2009-01-29

Szkatułki do przechowywania marzeń

Znalazła się luka w międzyczasie i strzeliłam dwa nowe cudeńka. Oby dwa na prezenty urodzinowe z dedykacjami od spodu i mam nadzieję, że będą służyć, bo...
Szkatułki są magiczne. Należy słomką do napojów, przez niewielki otwór, wdmuchać w nie marzenie, a następnie szczelnie zamknąć szkatułkę.
Kiedy nadejdzie odpowiedni moment na spełnienie marzenia wystarczy ją otworzyć i nie bać się podążać drogą jaką będzie wskazywać szkatułkowy duszek.

 

 



 

 



A robiłam je tak :
- suche drewno maluję białym gruntem;
- grunt schnie sobie godzinę;
- potem papierem ściernym szlifuję każdy zakamarek, zdmuchując z nosa resztki pyłku;
- następnie mieszam farby, bo milionów odcieni nie mam, żeby dopasować coś do motywów kwiatowych ... mieszanie trwa i trwa i zawsze wymieszam farby za dużo bądź za mało;
- w międzyczasie kilka razy spada mi pędzel jeden bądź drugi bądź trzeci, bo zazwyczaj mieszam trzy kolory i czekam co z nich wyjdzie, bo generalnie pojęcia nie mam jak mieszać kolory;
- malowania dokonuję pędzlem za 28zł co mnie stresuje, bo pan kazał o niego dbać, nie przemęczać, nie pod włos, nie doprowadzić do zasuszenia farby na owym specjalnym pędzlu, z włosia nie wiem jakiego, więc latam co 15 minut pędzel owy ciepłą wodą z mydłem odżywiać, co by mi trupem nie padł;
- maluję najpierw na zewnątrz i przegródki wewnątrz; potem farbę mieszam z białą na jaśniejszy odcień i maluję wewnątrz, co sprawia, że lawiruję na krawędziach, bo taśmy sobie jeszcze nie kupiłam i staram się sama równo wykańczać...
- potem biorę pomocnika, panią suszarkę i suszę w miejscach podatnych na sklejenie, i w innych też, tak żeby już nigdy nie odciskać palców a to tu, a to tam ...
- następnie lawirując w powietrzu unoszoną szkatułką maluję spód, wciskając dwa paluchy pod wieczko, żeby się jeszcze boki nie skleiły i modlę się, żeby nie runęło mi to tworzone cudo z rąk;
- suszę spód, z dziesięć piętnaście minut, kładę na ścierce i na przykład przy krokusach wieczko maluję też jaśniejszym takim jak środek; zostawiam pomalowaną szkatułkę na noc;
- pół godziny szoruję pędzle, pędzelki, miski, miseczki, stół i zlew;
- dnia następnego jestem padnięta trzygodzinnym malowaniem i sobie daruję dalsze czynności;
- dnia kolejnego wycinam motywy z serwetek, nożyczkami, nożykiem, żyletką i naklejam specjalnym klejem do decoupage, który miał być bezbarwny, ale nie jest i mi ślady białe zostawia, które potem traktuję mokrą ściereczką...z serwetki oddziela się trzy warstwy i nakleja tylko jedną, co wiąże się ze stratą całej szkatułki jak serwetka się przerwie, bądź zwinie, bądź stwierdzi, że się krzywo ułożyła...to najbardziej niebezpieczny etap i lepiej, żeby mi nikt nie przerywał;
- następnie klej musi wyschnąć do suchego, więc wykorzystuję czas na cieniowanie farbami obok motywów jeśli to konieczne (przy słonecznikach nie, przy krokusach tak), no i tu mam nie lada problem jak stworzyć odpowiedni kolor, no bo na kolorach się nie znam;
- po cieniowaniu następuje żmudny etap kolejnej próby wywołania spękań, które do tej pory się jeszcze nie wywołały ... preparatów ci u mnie pod dostatkiem, ale chyba wszystkie przeterminowane, albo licho wie co z nimi jest...werniksy jednoskładnikowe, dwuskładnikowe, żadne nie działają, trzymam pół godziny, godzinę, dobę, takim pędzlem, siakim pędzlem, ruchami pionowymi, poziomymi, z suszarką, bez suszarki ... i nic
- więc wkurzona biorę lakier na bazie wody i maluję razy pięć, sześć, dziesięć... tak, żeby motyw serwetki był niewyczuwalny pod palcami, a o pęknięciach  postarzających jak na razie tylko marzę ... ale wyjdą mi w końcu, nie dam się;
- na zakończenie czyszczę pędzel po werniksie, który schodzić nie chce, a terpentyny już nie mam, bo sobie wylałam, żeby było śmieszniej na dywan na poddaszu...

Jak widzicie zrobienie takiej szkatułki to bułka z masłem, nie?
Kto spróbuje ręka w górę :)
Metodą prób i błędów można wiele osiągnąć... rozkręcam się i mam nadzieję, że nie polegnę, bo podarowanie komuś ręcznie robionego prezentu daje mi wiele radości.
Amen.
Znowu pierwsza.
Dobrej nocki