Pewna mała dziewczynka, zwana Lolą, której końcówki włosów nadal zwijają się w serpentyny, a prawy kciuk walczy z przystosowaniem do nowych zasad z dala od buzi, stała się niepokonaną mistrzynią w uwalnianiu zabójczych fal słownych i na wieczór osobnicy z nią przebywający widzą i słyszą podwójnie (czyt. ja). Czasem też się przewracają, wchodzą w skarpetkach do wanny, solą zamiast słodzić, bądź nie trafiają do łóżka, które zresztą i tak jest już o tej porze zajęte. Lola jest jak robocop, jak Królowa Mrówek Robotnic, jak cały koncern Red Bulla.... i dziś Charlie, jej brat, stwierdził, że mnie podziwia, że z nią wytrzymuję. Dziękuję synu. Twoje wsparcie wiele dla mnie znaczy. A wracając do Twojej siostry to nie mam wyjścia, bo kiedy staram się zatrzymać napierający na mnie potok słów, ona zaczyna śpiewać, pogrążając ciszę organkami na zejściu, fletem na emeryturze, harmonijką, na dźwięk której york dostaje szału i wyje niczym wilk pod lasem oraz bębenkiem bez dna. Z dwojga złego wolę już słuchać jej opowieści, głośno potwierdzać zaznajomienie się z aktualnie omawianym tematem i kontynuować jej ambitną, notorycznie się powtarzającą puentę i co ty na to mamo... . A ja na to córciu droga...
Jestem zmęczona. Autentycznie padam na twarz i chyba wytnę sobie dziurę na środku poduszki, żebym mogła poczytać książkę schowaną pod nią. Lola mnie pokonała. I jak tak dalej pójdzie, to pokona też brata, który widzę, że czasem marzy o czapce niewidce, chroniącej go przed wyskakującą zza ściany siostrą i jej piskliwym aaaaa tu cię mam!!!. Przed jej strumieniem świadomości. Przed pytaniami, ciągłą potrzebą nauki i wyszukiwaniem nowych zajęć.
Lola jest tak żądna wiedzy, że nie umknie jej uwadze, żadne nowe słowo... każde trzeba rozłożyć na części i przesylabizować oraz podać przykłady użycia. Czasem namacalnie. I tak na przykład... wie już co to jest aut w meczu piłki nożnej (trenują w przedpokoju), wie że trzeci klawisz na organach to E, że do naleśników dodaję dwa jajka, a ślimaki się soli kiedy psocą. Wie, że najśmieszniejsze wiersze dla dzieci pisze Brzechwa, że po lecie jest jesień, że za siedem palców będzie na plaży, a tam będzie mnóstwo granulek piasku i będzie musiała chodzić w skarpetkach, bo księżniczki tak mają. Wie, że chomik wcale nie jest w sanatorium, że najlepsi malarze malowali palcami czego i ona dokonywać zamierza, a na wakacje musi zabrać pół domu i łóżko,bo inaczej nie jedzie.
- Lolka, czy ty kiedyś zamilkniesz? - zapytał dziś Charlie odważnie siostrę.
- Raczej nie - przekręciła filuternie oczkami w odpowiedzi.
- A wiesz, że ciężko czasem z tobą wytrzymać, a ja chciałbym mieć fajne wakacje...
- No wiem.
- To dobrze, że chociaż wiesz... Straszna gaduła z ciebie, nie boli cię buzia? – ciągnął dalej, próbując poruszyć maleńkie jak pestka czereśni sumienie Loli.
- Ojjj Charlie, jak to, to ty nie wiesz takich rzeczy? Przecież sam też ciągle gadasz, w końcu jesteś moim bratem - odparła bez zastanowienia i wspólnie wpadli w sidła spontanicznego dziecięcego chichotu.
A ja razem z nimi.
Przed nami wakacje. Wyjeżdżamy za tydzień. Codziennie, przez dwa tygodnie, między szóstą a ósmą rano będzie można mnie spotkać spacerującą samotnie po plaży Lignano Sabbiadoro... może nie tak całkiem samotnie, bo Woolf jedzie ze mną. Virginia Woolf. Obiecywałam jej już w lutym, że ją zabiorę. Ona kochała szum morskich fal, być może nawet bardziej ode mnie. Należy się jej ten wyjazd, już dwa lata nigdzie nie była. Tylko ciągle na piętrze, w biblioteczce przesiaduje. W walizce, między ręcznikiem w muszle, a tym olbrzymim w pomarańczowe słońce leży już "Własny pokój. Trzy gwinee". Buon viaggio!!!