Czytam „Czarodziejską górę” Thomasa Manna i mam coraz większą ochotę na werandowanie w sanatorium Berghof, tysiąc sześćset metrów nad poziomem morza... zjadłabym też chętnie obiad z sześciu dań, a potem zapaliłabym z dwudziestotrzyletnim Hansem Castorpem jego ulubioną Marię Mancini w pokoju numer trzydzieści cztery; po południu wysłuchałabym poglądów włoskiego filozofa Lodovica Settembriniego; obejrzałabym się za trzaskającą drzwiami Kławdią Chauchat zasiadającą do lepszego rosyjskiego stołu, a potem patrzyłabym jak zwija kulki z chleba... i zapytałabym Joachima podczas niedzielnego koncertu orkiestry dętej czemu o nim do tej pory wiem najmniej. Kim jest? Przecież nie można być tylko czyimś kuzynem. Jestem w połowie książki... przede mną jeszcze czterysta stron, więc może dowiem się kim jest Joachim Ziemssen i czy Kławdia usłyszy szybciej bijące serce Hansa, kiedy przypadkowo potrącą się raz jeszcze przy okienku portiera, odbierając cotygodniową pocztę.
Mann mnie przeciągnął na swoją stronę bez większego problemu. Nie mam ochoty się śpieszyć, wręcz przeciwnie drobnymi kroczkami przemierzam strony prowadzące mnie na Czarodziejską górę.
Ciekawe czy przyjęliby mnie tam bez gorączki? Pewnie nie, sześciokrotne jej mierzenie w ciągu dnia to podstawa. Ale za to mam zapalenie krtani, być może wystarczy radco Behrens? Proszę to przemyśleć. Przez trzy dni charczałam, jak stara maszynka do mięsa, niewiele zrozumiałych słów potrafiłam wypowiedzieć. Dziś już lepiej, mogę mówić, ale z kolei za bardzo nie mam o czym... tracę coś, na co pracowałam kilka lat, w co inwestowałam, czemu się poświęciłam, co kiedyś sprawiało mi radość, ale niezdrowa atmosfera, ciągnące się od lat zatargi, słowne potyczki, nieprofesjonalne zagrania, odbierają mi resztki sił, jakie we mnie pozostały. Żal mi tego co osiągnęłam. Czuję wzbierającą się złość na samą myśl, że jeśli się poddam to oddam swoją pracę komuś kto na to z mojego punktu widzenia nie zasługuje, komuś kto niewiele dla mnie znaczy, więc ciężko zdobyć się na gest wręczenia podarunku obwiązanego czerwoną kokardą tkaną własnoręcznie przez siedem lat.
„Jestem taka klapnięta – powiedziała, ciągnąc sylaby i krygując się bardzo niekulturalnie"