2009-03-27

Marzy mi się Paryż

 

Na stole stoją trzy czerwone tulipany, wpatruję się w nie i próbuję zaciągnąć się wiosną, której nie ma... dłonie mi marzną i kaszlę jak stary trabant i wszystko mnie boli, bo zima podkulić ogona nie chce i puka ciągle śniegiem w szyby i nadwyręża moją słabą odporność.
Żeby nie zapaść ponownie w sen zimowy ciągle coś robię, gdzieś biegam,coś przekładam, układam, gotuję, sprzątam, a wieczorami moczę tyłek we wrzątku... wiem, wiem, powiecie, że niezdrowy, bo cellulit powiększa, ale trudno, nie ma wiosny, to będzie cellulit.

I czasem w tej wannie zamykam oczy i przenoszę się do Paryża. Zasiadam w kafejce na wiklinowym fotelu, zakładam nogę na nogę... podchodzi do mnie kelner w wygotowanej do śnieżnej bieli koszuli i z ręką założoną za plecy przynosi mi francuskie bułeczki i białą kawę. Wystawiam twarz do słońca, zdejmuję okulary, wsłuchuję się we francuskie "rrrrr" i... zasypiam w wannie  :)

Kocham Paryż... mimo, iż jeszcze w nim nie byłam. Pragnę fotografować paryską codzienność, kupić francuską gazetę, słuchać francuskiej muzyki. Nie ciągnie mnie do zabytków... ciągnie mnie do paryskiego wnętrza, do jego duszy, do miejsc, w których spędziło swe życie wielu artystów... chcę przejść główną siedzibą bohemy artystycznej - dzielnicą Montmarte, gdzie swe lata spędzili Pablo Picasso, Amadeo Modigliani, Van Gogh, Fryderyk Chopin i wielu innych. To historyczny fragment Paryża otoczony starymi kamieniczkami, w którym obecnie odbywa się targowisko księgarzy, gdzie jest prawdziwa winnica i Moulin Rouge.
Poza tym chcę odwiedzić grób Edith Piaf, Juliusza Słowackiego,Chopina, Modiglianiego i Oskara Wilde... i chcę tam być długo, aż mnie głowa z tego francuskiego rozboli, aż mi się aparat zmęczy, aż mi kostka brukowa w plecy wejdzie, bo je t'aime Paris :)


 

A tymczasem, zanim do Paryża się udam, zrobiłam sobie pierwsze butelkowe decoupage ... Paris La ville d' amour - Paryż miasto, które kocham.

Wasza
La Virginiaaaaa 

2009-03-23

Wygrałam walkę o Sylvię!

"Czasami śnię o drzewie,
to drzewo to moje życie,
jedna gałąź to mężczyzna, którego poślubię,
liście to nasze dzieci.
Kolejna to moja przyszłość pisarska,
a każdy liść to wiersz.
Następna... to błyskotliwa kariera naukowa.

Kiedy próbuję wybrać... liście żółkną i odlatują,
aż całe drzewo zostanie ogołocone".

                                                               Sylvia Plath

Na "Dzienniki" Sylvii Plath polowałam od dawna. Przegrzebałam księgarnie w obrębie trzydziestu kilometrów, w google znalazłam wszystkie te internetowe i wszędzie napis "pozycja niedostępna, brak w magazynach, informacja o wznowieniu druku niedostępna"... i w końcu trafiłam na allegro... i wiecie co? Buty sobie miałam kupić, a właśnie wylicytowałam zaciekle "Dzienniki" za .... matulukochana 99,50zł plus koszty przesyłki czyli 111zł. 
Mam kolejną książkę, ale nie mam butów, i kremu na dzień i jakiś pięćdziesięciu potrzebnych do życia czekolad... a ten co to sprzedał pomyśli sobie co za wariatka kupiła książkę wycenioną w księgarni na około 49zł za 111zł 
No to ja. Blogowa Virginia.
Ale pocieszam się, że nie jestem sama, bo jeszcze trzech wariatów ze mną walczyło na złotówki .... kto da więcej i w ostatniej sekundzie wygrałam złotówką :)

No to teraz mogę już spokojnie iść spać.
Dobranoc

Wasza pchła na noc
Virginia

2009-03-21

Jak to baba szuka do pomocy baby

Dzisiaj pojawiło się ogłoszenie w prasie o tym jak to jedna baba potrzebuje drugiej baby,czyli asystentki... zdradzę, że tą babą co poszukuje jestem JA:)
Bo jak to się mówi, zesram się, a nie dam się.

