2009-01-30

Własny pokój

"Nie pytaj siebie, co potrzeba światu.
Zapytaj się, co ożywia ciebie, i idź, zrób to,
ponieważ światu potrzeba ludzi żywych"

                                                                        Gil' Bailie

Coraz bardziej zaczynam się przekonywać o tym, że muszę zmienić pokój. Kiedyś czułam się w nim dobrze, pośpiech mi nie przeszkadzał, wręcz mnie motywował, spełniałam się jako kobieta biznesu, żyłam planami, wyznaczanymi celami, wizją spacerowania po tęczy.
Teraz coraz częściej bronię się przed wejściem do drzwi, za którymi zamiast dużego pokoju znajduje się mała klatka. Czuję się w niej niepewnie, nie potrafię się w pełni wyprostować, nie jestem sobą. Już nie sprawia mi radości skórzana aktówka w dłoni, trzy komórki, biznesowy kostium i umówione spotkania na których muszę przedstawiać wizję owej kolorowej tęczy o barwach daleko odbiegających od pastelowych.
Wchodząc do tego pokoju nie czuję psychicznej przestrzeni, moja siła nie regeneruje się już tak jak kiedyś i każdy upadek pogrąża mnie w paskudnej niemocy uniesienia się.
Nic mi się już w tym pokoju nie podoba.
Nic nie jestem w stanie przestawić.
Nic mi nie wychodzi tak jakbym chciała, bo bałagan jaki w nim panuje sprawia, że kurczę się coraz bardziej i bardziej i bardziej...
Wczoraj po raz kolejny przekonałam się, że to się już nie zmieni, że chyba się tam już nie wyprostuję ... głową muru nie przebiję.
Czy otwarcie okien na oścież coś da? Czy można ten pokój wywietrzyć? Chyba nie. Chyba najwyższa pora zmienić wystrój. Bo mimo iż się staram czuć się tam dobrze, to maska niewygody uciska mnie coraz bardziej.
Nie wierzę już, że cokolwiek się zmieni w tym pokoju, który najwyraźniej moim pokojem już nie jest ... jest mi obcy i paskudnie narzucający się.
Jest bez zasad. Bez fundamentu zaufania.
Bez kwiatów, które potrzebuję do życia.

Od zawsze miałam w sobie coś innego. Tak jak już pisałam, chyba miedzy Marsem a Wenus spadłam, albo może w ogóle z jakiegoś innego niebytu się wzięłam. W żaden sposób nie kusi mnie wizja bmw przed domem. Nie chcę go zdobywać w sposób jaki mi proponują. Nie chcę biec przez życie. Nie chcę jeść odgrzewanych obiadów, na stojąco, z komórką w ręce, bądź nie jeść ich wcale.
Cieszy mnie codzienność, zwyczajna niezwyczajna. Cieszy mnie zdanie w książce, które mogę czytać tak długo, aż zapamiętam. Cieszy mnie ręcznie robiona zakładka podarowana w prezencie. Cieszy mnie zupa z porów na gazie. Nowy pączek kwiatka na oknie. Widok za tym oknem. Spadające płatki śniegu. Życie. Bycie. Trwanie. Wchłanianie. Wieża z klocków. Przelatujący nad domem klucz kaczek. Wieczór na tarasie. Camembert w żurawiną. Ogrodowy krasnal. Siku w nocniku. Miłość. Ciepła kąpiel. Tabliczka mlecznej czekolady. Poranek. Południe. Wieczór.
Cieszą mnie moje szkatułki. Moje słowa. Prenumerata Bluszcza. Marzenia. Wyprawa do księgarni. Muzyka. Turlanie z dziećmi po śniegu. Zachód słońca oglądany z bujaka. Cieszy mnie chwila. Loczki mojej córki. Bystrość syna. Czułość męża. Spacer. Niedzielny poranek...
Chcę czuć. Smakować. Zapamiętywać. Przeżywać. Czerpać radość.
Chcę trwać w życiu, a nie obok życia.

Ważne jest to, żeby odnaleźć własny pokój. Aby urządzić go tak, żeby się w nim nie dusić. Bez względu na to, co on będzie zawierał, musi dawać radość komuś kto w nim przebywa. Tak samo szczęśliwy może być dzień karierowiczki, jak i matki zajmującej się domem...
Nie patrzmy na to, że kariera jest w modzie albo, że psychologowie zalecają obecność matki przy dziecku do trzeciego roku życia... modne dla każdej z nas powinno być to, w czym czujemy się spełnione.


Wasza posiadająca już własny pokój
Virginia