczywiste jednak jest, że Matka Polka podtrzymywała swe młodsze dziecię na rowerku i tym oto sposobem z niezmordowanej przemieniłam się w zamordowaną. Tadaaam. Kręgosłup do wymiany proszę. A Lola, zasypiając przed dwudziestą drugą, podskoczyła jeszcze kilka razy na łóżku, pełna werwy i planów na jutro ... mamusiu, a sprawdź pogodę w komputerku, bo jutro zapakujemy hulajnogi i pojedziemy poszukać tych nożyczek co mi obiecywałaś... a mamusiuuuu, a na rowerek jutro też pójdziemy po basenie prawda?
I co ja będę robić we wrześniu? Umrę z przenudzenia. Bez nich minuta będzie godziną, a dzień wiecznością. To niemożliwe, że to już koniec. Że wymykają się spod mych skrzydeł. Życie chyba nie jest w stanie zaoferować mi nic lepszego.
p.s rano na schodach przejechałam się na psiej niespodziance, moje dochodzenie nie doprowadziło mnie do winnego. Skazani przybrali identyczny wyraz pyska i przywarli do ściany udając figury woskowe. Cóż za psia solidarność :)
p.s dwa... na zamówienie mojego wiernego czytelnika z odległej niemieckiej krainy donoszę, że w sprawie choinek nic się nie ruszyło, a wręcz zastygło. Są zarośnięte i nie wróżę im kariery bożonarodzeniowej. W ramach akcji „drzewko Virginii” mogę wykopać jedno z tysiąca i przesłać na adres opiekuna adopcyjnego. Przygotuj proszę respirator, miejsce z widokiem na chwasty, bo sierota w odległej krainie może w depresję popaść i odpowiednią dawkę hormonu wzrostu, żeby Ci nowa przyjaciółka chociaż do pasa dorosła :)
Uciekam znaleźć sobie miejsce w łóżku i wylosować książkę na dobranoc. Popadłam z zły nawyk czytania kilku na raz, a jeszcze trzy zaległe gazety patrzą na mnie z byka.
Wasza wakacyjnie przekręcona