Kiedy myślę o wrześniu to czuję jak adrenalina związana ze zmianami, z powrotem na pełny etat do pracy, z porzuceniem domowej rutyny (czasem błogiego lenistwa) tylko w połowie przeplatanej zawodowymi obowiązkami, zaczyna buzować w moim ciele jak rozkręcony, świszczący, mieniący się trudnymi do uchwycenia barwami bączek. Zaczynam się zastanawiać, czy temu podołam. Ale to temat na osobne refleksje... dziś chciałam o czym innym.
O tym, że myśląc o tym kręcącym się bączku, mam ochotę podłożyć mu palec, żeby się jeszcze na chwilkę zatrzymał, żeby się potknął o moją niechęć do prędkości z jaką ten świat zmierza ku bylejakości dnia codziennego... żebym mogła jeszcze jak najdłużej czytając o poranku w łóżku nasłuchiwać jak w pokoju obok budzi się moja córka, jak drepcze z ukochaną poduszką i Myszką Miki pod pachą, z metką z koszulki wsuniętą w dłoń, z prawym kciukiem w buzi. Żebyśmy mogły jeszcze się poprzytulać, wypić razem kakao z kolorowych, dziecięcych kubków, usiąść po turecku na łóżku i ze zmierzwionymi włosami opowiedzieć sobie o swoich snach.
- Skarbie, co dzisiaj Ci się śniło – pytam, kiedy już psy kończą odgrywać rytuał codziennych powitań, podskoków, wylizywania i przypadkowego spadania z łóżka.
- Nooo, czerwony stoliczek... - odpowiada po chwili Lola przytulając się do znajdy.
- Czerwony stoliczek? Aaaaa, już wiem, i coś jeszcze? - po chwili dopiero dotarło do mnie co to za czerwony stoliczek.
- A na nim pleciony koszyczek... w koszyczku jabłuszko, w jabłuszko robaczek, a na tym robaczku zielony kubraczek – recytuje o poranku moje kochane dziecię.
- To koniecznie będziesz musiała ten piękny sen opowiedzieć Charliemu jak wróci, bo...
- Nie wiem czy będę miała siły, bo się już troszkę zmęczyłam – przerywa mi nadal głaszcząc psiaka. Powiem mu, że śnił mi się entliczek pentliczek ... to przecież to samo.
Nie chcę września !!! Chcę wrzesień .. sama już nie wiem. Czuję, że to ten moment, kiedy kończy się coś pięknego. Kiedy dziecko idzie do przedszkola, matka czuje, że przestaje być w pełni matką, coś się od niej odrywa, jakby białko oderwać od żółtka, hubę od drzewa, płatki od kwiatka. Jedno funkcjonuje bez drugiego, ale nie ma już w sobie tyle piękna.
Cholernie będę tęsknić za tymi leniwymi porankami, za czasem który już nie wróci, za córką, która będzie z obcą osobą dzielić się swoimi myślami, a ja nie będę mogła ich zapisać. Nie sądzę, żeby faktycznie śnił się jej czerwony stoliczek, ale wiersz Jana Brzechwy to ostatnie słowa jakie słyszała przed snem i to dla mnie wielka radość, że wieczorne czytanie zapada jej w pamięć i daje nam obustronne zadowolenie. Gdyby była już w przedszkolu to pewnie nie dowiedziałabym się jak bardzo ten wiersz się jej spodobał... w ogóle czy ktoś by ją tam zapytał co się jej śniło? Wątpię. Na tego typu pytania czas nie daje tam przyzwolenia.