Nie oglądałam wczoraj gali z wręczenia NIKE. Do momentu zakończenia wyborów, nie mam odwagi załączać telewizji. Dość mam tych wszystkich szarpanin, trącań, przepychanek jak w szkolnej szatni. Udałam się za to z wielką przyjemnością do teatru na adaptację "Dzienników" Witolda Gombrowicza. I choć państwo siedzący za mną, przyprowadzili na oko dziesięcioletnią dziewczynkę tylko dlatego, że na scenie miał się pojawić Tomasz Karolak z "Rodzinki.pl", to wyłączyłam się na pewne słowa, by usłyszeć te ważniejsze.
Teatr IMKA mnie zaskoczył. Przyznam, że nie przepadałam za Tomkiem Karolakiem, do momentu aż zobaczyłam go na scenie. Zupełnie inne doświadczenie. Ekran zniekształca, wykorzystuje, wrzuca do jednego worka. Tymczasem okazał się dobrym aktorem i pozbyłam się uprzedzeń. Do tego wszystkiego po spektaklu okazał się skromnym, rozsądnie mówiącym, i przyjemnym dyrektorem tegoż właśnie w/w Teatru. Bardzo ambitnego i naprawdę dobrego Teatru. Z wielką przyjemnością przez dwie godziny bez przerwy słuchałam Gombrowicza, przeczesywałam jego rejony myślenia, poddawałam się bolesnemu i dotkliwemu językowi... i jedynie powrót do wyborów okazał się męczarnią, bo od nich to ja uciekam. A Gombrowicz prawił tak: Niewiele mam do powiedzenia na temat zwycięstwa Artura Frondizi, który została prezydentem Argentyny, natomiast pragnę zapisać, że nie przestaje zdumiewać mnie akt wyborów. Ten dzień, w którym głos analfabety tyle znaczy, co głos profesora, głos głupca co głos mędrca, głos posługacza co głos potentata, głos rzezimieszka co głos cnotliwego, jest dla mnie najbardziej pomylonym z dni. Nie rozumiem jak ten akt fantastyczny może wyznaczać na kilka następnych lat coś tak ważnego w praktyce, jak rządy krajem. Na jakiejże bajce opiera się władza! Jakim sposobem ta pięcioprzymiotnikowa fantastyczność może stanowić podstawę bytowania społecznego? - jakże cieszy ta Gombrowicza ponadczasowość. Swymi poglądami, które na przemian zdumienie zamieniają w uniesienie kącików ust na smak groteski, przyciąga do siebie, i mimo lat, które upłynęły od konstrukcji tych myśli, jest nadal do kości prawdziwy. Nie czytałam "Dzienników", tylko nieliczne fragmenty, ale teraz mam na nie wielką ochotę. I dziękuję Piotrowi Adamczykowi, Magdalenie Cieleckiej (doskonałej), Iwonie Bielskiej, Mikołajowi Grabowskiemu, Andrzejowi Konopce, za wkład w przekazanie prawdziwości tym myśli na scenie Teatru.
Wracając do NIKE... jury znowu zaskoczyło. Nie wiem nic o tegorocznym laureacie. Co gorsza chyba mało kto wie. Nie napiszę więc nic od siebie... jedynie tyle, że opis książki mnie zainteresował, i z ciekawości sięgnę po nią w księgarni. Przejrzę, przeczytam kilka fragmentów i podejmę decyzję. Raczej na tak. I tylko ze smutkiem pytam, gdzie te piszące kobiety? Od jakiś dwóch lat oddaję się co wieczór mężczyznom - tym piszącym, bo trudno mi znaleźć równie dobrze piszące kobiety. Nie mam tu na myśli tylko polskich autorek, ogólnie jakaś słabość płci pięknej mnie dotyka.
O "Pióropuszu" pani Ewa Krzysiak na stronie http://www.wiadomosci24.pl napisała:
W końcu przyszła pora na finał. Wszyscy wstrzymali oddech i z zapartym tchem czekali na werdykt. Ale zanim to nastąpiło, obecni na sali usłyszeli fragment zwycięskiej książki. Odniosłam wrażenie, że wybór ten był dla zebranych osób ogromnym zaskoczeniem. Bowiem laureatem Nagrody Literackiej Nike 2011 został "Pióropusz" Mariana Pilota. Potwierdziła to przewodnicząca jury, pani profesor Grażyna Borkowska. Ogłaszając wybór laureata, powołała się w swojej laudacji na słowa Jana Gondowicza: - Nie jest to książka miła, ponętna, szykowna, łatwa i glamour. Jest za to szorstka, zuchwała, oszałamiająca, zamaszysta i kunsztowna.
