2010-05-29

spacerem boso przez popołudnie

Są takie dni, kiedy nic nie idzie zgodnie z planem, tak jak w ostatnim miesiącu kiedy to zamiast pięknego maja mieliśmy powódź w Polsce i do teraz jej skutki są odczuwalne na sporym terenie kraju.Wszystko się zatrzymało. Nic nie miało znaczenia. Słońce nawet jeżeli się pojawiało na krótką chwilę, to nie mieliśmy sił go przyjąć, bo patrząc na wiadomości, gdzie ludziom tylko czubki czerwonych dachów zostały robiło się wstyd, że nas to nie dotyczy, że wystawiamy twarze do słońca, kiedy twarze powodzian blasku zostały na długie miesiące pozbawione.
Jednak dziś, kiedy pierwszy raz od miesiąca słońce raczyło nas swą obecnością cały dzień, poczułam, że albo oddam się mu w całości, albo zgrzeszę pokutując kolejny tydzień. Oddałam się. Wyszłam boso na taras. Założyłam ciemne okulary. Zjadłam filet z tilapii patrząc jak myszołów wiruje nad intensywnie zielonym polem. Nie miał sprecyzowanego celu, jak ja tego popołudnia. Po prostu wyszliśmy pogodzie naprzeciw.
Na stole wokół mnie różowe kwiaty koniczyny rozrzucone przez dzieci, gdzieniegdzie na tarasie resztki skoszonej trawy, zapachy tańczą pomiędzy myślami o niczym. Na młodym drzewku dostrzegam owoce, małe, zielone, kilka sztuk, nawet nie pamiętam co zasadziłam pięć lat temu, czy to wiśnia, czy mirabelka, ale radość wielka, że mimo obfitych deszczy mała dała radę, zakwitła i po raz pierwszy obrodziła. Sztuk osiem.
Wzięłam dwa ostatnie numery „Bluszcza”, by przejrzeć co w książkach piszczy, ale najpierw wyszukałam moje ulubione artykuły „Książka życia” i „Rozmowa o poczytalności”. Tam ludzie kultury opowiadają o swoich książkowych upodobaniach, o nawykach, o miłościach i nienawiściach, czyli to co lubię czytać w pierwszej kolejności. Poeta Krzysztof Siwczyk pisze: Tak się na moje nieszczęście złożyło, że jestem rodzajem człowieka książkowego. Traktuję tę przypadłość jak poważny mankament. W dzisiejszych czasach książka staje się synonimem marnotrawstwa – czasu, energii, życia. Ludzie nie czytają z wielu powodów. Jednym z nich jest zapewne lęk. Książki są po to, żebyśmy zwątpili. Wytrącają z dobrego samopoczucia,powodują przewlekły dyskomfort ducha. Przynajmniej w przypadku tych, którzy rozumieją sensy transferowane przez zdania (...)Człowiek książkowy jest mierny, ale wierny: wierny przegranej, jak mawiał Samuel Beckett. Tak sobie myślę, że może to u mnie przez tego Manna... ale nie mogę się od niego oderwać, mimo tego dyskomfortu ducha jaki mi serwuje. 

Marek Łuszczyna pyta Mariusza Szczygła czy czytanie to jego rytuał... Nie mogę zacząć, jak nie zrobię sobie cappuccino. Mam specjalny garnek do ubijania mleka. Pierwszy łyk kawy i pierwsze zdanie. Jak wiem, że będę czytał książkę, na którą się cieszę, to nawet kupuję droższą kawę Illy, na którą na co dzień nie mogę sobie pozwolić, bo jest piekielnie droga (...)Wydaje mi się, że najlepsze książki świata już przeczytałem - mówi wymieniając „Śmierć pięknych saren” Oty Pavla, „Amatorki” Jelinek, „Trudności ze wstawaniem” Hanny Krall, „Życie z gwiazdą” Jirzego Weila, „Matkę noc” Vonneguta, „Papugę Flauberta” Juliana Barnesa i „Zamek” Kafki. Jednej książki, niedawno wydanej nauczyłem się na pamięć! To tekst sztuki „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej , której z kolei ja nawet nie tknęłam, ale uśmiechnęłam się czytając słowa podziwu dla książki zniewalającej, błyskotliwej i mądrej jaką jest „Po śniadaniu” Eustachego Rylskiego, w której mam zakreślone sporo fragmentów. Rylski w swoich esejach o pisarzach wyprzedził uwielbianego przeze mnie Milana Kunderę i jego eseje „Spotkanie”. W takim starciu raczej stawiałabym na Kunderę, a jednak Rylski mnie do siebie bardziej przekonał.

Na koniec filtruję poczytalność Borysa Szyca, który nie potrzebuje cappuccino do czytania, ale chętnie podpiera się opinią właściciela kawiarni Czuły Barbarzyńca i prosi o pomoc, która ostatnio skończyła się wyborem „Przyjaciela doskonałego” Martina Sutera i książki „Duże ładne amerykańskie dziecko” Judy Budnitz. Nic mi to nie mówi, ale z ciekawości zaraz zajrzę do internetowej księgarni, bo sam Borys Szyc mnie zaskoczył faktem, iż bliska mu jest literatura rosyjska, od dziecka bowiem karmiony był przez mamę Tołstojem, Dostojewskim, Czechowem i Bułhakowem. Patrząc na jego rolę w „Wojnie polsko-ruskiej” jakoś nie mogę w to uwierzyć :)
Słońce zaszło... ostatnie fiolety znikają za horyzontem.
Nadchodzi noc. To był piękny dzień.



