(...) Chodzili tam regularnie co wieczór, wiedzeni jakąś potrzebą. Jakby ta woda, odpływając, przypinała żagle ich myślom, drętwiejącym na lądzie, a ciałom zsyłała wprost fizyczną ulgę. Najpierw pulsująca niebieska barwa zalewała całą zatokę, od czego rozszerzały się w nich serca, a ciała zdawały się płynąć, by w następnej chwili zamrzeć pod kłującym chłodem czarnych, pomarszczonych fal (...) - "Do latarni morskiej" - Virginia Woolf
Oczywiście, że Woolf była ze mną. Zawsze ze mną jeździ na włoską plażę... i choć tego roku miała spędzić wakacje w bujaku, na drewnianym tarasie, to jednak w ostatniej chwili, zmęczona lipcową szarugą, widokiem gór za mgłą i zastojem własnych myśli, szepnęła mi do ucha kilka słów, że tęskni za tym ciepłym morzem tak delikatnie stopy zalewającym. No i trzy dni później spacerowała plażą rano, zatopiona w mym cieniu, a gdy ja schylałam się po muszle, ona stała wpatrzona w morze. Woda przypinała żagle jej myślom, a ciało odczuwało fizyczną ulgę.
Tak też się czułam i ja...
Tak też się czułam i ja...