2009-12-01

Byle do wiosny

No i mamy grudzień. Spodziewał się kto? Mnie gdzieś listopad umknął w biegu, chorobie i zbyt szybkim zapadaniu dni w noce. Nagle po szesnastej niebo spuszcza kotarę mrocznej, wietrznej czarności i ma wolne do świtu.

Sporo pracy, jednej, drugiej, trzeciej. Tylko w drugiej mi dobrze. A samopoczucie jak to na czas hibernacji przystało na pograniczu zwyczajnego i kiepskiego, bo ciągłe przeziębienie króluje.

Są dni, że organizacja wymyka się spod kontroli jak oczka w zaciągniętych rajstopach...

Na szczęście wynalazłam swoiste panaceum na wiosnę w sercu... wieczorami dobra książka, bujak i własnoręcznie przyrządzone tiramisu w przeźroczystym pucharku :).
A na poddaszu kolekcja trzydziestu czekolad od przyjaciół (nawet kilka o smaku tiramisu), jak by mi się serek mascarpone skończył w lodówce.

Wasza jak zwykle o tej porze roku zmarznięta
Virginia