2008-07-26

Historia naszej miłości

Mój siedmioletni syn zapytał mnie dziś co to jest małżeństwo. Zastanawiałam się chwilę jak pięknie, a jednocześnie zrozumiale wyrazić mu ten stan słowami.
Nie zdążyłam. Chyba miał już swoją formułkę małżeństwa ułożoną w głowie, chciał się tylko upewnić, czy ma rację.
Powiedział : wiem, małżeństwo to jest coś takiego, że ty i tata będziecie się kolegować do końca życia. Zaraz potem padło rutynowe pytanie o śmierć a kiedy umrzecie?
Pominęłam temat śmierci, skupiliśmy się na małżeństwie. Usłyszałam od mojego syna, że on będzie z nami mieszkał na zawsze, że nie chce żony, bo ja jestem jego żoną, przecież ze mną też się koleguje. Odpowiedziałam, że nie mogę być jego żoną, bo jestem jego mamą, od zawsze i na zawsze.
A on na to błyskotliwie, że w takim razie Julia, zwana Lolą, zostanie jego żoną, bo to ją kocha najmocniej zaraz po mnie.
I nie dopuszcza do siebie w obecnej chwili żadnej innej myśli zdecyduj mamo, albo Ty, albo moja siostra, będzie moją żoną. Bo tata nią chyba być nie może, nie?
Uwielbiam takie rozmowy z moim synem. Cenię w nim bardzo tę cechę myśliciela. Nie sądziłam, że tak szybko będę z nim poruszać ciekawe, poważne, życiowe tematy. Śmierć i więzy rodzinne są głęboko zakorzenione w jego głowie. Gdy o tym mówi, o miłości, przyszłości, łącząc mądrość z dziecinnością (trzeba będzie w niebie uważać, bo dinozaury też tam przecież są) wydaje mi się najbardziej wrażliwym chłopcem jakiego znam.
Kocham Go strasznie. Pełnią macierzyńskiej miłości. Nawet może bardziej.

I kocham też jego tatę. Męża mojego. Drugą Połowę, która odnalazła mnie dwanaście lat temu. Podkulała się niepewnie. I już została.
Ja, wówczas zwariowana szesnastolatka, dopiero poznająca świat mężczyzn, z jednym chłopakiem na koncie miłosnym. Pierwszą miłością.
Zbyt krótką, żeby przetrwała kolejne zauroczenie. Zraniłam Ją, miłość bardziej chyba przyjacielską, bo zabrakło w niej walki o mnie. Opuściłam Ją. Nie mam wyrzutów, bo on oddał Ją bez lwiego pojedynku.
On, dwudziestojednoletni początkujący muzyk, wokalista i gitarzysta zespołu o nieciekawie brzmiącej nazwie "Five Stuped Dogs". Cztery lata związany z kobietą, którą kochał, ale bez wzajemności. Przyzwyczajenie, od którego ciężko mu było się uwolnić.

Między nami coś zaiskrzyło, magia spojrzenia, przypadkowego dotyku, odpowiednia muzyka.
Pierwsze tygodnie były dziwną próbą badania siebie nawzajem.
Nie wpuściliśmy do siebie tak od razu tej Nowej Miłości, choć ona pukała w nasze serca, delikatnie, niepewnie, zazwyczaj nocami w snach.
Tkwiąc w swoich związkach, spotykaliśmy się na próbach, koncertach, poznawaliśmy się, szukaliśmy wzrokiem idąc przez miasto, marzyliśmy, walczyliśmy z myślami i strachem, jaki towarzyszy zmianom.
Uczucie się zbierało, rodziło, ale bardzo niepewnie kiełkowało.
Tkwiły w nas Stare Miłości, brakowało miejsca, potrzebny był czas.
Trzy miesiące przemyśleń, oczekiwań, rozmów, listów.

