Zrobiłam sobie raj i czytam bezkarnie w środku dnia książkę.
Mój znajomy ( Józef Lorski, informatyk) pieści wspomnienie takiej scenki z Moraw: "Piekarnia, w której sprzedaje się pieczywo, słodkości, kanapki, a nawet placki kartoflane. Jedyna w tym sklepie sprzedawczyni, młoda dziewczyna, rozmawia głośno przez komórkę. Śmieje się, opowiada jakąś historię z poprzedniego dnia, tymczasem tworzy się coraz większa kolejka. Trwa to pięć minut, dziesięć, patrzę i czekam, aż się ktoś wkurzy. Ludzie cierpliwie stoją, a nawet się uśmiechają. Wreszcie sprzedawczyni kończy rozmowę i tłumaczy, że to była ważna sprawa. Na to klient z uśmiechem: Musiała pani wygadać chyba ze dwieście koron. I nikt nie miał pretensji". - fragment książki "Zrób sobie raj".
Cieszę się, że wychodząc na taras, czytając książkę Mariusza Szczygła, oddycham po części polskim, po części czeskim powietrzem. Widzę czeskie, jeszcze ośnieżone góry i czeskie za mgłą osiedle. Że mieszkam w mieście, w którym spowalniają nas Czesi. Każdego dnia odwożąc córkę do przedszkola, mamy czas by przyglądnąć się z samochodu kaczkom i łabędziom na Olzie, bo przede mną jedzie jedna skoda, druga, trzecia. Oczywiście, że wszyscy trzydzieści na godzinę. Czesi się nie śpieszą nigdy, nawet w swoim kraju, więc tym bardziej na obcej drodze. Ktoś już po dziewiątej ciągnie chodnikiem wózeczek z zakupami. Ktoś worek pełen kukurydzianych kolorowych chrupek. Ktoś wiklinowy rowerek. Ktoś krasnala ogrodowego i kwiaty. Czeskie pary lubią poruszać się w tych samych kurtkach, bluzach, butach. Często z górskimi plecakami na plecach. Zawsze czymś się wyróżniają, czymś typowo czeskim. Ubiorem, zakupami, bądź tym, że w wieku dojrzałym trzymają się za ręce. Poza tym nie widziałam nigdy zdenerwowanego Czecha. Źle parkującego Czecha. Mlaskającego w kolejce Czecha. Przeklinającego Czecha. Spluwającego Czecha. Za to nie jeden raz widziałam przepuszczającego w drzwiach Czecha, cichego w mowie, opanowanego w czynie, ostrożnego na drodze, sympatycznego na kasie, czy zwyczajnie pomocnego. Dziś tankując samochód widziałam jak Czech wysiadł ze swojego auta, by pomóc polskiego starszemu panu odkręcić zatyczkę z baku. Stał w zupełnie innej kolejce. Nie zrobił więc tego, by starszego pana pogonić, tylko z dobrej woli. Czechowi się chce, i co ważne nie myśli tyle co Polak, tylko czyni. W swoim tempie oczywiście, ale to odprężające patrzeć czasem na takich ludzi, którzy żyją swoim rytmem, bez presji czasu widocznej w ruchach i zakłopotania na twarzy. Udziela mi się ich sposób życia, i kocham ten mój prowincjonalny koniec Polski, i spacery po obu stronach Olzy. I Hrabala, Kunderę, Kafkę i Halasa. I Zlotego Bażanta też. I czeskie rohlicki, maslo pomazankove, knedliki i rurki chrzanowe. No i Pragę oczywiście - ja se tam vratim - powtarzam sobie każdego dnia.