Chcąc utrzymać firmę i zarobić na przysłowiowe waciki, muszę zainwestować część aktualnie zdobywanego wacikowego. Robiłam to już parokrotnie i znów jestem w tym samym miejscu, ale patrząc na innych to i tak najdalej. I w sumie to dumna jestem z siebie, że wytrwałam, przetrwałam i zamierzam chyba dalej trwać, choć łatwo nie jest... no bo nadleciała taka jedna co to ambicje ma jak z filmu amerykańskiego i się panoszy niczym diabeł o Prady.
I dlatego sobie asystentki szukam, co by mi pomogła ogarnąć to wszystko, bo generalnie to chyba za dużo sobie na głowę wzięłam. Jeden work, drugi work, due etato dzieciato,etato zmywato, sprzątato, kuchinato, prasowato, plewiato w gardino i jeszcze amore czytato i pisato ...
No, ale państwo wybaczą bez tych literek bym się z hibernacji zimowej nie wybudziła. One mi są potrzebne do przefiltrowania płuc i choćbym o drugiej w nocy właziła do wanny, to włażę tam z książką i miodowo-mlecznym proszkiem wysypywanym z wazy z krówką, który ma zaz adanie nawilżyć moje suche nogi, które mają tego pecha, że są na końcu w kolejce i o 2.30 w nocy to na balsam mogą się tylko pogapić.

Wracając do tej baby co to asystentki szuka, to baba ta zmęczona dziś jest telefonami i potrzebuje pilnie drinka z  likieru marakui i kanapeczek z mozarellą, czosnkiem, bazylią i pomidorkiem .. służba drrrrrr, czy tu jest jakaś służba? Nie ma... wyszła.
Jest tylko spiderman ... ten co to z tą prostatą  ostatnio miał problem. Teraz ma problem z tym, że ten spiderman na polsacie fruwa, a on ma ubrany strój i nie lata. Aktualnie czołga mi się pod stołem i próbuje uratować psa przed zdechłą muchą, która wypadła niespodziewanie z lampy.
Na moje oko jest już jakieś pół roku sztywna.

I znowu się baba na dalszy plan odsunęła, a ona dziś ważna jest, bo pełniła rolę pracodawcy i odpowiadała na pytania, które ją o omdlenia przyprawiały.

Telefon pierwszy:
- Kasia?
- Nie - odpowiadam
- Ania?
- Nie - powtarzam
- No to Sylwia - uparcie jakiś facet mi o 8.20 swoje kochanki chyba wymieniał.
- Nie... długo tak Pan będzie zgadywał kim ja jestem? - pytam
- No nie... w takim razie jak nie Sylwia to już na pewno pomyłka.
- No raczej tak - dodałam wyłączając telefon.

Telefon drugi:
- Dzień dobry, ja w sprawie tej asystentki... o co to chodzi?
- Dzień dobry, praca ta polega na pomocy mi w zorganizowaniu pracy na  miejscu i w terenie i ...
- Aha... w terenie... to znaczy w polu, czy w lesie?
... wymiękłam i zakończyłam szybko rozmowę

Telefon trzeci:
- Dzień dobry, czy Pani daje pracę?
- Tak, daję.
- To ja biorę od zaraz, bo ja tą firmę znam, kocham i jestem już z nią związana.
-To miło mi słyszeć... a skąd Pani jest?
- Z pomorskiego, ale czasem tu bywam ...
(dla tych co nie wiedzą ja jestem z południa, a Pani ta chciała pracować tylko czasem :)

Wśród dwudziestu normalnych inaczej znalazła się jedna nawet bardzo normalna studentka ... jestem umówiona na poniedziałek.

A teraz zasłużyłam sobie na szklaneczkę marakui z lodem i lekki piątkowy romansik Noce w Rodanthe no to otulam się kocem i teleportuję w ramiona Richarda Gere do domku na plażę... dżisys... jak ja bym chciała... nie, nie Richarda ... ten domek na plaży :)

Miłego weekendu

Wasza stara marzycielka
Virginia z domku pod lasem :)

2009-03-14

Pierwsza świeczka na torcie blogowym

Dobry wieczór, proszę siadać, na kanapie są jeszcze miejsca, przy stole też, kto ma ochotę może wyjść na taras, zapalić, wypić lampkę szampana... zaraz przyrządzę sałatkę z tuńczyka, rozłożę na talerzu koreczki, ubiję bitej śmietany do lodów i szarlotki na ciepło... w kamionkowej miseczce roztopimy czekoladę, pokroimy tort, włożymy świeczkę i...
RAZ, DWA, TRZY, DMUCHAMY !!!
To już rok. Ja w Wami. Wy ze mną.