Aż nadszedł ten dzień. Pierwszy czerwca 1996 roku. Kolejny koncert w osiedlowym, niewielkim klubie. Mało ludzi.  Grono najbliższym znajomych i znajomych tamtych znajomych.
Ja w pierwszym rzędzie, pod sceną, ubrana w zwykłe jeansy i bawełnianą bluzkę.
A na niej mężczyzna, którego kochałam i mężczyzna, którego zaczynałam kochać. Tuż obok siebie, grający na tych samych instrumentach, jeden na basowej gitarze, drugi na akustycznej. Ale tylko jeden z nich patrzył na mnie oczami pełnymi wiary i zaufania. Patrzył cały czas.
I nagle piosenka, której słowa uniosły mnie ponad ziemię, dla mnie, o mnie "Dałaś mi to, czego nie dał mi nikt...".
Śpiewana przez tego, którego kochać zaczynałam.
Drugi nawet nie walczył. Bolało. Byłam rozdarta w pół. Więc na pocieszenie wzięłam Miłość, którą mi dawano tego dnia. Miłość, która tego wieczoru postanowiła dla mnie zrezygnować z poprzedniego czteroletniego związku. Miłość, która warta była mojej, skoro o moją nikt nie walczył.
Zaryzykowałam, przyjęłam Ją, zaufałam Jej.

Początki Nowej Miłości były trudne. Pełne obaw, niepewności, świeżych wspomnień i oczekiwania, że jednak Pierwsza Stara Miłość nie umiera.
Ale umarła. Przynajmniej  takie sprawiała wrażenie.
Zostaliśmy sami z naszą Nową Miłością i gronem życzliwych znajomych, którzy w nią nie wierzyli.
Małolata w drugiej klasie liceum i student prawa ze śmieszną karierą wokalną, która nagle upadła, bo założyciele zespołu kochali tą samą kobietę. Romantyczne, ale też wzbudzające sensację. Docierały do nas różne słowa.
Różnica wieku pięć lat. Nie macie szans przetrwania. Nie zawracajcie sobie tym głowy. Nie komplikujcie sobie życia. Po co się zawieść. Lepiej trwać w tym co jest, niż ryzykować nowym związkiem...Na przekór wszystkim spróbowaliśmy.


Od tamtych chwil minęło dwanaście lat.
Miłość wytrwała, osiem lat temu została zalegalizowana w małym kościółku pełnym herbacianych róż i najbliższych osób.
Przez ten czas ta Miłość wiele przeszła, przyzwyczajenie, czteromiesięczny kryzys, zwątpienie.
Na szczęście nauczona początkowymi doświadczeniami, miała nagromadzone na dnie serca resztki wiary, którą wykorzystała w odpowiednim momencie. 
I narodziła się ponownie ze zdwojoną siłą.
Wydała na świat dwa swe cudne owoce. Teraz przepełnia ją szczęście.
Czasem nie wierzy, czuje się winna, zastanawia się jak długo to szczęście może trwać?
Czy znowu podda ją próbie? Czy kiedyś jeszcze zawaha się ją naruszyć?
Nie chce tego.
Chce być taką Miłością , jaką jest teraz.
Stabilna, silniejsza, dojrzalsza, spełniona.

Jest Nasza.
Będziemy Ją chronić, bo jest tego warta.
Nasza dwunastoletnia odważna Miłość.

W przypływie wspomnień pogrzebałam troszkę w pudle z pamiątkami.
Znalazłam wiersz, który mój mąż napisał dla mnie 14.02.1996r.
Ujrzałam go dopiero po latach, kiedy dokładnie przejrzałam zeszyt z tekstami piosenek ich zespołu.
Pokazał mi on, jak niepewny był wówczas tej Miłości, ale uwierzył w nią i za to mu dziś dziękuję.

" Niewiasty głos woła mnie z daleka,
zagubiony w odmętach nocy otwieram moje oczy,
by ujrzeć Twoją twarz,
poczuć Twe włosy,
dotknąć Twych roześmianych ust
i znów odpłynąć w sen głęboki...
...na chwilę, by za jakiś czas
obudzić się i ujrzeć po raz kolejny Anioła twarz"

Kocham Cię moja Druga Połówko. Za Miłość. Naszą wspólną. Dwunastoletnią.
Niech trwa zawsze. Albo i dłużej. Nawet wśród dinozaurów :)