2009-01-26

Księżniczka na grochu

Jestem. Siedzę i chrupię frytki pocięte z czerwonej papryki. Udaję, że nie widzę galaretek w czekoladzie zaglądających na mnie ukradkiem ze szklanej wazy leżącej na barku.
W pokoju obok Druga Połowa z Charlim ogląda... nie, nie, nie "Allo allo"... dziś w repertuarze "Żandarm z Saint Tropez". Odcinek tysiąc pięćset sto dziewięćset. Nie żaden matrix, gladiator, czy tomb raider, ale taki trzepoczący wiecznie łysą głową mały francuski żandarmik. Sama też lubię ten jego uroczo spanikowany wyraz twarzy otulony czarnymi jak słoma krzaczastymi brwiami.

Zeszłej nocy spadło na mnie jak kotara w teatrze wielkie zmęczenie.
Tak wielkie, że zasnęłam o dwudziestej usypiając Lolę. Nawet nie wiem, która pierwsza wtopiła się w poduszkę i zaczęła kołysać się jak na hamaku rozwieszonym pomiędzy dwoma jabłoniami ... odpłynęłam chyba pierwsza...
I to w stanie w jakim nie odpłynęłam już dawno, z osiem lat chyba... czyli w stanie makijażowo-dziennym, w stroju dresowo-sobotnim, z ilością kołder sztuki dwie. Z książkami pod poduszką, wiercącymi dziurę w głowie niczym zielony groszek księżniczkę w tyłek. Z półdupkiem spadającym z wielkiego łoża małżeńskiego, no bo przecież świadomość Drugiej Połowy, Charliego i psiaka, nie pozwala mi pchać się na środek. Nie przeszkadzało mi nic. Chciałam zasnąć i ominąć pierwszy raz od dawien dawna wieczorną kąpiel.
Gdzie te moje siły i codzienna energia na siedzenie do drugiej? Gdzie codzienna wieczorna lektura? Gdzie uprzątnięcie zabawek, garnki po kolacji, wyprane w pralce pranie, plan na niedzielny obiad...?
Nie było nic. Była poduszka. Był zapach małej dziewczynki, była jej dłoń w mojej dłoni. Była ulga dla zmęczenie.

Obudziłam się o ósmej rano. Z tym samym półdupkiem poza łóżkiem.
Z tym, że zamiast małej pachnącej dziewczynki na mojej poduszce leżał mały śmierdzący piesek. Jego nos prawie stykał się z moim, jego oczy mówiły nie wyganiaj, jego pyszczek prosił o pastę do zębów.
On się nie poddaje, nigdy, jego cel życiowy to siedzieć komuś na głowie, zawsze i wszędzie , w dzień i w nocy.
Czułam się jak po nieprzespanej nocy, mimo dwunastu godzin snu. Winny zwisający półdupek, Marylin Monroe pod głową i przetasowania na mojej poduszce. I tak cała niedziela... no żeszzz ty śnie jeden, żeby to pięć godzin akceptować, a dwanaście nie?
Druga Połowa widząc moje totalne rozmemłanie zlitowała się nade mną i dostałam dziś kucharza gratis w pakiecie niedzielnego lenistwa.
"Kiełbaski ala profesjonal" na śniadanie, "specjalna zupa pieczarkowa ze specjalnie dla mnie wyszukanych pieczarek", "kotlety schabowe ala prześwit podwójną panierką otoczone" i pół ogórka w mizerii, bo ktoś, nie wiem kto, kupił tylko jednego, a zawsze kupuje dwa.
Księżniczką byłam w nocy. Księżniczką o poranku... i w dzień też.
Wczoraj obsługiwała mnie mama, dzisiaj mąż... to zdecydowanie najlepszy weekend ostatnich dziesięciu lat.
Dzięki kochani :)

No i zjadłam paprykę... całą, wielką czerwoną paprykę. Ciekawe na ile galaretek mogłabym ją wymienić? Ze dwie, może trzy. Wolę nie myśleć, bo jeszcze się rozmyślę i oddam paprykę.

Idę po pędzle, farby i serwetki. Muszę pilnie coś dokończyć. Prezent urodzinowy... do drugiej jeszcze trzy godziny.

Wasza księżniczka jednego dnia
Virginia