2010-12-23

Coraz bliżej Święta


Nie było mnie tutaj długo, zaniedbałam w grudniu blog, który pani Anna Janko u siebie nazwała czytelniczym. Jakże mi miło się zrobiło... zarówno z tego powodu, że czyta mnie jedna z moich ulubionych pisarek, jak i z samego nazwania go czytelniczym. A ja tu w grudniu Wam o ciastkach, śniegu, prezentach i cisza w sferze literackiej, nawet nie dałam rady o obiecanej wystawie Bloomsbury napisać, którą mam cały czas pod powiekami i wieczorami w myślach układam wspomnienia. Doczekać się już nie mogę na przerwę międzyświąteczną, i na styczeń, który da mi chwilę wytchnienia i pozwoli wrócić do tego co dla mnie ważne... do pisania, książek, listów, słów i końcówki kolejnego z moich ołówków do podkreślania.
Przepraszam. Ciężki miesiąc za mną, popadłam w marazm zwany pędem za pieniądzem, co wprawiło mnie w nastrój depresyjny, bo zmuszona zostałam przeskoczyć na tory zupełnie mnie niezadowalające. Nie żebym stroniła od dobrej wypłaty, ale kiedy ma się poczucie, że zarabia się na czymś od czego się ucieka, to żadna z tego przyjemność. Stoję w przejściu, coraz bliżej drzwi, które przeznaczone są dla mnie i wiem, że uda mi się w końcu zdobyć do nich klucz... jeszcze może rok, może dwa, może trzy, przetrwam te mozolne poszukiwania i zdobędę szczyt swych pragnień. Bo czymże byłoby życie bez marzeń? Bez podejmowania trudnych decyzji, dążenia do swojego Własnego Pokoju, rezygnowania z ułatwień ku bardziej ambitnym celom. Trafiają mi się dni, że jestem tak słaba, że potykam się o drobiazgi, poddaję się, zamykam oczy i nie chcę ich otwierać, ale kiedy tylko ignoruję zmęczenie, odganiam natrętne malkontenctwo i patrzę na uśmiechnięte buzie moich dzieci, to sobie myślę, że zgrzeszyłabym nie wykorzystując siły, którą mam w sobie dzięki miłości najbliższych.

Dlatego dziś zamiast szaleć i rwać włosy z głowy, że tyle jeszcze do zrobienia usiadłam by wyciszyć się i przyjąć na siebie radość z oczekiwania na magię jutrzejszego dnia. Dzieci nadal w piżamach, kolejne pranie w pralce, przede mną kawa z podwójną pianką i czekoladki z pomarańczowym nadzieniem, które wypadły z zawsze wzruszającej mnie przesyłki z dalekiego Londynu. Przede mną też ryba po grecku, kapusta z grzybami, wiadro sałatki jarzynowej, śledzie, dekorowanie babeczek nadzieniem ze śmietany i owoców... przede mną kurze, odkurzanie, szorowanie, prasowanie koszmarnie niewymiarowego obrusu i najprzyjemniejsze ze wszystkiego strojenie stołu, przy którym jutro zasiądzie dziesięć osób. Wbrew pozorom jestem gotowa na te Święta... nie sposób być idealnym, wystarczy być sobą, jeśli z czymś nie zdążę, to i tak nie wyjdzie to poza mury mojego domu, po co więc zaburzać sobie świadomość bycia szczęśliwym. Czy nie mam racji? Kochani, zwolnijcie, idealne Święta będą nudnymi Świętami... mnie wczoraj w Biedronce pani zsypała pomarańcze na czoło i mam guza; zapomniałam się w nocy i do trzeciej piętnaście pakowałam prezenty co dziś może przełożyć się na zrobienie ryby po japońsku, a nie po grecku; nie mamy prezentu dla cioci, która będzie naszym gościem; nie wysłałam pięciu kartek; nie odpisałam na kilkanaście e-maili; nie kupiłam światełek na taras; pożarłam cichaczem jeden rodzaj ciasteczek; nie wykąpałam psów; nie mam obiadu na dziś... dam radę, dopiero 12:45 na dzień przed Wigilią :)

Miłego dnia, jeszcze tu wrócę z życzeniami za kilka godzin wraz z następną kawą.