2010-05-27

Wata cukrowa

Ta ciszaaaa... wszyscy śpią, wydawałoby się, że nic już nie przeszkodzi, by w spokoju napić się zielonej herbaty w moim ulubionym kubku z napisem London, który dostałam od Mamy i poprzeglądać co u kogo się dzieje, co się przeczytało, co zrecenzowało... Jednak jakże mylna jest psychika kobieca, jakże naiwna i łatwowierna... przecież kobieto psy masz! I to dwa. I do tego yorki... tak tak, te co to na zdjęciach mają kokardki, trzepoczą wyczesanymi rzęskami ,są słodkie jak różowa wata cukrowa i przytulne jak ukochana poduszka. Nic bardziej mylnego moi mili, początkowo też ufałam opisom elegancki, inteligentny, ambitny i rzadko kapryśny, ale szybko zmieniłam zdanie. W ciągu dnia moje yorki to roztrzepane psiaki, które zachowują się jak wytresowane, niespełna rozumu małpki. Wskakują, zeskakują, podskakują, pod nogi wpadają, czasem też na szybę, kiedy obiekt latający (czyt. ptak) przemknie gdzieś tam w przestworzach i one mają ochotę dogonić ptaszka bez wcześniejszego uprzedzenia właściciela, by ten otworzył okno na taras. Pewnie dlatego mają nosy jak guziki. Są głośne, lękliwe, często zdezorientowane, uparte i mają tendencje do spania na wysokościach np. na oparciu tapczanu, porzuconej gdzieś na fotelu kurtce, wierzchołku wyprasowanych ułożonych w wieżę ubrań, albo na świeżo przebranym jaśku leżącym na dwóch innych poduszkach.
Poza tym symulują, że są wiecznie głodne, że chcą grać w rozgrywki ligi yorków w piłkę nożną, albo ciągle siku, a kiedy już brodzą po brzuch w błocie (nie ma szans na zmiany, bo codziennie pada) to się im nagle odwidzi i w krowy się przemieniają. Mielą trawę i udają, że Didi i Bibi, to nie na tej łące proszę pani. Można wołać i wołać, po czym człowiek musi ładować się w za duże o pięć numerów kalosze i krokiem niepewnym śpieszyć na ratunek nagle uciekającym krowom. I tak biega kobieta po ogrodzie i zagania krowy do domu, których nawet zza trawy nie widać, co skrzętnie odnotowują sąsiedzi, bo czasem ma maseczkę na twarzy,czego przecież nie czuje. Dwa razy też zdarzyło się jej w piżamie po ogrodzie biegać, bo nie przyszły osły do baby, to baba musiała iść po osły. Ale to jeszcze nie koniec opowieści o słodkich watach cukrowych... jeszcze mycie. Od jakiegoś czasu do mycia zgłasza się osiem łap często nawet dziesięć razy dziennie (mówiłam , że symulują) co daje osiemdziesiąt łap na dobę, mydełko, szorowanie, wycieranie... a potem walka byków i rycie pazurkami w kremowym dywaniku, bo mydełko Magical zmieniłam na Aloha i to chyba rodzaj buntu na bardziej kręcący w guzikowym nosku zapach. A potem jeszcze, żeby pani bardziej dopiec, że zbyt się obija, to małe rzyganko przedobiednie i popisy w podrzucaniu miskami po kuchni, najlepiej wprost pod nogi, żeby pani miała gotowanie z przeszkodami. Sprawna bestia. Przeżyła. A to kupkę strzelimy na odchodne. Zagoniła krowy za wcześnie to ma ...
Pamięć jest ulotna. Nadchodzi wymarzony wieczór, kiedy to człowiek ma ochotę wyprostować nogi i napić się wcześniej już wspomnianej herbatki, a tu jeszcze trzeba o miejsce rywalizować. Yorki są jak bumerang, ile razy wyrzucisz , tyle razy wróci . Bezwzględnie uparte, rodem z hrabstwa angielskiego... kiedy zbyt mocno przechylisz się, by sięgnąć po kubek z herbatą, to pod pośladkami masz już zajęte. Kiedy przekręcisz się na lewy bok, to nie masz prawa zmiany położenia do rana. Kiedy chcesz spaść z łóżka, proszę bardzo, pomogą. Bo pchają się i pchają, a ich waga za dnia dwukilowa, w nocy wydaje się przynajmniej trzykrotnie większa i człowiek przesuwa się dla świętego spokoju... na sam skraj, na drewnianą belkę, a czasem na dywanik pod łóżko.
Dziś wycieniowałam Znajdę, bo przez to błoto i ciągłe mycie nie sposób zadbać o jedwabiste włosy ciągnące się niczym welon za pięknością o wdzięcznych oczach . Wygląda teraz jak zwierzak z Muppet Show i akcja "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" nie ma już sensu, i dobrze, mieli czas dwa miesiące, milczeli, więc mogę w końcu odetchnąć z ulgą, bo teraz jest już moja. Śmieszna, kapryśna, udająca właśnie trupa pod moimi kolanami, ale to dla niej poruszyłam niebo i ziemię, żeby ogrodzić działkę przed wakacjami, żeby przypadkiem nie przyszło jej do głowy mnie szukać. Tak, to mnie Didi sobie upatrzyła, bo to ja ją znalazłam i nie mam jej tego za złe... tak, yorki mają tendencję do papugowania i Bibi nagle też mnie pokochał miłością wierną po blady świt i udaje trupa przy moim brzuchu.
Nie jestem w stanie ich nie kochać. Wariaty moje dwa.
A miałam napisać recenzję. Rozmyła się jednak. Psiaki nie dały jej dojść do słowa.
Dobranoc.
p.s dziękuję za to co zadziało się pod ostatnim postem... ta niespodziewanie wysoka fala wsparcia rozjaśniła niebo ponad moimi myślami i wszystko wraca do normy :)



