2010-08-07

Sześć dni i pięć nocy

Nie było mnie tu długo, bo w moim życiu było jak w filmie... z tą jedną różnicą, że w filmie przyjaźń i miłość zawsze jest czymś odległym, nierealnym, naciągniętym na potrzeby skomercjalizowanego rynku. W moim filmie byłam tylko Ja i Ona. I wspólny spacer ku przyjaźni.
Wysiadła z samochodu w zeszłą niedzielę. Urocza blondynka o naturalnym uśmiechu i zaokrąglonym brzuszku. Padły pierwsze słowa i barwy naszych głosów spotkały się w połowie drogi. Po ciałach przeszły dreszcze niepewności, jak to będzie, niby znamy się od roku, ale dotąd dzieliło nas ponad trzysta kilometrów i nie znałyśmy nawet swoich głosów, nawyków, zachowań na co dzień. Było ryzyko, że skończy się coś magicznego, układ którego żadna z nas się nie spodziewała. Którego żadna nie szukała. A jednak, jak to sama nazwała, trafiła się nam kumulacja w postaci tej drugiej osoby.
Wczoraj wyjechała. A właściwie wyjechali... Ona, jej roczna córeczka i czekający na światełko w tunelu syn, który na świecie pojawić ma się w październiku. O mężu pokonującym dzielnie dwukrotnie trasę też wspomnę, bo nie każdy mąż ma ochotę w ciągu sześciu dni przejechać tysiąc trzysta kilometrów, zapakować, zawieźć, rozpakować, wrócić do pustego domu i znieść rozłąkę z najważniejszymi w jego życiu kobietami.
Sądziłam, że dziś wrócę do codzienności. Jednak brakuje mi Ich bardziej niż myślałam. Ona nie czekała o poranku z kawą. Jej córeczka nie wyciągała już do mnie rączek. Na poddaszu pusto. Z kranu w kuchni zniknęły butelki na mleko, w łazience jej kosmetyki. Skończyły się wieczorne rozmowy o książkach, dzieciach, życiu, nieskończoności i zielonych ludkach... Nie załaduję już samochodu po brzegi, trójką dzieci i dwoma wózkami. Nikt lepiej niż Ona nie przyrządzi mi faszerowanej cukinii i sałatki z kurczakiem i koperkiem. Nikt nie przyjmie z takim wzruszeniem prezentu. Nikt nie zada tak bezpośrednio pytania, którego się nie spodziewam, ale na które mam ochotę odpowiedzieć. Nikt nie wpadnie na szalony pomysł wspólnego z dziećmi wymalowania sobie twarzy w centrum miasta ... pięknie Jej było z motylem na policzku.
Ten tydzień pokazał mi, że przyjaźń ma dwie strony medalu, że może wyglądać inaczej niż moje o niej wyobrażenie. Że nie zawsze należy zabiegać o tą, która gdzieś się wymyka, wisi na ostatnim włosku jednostronnych o nią starań. Wówczas może zbrzydnąć. Stać się rutynowym schematem. Przyjaźń powinna zaskakiwać, być spontanicznym szczerym odruchem. Bez skrępowań, zobowiązań, porównywań.
Kiedy wczoraj zostałam sama pomyślałam sobie, że to wręcz niemożliwe, że Ona wie tyle o mnie i o moich dzieciach, że potrafi zobaczyć coś moimi oczami, przeniknąć do mojego wnętrza i jeszcze wyrazić to słowami... teraz już wiem czemu tyle wie. Proste. Bo chce wiedzieć. Bo obserwuje, analizuje, rozmawia ze mną, a kiedy to niemożliwe pisze. Bo słucha i czyta ze zrozumieniem. Bo daje i potrafi brać. Bo nie żąda i nie oczekuje. Bo nasze dusze narodziły się tego samego dnia, gdzieś tam w jednej przestrzeni o podwyższonym stężeniu wrażliwości i podobnym postrzeganiu życia.
Dziękuję... sama najlepiej wiesz za co. Virgo.