Nie było mnie tu długo, z różnych względów... spotkanie z poetą Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim stało się tak osobistym przeżyciem, że opisane zostało w moim prywatnym notatniku. Wybaczcie, że się nie dzielę wrażeniami. Musicie uwierzyć, bądź nie, że Poeta ten zostaje w sercu na zawsze. Ale nie tylko to wydarzenie było powodem mojego milczenia, jeszcze kilka dodatkowych emocjonalnych przeżyć mi życie zafundowało i najłatwiej było rzucić się w wir pracy... tak też zrobiłam, co zaowocowało utratą dwóch kilogramów. Już nie mam czasu na ciepłą kawę i rurkę z serem, gorący kubek zazwyczaj stygnie, godziny ktoś z grafiku wymazuje, a obowiązków dokłada i kończy się tym, że pracę z biura biorę do domu, gdzie też piętrzą się zaległości jeszcze mniej przyjemne. Jednak pocieszające jest to, że u mnie w firmie tylko listopad i grudzień jest aż tak napięty.
Nie zapominam jednak o przyjemnościach... torebkę ciągle mam pełną czekoladek pistacjowych , które podjadam na światłach pędząc w przerwie po dzieci do szkoły, czy przedszkola; zawsze mam też ze sobą książkę z nadzieją wsuniętą zamiast zakładki ciągle pomiędzy te same strony; pamiętam też o takiej atrakcji jak "Pani Bovary" w piątkowej Gazecie Wyborczej, czy nowy numer magazynu "Bluszcz". Do tego wszystkiego mam kilka bliskich mi osób, które o mnie pamiętają i urodzinowo mnie rozpieszczają, co nie daje efektu twardej skorupy, wręcz przeciwnie, ciągle się wzruszam, naruszam i czasem kruszę.
A skoro już mowa o przyjemnościach i pieszczotach, to czyż mogłam ich uniknąć kiedy są na wyciągnięcie 150 km ręki? Ależ skąd, już nie tym razem... za sześć godzin pakuję się do samochodu, zaprzyjaźniam z nawigacją, nastawiam odpowiednie cd, zapinam pasami galaretkę w czekoladzie, siostrę, dziesięć pozycji na akcję "Książka za książkę" i ruszam na Targi do Krakowa :). Juupppiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!