Strzelają korki z szampanów i z różowego wina i zawleczki z piwa jeśli ktoś ma ochotę; w dzbanuszku z motywem róż parzę herbatę jeżynową, w tym obok macie kawę, dla zmęczonych życiem mam w szafce na dole red bulle.
Przyciemnimy światło, zapalimy waniliowe świeczki, odpalimy karaoke... ach, jakbym chciała Was wszystkich ugościć, jakbym chciała Wam osobiście podziękować za ten cały rok, mój pierwszy rok blogowania.
Dziękuję Wam bardzo, wszystkim tym, którzy czynnie biorą udział w moim blogowaniu, jak i tym, którzy tylko czytają w ukryciu przed szefem, bądź mężem, bądź żoną :)... mam nadzieję, że miło spędziliście ze mną czas.

Dziękuję też za wszystkie maile jakie przez ten rok dostałam, jest ich naprawdę sporo, wszystkie zachowuję, bo kiedy błądzę gdzieś tam między marzeniami, a rzeczywistością, one dają mi siłę do dalszej wiary w marzenia.
I poniekąd dzięki Wam tą siłę mam. Dostaję bukiety Waszych pięknych i wzruszających słów, które w myślach moich rozstawiam po domu w wazonach, a potem otulam się ich zapachem.
Jestem Wam za te kwiaty w środku zimy niezmiernie wdzięczna. Dziękuję.

Oto fragmenty e-maili, które mnie bardzo wzruszyły w ostatnim czasie... dziękuję Monice, Matyldzie i tym trzem pozostałym M. :)

" ... Twoje zapiski pochłonęłam........... Twoje opowiadania połknęłam...........   i przetrawiłam... i pozostał mi na podniebieniu jeszcze ich jakże wyraźny, soczysty, jedyny w swoim rodzaju smak...........  a zmierzam do pochwały.........  :-).... choć i tych wokół Ciebie wiele, to i ta moja nie zawadzi.......... bowiem czysta,szczera, serdeczna prawda jest....... przejrzałam nieco blogów........... wiem,ze dosyć trudno znaleźć taki, jak Twój...... w mojej opinii jest unikatowy.... biały kruk o rozpostartych,umięśnionych skrzydłach...zawsze gotowy do startu.....

... tak dobrze, że piszesz. czytam to, co tworzysz. i nie muszę nic rozszyfrowywać,w nic się wczytywać, by zrozumieć, niczego się domyślać.ale chętnie wracam,by jeszcze raz poczuć lekkość na śnieg spadających liter."
                                                                      
                                                             Monika z Londynu




" ... Kurczę blade dlaaaaczego dopiero teraz? Czytam cię, i czytam,czytam.Jak to dobrze, że mam 2 tygodnie ferii. Szkoda tylko, że będę musiała odłożyć Wiśniewskiego, Grocholę i Szwaję na bok. No cóż...poczekają. Na razie mam ciekawszą lekturę...i wypieki na twarzy,makijaż od rana, a dziecku pozwoliłam spać u babci. Chociaż bez mojego małego mężczyzny w sypialni źle sypiam..."

                                                                                M.
                                                                             

" ... dla Ciebie mam radę, jeśli można. Walnij w cholerę tym całym A ....  i zacznij pisać książki. Bardzo rzadko czytam i mało co mnie wciąga (jeśli chodzi o teksty), ale ten Twój blog jest reeeewelacyjny!!!! ...chociaż kobiecy ;) "

                                                         Mąż w/w M. także M. :)



" ... Jestem zachwycona!!!! Czemu wcześniej nie wiedziałam o Twoich zdolnościach..?
Rany.. wiesz jak dawno nie czytałam?? Ostatni raz jak byłam w ciąży! A mały już skończył 8 m-cy! No i jeszcze ten brak internetu!! Zostałam zamknięta w czterech ścianach bez okna na świat..
A tu proszę, jaka miła niespodzianka :) Po prostu oderwać się nie mogę! Czytam i czytam i mam wrażenie, że dotychczas żyłam w próżni, nie mając czasu dla męża, domu i dla siebie..
Dziękuję, naprawdę wnosisz do mojego życia wielkie promienie słońca!!!
Pisz dalej... MUSISZ!!! Robisz to w przepiękny sposób!
Bardzo mi się podoba..

