2008-05-20

Trole, skrzaty i piszka Pandory

Jestem kobietą. Tylko kobietą.
Najzwyczajniejszą na świecie kobietą, którą nawiedzają "te" dni,
w których pod swoimi drzwiami znajduję walizkę wypełnioną trolami nerwusami, skrzatami marudami i krasnalami leniuchami.
Notorycznie od nastu już lat, o poranku krokiem posuwistym poruszam się po panelach, krokiem niekontrolowanym schodzę po schodach i wciągam walizę z miną skazańca.
Czarna waliza się otwiera i niczym puszka Pandory wypuszcza te pompatyczne stwory, a wchłania w siebie miły dzień.
Nienawidzę tego, nie cierpię poruszać się z kąta w kąt, wśród tych bezczelnych, rozbestwionych do granic przyzwoitości ludzkiej skrzatów, które rozsiadają się wszędzie na kilka dni i urządzają sobie imprezę żonglując moimi emocjami.

Do wstrzykujących mi ból w brzuch troli, dołączyły dziś moje dzieci.
Sztuk dwie.
Mam jednak wrażenie, że przynajmniej cztery.
Charlie się pochorował, a Lola wyjątkowo chce mu siedzieć na głowie.
Charlie chce spać, Lola nie ma takiej ochoty.
Charlie chce sikać, a ona napić się Cifu w łazience, bądź umyć ząbki szczotką do toalety.
Charlie chce koc, ona też.
Lola ma koc, Charlie ryczy, że to jego koc.
Charlie chce pić, a ona akurat też z jego kubka.
A trole siedzą na brzegu kanapy i obserwują moją reakcję wymieniając się zakładami. Wścieknie się już, czy jeszcze nie?
Huśtają nogami i strzelają miny typu "nie wytrzymasz, nie wytrzymasz...".

Zamykam oczy, wychodzę. Nie chcę krzyczeć.
Muszę zbierać siły na co najmniej jeszcze jutrzejszy dzień.
W kuchni wojna pośniadaniowa. Krasnale zamiast sprzątać rzucają resztkami po ziemi. Pies też ich nie znosi. Nawet się nie rusza, po skórki od szynki. Albo wyczuwa, że może dostać naganę, za zjedzenie owych skórek.
Wszystko dziś możliwe.

Spór o koc rozstrzygnięty. Charlie chwilowo przykryty, kaszle jak opętany.
To było pewne, długi weekend za pasem. Muszę go nasmarować. Maść w kartonie na szafie. Wysokiej szafie. Co za idiotka wsadziła lekarstwa tak wysoko? Są tak odległe, mam wrażenie, że na dachu.
Lola po raz setny chyba wdrapuję się na schody. Nie mam sił już jej znosić. Poza tym muszę zdjąć maść. Jestem jedna, sama.
Bolą mnie ręce, dłonie, nogi, stopy, brzuch, plecy, głowa, oczy....

Nie wytrzymuję.
Łamię zasadę diety z ostatniego tygodnia. Ruszam po czekoladę.
Ukrytą głęboko. Zjadam trzy rzędy.
Trol po prawej sarkastycznie się uśmiecha. Wygrał zakład z krasnalem z kuchni. Zaciera ręce. Za miesiąc przyjeżdża z rodziną.
Trudno, potrzebowałam kilku kalorii.
Rodziną owego trola będę martwić się za miesiąc.

Staram się posprzątać po śniadaniu. Za chwilę obiad trzeba gotować.
Pójdę na łatwiznę, ziemniaki, mięso, sos. Zupa jest od wczoraj.
Sprzątam skórki z ziemi. Z kubła już się wysypuje. Nawet na jedną skórkę miejsca nie ma. 
Produkcja śmieci w naszym domu zaczyna mnie przerażać.
Właśnie kilka dni temu kilkutonowy kontener zabrał efekt sprzątania garażu i poddasza. Nie wiem jeszcze ile ton. Wiem natomiast, że zapłacimy dwie stówy za tonę. Aż się boję.
Worki cementu z 2004, połamane krzesła z huraganu w 2005, rolety z tego samego żywiołu zebrane kilkanaście metrów za domem, miliony donic plastikowych również połamanych, wata do ocieplania domu, stare ciuchy ogrodowe chomikowane przez męża, trzy kartony moich gazet z 2001, 2002 itd., suszarka na pranie bezużyteczna od lat, stary połamany namiot, worek basenów do dmuchania z dziurami, kilka taczek cegieł, kamieni, zapraw, śmieci remontowych....

Lola chce wafla. Nie. Paluszka. Nie. Biszkopta. Nie. Pić. Nie. Chyba w końcu spać. Ulga. Godzina spokoju.
Charlie ciągle kaszle, marudzi, że się zaraz udusi, że już nie wytrzyma, że nie chce być chory, że obiecuje nosić papucie, tylko niech już ta choroba sobie pójdzie.
Przytulam go. Lepiej mi. Jemu chyba też. Odpoczywamy w ciszy na kilka minut.

 - Mamuś kocham Cię... chcę już mieć siły skakać.
 - Ja Ciebie też kochanie, zdrzemnij się, to Ci pomoże.

A trole siedzą i zawijają nerwy w sreberka. Jeszcze się dzień nie skończył.