2010-05-25

Z pokładu codzienności

Kiedy ponad dwa lata temu zakładałam bloga nie miałam pojęcia co dzieje się w blogosferze i poruszałam się w przód bardzo niepewnie, jak by poza tym fascynującym kołem, delikatnie na paluszkach, żeby tylko być, ale raczej pod szklanym kloszem. Klosz jednak został rozbity kilkoma polecanymi postami na głównej stronie Onetu i zaczęło odwiedzać mnie coraz więcej osób, którym mój świat ukazywał się jako bajkowa kraina gdzie zawsze sporo śmiechu, dystansu do domowników i radości z każdego dnia. Jednak wraz z poleceniami trafiali się też tacy, którym przeszkadzało to, że potrafię czerpać radość z codzienności i z uporem przesyłali mi maile pełne słów zalewających czarną smołą zawiści moje życie... na szczęście nie zastygłam, choć czasem było ciężko zmyć to wszystko z duszy, która ma tę skazę, że jest nadwrażliwa.
To dlatego przeszłam metamorfozę, którą zauważyła ostatnio moja przyjaciółka stwierdzając, że czuje się niepewnie w rozmowie ze mną, bo ja mam swój świat książek, a ona tego świata zupełnie nie zna. Kiedy pisałam tylko o mojej codzienności czuła, że jest blisko mnie, a teraz dogonić mnie nie może. Ja jednak celowo z powodu pewnych osób, które zaczęły przeciwko mnie wykorzystywać to, że dzieliłam się tym co w duszy mi gra, przestałam pisać tak dużo o mojej prywatności, a że pisać przestać zupełnie nie jestem wstanie, to blog ten przekształciłam z typowego dziennika w dziennik książkowej pasjonatki. Ku radości niektórych, a odruchu znudzenia mną innych (bo oczywiście fakt, iż Virginia Woolf nie lubiła zakupów, a Marcel Proust był uzależniony od matki, jest mniej interesujący niż to kto płaci mój kredyt, albo ile hektarów ziemi mam wokół domu i jak bardzo codziennie się nudzę)... chcę jednak zapewnić, że prywatnie w mailu napiszę co u mnie, że odbieram telefony przyjaciółek, że czasem wręcz czekam na nie, że pukając do moich drzwi nie zsypią się im na głowę już w przedpokoju książki, a ja nie zacznę recytować poezji nim jeszcze wsuną na stopy papućki w kolorowe cekinki :). Ja sama, skłonna odpowiedzieć na zaproszenie, zapewniam, że nie przyjadę na kawę z aktualnie czytaną „Czarodziejską górą” pod pachą i nie zatopię się w głębi kanapy nie zwracając uwagi na gościnność, ani też nie poruszę niepytana tematu książek. Mimo swojej nienormalności, jestem całkiem kulturalna ...  jeśli oczywiście wrodzona szczerość i nabyta z wiekiem asertywność, zaliczana jest do dobrych manier, a nie braku taktu, wywyższania się, bądź stwierdzenia że zadzieram nosa. A z taką przykrą opinią się już spotkałam... uważam jednak, że skoro nie mam ochoty na pokaz garnków za pięć tysięcy, albo nowej sieci komórkowej, to mówię bez owijania w bawełnę, że nie jestem zainteresowana, bo szkoda mi czasu na coś na co mnie nie stać. Tak samo jeśli zamiast podążania za modą typu tenis, nurkowanie, szusowanie po stokach w najmodniejszych i najdroższych danego sezonu nartach , wolę poczytać, bądź coś czasem niemądrego, lub całkiem znośnego napisać, to mówię o tym głośno i oczekuję zrozumienia, bo ja przecież niezainteresowanych do akcji Czytanie w pianie, albo Czytanie na dywanie nie zmuszam. Dlatego czasem nie rozumiem, czemu moja pasja tak niektórych odstraszyła, czemu zrodził się dystans, czemu jeżeli pani z cukierni staje się szwaczką jest to normalne, a ja jako była menedżerka nie mogę bez szeptów za moimi plecami bardziej niż walki o czarne bmw miłować książek...
Przypomniała mi się teraz moja wymiana mailowa z pewną pisarką, której nie wymienię z nazwiska, bo nie wiem czy by sobie tego życzyła, ale zdradzę, że ma na swoim koncie kilkadziesiąt napisanych książek (jestem pełna podziwu), a w kręgu rodziny i znajomych niejednokrotnie określana jest mianem „nieroba”, bo pisanie to przecież „nicnierobienie”. A czytanie, które jak wiadomo jest podstawą dobrego pisania, jest już w takim razie lenistwem niegodnym nawet wspomnienia... zatem lenię się, nic nie robię, i całkiem możliwe, że niebawem zostanę „nierobem”. 

