2009-01-24

Co dalej z sześciolatkami?

Wczoraj byłam na wywiadówce u Charliego. Wydarzenie ważne, bo wieńczące semestr. Jeszcze teraz pamiętam dokładnie ten wielki ołówek pasujący go na ucznia, a tu już....
Jako matka ucznia pierwszej klasy nie miałam pojęcia jak moje dziecko zostanie rozliczone z tego co przez pierwsze pół roku swojej nauki osiągnęło.
Jako matka pierwszy raz takie rozliczenie odbierająca, byłam bardzo podekscytowana. I nie tylko ja.

Charlie trafił do klasy integracyjnej, gdzie na dziewiętnaście dzieci przypadają dwie Panie. Panie, które w oczach mają radość z tego co robią i które starają się do każdego dziecka podejść bardzo indywidualnie. Jak na tak krótki okres czasu wychodzi im to niesłychanie dobrze. Całą klasę pochwaliły za systematyczność, koleżeńskość i ogólne skupienie na lekcjach. A także za... uwaga, uwaga, solidarność owych siedmiolatków.
Przytoczono nam pewną anegdotę, jak to jednego dnia cała klasa została przyłapana na bieganiu jak stado dzikich małp po korytarzu... pani w klasie zapytała kto rozpoczął bieganie? ... podniósł się jeden palec ja zacząłem... zaraz potem drugi ja...potem kolejny ja... i tak cała klasa zgłosiła się samoistnie po minusa, jakby to plusami dzielono.
Od tego czasu jeden drugiego pilnuje i za bieganie karcą się sami.
Fenomen jakiś normalnie.
Potem rodzice trzęsącymi rękoma odbierali półroczne uzyskane efekty pracy swoich dzieci. Zapadła kilkuminutowa cisza. Każdy wczytał się w kartkę A4 obustronnie drobnym makiem zapisaną.
Czyta głoskując, sylabizując, pełnymi wyrazami, zdaniami - ocena; umie określić nastrój w utworze - ocena, potrafi odwzorować kształt liter i połączyć je w wyrazie - ocena; rozpoznaje figury geometryczne - ocena; potrafi porównywać wartości liczbowe - ocena; potrafi zilustrować ruchem muzykę - ocena; rozumie konieczność ochrony środowiska - ocena itp, tak dwie strony.
Nie zaglądałam nikomu przez ramię, choć miałam wielką ochotę porównania. Nie ukrywam bowiem, że zaskoczyły mnie oceny z angielskiego i religii.
I nie dlatego, że były niższe niż pozostałe, ale dlatego, że nie podoba mi się podejście do owych przedmiotów.

Religia, jak to religia, dawno temu otrzymała honorowe wyróżnienie wystawiania sobie ocen, podczas gdy pozostałe przedmioty ocen nie mają. Oceniane są rysunki raz dobrze, raz bardzo dobrze, w zależności od tego jakim kolorem została pokolorowana Maryja, fioletowa dostała cztery, a pomarańczowa pięć... kartka świąteczna ze stajenką dostała sześć, ale taka z choinką pięć, mimo iż w poleceniu pisało wklej kartkę świąteczną - bez względu na to jaką. A zatem, żeby dostać sześć trzeba by było w połowie stycznia, o godzinie 18 biec szukać do sklepu kartkę zasługującą na sześć, żeby na dzień następny nie być gorszym od kolegi.
No sorryyy... jasna cholera mnie trafia z czymś takim i nigdy nie pojmę wyższości religii nad pozostałymi przedmiotami.

Co do angielskiego to musimy się podszkolić, ale szczerze mówiąc nie wiem dokładnie w czym...
Charlie nie miał wcześniej do czynienia z angielskim, jedynie w przedszkolu. Nie uczęszczał na żadne dodatkowe lekcje Helen Doron, czy innych doronów. Uważaliśmy z Drugą Połową, że jak zacznie się uczyć w wieku siedmiu lat to mu zupełnie wystarczy. Jednak wczoraj okazało się, że nie... że chyba jest do tyłu, co nauczycielka (odrębna) postanowiła w ocenach zakomunikować.
Moda na uczenie języków od trzeciego roku życia, przenoszona jest jak widać do szkoły, gdzie książka mojego pierwszoklasisty wskazuje bardziej  na książkę trzecioklasisty.
I wygląda na to, że słówka podstawowe nauczyć musimy się sami, bo te z podręcznika Charlie umie, ale jaki widać podręcznikowe nie wystarczają.
No więc już sama nie wiem jakich słówek mu brakuje, ale się dowiem.

Poza tym wszystko zaliczył na wspaniale, czyli celująco.
Otulam się zatem dumą i tryskam radością, pomijając religię i angielski. Druga Połowa też tryska dumą i sączy z tej okazji piątkowe piwko.

I tak mnie przy tym całym szkolnictwie wzięło na analizowanie pomysłu Ministerstwa Edukacji, żeby to dzieci od szóstego roku życia zaczynały edukację. Czy to dobry pomysł?
Według mnie, pojedynczej jednostki-matki NIE.
Mogą mnie nawet zlinczować.
I nie chodzi tu o fakt, iż jestem za długim beztroskim dzieciństwem, skupiającym się na samej zabawie i gierkach komputerowych... co to, to nie.
Jeżeli chodzi o samą naukę, to jak najbardziej, zerówka to odpowiedni moment do rozpoczęcia edukacji.
Ale szkoła to nie zerówka, w której dzieci przebywają do 16 i mają zapewnioną kompleksową opiekę!
Szkoła to lekcje zaczynające się o różnych porach i kończące zazwyczaj w południe. To dojazd do szkoły i powrót z niej, albo godziny spędzane na świetlicy.
Kto maluchom, które w pięćdziesięciu procentach jeszcze seplenią i nie wiedzą która jest prawa, a która lewa strona zapewni bezpieczny powrót do domu? Kto upilnuje przed starszymi przeklinającymi kolegami na przepełnionej świetlicy? Kto otrze pojedyncze łzy na wielkim jak tunel korytarzu szkolnym? Kto poniesie na swoich barkach plecak wypełniony książkami, brzegiem drogi bez chodnika na jakiejś polskiej wsi?
Nie każdy ma samochód, babcie i pieniądze na nianie. Nie każdy rodzic jest w stanie osobiście odbierać dziecko ze szkoły.
Według mnie dzieci rozpoczynające szkołę powinny być zdolne to samotnego poruszania się poza murami szkoły. Może zatem lepiej pomyśleć o rozszerzeniu programu w zerówkach, niż skazywać sześciolatki na tułaczkę od dwunastej w południe do często siedemnastej zanim ktoś dorosły znajduje się w domu?
Ja zatem jestem przeciw!

p.s
Nadal marznę, znowu pobolewa mnie gardło i ciągle jeszcze nie rozebrałam choinki.
Dzisiaj miałam ambitny plan poowijania milionów małych aniołków i innych ozdób w gazetę i upchania ich już w karton na poddaszu, ale plan się rozmył, bo nadrabiałam zaległości w praniu i prasowaniu.
I w smażeniu hurtowo naleśników dla całej rodziny...
Druga Połowa stwierdziła, że ma nowy pomysł na biznes...moimi rękoma otworzy naleśnikarnię :)
Były już choinki, pomidory i kule dla turystów. Teraz mamy naleśniki.

Powodzenia kochany...ja przypalam średnio co czwartego, więc grozi nam bankructwo :)