2009-11-26

Jesiennie szeleszcząca nastrojami

Od ponad miesiąca Druga Połowa choruje. Wydeptał sobie już ścieżkę do wszystkich lekarzy w okolicy, począwszy od pediatry, poprzez laryngologa, kardiologa, skończywszy na okuliście... i nadal wie tyle co nic.
Jego stan nerwowy osiągnął przedwczoraj już szczyt męskiej wytrzymałości, kiedy to wyszedł od okulisty z diagnozą niepokojące zmiany na tarczy obu oczu, sugerujące być może jaskrę. Jeszcze nie zdążył zakończyć sprawy wycięcia migdałków, a już kolejna dawka przydeptujących do ziemi, wręcz wciskających w nią informacji. No bez przesady...

Do tego wszystkiego u mnie comiesięczny czas odwiedzin troli. Paskud z miesiąca na miesiąc powalających mnie na kolana. Zasypiam z wiatrówką w dłoniach i rano strzelam do wszystkiego co się do mnie odzywa. Szczególnie do telefonu, budzika i szafki nocnej, bo mi się podkłada pod nogi i nie serwuje wraz z otwarciem oczu ciepłej czekolady.
Jeszcze jeden dzień... taka załadowana witaminami, rutinoskorbinem, gripexem, ketonalem, actimelem i kawą, jestem jak w odległej krainie i mam nadzieję, że dojrzę, w którą stronę ustawiam lufę wiatrówki nim do czegoś strzelę :)
W tych dniach chciałabym być mężczyzną...

Za oknem jesień. Żadna tam piękna, złota, czy mieniąca się kolorami. Mam wrażenie, że wszędzie latają świnie AH coś tam. W szkole trąbią o grypie, na poczcie o zamkniętej w wiosce obok szkole, przepełnione apteki wypychają ludzi za drzwi, a panika zawija nerwy w sreberka i zaciera wypłowiałe od mydła dłonie. Do przychodni lepiej nie wchodzić.

W kościele o końcu świata i świniach...
Dziękuję, w następny wtorek chyba nie skorzystam z mszy przygotowującej syna do komunii. Nie tak to sobie wyobrażałam. Czasem mam ochotę zasłonić Charliemu uszy, żeby nie słuchał tych bredni, na wytłumaczenie których nie mam aktualnie sił.
Ach, i jak słyszę zapowiedź w Radiu Zet programu "Anioły i bachory"  - o wychowywaniu dzieci przez Dorotę Zawadzką, to mam ochotę odstrzelić też moją mini wieżę... ludzie, z całym szacunkiem do tej niani, ale ze względu na tytuł nie mam ochoty nawet pierwszego zdania z jej ust wysłuchać.
Ktoś kto nazywa dzieci bachorami o wychowaniu ich w oczach moich  nie ma bladego pojęcia. Z postaci Doroty Zawadzkiej wykluła się moja nienawiść do wszelkiej maści niań. Bo jak taka telewizyjna niania pozwala sobie nazywać dzieci bachorami, to jaki epitetami muszą operować te nianie, które zostają  sam na sam z naszymi dziećmi? Wolę nie myśleć.
Wrzuciłam więc szanowną nianię do tego samego wora, co księdza, który ostatnio opowiadał ośmiolatkom, o tym, że Krówki, koniki, owieczki i kózki to mądre zwierzęta, bo kładąc się spać, uklękają, modlą się i idą spać, a świnie rzucają się na bok, jak wory śmieci i zapominają o modlitwie. Zatem kto rzuca się tak do łóżka bez modlitwy jest jak ta świnia.
Bardzo pouczające. Doprawdy. Wydawało mi się, że zarówno niania jak i ksiądz powinni raczej miłości uczyć... a tu na tapecie świnie i bachory.
Bóg się w niebie o ludzką głupotę potyka, naprawdę mu współczuję.


Wasza jesiennie szeleszcząca nastrojami
Virginia