2008-10-13

Moja sobota... tylko moja

Ostatnimi czasy, choroba niczym wąż owinęła się wokół naszego domu i zaciskała raz mocniej raz słabiej, ale nagminnie od trzech tygodni. Bez możliwości wyjścia i wpuszczenia kogoś do środka (oprócz oczywiście odważnych babć, dobrych wróżek, ze świeżymi dostawami owoców i dobrych rad). Te trzy tygodnie, w wersji jakiejś zmutowanej, pokazały mi, jak szybko upływa czas w bylejakości. Oprócz latania z lekarstwami, ciągłym pozbywaniu się kurzu, gotowaniu i izolowaniu dziecka chorego od dziecka zdrowego, nie zrobiłam nic.
Zupełnie nic...
Jakże zła jestem na to...
Jakże pusta się zrobiłam...
Jak wielkanocna wydmuszka.
Zmarnowałam trzy tygodnie i wczoraj tymi wyrzutami sumienia zaczęłam się już autentycznie dusić.
Poczułam się jakby wylano na mnie wiadro z betonem i natychmiastowo musiałam podjąć reanimację ciała, niedopuszczającą do zastygnięcia tej szarej mazi.

Więc postanowiłam zrobić sobie dobrze... Tak tak, w pełni tego słowa znaczeniu. Nie chodzi o żadne punkty G, C czy E, ale o wybalsamowanie swej skołatanej rutyną duszy i zmęczonego chorobą ciała.
Oglądnęłam sobie film, który odkładałam z półki na półkę już od miesiąca i ... i nie żałuję, niczego nie żałuję, czego nie zrobiłam przez te ponad dwie godziny, a co zrobić bym mogła.
Biografia Edith Piaf mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się, że jej życie było naznaczone takim piętnem cierpienia. Że ten drobny ptaszek nie miał tak naprawdę nikogo, ani niczego, oprócz siły głosu. Opuszczona przez matkę, wychowywana przez kobiety do towarzystwa, sponiewierana ulicą, bólem, strachem, bez miłości, z sercem obolałym po utracie dziecka, potem po utracie ukochanego, z alkoholem we krwi, narkotykami, uzależnieniem od leków...
W wieku 48 lat zmarła na raka wątroby.

Ktoś powie..."toś sobie kobito balsam dla duszy urządziła"... niech mówią co chcą... miałam powód do wypuszczenia łez, które kryły się od jakiegoś czasu pod powiekami.
"Niczego nie żałuję"... polecam.

Później skończyłam dzień wcześniej rozpoczętą książkę, "Casting na diabła" Grażyny Bełzy.
Blogerki o pseudonimie gabigabi ... Proza poezją malowana. Mocna, a zarazem tak piękna.
Przynajmniej dla mnie... nie wiem, może się nie znam, ale chciałabym tak pisać jak Pani Grażyna. Moje ukłony. Dziękuję za książkę z dedykacją. Zapewniam, że nie był to dla mnie czas stracony.

To była sobota, która pozostawiła we mnie nowy smak życia.
Czyjegoś życia.

Wasza wzruszona filmem i książką
Virginia