2010-07-01

Magnifico... riparto domani !!! :)

Usiadłam. Na pół godziny w końcu usiadłam. Boso na tarasie, tak jak lubię. Słońce dziś znowu da popalić, czuję jak skóra bez protestów przyjmuję dawkę promieni i zabarwia się na plażowy kolor. Żeby bardziej wprowadzić się we włoski klimat zrobiłam sobie kawę latte macchiato, a do kawy przyniosłam typowo polski przysmak, w stylowej puszce z Krakowskiego Kredensu śliwki spod Łącka w czekoladzie. A na drogę spakowane mam ręcznie robione według starej krakowskiej receptury Krówki i w kolejnym metalowym pudełku Landryny z Emausu.
Ostatnie trzy dni brałam udział w maratonie testującym moje siły. Zrobiłam więcej niż się spodziewałam i co ważne nadal mam w sobie energię. Do codziennych obowiązków przy dwójce dzieci, gdzie czas upływa od posiłku do posiłku, dodałam jeszcze szorowanie walizek, koszenie, ładowanie łopatą kamienia do jakiś pięćdziesięciu wiader i przenoszenie ich przed świeżo postawione ogrodzenie, gdzie ciężkie samochody zrobiły dziury wielkości łap słonia; mycie okien, żeby babci nie przyszło do głowy ich myć, czyszczenie samochodu, trzykrotne zakupy, dmuchanie i wydmuchiwanie sprawnych materacy, rozwieszenie sześciu suszarek prania, ich wyprasowanie, złożenie, spakowanie... i doczytanie ostatnich dwustu z ośmiuset stron „Czarodziejskiej góry”.
Czuję się taka lekka. Zgubiłam po drodze kilogram. Przyrumieniłam sobie twarz. Obtarłam od wiadra wewnętrzną część nadgarstka i wysypałam sobie na stopę ostatnie wiadro kamienia. Ale uśmiecham się, bo zdrowy śmiech tworzy duchowe niebo, pod którym wszystko dojrzewa. Czy już się dzisiaj śmiałaś? Tak podobno pyta mnie życie. W ostatnim Zwierciadle przeczytałam doskonały artykuł o gelotologii, czyli terapii śmiechem i tak sobie myślę, że coś w tym naprawdę jest. Momentami nie miałam lekkiego dzieciństwa, wiele w sobie noszę, odkładam wewnątrz na rozprawienie się z tym kiedyś tam, kiedy uznam za stosowne, ale  widzę, że przez te wszystkie lata, śmiech którym byłam przez Mamę w ramach rekompensaty karmiona, to wszystko skutecznie zamaskował. Przykrył swą leczniczą mocą. Czyżby Mama wiedziała już od dawna o terapii śmiechem? To z nią wylałam morze pełne łez radości i do teraz wpadamy w tak histeryczne ataki śmiechu, że wisimy na telefonie, trzymamy się za brzuchy i tylko rechot przez łącza pędzi. Pamiętam partie badmingtona jakie odgrywałyśmy przed blokiem, ja miałam z dziewięć lat, mama była w czeskich jarmilkach. Pod wielkimi kasztanowcami, na oczach znudzonych domową krzątaniną sąsiadek byłyśmy zawsze jak dobry kabaret. Rozśmieszało nas nawet to, że lotka już pięć minut fruwa w powietrzu i nikomu nie upadła. Śmiałyśmy się w kuchni, na spacerze, w sklepie, w samochodzie, nad rzeką Brennicą o poranku, kiedy wylała się nam na kolana sałatka z pomidora, ogórka i cebuli. Śmiałyśmy się spadając z materaca, kiedy włosy Mamy precyzyjnie nakręcone o poranku na lokówce wyglądały jak na pokazie glonowych peruk, a tusz spływał jej aż po kącik ust. Śmiałyśmy się kiedy na oczach pstrągów złożyło się na mnie łóżko turystyczne i osłabiona chichotem nie byłam w stanie nawet mamie ręki podać ... śmiejemy się do teraz przypominając sobie tę sobotę, kiedy zamiast ziemniaków przyniosłyśmy z targu szczeniaka i Babcia nie odzywała się do nas trzy dni, bo bez ziemniaków i własnoręcznie robionego makaronu do rosołu, nie wyobrażała sobie niedzielnego obiadu. Śmiejemy się, że przez trzy lata owy pies był psem, a potem okazało się, że to suka.
To były czasy... dlatego teraz kiedy wysypuje mi się wiadro kamienia na stopę przypominam sobie ten moment, kiedy pochłonęło mnie łóżko turystyczne. I patrząc na moje dzieci, które śmieją się ze swoich wpadek, cieszę się, że odziedziczyły po mnie dystans do samych siebie, że wynajdują słowa, które potrafią rozładować napięcie. Śmiech łączy ludzi, jest pomostem do bliskości, a co więcej podobno śmianie się z siebie podnosi poziom inteligencji.

„Humor:boski błysk, który odkrywa świat w jego moralnej wieloznaczności,a człowieka w głębokiej niezdatności do sądzenia innych; humor:upojenie względnością rzeczy ludzkich; dziwna przyjemność,wynikła z pewności, że nie ma pewności”
/Milan Kundera/

Pora wrócić do obowiązków. Znajda wyleguje się na drewnianej piaskownicy i nie zamierza dziś nic robić (jakie sielskie jest życie psa), dzieci jeszcze w piżamach, a mnie czeka wysprzątanie porządne domu, żeby Babci mojej kochanej to do głowy nie przyszło. Pozostałe prasowanie muszę gdzieś przed nią upchać, ale i tak wiem, że pewnie wynajdzie sobie coś do wyszorowania, choćby dywaniki łazienkowe. I jak zwykle posprząta szufladę z reklamówkami. I pewnie z Mamą zasadzą kilka kwiatów w doniczce, bo ja jeszcze nie zdążyłam... dobrze, że chociaż kamień przeniosłam i trawę wykosiłam.
Będę się żegnać pomału. Opuszczam Was na dwa tygodnie i porzucam z odrobiną szczerej tęsknoty życie blogowe. Nie wiem jak nadrobię potem zaległości, coraz więcej zakątków odwiedzam i będzie mi ich wieczorami brakowało... ale potrzebna mi zmiana, będę spacerować w japonkach włoskimi uliczkami, nosić piasek w torebce, kapelusz na głowie i aparat na szyi, a później kiedy wrócę 18 lipca podzielę się z Wami tym, co zanotuję siedząc nad brzegiem morza w moim Moleskine.
Trzymajcie kciuki jutro za naszą podróż. Wyjeżdżamy w nocy z piątku na sobotę i jeśli ktoś ma jakieś nadprzyrodzone siły, to proszę o usunięcie tirów z drogi... nie ukrywam, że one śnią mi się po nocach. Ta trasa zawsze mnie przeraża, a w tym roku wyjątkowo. Grazie mille!!!
Allora,mi dispiace , ma adesso devo andare.
Arrivederci. A presto!!!
Buon viaggio!!! :)

DOPISEK z dnia 2 lipca godz. 23:06 ... właśnie smażę kotlety na drogę. Dzięki za wszystkie kciuki, które poniżej sprawnie, grupowo i po przyjacielsku trzymacie!!! W tym wypadku na pewno dojedziemy szczęśliwie. Trzymajcie je też 17 lipca, kiedy to będziemy opuszczać słoneczną Italię!!!