p.s a teraz idę załadować pralkę, bo kupiłam dzieciom nowe kaloszki i wczoraj uległy urokowi okolicznych kałuż; pozanosić na swoje miejsca czternaście kwiatków, które przesadziłam; ugotować zupę z fasolki szparagowej i wymyślić coś na drugie danie; wypuścić psy na błoto w ogrodzie, umyć po raz trzeci już dziś osiem łap; zagrać w grę planszową Farmer; odebrać Charliego ze szkoły; zrobić zakupy, zadanie i porządek w kuchni; wyprać dywanik z ubikacji, bo Lola nie zdążyła; odwiedzić babcię po operacji; odpowiedzieć na „dwieście pytań do mamy”... czyli generalnie odbębnić pewien odłam nieróbstwa, jak to mojej Drugiej Połowie się wydaje. Tak, jestem zmęczona. Tak, mam na głowie moją pracę i kryzys jaki sprawił, że ledwo utrzymuję działalność co wiąże się z tym, że szukam nowej; wielki dom z ogrodem, dwoje dzieci, dwa psy i obciążenie związane z wychowaniem całej czwórki. Nie, nie narzekam, dam sobie radę, zastanawiam się tylko, czemu mężczyzna jest w stanie skupić się tylko na jednej rzeczy (czyt. praca),która i tak już jest w jego mniemaniu tak wykańczająca, że grozi mu zawałem, a kobieta musi ogarnąć całą resztę? Począwszy od prasowania jego koszul, poprzez mycie jego butów, plewienie jego choinek, gotowanie domowych obiadków;malowanie tarasu, koszenie i wyręczanie go z innych czynności ... chciałam być dobrą żoną, chyba zbyt dobrą, a wyszłam na tym jak zabłocki na mydle. Koniec.
Mam trzydzieści lat i nie wiem co wpisać w CV.
A moja koleżanka wczoraj dostała pracę w bibliotece... druga przesłała mi swoją książkę z dedykacją; trzecia stwierdziła, że mnie podziwia, a czwarta, że ona by na moim miejscu zwariowała. Czyż to wszystko nie jest pocieszające... mnie bardzo podniosło na duchu. Dzięki kochane :)



2010-05-24

przychodzi Lola do piaskownicy, a tam ...

 
(podobny do żyrafy, uparty jak osioł, dumny jak pa ... jelonek w papilotach :)

   
(te z pierwszego planu przesyłają pozdrowienia... kiedy się zbliżałam machały uszami)

   
(a ten osobnik nie uwierzycie, ale recytował Szekspira... )



2010-05-21

Nominacje do Nagrody Literackiej Nike 2010

Od kilku lat przyglądam się nominacjom do Nagrody Literackiej Nike i jeszcze nigdy nie wygrała książka w myślach obstawiana przeze mnie. Całkiem to normalne, tak jak nigdy Miss Świata nie wygrywa najpiękniejsza z pięknych. W tym roku jednak patrząc na nominacje mam wrażenie, że kryzys zeszłoroczny dopadł nie tylko rynek biznesowy, ale też rynek literacki (choć poniekąd książka to też biznes więc nie ma się co dziwić), bo jakoś tak skromnie i przewidywalnie  jest w nominacjach, szczególnie powieści, gatunku literackiego jak by nie było najbardziej poczytnego. Tylko cztery powieści kontra cały rok? Z rekordowej liczby prawie 340 książek, które zgłoszono do konkursu tylko cztery powieści zasłużyły na wystąpienie przed szereg? Wierzyć mi się nie chce.
Doskonale natomiast ma się poezja. To zdecydowanie jej rok, bo aż siedem nominacji. Sama wyczuwam, że w ostatnim czasie wyjątkowo dobrze mi z poezją, więc może coś w powietrzu wisi, tuż obok ducha Jarosława Iwaszkiewicza, bo to przecież jego rok. Chciałoby się rzec, że lepiej by było, żeby tak już pozostało, aż do października, kiedy to ogłoszony zostanie zwycięzca 14 edycji tego konkursu, ale patrząc na fakt, iż laureatem zeszłorocznej Nagrody Literackiej Nike został Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki to tym razem mało prawdopodobne jest by wybór padł znowu na poezję.
A szkoda, bo jest naprawdę w czym wybierać. I tak oto prezentują się nominacje (dziewięć autorek i jedenastu autorów, aż 12 wydawnictw i jak już wspomniałam zdecydowana przewaga poezji):

Poezja:
„Czarny kwadrat” - Tadeusz Dąbrowski ( Wydawnictwo a5, Kraków )
„Dni i noce” - Piotr Sommer ( Wydawnictwo Biuro Literackie, Wrocław )
„Ekran Kontrolny” - Jacek Dehnel ( Wydawnictwo Biuro Literackie, Wrocław)
Intencje codzienne” - ks. Jan Sochoń ( Wydawnictwo Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów )
„Jasne niejasne” -Julia Hartwig ( Wydawnictwo a5, Kraków)
„Powietrze i czerń”- Piotr Matywiecki (Wydawnictwo Literackie, Kraków )
„Tutaj” - Wisława Szymborska (Wydawnictwo Znak, Kraków )
Proza (pierwsze cztery to typowe powieści):
„Pensjonat” - Piotr Paziński ( Wydawnictwo Nisza, Warszawa )
„Piaskowa góra” -Joanna Bator ( Wydawnictwo W.A.B. , Warszawa )
„Prowadź swój pług przez kości umarłych” - Olga Tokarczuk ( Wydawnictwo Literackie,Kraków )
„Rzeczy uprzyjemniające. Utopia” - Tamara Bołdak-Janowska ( Wydawnictwo Borussia, Olsztyn )
„Walce wolne, walce szybkie” - Adam Poprawa ( Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu)
„Śmierć czeskiego psa” - Janusz Rudnicki ( Wydawnictwo W.A.B. , Warszawa ) -opowiadania
Literatura faktu:
„Frascati” - Ewa Kuryluk (Wydawnictwo Literackie, Kraków ) - autobiografia
„Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” - Magdalena Grochowska ( Wydawnictwo Świat Książki,Warszawa ) - biografia
„Nocni wędrowcy” - Wojciech Jagielski ( Wydawnictwo W.A.B. , Warszawa ) - reportaż
„Proszę bardzo” - Anda Rottenberg ( Wydawnictwo W.A.B. , Warszawa ) - autobiografia
„Wyspa klucz” - Małgorzata Szejnert ( Wydawnictwo Znak, Kraków ) - reportaż
Esej:
„Uśmiech Demokryta. Un presque rien” - Ryszard Przybylski ( Wydawnictwo Sic!, Warszawa )
Dramat:
„Nasza klasa” -Tadeusz Słobodzianek ( Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk )

Z tych dwudziestu pozycji jury wyłoni finałową siódemkę, a w pierwszą niedzielę października poznamy tegorocznego laureata, który oprócz statuetki Nike otrzyma również 100 tys. złotych.
Ja już mam swojego faworyta, a Wy?