Ta Twoja pisanina - jak ją nazwałaś, jest naprawdę świetna. Nie tylko mnie czasem śmieszy, ale i skłania do refleksji a nawet wyciska łzy...

I to ja powinnam Tobie podziękować!! Bo gdyby nie Twoje opisy na NK o tym konkursie to naprawdę nic bym nie wiedziała!!
I pewnie dalej tkwiłabym w tym samym punkcie..

Tak więc moja kochana Virginio :) Ty również jesteś dla mnie Aniołem :) mimo, że może to brzmi w moich słowach banalnie..
Dzięki temu konkursowi, tym tekstom i w końcu Tobie nie pogubiłam się tak do końca... "

                                                         M. (inna niż powyżej :)



" ... Czytam Twój blog od kilku miesięcy i ... po prostu barak mi słów.
We wszystko co opisujesz tchniesz życie! Bo to jest życie,Twoje i Twojej rodziny, tylko nie pisane klawiaturą czy piórem a sercem!
Nie mogę się nadziwić jak wielka pasja przez Ciebie przemawia. To niesłychany talent, dar od samego Pana Boga!
I choć jestem Twoją anonimową czytelniczką (bo do dziś nie pozostawiłam po sobie śladu w postaci komentarza), chciałam Ci z tego miejsca pogratulować. To co tu robisz powinno stać się wzorem dla innych. Wzorem jak żyć, mieć pasję, być szczęśliwym i kochać przez duże"K"!

Jestem Ci ogromnie wdzięczna. Za co?? Z to, że mogę Cię czytać, śmiać się z Tobą i przeżywać również te bolesne chwile.
Zaczęłam czytać i znowu pisać :) ...znowu, bo ostatni raz pisałam będąc nastolatką swojego rodzaju pamiętniko-dzienniki, bo to był mój sposób na rozmowę z samą sobą.
Podpatruję również co masz w swojej biblioteczce i też to czytam.
Pewnie myślisz sobie, że jestem wariatką? Nie, nie jestem. Ale w końcu mam się na kim wzorować i z kogo brać przykład.
Dziękuję Ci za to..."

                                                                            Matylda



Specjalnie zostawiłam sobie Matyldę na koniec, bo ta Matylda, to jest również ta, która przygotowała dla mnie wyjątkowy prezent na Dzień Kobiet ... napisała o mnie na portalu broszka.pl artykuł, który zgłosiła do konkursu, na który należało nadesłać pracę dotyczącą kobiety, która w jakiś sposób wywarła wpływ na życie autora tekstu i Matylda napisała o mnie i zaniemówiłam na kilka dni. Dziękuję Ci bardzo !!!!!!!!!!!!
Znam Cię dosłownie od dwóch, może trzech tygodni, zapamiętam ten prezent na zawsze. Jesteś niesamowita. Przeczytajcie sami... Matylda wyraziła zgodę.

"O kobiecie szczęśliwej - moim Aniele" http://broszka.pl/ciekawa-kobieta-praca-konkursowa,a

Moja Droga ... nie ważne czy wygrasz. Dla mnie ten artykuł pozostanie pamiątką do końca życia ...  Jest już wydrukowany, leżakuje w skrzynce wśród innych wartych zapamiętania wspomnień. Będzie mnie delikatnie otulał wzruszeniem zawsze kiedy wezmę go do ręki. Zawsze wywoła uśmiech i przyśpieszone bicie serca.
p.s. Mam dla Ciebie prezent. poślij mi na e-maila potrzebne do wysyłki dane. Wyślę Ci książkę z dedykacją, w której znajduje się moje opowiadanie "Urodziny".
Jeszcze raz dziękuję !!!!


I na koniec chciałam jeszcze podziękować mojemu koledze z czasów podwórkowo-szkolnych, który w inny sposób postanowił mi pogratulować sukcesów blogowo-literackich i naszkicował mój portret Jestem pod wrażeniem. Dziękuję.

