2008-07-21

Arrivederci Italia

Wróciłam :)
Cała. Zdrowa.
Z piaskiem na stopach.
Wiatrem we włosach.
Słońcem na twarzy.
Szumem morza w pamięci.
Było cudnie.

Czy odpoczęłam... raczej nie, ale pozytywnie się zmęczyłam :)
Cały urlop podporządkowaliśmy dzieciom, nie marnowaliśmy czasu w apartamencie, ciągle byliśmy w ruchu. Plaża, basen, spacery, wycieczki. Ale wszystko spokojnie, bez biegu, chaosu, wzajemnego poganiania.Czułam, że przepływamy przez ten urlop niczym statek pasażerski, dostojnie, spokojnie, bez ostrych manewrów.

Ja już wczesnym rankiem, między 5 a 6, spacerowałam plażą.
Szum morza, stopy zanurzone delikatnie w wodzie, wstające za hotelami słońce. I ja. Prawie sama, z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi. Niesamowity spokój w duszy, siła myśli, zupełnie oddalonych od spraw codziennych. Ważne i mniej ważne. Takie, na które normalnie brakuje czasu.
Pisałam na piasku, przyglądałam się wyrzuconym przez morze meduzom, krabom, przeróżnym skarbom. Zbierałam muszle i szłam, szłam... zatracając się w czasie, wdychając samotność tak potrzebną mi do zregenerowania się. Cenny to dla mnie był czas. Bardzo cenny.

Czułam zmęczenie, po czasem nawet ponad dziesięciu km dziennie, ale to było przyjemne zmęczenie. Z uśmiechem i ciepłymi bułeczkami wracałam do śpiącej jeszcze ciągle rodzinki.
Jednego dnia tylko źle obliczyłam swoje siły. Doszłam brzegiem morza do latarni oddalonej o osiem km. Zrobiłam piękne zdjęcia. Warto było.
Jakoś wróciłam, ale potem jeszcze normalne wyjście z dziećmi na plażę i aktywne poruszanie się za Lolą sprawiło, że zasnęłam wieczorem szybciej niż dzieci.
Kładąc się do łóżka miałam wrażenie, że nogi zostawiłam zatopione w mokrym piachu.
Nie czułam ich, choć całe ciało tak jakby ciągle szło. Wszędzie mi szumiało, czułam piasek i słońce na sobie. Dziwne uczucie. Ale ważne, że przeżyłam :)

Choć zastanawiam się czasem skąd miałam tyle sił.
Chyba mężowi podebrałam jego zapas, bo on dryfował cały czas między drzemką, a przebudzeniem.
Podróż w nocy nie (musiałam go już w Wiedniu zmienić i jechałam od drugiej do ósmej rano, bo sen go wciągał w swe ramiona).
Spacer o poranku nie (bo to wariactwo w środku nocy robić tyle kilometrów i on nigdzie nie pójdzie).
Usypianie Loli na plaży nie (bo tu go piecze i tam go piecze).
On najlepiej czuł się w cienistym miejscu w rogu basenu :)
Wtedy niczym kameleon zmieniał bladą zmęczoną twarz na purpurowy odcień płetwonurka i niczym dzika orka szalał na głębokości 1,60 w wyłowionej z morza masce.
No cóż... jak widać przeciwieństwa się przyciągają.
Na urlopie obchodziliśmy ósmą rocznicę ślubu :)

To tyle na dziś. Jeszcze pewnie wrócę do wakacji. Stworzę jakiś album.
Wenecja, Caorle, Bibione, plaża... ach te wspomnienia, jak dobrze, że nikt ich nie może nam odbierać.

Dobranoc Kochani

nadal gorąca od promieni słońca Virginia