2010-05-20

Przykro mi

Jakoś tak nijak jest mi ostatnio, to zapewne przez tę pogodę, powódź w moim regionie i jeszcze wiele innych czynników, o których miałam wspomnieć, ale kiedy przed godziną weszłam na tę stronę http://remigiusz-grzela.bloog.pl/ (jak zresztą codziennie), to nawet pisać mi się odechciało. Poważnie, uszło mi powietrze z palców, serce zbladło, a myśli które miałam przelać na klawiaturę stanęły na baczność i są sztywne, nie do ruszenia.
Czytam sporo zaprzyjaźnionych blogów, ale niewiele wśród nich jest prowadzonych przez mężczyzn, bo mężczyzn interesujących się w dzisiejszych czasach literaturą, teatrem, filmem czy poezją też jest niewielu. Ten ceniłam sobie szczególnie i przykro mi się zrobiło, kiedy przeczytałam w jaki sposób potraktowano autora jednego z moich ulubionych blogów.
Nasunęła mi się natychmiast jedna myśl... może to nawet powód wycofania się Wirtualnej Polski ze współpracy z panem Remigiuszem Grzelą, ale nie czas tu i miejsce na moje domysły.
Panie Remigiuszu jako wierna czytelniczka nie wyobrażam sobie, żeby nie było "Z Kafką przy kawce", czy z Kafką przy herbatce i wierzę głęboko w to, że niejedną filiżankę przy pana wpisach blogowych jeszcze wypiję... a z tego miejsca dziękuję za całą masę pracy jaką pan włożył w tworzenie swojego fascynującego i często inspirującego mnie bloga, a szczególnie za wpis z 13 maja "Byłem Szymborską" ( już dawno tak się nie uśmiałam :).
Dziękuję...i z niecierpliwością czekam na nowy adres.
Swoją drogą już kilka razy zastanawiam się, kiedy mój blog zniknie. Czasem trafiam na awarię i przez kilka godzin jest on niedostępny i ogarnia mnie strach i wielki żal, że być może to już jego koniec. Czy jednego dnia zniknie on na zawsze? Całkiem możliwe... nieprzewidywalne są zdarzenia dnia następnego. To tylko jeden blog wśród miliona innych.