                                                            (rys. Gary-Skurczybyk)

2009-03-06

Spektakl "Boska", czyli historia pewnej kobiety


Sztuka, którą wczoraj oglądnęłam nosi tytuł "Boska". I sama obsada też była bosssska... Krystyna Janda, Maciej Stuhr, Wiktor Zborowski, Krystyna Tkacz, Ewa Telega i Anna Iberszer. Pani Janda i Pan Stuhr to aktorzy, których cenię za całokształt, za osobowość, za wszechstronność ... a razem na scenie byli jak bita śmietana polana czekoladą.
Zasmakowali mi.

Spektakl opowiada o niezwykłym fenomenie jakim była najgorsza śpiewaczka operowa świata, niejaka Madame Florence Foster Jenkins (1868-1944). Egzaltowana diva pozbawiona głosu i słuchu.
Kobieta Boska... boska na swój sposób. Florence od dziecka marzyła o karierze śpiewaczki. Ojciec zapewnił jej zatem lekcje śpiewu, ale szybko zauważył , że córka nie dysponuje nawet odrobiną talentu i postanowił czym prędzej wydać ją za lekarza, żeby zapewnić jej stabilność finansową. W wieku 17 lat wyszła za mąż. Lekarz jednak prawdopodobnie nie zniósł śpiewu Florence i ich małżeństwo nie przetrwało.
Później Florence nie miała już męża, jednak do ostatnich chwil życia partnerował jej, nie pozwalając jej krzywdzić, przyjaciel Clair (w tej roli Wiktor Zborowski).
W "Boskiej" obserwujemy ostatnie lata życia Florence - od nawiązania współpracy ze swoim dwudziestym już akompaniatorem Cosme, zakompleksionym gejem (w tę rolę wcielił się bosssski Maciej :), aż do koncertu w nowojorskiej Carnegie Hall.
Pani Janda pokazała Florence jako ekscentryczną, lekko przygarbioną kobietę, poruszającą się niepewnie i bardzo chaotycznie. Jakby sama nie była pewna kolejnego kroku, czy zrobić go w prawo, czy w lewo... czy zjeść ciastko, wypić cherry, czy gorącą herbatę ... Okazywała swoją nerwowość i roztrzepanie... była czasami zagubiona we własnym pokoju, przesiadywała się z fotela na kanapę, z kanapy na fotel.
Ale bardzo często się uśmiechała, bo w tym swoim świecie była szczęśliwa. I była pewna jednego, dla niej najważniejszego... własnego talentu.
Według niej wszystko było możliwe, wystarczyło tylko mieć marzenia i wierzyć w siebie.

Kariera Florence nabrała rozgłosu tak naprawdę dopiero jak zmarł jej ojciec (miała wówczas 41 lat), bowiem przejęła w spadku ogromną fortunę i była od tego momentu w stanie sama sponsorować sobie swoje koncerty. I wbrew przeświadczeniom, że sale powinny świecić pustkami, przychodziły tłumy. Początkowo setki. Później już tysiące.
Ale nikt nie traktował jej jako artystki... była jedynie nietuzinkowym zjawiskiem, które trzeba było zobaczyć.
Każdy w Stanach Zjednoczonych chciał zobaczyć dziwaczkę, która "morduje" Mozarta. Morduje bez skrupułów z uśmiechem na ustach podrygując raz lewą, a raz prawą nóżką, co chwilę niespodziewanie podskakując i do tego radośnie fałszując.
Poowijana własnoręcznie skrojonymi strojami ośmieszała się już na samym wstępie (dziwaczne kapelusze, sztuczne kwiaty, falbany, o które się potykała, strój pasterki, strój anioła z monstrualnymi skrzydłami). Gdy tylko zaczynała śpiewać, a właściwie kwilić jak koty i niemiłosiernie fałszować, ludzie śmiali się, gwizdali, turlali się ze śmiechu po podłodze, co poniektórzy podobno nawet walili głową w podłogę.
Im większy fałsz, tym większy był aplauz, tym więcej ważnych osobistości pękało ze śmiechu, wpadało w histeryczne łkanie... a biedna Florence popadała w samozachwyt i przerywała śpiew kłaniając się przed publicznością. Była wierna sobie i swoim marzeniom. Od zawsze i na zawsze.

  Nigdy nie wątpiła w swoją sławę. Mówiła:
"Mogą sobie gadać, że nie umiem śpiewać. Ale nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie śpiewałam."


Na jej ostatni koncert w Carnegie Hall przyszło 3 tysiące osób. Po raz kolejny spotkała się z bezwzględną krytyką i zmarła miesiąc po koncercie w wieku 76 lat.

