2009-08-10

Bilans minionego weekendu

Kiedyś już obiecywałam sobie, że nie będę oglądać filmów o katastrofach typu pożar, powódź, koniec świata, bo potem przez następne kilka nocy płonę, tonę albo wchłania mnie ziemia.
Wczoraj jednak dałam się namówić, bo Nicolas Cage ma w sobie to coś co Meg Ryan i tym oto sposobem obejrzeliśmy "Zapowiedź"...

Podczas uroczystości otwarcia pewnej szkoły podstawowej zakopana zostaje kapsuła czasu, do której włożono rysunki dzieci przedstawiające według dziecięcych wyobrażeń przyszłość. Między nimi znalazł się jeden, niezwykle dziwny od małej, nieco zagubionej Lucindy. To dwie strony cyfr, z pozoru nic nie znaczących, jednak jak się później okazuje cyfr prorokujących najważniejsze katastrofy jakie nawiedzą świat w przeciągu najbliższych pięćdziesięciu lat. Skąd kilkuletnia dziewczynka mogła je znać? Kim są ludzie szepczący jej słowa, które doprowadzają ją w dorosłym życiu do samobójstwa?
Rozwiązaniem tej zagadki zajął się Chandler, profesor astrofizyki, ojciec małego Caleba, który ten tajemniczy układ cyfr sporządzony przez Lucindę przynosi ze szkoły w dniu wydobycia kapsuły po 50 latach od jej zakopania.
Analizuje liczby, które jeszcze tej samej nocy układają się w zestawienie dat, liczby ofiar i współrzędnych tragedii jakie już miały miejsce... zostają tylko trzy. Trzy, którym Chandler próbuje zapobiec. Czy się mu uda? Czy jedyne w tym zestawieniu litery EE uda mu się rozszyfrować?

Nie zdradzę tego. Przyznam się jedynie do faktu, iż kilkakrotnie miałam koc na głowie i w nocy... nie powiem co w nocy, bo nie mielibyście przyjemności z oglądania tego filmu.

Tak się tylko dziś zastanawiam jak to będzie z tym rokiem 2012, kiedy to już kolejny z rzędu koniec świata ma nastąpić? Jedni mówią, że nastąpi potop, drudzy, że ziemia spłonie, jeszcze inni, że ludzkość się wymorduje nawzajem... a w międzyczasie pech chodzi po ludziach i na przykład tego weekendu zginęło 46 osób na drogach.

A nas też pech prześladował. W zwykły sobotni dzień ...
- nasz mały york zeskoczył źle z fotela i sparaliżował go skurcz, który już w naszych głowach przeobraził się w umierającego psiaka i nastąpiła zbiorowa histeria
- wystawiłam wieżę na taras, co by nam dzień miło płynął i słońce ją spaliło (moją kochaną kuchenną przygrywajkę)
- Lola miała zły dzień
- nowy tarasowy stolik prawie spłonął, bo dzbanek z wodą zadziałał jak soczewka i wypalił dziurę
- rozwodząc się nad stolikiem zapomnieliśmy o obiedzie i spłonęło mięso na patelni
- Charli zaczął mieć zły dzień
- chwilkę później wystrzeliły gotujące się jajka i wypłynęło żółtko, które wypłynąć nie miało i trzeba było gotować nowe
- po południu otrzymałam na poprawę humoru kieliszek czerwonego wina i o mały włos nie połknęłam leżakującej sobie w nim osy
- wieczorem niosąc piramidę koców i ręczników przeleciałam przez dmuchany fotel i zdarłam kolana ...

p.s dieta trwa, ale waga stanęła w miejscu. Wszystko przez Dosię, która to przewidziała :) I chyba zaczynam tracić silną wolę, bo pochłonęłam na śniadanie bułkę z nutellą...

Miłego dnia

Wasza poturbowana przez dmuchany fotel
Virginia