W sobotę rano, pełna ambicji i zapału ile to ja ciastek nie upiekę weszłam do kuchni i właśnie z niej wyszłam. Po drodze, tradycyjnie jak co roku, między piątkiem, a niedzielą przed Wigilią, poślizgnęłam się na schodach na poddaszu i efekt jest taki, że lewe biodro mi zwisa. A zwisa dlatego, że ja to bym chciała wszędzie być jednocześnie i z kuchni wybiegałam co chwilę, a to pranie powiesić, a to pościel zmienić, a to dwa zaległe okna umyć, a to książki posegregować, a to na poddaszu pudełek na ciastka poszukać... i tam właśnie sobie przypomniałam, że rogaliki waniliowe być może już pukają o szklane drzwiczki piekarnika, bo im duszno i kumple się palą.
No i tym oto sposobem biodro mi zwisa...
No i tym oto sposobem biodro mi zwisa...
Ale ważne, że dwieście sztuk orzeszków waniliowych i kakaowych, oraz sto sztuk rogalików i sto kokosowych gniazdek przeżyło i prezentują się apetycznie i smakują równie znakomicie, co stwierdzone zostało po zjedzeniu jakiś pięćdziesięciu sztuk przez grono rodzinne.
Jak tak dalej pójdzie to na Wigilię będziemy cukier puder z pudełek zlizywać.
Przy tym wszystkim zapomniałam, że Charlie jutro ma kiermasz świąteczny w szkole i jasełka po południu i wypadła nasza kolej na dostarczenie blachy ciasta na ósmą rano do szkoły.
Ja już może lepiej pójdę poczytać...
A wiecie po czym poznaje się kobietę trzydziestoletnią?
- Po tym, że zasypia w wannie :)
Wasza wanilią przesiąknięta
Virginia