2009-07-14

Wakacyjnie, czyli marzenia o leżakowaniu

Jeszcze nawet połowa wakacji nie minęła, a ja jestem już jak Matka Polka na wyczerpaniu. Moje dzieci zamieniły się w fontanny energii.Tryskają siłą, której ja pojąć nie potrafię. Do tego trysną raz humorem, raz dziecięcym malkontenctwem i nieokiełznane larmo gotowe. Dwu i pół letnia kobieta plus ośmioletni młodzieniec to ja w miniaturze , przekrojona na pół.Virginia na czterech nogach. Tak bardzo są do mnie podobni. A jednak tak różni.
Nie do pomyślenia wręcz, że te wszystkie cechy są moje i ja jeszcze nie zwariowałam. A może jeszcze tylko o tym nie wiem...

Biegają całymi dniami, skaczą, wiercą się, śmieją, marudzą i pieczołowicie pielęgnują zdanie nudzi mi się. Nosz jasna cholera mnie trafia jak słyszę te słowa, bo gdzie się nie odwrócę tam natknę się na jakąś zabawkę, a pokoje dzięki między innymi kochającym babciom pękają w szwach.
Ja wiem, że dom w wakacje nudny się robi, obrasta w słońce, płonie wewnątrz, albo płacze skraplając łzy na szybach. Pamiętam, że jako dziecko też o dziewiątej wybiegałam już na plac zabaw, targając ze sobą rower, paletki do badmingtona, piłkę, gumę do skakania, kredy do gry w podchody i wydeptywałam trawę pod balkonem, z którego babcia spuszczała mi w wiaderku kanapki i picie. Robiliśmy bunkry z koców na drzewach, zwiedzaliśmy piwnice w blokach, graliśmy w chowanego po całym osiedlu i zapuszczaliśmy się do lasu, do którego wchodzić nam nie wolno było. A dla naszych rodziców i dziadków sprawujących opiekę wakacyjną przygotowywaliśmy specjalne występy. Całe dnie spędzaliśmy na szykowaniu zaproszeń, biletów, i na próbach skeczów i piosenek dla dumnie zasiadających tłumów na ławkach wokół placu zabaw... naprawdę mieliśmy sporą widownię.

Moim dzieciakom brakuje towarzystwa. Nie cieszy ich tak jak mnie widok na góry, piękna okolica i fakt, iż taras mamy na stoku południowym, gdzie można się wygrzewać mocząc stopy w basenie i popijać kawę z podwójną pianką. Mało atrakcyjna stała się huśtawka, piaskownica i trampolina na środku patelni... a podstawą jest pytanie o poranku gdzie dziś jedziemy nim jeszcze ową pyszną kawę zdążę łyknąć.
No więc wymyślam różne wycieczkowe eskapady, ładujemy się do auta, zaliczamy baseny, góry, spacery w lesie, kolegów, place zabaw, lody, waty cukrowe, rurki z bitą śmietaną, wystawy psów i inne atrakcje z dala od domu... ale pomału zaczyna mi brakować pomysłów i ogrania mnie przerażenie, że bez Redbulla niedługo nie sprostam ich wymaganiom i polegnę w połowie wakacji.
W dodatku w domu nic samo nie chce się zrobić, dwieście metrów obrasta w wiecznie sfruwający z niebios kurz, na podłodze jest wszystko co tylko można przynieść z ogrodu, kucharek brak, sprzątaczek brak, pocieszycielek też.

Książki czekają w kolejce do przytulenia; okna w kolejce do umycia; praca w kolejce do nadrobienia; dzieci na śniadanie... a ja mam czasem wrażenie, że widzę podwójnie i to nie byle co... nie powiem co :)

Ale jest słońce. To najważniejsze. Bo jestem jak kolektor słoneczny i bez słońca robię się chłodna i bezużyteczna. Czasem też szalona. Z przegrzania. Bardzo szalona.
Ale szczegółów owego szaleństwa na razie nie zdradzę... może za kilka dni.
Postanowiłam spełnić jedno z moich zakurzonych już marzeń. Wybieram się na wakacyjny kurs kamasutry na Jamajkę... żartuję :) :) :)... mówiłam przecież, że szczegóły za kilka dni.