Nie oceniam jej jako piosenkarki, choć ten fragment "masakrowania Mozarta" jest wyjątkowo ciężkostrawny (polecam tylko tym o silnych nerwach :)
http://www.youtube.com/watch?v=qtf2Q4yyuJ0 jednak jako kobieta jest dla mnie przykładem zaborczej wręcz determinacji w dążeniu do spełniania marzeń. Nie każdy potrafi je spełniać za cenę kpin i wytykania palcami. A Florence się nie poddała,walczyła o marzenia i szczęście do ostatnich dni swojego życia i wygrała tę walkę umierając jako znana śpiewaczka, ulubienica amerykańskich melomanów, a jej płyty do dziś sprzedawane są na całym świecie.
Boska Florence... Glorious Florence... Boska Krystyna Janda.

I jak Wam się spodobała ta historia?
Mnie tak bardzo, że z drugiego piętra ekspresem zbiegłam z przyjaciółką do garderoby artystów, żeby osobiście uściskać Panią Jandę i przekazać jej prezenty jakie miałyśmy dla niej przygotowane.
Ja zrobiłam świecznik decoupage, ozdobiony portretem Pani Krystyny i pejzażem jej ukochanej Toskanii. Asia scrapową kartkę.
Niestety uściskać dał się nam tylko Maciej Stuhr, z którym pstryknęłyśmy sobie fotkę i który złożył mi autograf w miejscu bardzo kobiecym, bo na różowej kosmetyczce, tylko ją miałam na szybko pod ręką. Pani Krystyna podpisała nam książki w garderobie. Pana Wiktora Zborowskiego dorwałyśmy na scenie. Pani Tkacz zniknęła ...
Tak jak mój ukochany lawendowy szalik, był w rękawie płaszcza i zniknął.


 

2009-03-05

Bosssssko mi!

Wróciłam właśnie z teatru ze sztuki "Boska"...
Jestem pod takim wrażeniem, że muszę iść do wanny i koniecznie coś zaśpiewać.
Jutro szczegóły.

Mam autografy...  Zgubiłam mój ukochany lawendowy szalik...
Do snu ukołysze mnie FLORENCE FOSTER JENKINS by Krystyna Janda.
Mam nadzieję, że zasnę :)

Ja chcę jeszcze raz... i jeszcze raz... i jeszcze raz.

2009-03-03

Z dialogów rodzinnych odc.1 - rozmowy (nie) kontrolowane

Wczorajsza popołudniowa rozmowa:

- Mamo, ja chyba mam prostatę - poinformował mnie Charlie
- Co proszę? - pytam z niedowierzaniem
- No prostatę mówię, nie rozumiesz?
- No nie do końca... a czemu tak twierdzisz? - pytam zaniepokojona
- Bo w telewizji mówili, że jeśli oddaje się w nocy często mocz, to się ma prostatę.
- Ale ty nie biegasz w nocy do łazienki - mówię
- No , ale w dzień biegam... a to jakaś różnica?
- Tak, kochanie, wielka różnica... poza tym prostatę mają dorośli mężczyźni, a ty jesteś dzieckiem - edukuję syna.
- To znaczy, że tata ma prostatę?
- .................. hmmmm. A biega w nocy do łazienki? - pytam
- A skąd ja mam wiedzieć jak śpię - mówi Charlie
- No tak się składa, że ja też śpię, a jak już słyszę coś to prędzej otwieranie lodówki niż spuszczanie wody w toalecie, więc nic się nie martw - uświadamiam syna.
- Muszę przeprowadzić dochodzenie. Ta sprawa nie może pozostać bez wyjaśnienia -  dodaje Charlie i wychodzi z pokoju.

No więc będzie dochodzenie. Tylko nie wiem czy o prostatę, czy o to, że tata czasem w nocy do lodówki zagląda i myśli co by tu zrobić sobie na śniadanie za kilka godzin :)
Ja to jednak bezproblemowa w tek kwestii jestem.
Żadnych dylematów. Żadnego marudzenia... że masło twarde, że chleb nie prosto w piekarni, że pomidor zimny, że ser nie taki, że ketchupu się skończył.
Dla mnie kakao proszę... w dużym kubku z nesquika, 3 łyżeczki kakao, łyżeczka cukru, ciepłe mleko ... rozkosz o poranku.

Wasza wiosny przez okno wypatrująca
Virginia