Prof. Borkowska, uzasadniając werdykt, opisała formułę książki jako bardzo trafną, a na dodatek wyrażoną w języku powieści, która w wielosłowiu znajduje siłę, schronienie i wsparcie. Zbiegają się w "Pióropuszu” rozmaite tradycje gatunkowe: konwencja powieści rozwojowej i emancypacyjnej, elementy powieści o dzieciństwie i szczątki sagi rodzinnej, zręby autobiografizmu i fikcjonalności - zbiegają się, by natychmiast umknąć w stronę żywiołowego i wypracowanego, szalonego i obolałego, zgrzebnego, zgrzebnego i imponującego - fajerwerku słów.
Prof. Borkowska, uzasadniając werdykt, opisała formułę książki jako bardzo trafną, a na dodatek wyrażoną w języku powieści, która w wielosłowiu znajduje siłę, schronienie i wsparcie. Zbiegają się w "Pióropuszu” rozmaite tradycje gatunkowe: konwencja powieści rozwojowej i emancypacyjnej, elementy powieści o dzieciństwie i szczątki sagi rodzinnej, zręby autobiografizmu i fikcjonalności - zbiegają się, by natychmiast umknąć w stronę żywiołowego i wypracowanego, szalonego i obolałego, zgrzebnego, zgrzebnego i imponującego - fajerwerku słów.
- Ojciec był rozdarty, najdosłowniej rozszarpany. Ze skóry odarty i jakby tego nie dość było, zakneblowany - oto zdanie z powieści Mariana Pilota, które zawiera wszystkie cechy jego pisarstwa: surrealistyczną wrażliwość, wyczucie groteski i malowniczą sugestywność. Opowiada on o dzieciństwie bohatera z ubogiej rodziny ze wsi Siedlików, który za kradzież i dewastację mienia zostaje uznany "wrogiem ludu" i trafia do stalinowskiego więzienia... Rodzina rzuci wyzwanie totalitarnemu państwu, by przez lata zmagać się z jego potęgami, doznając krzywd i upokorzeń, znosząc poniewierki, ciężkie więzienia.
Laureat tak jeszcze mówił o "Pióropuszu": - Swoją książką chciałbym przekonać czytelników, że jest możliwa polszczyzna nieco inna, sięgająca do słowa ludowego, do polszczyzny, jakiej używało się jeszcze pół wieku temu, a teraz zapomnianej. Zawierała ona taki potencjał, że wydaje mi się, że te słowa dawne mogłyby z powodzeniem zastąpić słowa zapożyczone z języka angielskiego.
Laureat tak jeszcze mówił o "Pióropuszu": - Swoją książką chciałbym przekonać czytelników, że jest możliwa polszczyzna nieco inna, sięgająca do słowa ludowego, do polszczyzny, jakiej używało się jeszcze pół wieku temu, a teraz zapomnianej. Zawierała ona taki potencjał, że wydaje mi się, że te słowa dawne mogłyby z powodzeniem zastąpić słowa zapożyczone z języka angielskiego.
Jestem szczerze chętna na tę nieco inną polszczyznę...
A już niebawem kolejne zaskoczenie? Kto tym razem otrzyma Literackiego Nobla? Rzeczpospolita pisze:
Według międzynarodowej firmy bukmacherskiej Unibet największe szanse na Nobla ma japoński pisarz Haruki Murakami.
Na drugim miejscu jest indyjski pisarz Vijaydan Detha, na trzeciej pozycji sklasyfikowano syryjskiego poetę Adonisa oraz amerykańskiego pisarza Cormaca McCarthy'ego. Kolejne pozycje rankingu stworzonym przez Unibet zajmują: australijski poeta Les Murray, szwedzki poeta Tomas Transtroemer oraz koreański pisarz Chang-Rae Lee.
Polski poeta Adam Zagajewski jest na 22 miejscu.
A ja ciągle trzymam kciuki za Milana Kunderę i Philipa Rotha.
I oczywiście Tadeusza Różewicza.
I oczywiście Tadeusza Różewicza.
p.s czy ktoś, tak jak ja, ma ciągle pół ekranu serwisu You Tube zajętego przez "Czarny młyn" Marcina Szczygielskiego? Nie wiem czy gdzieś coś odblokowałam, czy tak nachalna jest ta reklama?
Poza tym wszystkim jest pięknie, słonecznie i pracowicie.
Jesień zachwyca i łagodzi stresy... momentami się unoszę, by chwilę później czuć marność tych wynurzeń.
Więc zanurzam się ponownie, w liście, i w słowa coraz bardziej.
Melancholijnie, namiętnie, czyham na zaszycie się w pościeli wieczorami...
a właściwie nocą...
dobranoc :)