2012-12-03

"Kochankowie z ulicy Kamiennej"


Drugi śnieg tego roku. Zaskakujący, nawet w grudniu chciałabym móc się go nie spodziewać. Dłonie i stopy marzną, prawie równocześnie. Ptaki znów podlatują pod okna, zachwycając akceptacją mrozu i postawą ciągłego nasłuchiwania nawet podczas dłubania w jabłku. Okoliczne koty nie zwracają uwagi na swarliwe psy i podchodzą sprawdzać karmnik. Wszystko zgodnie z porą roku ma błagalne spojrzenie. Na tle bieli wyostrzone i przejmujące. Wczoraj upiekłam chleb, długo pachniało drożdżami i masłem. Zniknął prawie cały nim wróciłam z małego, ukrytego we wnętrzu ulicy Chrobrego, działającego w poszukiwaniu zaginionej kultury, zapomnianych bohaterów, Teatru CST. W nim gościnnie wystąpili aktorzy Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie z recitalem "Kochankowie z ulicy Kamiennej". Podążam za nimi gdziekolwiek się pojawią. Niezwykli artyści, związałam się nimi, brak mi ich w przerwach pomiędzy spektaklami. Tym razem Małgorzata Pikus, Dariusz Waraksa i Tomasz Kłaptocz przy akompaniamencie Tomasza Pali (fortepian) i Bartłomieja Stuchlika (kontrabas) wykonali piosenki Marka Grechuty, Ewy Demarczyk, Edith Piaf, Grażyny Łobuszewskiej i Agnieszki Osieckiej. Ta ostatnia ma dla mnie wyjątkowe znaczenie, bo tak wiele powiedziała w życiu o miłości. Miłość... któż jej nie lubi podglądać, kogo nie obchodzi, komu nie płynie we krwi.

źródło -  http://teatrcst.pl/

Agnieszka Osiecka studiowała oprócz dziennikarstwa również na wydziale reżyserii filmowej w Łodzi. Wspominała, że jej koledzy byli strasznymi erotomanami, zbierali się na słynnych łódzkich schodach i przeciągali jak kocięta. I nie tylko na schodach. Akademik na Bystrzyckiej mieścił się w pustych polach. Szło się tam piechotą od pętli tramwajowej. W związku z tych, że chłopcy nie mogli przebywać w jednych pokojach z dziewczętami, wiele par w miłosnych uściskach, w przemoczonych paltach, tuliło się do siebie przy akademickiej budce, z której wyłaniała się paskudna małpa zazdroszcząc im tej młodej miłości i pilnując tych, którzy chcieli z nią wtargnąć na teren akademika. Z tamtego właśnie okresu pochodzą "Kochankowie z ulicy Kamiennej", piosenka tytułowa wczorajszego recitalu, o którym przypomniałam sobie w ostatniej chwili. Na moje szczęście.

Oczy mają niebieskie i siwe,
półzłotówki w kieszeniach na kino,
żywią się chlebem i piwem,
marzną im ręce zimą...
    Kochankowie z ulicy Kamiennej
    pierścionków, kwiatów nie dają...

    Kochankowie z ulicy Kamiennej
    wcale Szekspira nie znają.
    Kochankowie z ulicy Kamiennej...

Wieczorami na schodach i w bramach
dotykają się ręce spierzchnięte,
trwają tak czasem aż do rana,
kiecki są stare i zmięte...

   Kochankowie z ulicy Kamiennej
   tramwajem jeżdżą w podróże...
   Kochankowie z ulicy Kamiennej
   boją się gliny i stróża.
   Kochankowie z ulicy Kamiennej...

Aż dnia pewnego 
biorą pochodnie,
w pochód ruszają, 

brzydcy i głodni.
"Chcemy Romea" 

- wrzeszczą dziewczyny -
"My na Kamienną 

już nie wrócimy!"
"My chcemy Julii!" 

- drą się chłopaki -
"Dajcie nam Julię, 

zbiry, łajdaki!" 
Idą i szumią,
idą i krzyczą,
Amor szmaciany 

płynie ulicą!
Potem znów cicho, potem znów ciemno,
potem wracają znów na Kamienną... 


Trójka tych niezwykłych aktorów i wokalistów wniknęła lirycznie w mój niedzielny, chłodny wieczór, dzieląc się myślą o miłości i refleksją nad tym czego warto w życiu szukać. Czemu się poddać, a czemu sprostać. Kiedy ulec i jak przetrwać smutek. Ujmująco rozwinęli cały wachlarz emocji, jaki towarzyszy kochankom. Od młodzieńczej, momentami ślepej euforii, bo spełnienie, poczucie stabilizacji, czasem ból. Widać było to wszystko na ich twarzach. Zapadająca w pamięć gra aktorska przy piosence poetyckiej. Siedząc w pierwszym rzędzie czułam ich wewnątrz jeszcze na minutę przed snem. Małgorzata Pikus z charyzmą i ujmującym drżeniem głosu odśpiewała Edith Piaf, stojąc w skupieniu przed niewielką, może osiemdziesięcioosobową publicznością. Dariusz Waraksa podobnie, niezwykle liryczny, dokładny w słowach. I mój ulubiony Tomasz Kłaptocz jak zwykle z uśmiechem, płynnością ruchów, lekkością w nogach bisował "Czas nas uczy pogody" Grażyny Łobaszewskiej. Ma w sobie tyle ciepła, radości z bycia na scenie, nietuzinkowych ruchów, że nie sposób było się powstrzymać przez wystukiwaniem rytmu stopą i pstrykaniem na palcach (na czym często go można złapać). Warto było zrzucić z siebie niedzielne lenistwo. Wprawić w ruch myśli i prawą stopę. Do snu odczytać mężowi "Miłość szczęśliwą" Wisławy Szymborskiej, którą przypomniał pomiędzy piosenkami Tomasz Kłaptocz. Czy miłość na to nie zasługuje? By ją czasem odkurzyć, i tak po prostu podejść do niej, podziękować i powiedzieć głośno jak bardzo jest istotna.

Małgorzata Pikus, Dariusz Waraksa, Tomasz Kłaptocz, Bartłomiej Stuchlik

Tomasz Kłaptocz
Teatr CST, Cieszyn, 2 grudnia 2012, godz. 18.00