Kiedy jest się szczęśliwym posiadaczem dzieci czas odlicza się zupełnie inaczej. W trybie przyśpieszonym. Od pierwszego zęba, do pierwszego kroczku. Od pozbycia się pieluch, do pozbycia się wózka. Od wakacji do wakacji. Od początku roku szkolnego do jego końca. Od pierwszych urodzin do dziewiątych... Dzieci są klepsydrą, którą widuję codziennie i przyglądając się im widzę, że ziarenka życia nie próżnują, przeciskają się, nakładają jeden na drugiego, czasem umykają bokiem niezauważalne. Ma się wrażenie, że coś się kończy, ale nic nie zaczyna. Bo ludzka natura skupia się raczej na wspomnieniach, niż planowaniu. Przeszłości jesteśmy pewni, przyszłości się boimy. Robimy uniki przed nieznanym. Cofamy się. Przykucamy. Gaśniemy. Wisimy niczym pajączki uczepione cienkiej sieci, drżymy na wietrze, wysuwamy niepewnie jedną kończynę, pozostawiając w tyle trzy kolejne, bo ruch dwa na dwa mógłby już być zbyt niepewny niosąc za sobą ryzyko upadku.
Patrząc na moje dzieci zastanawiam się co ja im w obecnej chwili mogę zapewnić. I stwierdzam, że nic co daje gwarancję przetrwania. Przykre to. Żyjemy z dnia na dzień i choć staramy się teraz umożliwić im szczęśliwe dzieciństwo, to tak naprawdę nie mamy pojęcia co będzie za dwa, trzy, cztery lata. Mam wrażenie, że świat nie idzie ku lepszemu. Mieliśmy iść z postępem techniki, medycyny, nauki; rozwijać się, latać skuterami ponad powierzchnią ziemi, a nie radzimy sobie z kataklizmami, terroryzmem, chorobami i stabilnością finansową wielu państw. Aż strach pomyśleć co będzie za pięć lat... nawet nie będzie gdzie uciekać.
Lola ma trzy i pół roku, zaczyna dopiero swoją karierę przedszkolną i baletową. Tę taneczną traktujemy z przymrużeniem oka, choć miło patrzeć na jej beztroskie podskoki. Przedwczoraj wyszła zawstydzona na scenę, drgały jej policzki od tłumionego śmiechu, napełniły się nieokiełznaną radością, a jej małe paluszki zwijały nerwowo rogi sukienki. Po półrocznej nauce była wróżką w przedstawieniu „Kopciuszek”. Spełniła pierwsze ze swoich marzeń, stała się tak jak jej bohaterka Angelina Ballerina, prawdziwą gwiazdą estrady. Siedziała za kulisami białego prześcieradła. A kiedy wyszła rozjaśniła swoją postacią całą salę, a mnie łzy w oczach się zbierały, kiedy patrzyłam na jej lekkie jak u motyla ruchy.
Nigdy nie byłam zwolennikiem przymuszania dzieci do serii zajęć dodatkowych, lekcji pływania, baletu, angielskiego, skrzypiec, tenisa, piłki nożnej, karate, kreatywnego myślenia, rysunku, czy lepienia z gliny. Dałam im możliwość wyboru, podjęcia samodzielnej decyzji, do niczego nie przymuszałam, bo życie zbyt szybko się przesypuje, by odbierać im dzieciństwo. Na obowiązki przyjdzie czas. Każdy wybrał sobie zatem tylko po jednym zajęciu, które uważam wystarczająco kształtują nawyki odpowiedniego zdyscyplinowania, samozaparcia, dążenia do spełniania marzeń, które ewidentnie u moich dzieci idą w kierunkach muzycznych... Lola wybrała balet. Charlie fortepian. Dumą obrosłam niczym pergola kwiatami glicynii.
Nie wiem co z tego wyniknie, Lola ma niespełna cztery lata, Charlie dopiero dwie lekcje za sobą. Ale patrząc na ich zaangażowanie w te zajęcia, zrobię wszystko, żeby stać mnie było na te lekcje także za rok... żeby zakupić nowy strój i baletki we wrześniu, żeby rozglądnąć się za używanym pianinem, odbierać z Lolą kolejny dyplom, wysłuchać Mozarta w wykonaniu Charliego... mówiłam, że mając dzieci czas odlicza się zupełnie inaczej? Mówiłam, prawda? Zapomniałam wspomnieć, że żyje się nie tylko od końca pierwszej klasy, do końca drugiej, ale też od ich marzenia do marzenia. One oddalają wątpliwości związane z przyszłością. Rozświetlają klepsydrę. Dają nadzieję, że nawet jeżeli nam się nie udaje spełniać wszystkich marzeń, to może przynajmniej im się uda. Ich uśmiech jest moją przyszłością...