2010-06-10

Przegrzanie

Miałam w planach zupełnie inny dzień, ale kiedy ma się małe dzieci to nie powinno się mieć planów. Bo dzieci planów nie akceptują, jeśli plany owe nie mają z nimi nic wspólnego i zazwyczaj odchorowują szepty wymieniane za ich plecami.
Lola wczoraj spędziła piękny dzień na tarasie, w baseniku. Buźka nabrała odcieniu brzoskwinki, włoski zaczęły razić w oczy swą anielską jasnością i tylko pod strojem kąpielowych zostały resztki białej zimy. Piłyśmy wodę przez słomki z kolorowych kubków, z wystrzępionymi z bibuły parasolkami; rozłożyłyśmy plażowe ręczniki w muszle i delfiny; stąpałyśmy boso po nagrzanych deskach tarasowych zostawiając ślady, które znikały nim zdołałyśmy zrobić następne i obserwowałyśmy kształty mozolnie przesuwających się chmur. Ja widziałam but, taki jak ten włoski na mapie. Lola widziała Angelinę Balerinę. Ja jej osobiście nie widziałam, ale patrząc na uśmiech Loli uwierzyłam, że tam jest.
Dziś rano za to obie widziałyśmy 39 stopni gorączki na termometrze wysuniętym z jej zaschniętych warg. Nie schodziła mi z kolan, nie przestawała wołać mamoo, mamooo, mamiii. Rozpływała mi się w ramionach. Nie zrobiłam nic co miałam w planach zrobić... przeczytałam za to kilka przygód Kubusia Puchatka, Martynki, Klary i jej brata, oraz w przerwie od dziecięcej literatury dramat „Czekając na Godota” Samuela Becketta i wzruszającą książeczkę „Oskar i pani Róża” Erica Emmanuela Schmitta („Czarodziejska góra” jest zbyt ciężka i nieporęczna w takich kryzysowych chwilach, kiedy trzylatkę trzeba mieć na kolanach, a Herta Muller zbyt ciężkostrawna do tej scenerii, więc skorzystałam z pobranych ostatnio zasobów bibliotecznych).
Więc jednak coś zrobiłam. Dwie książki dziś przeczytałam.
I truskawkami się objadłam i objadać zamierzam do czasu, aż wymienię je na czereśnie.
Ciężka noc przede mną... zimne ręczniki pora przygotować, bo gorączka mimo czopków nie spada. Mam nadzieję, że to nie żaden udar słoneczny.

Wasza na szczęście na udary odporna