2010-05-17

Deszczowo, ale za to nastrojowo

Wszystkiemu winna pogoda. Zamknięci w domu, odcięci od suchych kamieni po których można by do samochodu dojść, zalewani sukcesywnie przez cały dzień, nie ruszaliśmy się dziś z ciepłych murów. Kawa. Koc. Jajecznica. Koc. Obiad. Koc. Herbata. Koc. Niezastygnięta galaretka z owocami. Koc. Czekolada. Koc. Czerwone wino. Koc... i tak przez cały dzień, wszystkie czynności z wełnianym pledem na ramionach.
Dalszemu przebiegowi dnia winny ostatni numer Przekroju. Zamknięta w kroplach deszczu, postanowiłam nadrobić zaległości prasowe. Poszukując ostatnich numerów w różnych częściach domu trafiłam na pamiątki z Komunii Charliego, a wśród nich, między kartkami pełnymi ciepłych życzeń leżał sobie „Mały Książę” Antoine de Saint-Exupery... czyż taki deszczowy dzień nie jest wymarzonym na przypomnienie sobie tej właśnie książki? - pomyślałam. Jeszcze o trzynastej wraz z Charlim byliśmy w piżamach, spacerowaliśmy za Małym Księciem po malutkich jednoosobowych planetach i przestaliśmy żałować, że za oknem wielki płacz. Czytałam tę książkę wieki temu i zawsze chciałam ją mieć w domu, ale jakoś nie było okazji, do dnia Pierwszej Komunii mojego syna, kiedy to wpadłam na genialny pomysł zapisania mu życzeń komunijnych w tej właśnie książce zamiast na kartce, która swą biel za kilka lat straci, a kto wie, czy nawet nie zniknie w czeluściach kartonowego pudełka z pamiątkami. Tak oto Charli w wieku dziewięciu lat, stał się szczęśliwym posiadaczem „Małego Księcia”, a ja na tym jakby nie było skorzystałam. Przepadliśmy, choć przyznać muszę, że znacznie bardziej ja, bo dobrnęłam do ostatniej strony już w samotności (Lola porwała brata do zabawy w połowie książki). Streszczać tej książki będę, bo domyślam się, że większość ją czytała, a jeśli nie czytała to przynajmniej ze słyszenia wie, o czym ona jest. Chciałam tylko zamieścić mój ulubiony fragment:
Ponieważ Mały Książę był senny, wziąłem go na ręce i poszedłem dalej. Byłem wzruszony. Wydawało mi się, że niosę kruchy skarb.Wydawało mi się nawet, że na Ziemi nie istnieje nic bardziej nietrwałego. W świetle księżyca patrzyłem na blade czoło, na zamknięte oczy, na pukle włosów poruszane wiatrem i mówiłem sobie, że to co widzę, jest tylko zewnętrzną powłoką. Najważniejsze jest niewidoczne.
Ponieważ półotwarte wargi uśmiechały się leciutko, powiedziałem sobie jeszcze „To, co mnie wzrusza najmocniej w tym małym śpiącym królewiczu, to jego wierność dla kwiatu, to obraz róży, który świeci w nim jak płomień lampy, nawet podczas snu”. I wydał mi się jeszcze bardziej kruchy. Byle podmuch wiatru może zgasić lampę-trzeba dobrze uważać. I tak idąc, o świcie odnalazłem studnię.
(...)Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Po południu wróciłam do Przekroju, którego wcześniej porzuciłam nim go odnalazłam, i omijając politykę przeniosłam się w świat książek i filmów, a tam obszerny wywiad z Marcinem Królem, autorem nowej książki „Czego nas uczy Leszek Kołakowski”; ciekawa wzmianka o Elizie Orzeszkowej, nazywanej polską Jane Austen czy Doris Lessing, której wręcz wydarto z życiorysu Literacką Nagrodę Nobla przekazując ją w ręce Henryka Sienkiewicza w 1904r.- 18 maja obchodzić będziemy setną rocznicę śmierci tej pisarki. Potem przeszłam przez krótkie zaproszenie do poezji Adama Zagajewskiego i jego nowego tomiku „Wiersze wybrane” oraz przez recenzję filmu „Samotny mężczyzna” z Colinem Firthem w roli głównej, który nominowany jest do Oskara za rolę geja-profesora literatury. Colina Firtha bardzo lubię, a kiedy doczytałam , że u jego boku pojawi się Julianne Moore, to już wiem, że do czwartku muszę znaleźć jakiś wolny wieczór, żeby wybrać się do kina. Cofając się kilka stron wcześniej (mam zwyczaj czytania gazet od końca) trafiłam na wciągającą prezentację sylwetki najsłynniejszej nowozelandzkiej reżyserki Jane Campion („Anioł przy moim stole”, „Portret Damy”, „Fortepian”, „Święty dym”, „Tatuaż” i najnowszy film niebawem w kinach „Jaśniejsza od gwiazd”).
Nie mogłam się oprzeć, zaparzyłam dzbanuszek gorącej herbaty i wskoczyłam pod koc załączając zakupiony kilka tygodni temu na wyprzedaży „Fortepian”. Jako, że dzień zaczęłam od powtórki „Małego Księcia”, to i powtórki „Fortepianu”, a właściwie to muzyki towarzyszącej scenom w tym filmie się mi zachciało... Michael Nyman sprawił, że moja trwająca ostatnimi czasu słabość do muzyki fortepianowej się pogłębia. Zamykam oczy i mnie nie ma. Przenoszę się na szeroką nowozelandzką plażę, na której Ada (Holly Hunter) gra na swym ukochanym fortepianie. Widzę ją szczerze uśmiechniętą, oddaną całym sercem pasji, muzyce, unoszącą się ponad to co przyziemne. To w tej scenie, Ada jest w pełni szczęśliwa, w pozostałych walczy o takie właśnie chwile. Na co dzień jej szczupła, blada twarz, o nieobecnym spojrzeniu, pełnym pytań, których nie jest w stanie zadać, bo jest niemową, sprawia, że postrzega się ją jako bohaterką niedostępną, odizolowaną, niechętną do wpuszczenia widza w swój świat. Jest nieszczęśliwa u boku swojego męża, którego wybrał dla niej ojciec, a który rezygnując z transportu fortepianu skazał się z góry na milczenie i oziębłość w stosunku do niego. W filmie tym jednak nie ma miejsca na tłumaczenie i naprawianie popełnionych błędów, każda z postaci żyje swoim życiem, z pewnym dystansem i nieufnością do innych, ale wielką wewnętrzną siłą i zaparciem. Nie ma rozmów, są czyny, raniące, poniżające, niepewne konsekwencji. I jest ciągła walka. Bainesa o miłość, Ady o wolność własnych wyborów, Stewarta o poszanowanie małżeńskiej przysięgi. I każdy z nich walczy w szczytnym dla siebie celu, z potrzeby serca, nie bacząc na skutki jakie są nieuniknione przy tego typu działaniach. Zadowalając siebie, nie możemy bowiem zadowalać równocześnie innych.
Nie będę zdradzać dalszych szczegółów, bo film ten zaczyna istnieć przede wszystkim dopiero wraz z pierwszym dźwiękiem klawiszy fortepianu... sami posłuchajcie: The Sacrifice - Michael Nyman ( z filmu "Fortepian")

p.s wraz z jutrzejszym numerem Nesweeka można zakupić inny film tej pełnej wrażliwości reżyserki pt. „Portret damy” z Nicole Kidman w roli głównej. A „Jaśniejszą od gwiazd” już będę wypatrywać w kinie, bo Jane Campion tworzy filmy, których się nie zapomina.

A poza tym to ciągle pada i obawiam się, że jutro będę mieć wodę w przedpokoju... 

