Trzydziesty sierpnia. Dziesięć stopni za oknem. Dosine, różowo-biało-kawowe podkolanówki na nogach. Pod nogami dwie kulki psiej sierści stykające się w oznace przyjaźni.Wyczuwalny ziąb na wszystkich dwudziestu palcach. Marznę, a według kalendarza powinnam stać w garderobie i przeglądać właśnie wieszaki z letnimi, zwiewnymi sukienkami, wsparta o promienie słońca wpadające przez okna dachowe. Tymczasem jak co roku dałam się zwieść nadziejom i wypełniona złudzeniami mogę jedynie przykleić nos do szyby, po której krople deszczu prześcigają się w swej ostatniej drodze ku rozpryśnięciu.
Dzieciaki w piżamach.Trwa ostatni dzień, kiedy nikt nikogo nie pogania. Sama też pozwalam sobie na błogie lenistwo, na drugą już kawę, na szlafrok, dziecko na kolanach, przytulanie, dwie książki pod ręką, podsmażony chleb z czosnkiem, mozarellą i pomidorem... otwieram na przypadkowej stronie Sekretny układ, jedną z najlepszych książek portretujących Woolf i wyłapuję z tekstu słowa... Jego dalsze życie całkowicie zniweczyłoby moje. Co by się stało? Nie pisać, nie czytać – to niewyobrażalne (V.Woolf, 28.XI.1928r.).
Tak, to niewyobrażalne. Zastanawiam się jak od jutra ułożyć sobie codzienność, żeby nie odczuć tęsknoty za słowem. Żeby nie poddać się pędowi, pospolitemu chaosowi, którego tak bardzo chcę uniknąć. Żeby nadal znajdywać czas na Moleskine, listy, mejle, książki, blogi, słowa, słowa, słowa ... czy to możliwe do zrealizowania jeśli przede mną wizja powrotów do domu o siedemnastej? Jeśli od jutra słowa muszę w ciągu dnia zamienić na cyfry, poszukiwanie siebie na poszukiwanie pieniądza na czynsz, błogie refleksje na intensywne, acz niepewne w skutki działanie? Czuję jak wypełnia mnie obawa, że to wszystko mi się nie spodoba... Że przyjdę, otworzę drewniane drzwi, uśmiechnę się, sprzedam, obsłużę, doradzę, przestawię, przeliczę, pozamiatam, zamknę, wrócę pusta i zastanie mnie wieczór nim znów się wypełnię.
Mam jednak nadzieję, że to wizja deszczowa, skrajnie pesymistyczna, a tak naprawdę na co dzień obcowanie z ludźmi stanie się czymś przyjemnym, czymś czego przecież tak bardzo mi brakowało, a wyniki mojej pracy sprawią, że odnajdę się w nowym wcieleniu... w przeciwnym razie w przyszłym roku o tej porze będę na innej drodze. Najważniejsze teraz dla mnie jest to, żeby Lola jutro uśmiechnięta ucałowała mnie w drzwiach przedszkolnych na pożegnanie!!! Wtedy ja też inaczej, pełna nadziei spojrzę w przyszłość, wypełniając pracą lukę po wypuszczeniu spod skrzydeł mojego blond aniołka. Na obecną chwilę przyglądam się córce i zastanawiam się, która z nas pierwsza przystosuje się do nowej rzeczywistości. Obstawiam, że ona... dzieci są bardziej giętkie, elastyczne i podatne na zmiany. Poza tym nie dostrzegają alternatywy, ich umysł nie błądzi, nie analizuje, tylko łapie się rzuconej przez dorosłych liny, która prowadzi, a w razie potrzeby wciąga. Czasem chciałabym być ponownie dzieckiem. Ubrałabym różowe balerinki i piruetem podążyła za marzeniami.
Tymczasem idę poszukać trzech par kaloszy, płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy ponownie do TP załatwić internet do biura, bo blog powiedział, że tam gdzie ja, tam on. I ma rację. Kto powiedział, że muszę się pozbywać wszystkich przyjemności jednego dnia, wystarczające to dla mnie przeżycie, że oddaję Lolę w obce ręce. Przynajmniej Was chcę zabrać ze sobą. Że też wcześniej na to nie wpadłam. Oooo, słońce wyszło... żartuję :). Ale znacznie mi lepiej. Refleksyjność pobudza kreatywność.
Miłego dnia. Czy pierwszy wrzesień to dla Was też jakieś zmiany?
Wasza od jutra w innej oprawie, ale ta sama