2010-05-13

Warszawskie Targi Książki

Pogoda nas nie rozpieszcza. Wczoraj padało tak mocno, że wszystkie dmuchawce w okolicy pióra straciły, a wychodząc na taras słyszę jak ziemia bulgocze i zwraca nadmiar wody. Psy sikają na pierwszym kamyku i wracają bardzo ostrożnie do domu, jakby na paluszkach,byle nie zmoczyć sobie sierści. Charlie na całodniowej wycieczce szkolnej w studio filmowym i w górach. Lola jeszcze zaspana, o lekko przygaszonej o poranku percepcji dziecięcej, która dopiero w godzinach popołudniowych wzrasta i prowadzi do jej wzmożonej aktywności, aż do późnego wieczora, kiedy to wygonić panienkę do łóżka jest problem. Zatem teraz korzystam z chwili wolnego, ale szczerze mówiąc patrząc na mgłę okalającą nasz dom, mam ochotę tylko na jedno... wełniane skarpety i kożuch. Czy to maj, czy ja może przespałam lato i mamy już październik??? Mam wrażenie, że za kilka lat te cztery miesiące, które nas od czasu do czasu raczą słońcem, skurczą się do dwóch i tym oto sposobem na dwanaście miesięcy zaczną przypadać tylko dwa słoneczne, ciepłe i warte wyjścia z domu. Jako istota potrzebująca do życia słońca jak tlenu... protestuję. Tymczasem ratuję się żółtymi tulipanami w wazonie i gorącą czekoladą.
Myślę o Warszawskich Targach Książki, które startują już dziś w Pałacu Kultury i Nauki... miałam wielką ochotę się wybrać i wczoraj analizowałam wszystkie za i przeciw, jednak rozsądek odstrzelił mi tę myśl dosyć sprawnie, bo jednak ponad pięć godzin drogi samochodem w nieznane, gdzie nawet nie mam pewności, czy zdążę chociaż do dwóch , trzech autorów się dopchać, to dosyć niepewna wyprawa. Myślałam o sobocie, bo to tego dnia będzie największe skupienie autorów, których cenię i których książki czytałam, bądź przeczytać zamierzam. Tylko wielki minus organizacyjny wypatrzyłam ... a mianowicie na przykład bliskie moim gustom literackim pani Ewa Lipska („Sefer” czytałam, a kupić zamierzam nowy tomik poezji „Pogłos”) i Małgorzata Rejmer („Toksymia”) podpisują książki w różnych miejscach o tej samej godzinie - 13.00. Tak samo pani Roma Ligocka (zamierzam kupić jej „Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku”), pani Hanna Krall („Różowe strusie pióra”, „Wyjątkowo długa linia”) i Vedrana Rudan („Ucho, gardło, nóż”, „Miłość od ostatniego wejrzenia”) o 14.00. W sobotę będzie też moja ukochana pani Anna Janko z „Dziewczyną z zapałkami” i nowym wyczekiwanym przeze mnie tomikiem poezji „Wiersze z Cieniem”, a także pani Inga Iwasiów, Beata Pawlikowska, Joanna Szczepkowska, Magda Umer oraz panowie Kazimierz Orłoś (poluję na jego zbiór nowel „Bez Ciebie nie mogę żyć”), Michał Komar („Wtajemniczenia”) i Wojciech Karpiński („Książki zbójeckie”).
Nie dość, że musiałabym o czwartej rano wyruszyć w tę podróż , to jeszcze bym się musiała nie rozdwoić , a pociąć na trzynaście kawałków i każdą część ciała postawić do innej kolejki. Z prawą komorą serca trafiłabym do Anny Janko, z lewą do Ewy Lipskiej, a nad resztą i tak nie miałabym kontroli, więc w ramach załatania dziury, którą żal z pozostania w domu wytarł na mojej duszy, zaraz udam się do księgarni internetowej i jeśli już będzie można zakupić te dwa tomiki poezji, to niech się dzieje radość sercu :)
Wszystkim, którym dane będzie być na tych Targach życzę owocnych łowów i może jednak lepiej się sklonujcie niż tnijcie, bo kto mi potem opowie co straciłam? :)
Bawcie się dobrze, uśmiechnięci, spragnieni choćby „dzień dobry” z ust ulubionych autorów skierowanych w Waszym kierunku, nowych książek, autografów i godzin pełnych emocji.

Wasza na południu Polski, daleko od stolicy osadzona


2010-05-11

Roller coaster

Hrabina Didi, suczka znajda, która jest z nami już od pięciu tygodni, każdego dnia zaskakuje mnie nawykami, które wygląda na to, że nie są wrodzonymi, a raczej definitywnie nabytymi. Początkowe wymioty tłumaczyłam stresem, usikiwanie próbą pozostawiania zapachów w miejscu jej obcym, kopanie dziur w piasku formą zabawy z dziećmi... Ale kiedy kilka dni temu zastałam ją w pozie groteskowej, ze strachem w oczach, z kulką zielonej gąbki na nosie,  zaczęłam dopuszczać do głosu pewną myśl, ale równie szybką ją  odrzuciłam. Jednak fakt, że wygrzebała dziurę w materiałowym, w dodatku nieswoim domku co spotkało się ze sprzeciwem psa numer jeden, mówił sam za siebie. Stała taka sierota na środku sypialni, a ja udając, że nic nie widziałam, żeby tylko nie dopuszczać do siebie znów tych sugerowanych przez moją mamę skojarzeń, pozbierałam gąbkę, i próbując zatrzeć ślady zapchałam  niechcący ubikację. Dziś Hrabina Didi wytarzała się w sarnich odchodach, a jej wierny towarzysz postanowił być bardziej ekstrawagancki i owe odchody postanowił zasmakować. Zatarłam kolejne ślady. Wykąpałam dwukrotnie każdego z osobna... i aż sama siebie zaskoczyłam, że wybaczyłam im natychmiastowo.
Jednak przed chwilą skorupa cierpliwości i zrozumienia, tak skrupulatnie balsamowana moją wrodzoną miłością do zwierząt zaczęła pękać... z sutków Hrabiny Didi wypłynęło mleko!!! Help!!! S.O.S. Czy ktoś zna sposób na zatarcie śladów? Widziałam ten jej powiększony brzuch dziwnie przełamany na pół, ale zwaliłam na moją gościnność; widziałam tą jej kapryśność, to podniecenie, to pchanie się pod moją kołdrę i przyleganie do mojego ciała w pozycji „trup, nie ruszać”. No i ta gąbka na jej nosie, ten moment kiedy nakryłam ją na budowaniu gniazda , ale nie wierzyłam i nadal nie wierzę... niech już zapadnie noc!!! Niech sen nie waży się uchylać mi rąbków tajemnicy ciąży u suczek; niech nie wplątuje moich nóg pomiędzy jedną, drugą, trzecią, czwartą, piątą smycz; ja już będę grzeczna, obiecuję, nie jestem w stanie odebrać psiego porodu i wychować szczeniaków, bo wyjeżdżam na moją ukochaną włoską plażę i na dziesiątą rocznicę ślubu nie życzyłam sobie powiększenia rodziny, więc ja naprawdę nie wiem, kto mnie tak urządził i wepchnął tę nieszczęsną sierotkę (być może już zaciążoną, bo patrząc na mojego psa numer jeden i jego reakcję na nową koleżankę, nie wierzę, że to on) pod koła samochodu.
Czy ktoś miał do czynienia z ciążą urojoną u swej suczki? Łapię się tej możliwości jak tonący brzytwy, bo obawiam się, że grozi mi eksmisja i zaproponowanie ewentualnie zastępczego pomieszczenia gospodarczego z widokiem na studnię.
Nie miała kobieta problemu, to pies wpadł na nią.
Jeden mąż, dwoje dzieci, dwa yorki, jeden berneński pies pasterski... i dwa, a może trzy szczeniaki.
Sąsiedzi mnie wezmą za dziwaczkę i przestaną mówić dzień dobry.
Niech no przynajmniej te wszystkie psie języki mi to wynagrodzą... to chyba całkiem normalne, że spać nie mogę, prawda?  :)
p.s dopisek z 12 maja ... dziękuję Wam za wsparcie w chwilach grozy. Ciąża okazała się jednak urojoną i lekarz zlecił mi szczególną opiekę nad tym nieszczęsnym stworzeniem, któremu hormony buzują. Co więcej dowiedziałam się, że prawdopodobnie czeka mnie taki pseudo-ciężarny stan mojej suczki dwa razy do roku, po każdej cieczce, bo u małych 2,5kg yorków to dość częste nawracające schorzenie. Gorzej jak kiedyś prawdziwą wezmę za urojoną...

Wasza z psem po lewej i suczką po prawej


2010-05-10

Z dialogów rodzinnych odc.12 - rozmowy (nie) kontrolowane

Kiedy myślę o wrześniu to czuję jak adrenalina związana ze zmianami, z powrotem na pełny etat do pracy, z porzuceniem domowej rutyny (czasem błogiego lenistwa) tylko w połowie przeplatanej zawodowymi obowiązkami, zaczyna buzować w moim ciele jak rozkręcony, świszczący, mieniący się trudnymi do uchwycenia barwami bączek. Zaczynam się zastanawiać, czy temu podołam. Ale to temat na osobne refleksje... dziś chciałam o czym innym.
O tym, że myśląc o tym kręcącym się bączku, mam ochotę podłożyć mu palec, żeby się jeszcze na chwilkę zatrzymał, żeby się potknął o moją niechęć do prędkości z jaką ten świat zmierza ku bylejakości dnia codziennego... żebym mogła jeszcze jak najdłużej czytając o poranku w łóżku nasłuchiwać jak w pokoju obok budzi się moja córka, jak drepcze z ukochaną poduszką i Myszką Miki pod pachą, z metką z koszulki wsuniętą w dłoń, z prawym kciukiem w buzi. Żebyśmy mogły jeszcze się poprzytulać, wypić razem kakao z kolorowych, dziecięcych kubków, usiąść po turecku na łóżku i ze zmierzwionymi włosami opowiedzieć sobie o swoich snach.
- Skarbie, co dzisiaj Ci się śniło – pytam, kiedy już psy kończą odgrywać rytuał codziennych powitań, podskoków, wylizywania i przypadkowego spadania z łóżka.
- Nooo, czerwony stoliczek... - odpowiada po chwili Lola przytulając się do znajdy.
- Czerwony stoliczek? Aaaaa, już wiem, i coś jeszcze? - po chwili dopiero dotarło do mnie co to za czerwony stoliczek.
- A na nim pleciony koszyczek... w koszyczku jabłuszko, w jabłuszko robaczek, a na tym robaczku zielony kubraczek – recytuje o poranku moje kochane dziecię.
- To koniecznie będziesz musiała ten piękny sen opowiedzieć Charliemu jak wróci, bo...
- Nie wiem czy będę miała siły, bo się już troszkę zmęczyłam – przerywa mi nadal głaszcząc psiaka. Powiem mu, że śnił mi się entliczek pentliczek ... to przecież to samo.
Nie chcę września !!! Chcę wrzesień .. sama już nie wiem. Czuję, że to ten moment, kiedy kończy się coś pięknego. Kiedy dziecko idzie do przedszkola, matka czuje, że przestaje być w pełni matką, coś się od niej odrywa, jakby białko oderwać od żółtka, hubę od drzewa, płatki od kwiatka. Jedno funkcjonuje bez drugiego, ale nie ma już w sobie tyle piękna.
Cholernie będę tęsknić za tymi leniwymi porankami, za czasem który już nie wróci, za córką, która będzie z obcą osobą dzielić się swoimi myślami, a ja nie będę mogła ich zapisać. Nie sądzę, żeby faktycznie śnił się jej czerwony stoliczek, ale wiersz Jana Brzechwy to ostatnie słowa jakie słyszała przed snem i to dla mnie wielka radość, że wieczorne czytanie zapada jej w pamięć i daje nam obustronne zadowolenie. Gdyby była już w przedszkolu to pewnie nie dowiedziałabym się jak bardzo ten wiersz się jej spodobał... w ogóle czy ktoś by ją tam zapytał co się jej śniło? Wątpię. Na tego typu pytania czas nie daje tam przyzwolenia.